wtorek, 26 stycznia 2016

5. Mecz z troskliwym zakończeniem

   Boisko do quidditcha tej soboty z daleka już ogłaszało, kto będzie się dziś mierzył na kolejnym etapie wyścigu po puchar.
   Część trybun tonęła w czerwono-złotych proporcach z pięknym, dostojnym lwem, a druga część w żółto-czarnych z może mniej dostojnym, ale z pewnością oryginalnym borsukiem, którego Puchoni za tą indywidualność lubili. Kibice też byli widocznie podzieleni, choć prześwitywały wśród nich również liczne plamy zwykłej czerni hogwartckich szat, na które składali się głównie uczniowie z domów dziś niegrających. Nie znaczyło to jednak, że wszyscy Krukoni i Ślizgoni byli obojętni na wynik meczu i nie liczyła się dla nich odpowiedź na pytanie: Gryffindor czy Hufflepuff? Ci pierwsi kibicowali wedle własnych upodobań, na które składała się liczba znajomych w jednej i drugiej drużynie lub sam fakt jakości gry, który w obecnych składach był porównywalny, choć wiadomo, że nie taki sam. Natomiast ci drudzy bez jakichkolwiek wątpliwości życzyli przegranej Gryfonom. Nie chodziło tylko o wielowiekową i znaną wszystkim niechęć między tymi domami, ale również o własne interesy. Bez obrazy dla drużyny Puchonów uważali, że będę o wiele mniej groźnymi przeciwnikami niż ekipa pod wodzą Jamesa Pottera.
   Kapitan Gryfonów w czasie, gdy spragnieni sportowych wrażeń uczniowie, zająwszy już miejsca, gwarnie czekali na rozpoczęci gry, udzielał swoim zawodnikom ostatnich wskazówek z typowym dla siebie poczuciem humoru i wyluzowaniem. Wydawać by się mogło, że nie podchodzi do sprawy poważnie, ale tak naprawdę miał zdolności do bycia kapitanem niemal wrodzone. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nic lepiej nie działa na graczy niż odrobina śmiechu i zapomnienia o stresie, przynajmniej tym niezdrowym. Zdrowy, motywujący stres był jak najbardziej wskazany, bo motywował zawodników i rozbudzał w nich ducha rywalizacji.
   Kiedy nadszedł czas Rogacz całą swoją drużynę postawił na nogi i w zwartym szyku ruszyli na boisko. Brandon Jordan właśnie zaczął przedstawiać drużyny, zaczynając alfabetycznie od Gryffindoru:
- Na pozycji szukającego, kapitan Gryfonów - jedyny i niepokonany, James Potter!
Ścigający, zawsze zwinni i szybcy to: Dorcas Meadowes, Jared Frade i Syriusz Black.
Pałkarze, życzymy im siły i celności: Will Quinn oraz Paul Trot.
I oczywiście obrońca, który strzeże bramek jak nasz herbowy lew - Henry Choin.
   Jordan musiał na moment przerwać przedstawianie, bo podeszła do niego profesor McGonagall i szeptem, z dala od zasięgu magicznego megafonu, upominała go (nie były tu żadnych wątpliwości) o obowiązku zachowania bezstronności, jeśli chce dalej sprawować funkcję komentatora. Kiedy pokiwał głową i po raz kolejny obiecał, że będzie obiektywny, przeszedł do zawodników Hufflepuffu. Oni akurat nie musieli się bać negatywnych komentarzy od strony Brandona, ani jego złośliwości. Nikogo nie wywyższał tak, jak Gryfonów, ale był tak wesołą osobą, że sympatii nie szczędził nikomu. Poza Ślizgonami. Ale Ślizgonów uważał za inną kategorię ,,znajomych".
- W drużynie Puchonów mamy:
na pozycji szukającego Cole'a Brona,
na pozycji ścigającego: kapitana - Martina Shota - nazwisko niesprzyjająco dla Gryfonów jest bardzo trafne w przypadku tego zawodnika.
A także - piękne i choć nowe,zawsze chętnie oglądane ścigające: Grace Lynn oraz Jules Justice,
Następnie pałkarze: Liam Natt i Darius Pattern.
A na koniec - Zack Ściana-Sunt.
   Drużyny zajęły miejsca na środku boiska, czemu towarzyszyły głośne wiwaty falujących kolorami kibiców. Kapitanowie podeszli i podali sobie ręce, po czym pani Hooch dała sygnał, by dosiąść mioteł. Wszyscy zawodnicy, a w szczególności Potter i Bron w skupieniu i napięciu obserwowali wypuszczenie znicza. Kiedy złota piłeczka odleciała i chwilowo zniknęła z oczu szukającym, pani Hooch zaczęła odliczanie.
- ...trzy, dwa, jeden. - gwizdek, wzmocniony zaklęciem. - Grę czas zacząć!
   14 mioteł wraz z czarodziejami wzleciało go góry. Obrońcy zajęli pozycje, a ścigający przejęli kafla. Szukający robili już okrążenia wokół boiska... Innymi słowy zapowiadał się bardzo ciekawy mecz.


***

   Mecz trwał już godzinę. Gra była niezwykle wyrównana. Jednym z powodów mógł być nowy i nieznany jeszcze za dobrze skład Puchonów, który skompletował w tym roku Martin. Mało tego znicz, jakby zainteresowany przebiegiem meczu, schował się tak dobrze, że do tej pory szukający z obu drużyn zdobywali punkty głównie bramkami. Widowisko było jak się patrzy, a przez to Jordan miał naprawdę co komentować.
- Meadowes ma kafla, strzeżona przez Blacka i Frade leci prosto w stronę prawej obręczy Puchonów. Sunt szykuje się do obrony... Ale co to... Piękny zwód ścigającej Gryffindoru i gol prosto w środkową obręcz. Brawo!
Ale już Puchoni w konrataku... Justice ma kafla, mija w zawodowym stylu próbującego jej zabrać piłkę Frade'a. Teraz Black bierze ją sobie za cel... Ale musi zrobić unik przed tłuczkiem, którego prosto w jego stronę posłał Natt. Justice jest coraz bliżej... I punkty dla drużyny Hufflepuffu.
180 do 130 dla Gryffindoru, ale emocje. Zawodnicy już na pewno zmęczeni, ale miejmy nadzieję energii im dodaje fakt, jak wielu emocji nam dostarczają.
Black leci na bramkę... Kiwa Lynn i Shota... Jest coraz bliżej... Piękna bramka. Naprawdę. Osoby, które nie przyszły dziś na mecz niech żałują.
Kontratak. Shot przy piłce, Lynn go asekuruje. Unikają tłuczków... I widowiskowa obrona Choina. Tak trzymać Henry, nie daj im się! Przepraszam pani profesor...
Ale czy ja dobrze widzę?... Justice zwiodła pałkarzy Gryffindoru tak, że jeden prawie trzasnął drugiego. Quinn nieźle oberwał... Z jego słownictwa wnioskuje, że nie jest zadowolony... Wow, ta dziewczyna wydaje się stanowić jedność z miotłą... Ciekawe czy da się zaprosić... To znaczy już 190 do 140. Jak tak dalej pójdzie będziemy tu siedzieć do wieczora. Mi osobiście to odpowiada, ale zawodnicy raczej tego nie wytrzymają, więc lepiej niech szukający...
Tak! Potter i Bron wypatrzyli złotego znicza! Lecą, ścigają go... Gra praktycznie zamarła... Zaraz rozbiją się o wieżę... Nie, wyszli z tego bez szwanku, a Potter dzięki refleksowi zyskał przewagę... Znicz niebezpiecznie się zniżył... Kapitan Gryfonów leci korkociągiem w dół... 
W ostatniej chwili podrywa się do góry, ale czy ma znicza?
TAK! MA! Skrzydełka łopoczą w ręce Pottera! Gryffindor wygrywa 340 do 140! Hurraaaa!
   Gryfoni zaczęli wiwatować, część drużyny podleciała do Jamesa i zaczęła go ściskać. W ferworze całej tej radości i zamieszania fakt odgwizdania faulu przez panią Hooch już po zakończeniu meczu został zauważony z dużym opóźnieniem. Syriusz i James odwrócili się w tym samym momencie i w tym samym momencie ruszyli w kierunku Jules, która właśnie nieprzytomna spadała w dół z zastraszającą prędkością. Woleli nie wiedzieć czy dolecieliby do niej na czas, ale na szczęście nie musieli się nad tym zastanawiać, bo Darius Pattern, który po złapaniu znicza przez Jamesa lecieł w kierunku Jules był znacznie bliżej i złapał ją jeszcze wysoko nad ziemią. Grace przechwyciła miotłę koleżanki z drużyny i wylądowała tuż obok Dariusa trzymającego na rękach pannę Justice, która nadal nie odzyskała świadomości, a teraz ponad to było widać jak z rany na skroni leci jej po policzku krew.
   Wszyscy zawodnicy zgromadzili się obok niej, a kibice prawie całkowicie ucichli. Kiedy James i Syriusz zrozumieli z krzyków pani Hooch i profesor McGonagall, która wyjątkowo szybko znalazła się na boisku, co się stało, obaj zagotowali się z gniewu.
- Will! - krzyknął Łapa i zupełnie zapominając o tym, że jest obserwowany, wyręczył przyjaciela w udzielaniu kapitańskich ,,reprymend" i walnął pałkarza z pięści. Ten od siły uderzenia się przewrócił. - Uderzać tłuczkiem, już po zakończeniu w gry w kompletnie niespodziewającą się tego dziewczynę, tylko dlatego, bo Cię okiwała?! Zwariowałeś?! - krzyknął Potter, przytrzymując Łapę, by nie narobił sobie kłopotów. A przynajmniej nie większych.
   Jednak tym nie musieli się martwić. Profesor McGongall oburzona zachowaniem swojego ucznia, natychmiast ,,zaprosiła" Willa do swojego gabinetu, udając, że nie widzi jego puchnącej, rozciętej wargi. W czasie, gdy Potter i Black wymierzali sprawiedliwość do Jules dotarła, zawsze obecna na wszelki wypadek na meczach pani Pomfrey. 
- Nic jej nie będzie, prawda? - zapytał Syriusz podbiegając do pielęgniarki i jej pacjentki, rozpychając przy tym członków drużyny Puchonów.
- Nie będę teraz odpowiadać na pytania. Zabieram ją do Skrzydła Szpitalnego, a Wy pozwólcie mi na to i nie torujcie drogi.
   Kobieta wzięła Jules na niewidzialne nosze i szybkim krokiem opuściła boisko. Profesor Dumbledore, który niezauważony w tym całym zamieszaniu znajdował się na boisku już od dłuższej chwili, by nie robić jeszcze większej afery niż ta, która miała się już stać tematem plotek w całym zamku na najbliższy miesiąc, pogratulował zwycięstwom i kazał wszystkim się rozejść. Po kolei, dom, za domem. Lepiej nie kusić uczniów do zamieszek, do których rozemocjonowali po sportowych i niesportowych wydarzeniach z pewnością byli skorzy.
   Drużyny także, zachowując dystans rozeszły się do szatni, ale najpierw James przeprosił Puchonów za swojego - tu cytat - pacanowatego pałkarza.
   W szatni Rogacz i Łapa przebrali się rekordowo szybko i ruszyli w ślad za panią Pomfrey, zwinnie wymijając tłumy. Kiedy dotarli na pierwsze piętro przed drzwi królestwa pielęgniarki, oczywiście usłyszeli od niej stanowcze ,,Proszę zaczekać.", z którym przez te wszystkie lata nauczyli się nie walczyć. A pani Pomfrey, również kierowana wieloletnim doświadczeniem wiedziała, że lepiej nie zmuszać Huncwotów do zbyt długiego czekania, bo może to owocować głupimi pomysłami.
- Tylko proszę jej nie męczyć. Ja zaraz wrócę i wnikliwie skontroluję czy aby moje wytyczne zostały spełnione. - pogroziła im palcem i udała się zapewne do dyrektora, by zrelacjonować stan pacjentki.
   Jules leżała na łóżku w pełnym, drużynowym stroju, do którego pani Pomfery dodała czapkę z bandaża. Odzyskała przytomność, ale wzrok miała lekko zamglony. Mimo to, kiedy zobaczyła chłopaków uśmiechnęła się szczerze i promiennie, choć słabo.
- Gratuluję wygranej. Zasłużona, choć musicie przyznać, że my też daliśmy czadu. - powiedziała siląc się na w miarę niezachrypnięty głos.
- Oczywiście. Zwłaszcza Ty byłaś świetna. - powiedział James.
- W innym wypadku nie uznaliby Cię za tak groźną, by Cię kontuzjować. - Syriusz uśmiechnął się półgębkiem, a Jules odpowiedziała mu wersją pełną, wyraźnie rozśmieszona jego słowami. Łapa starał się zachowywać naturalnie, ale w rzeczywistości martwił się o dziewczynę. Patrzył na jej zabandażowaną głowę z troską, którą nieudolnie starał się ukryć. Jules, zawsze bezpośrednia i szczera wypaliła:
- Jestem w szoku. Myślałam, że to przedstawienie z Walentynek już dobiegło końca. Gdybyś mnie ostrzegł, że mam dalej grać...
- Poczekaj, o co Ci chodzi? - zapytał Łapa, wyraźnie skonsternowany.
- O Twoje przejęcie i strzelenie Willa w twarz, o którym wspomniała pani Pomfery, bardziej w nerwach niż informacyjnie.
- Czuję się poważnie urażony. Poważnie uważasz, że udaję zmartwienie i troskę. Przecież jesteś moją przyjaciółką, nie chcę żeby działa Ci się krzywda. - powiedział Syriusz, a spanikowany wydźwiękiem tych słów szybko dodał. - James podobnie, a nie był z Tobą na udawanej randce.
- Wiem, wiem. - powiedziała dziewczyna szczerząc się jak złośliwy chochlik. - Tylko ciśnienie Ci chciałam podnieść, bo podobno mecze nie wpływają na Ciebie w ten sposób.
- Ty mała... - dalsze żarty przerwało otworzenie się drzwi do sali, a w nich pojawiła się reszta drużyny Puchonów.
- Cześć. - powiedział stojący na przodzie Darius i bez wahania podszedł do łóżka Jules. A reszta zawodników jego śladem.
- To my już nie będziemy Wam przeszkadzać. - powiedział Rogacz, wymownie mrugając do Syriusza i tym samym przypominając mu o ich planach, które ułożyli sobie na czas po meczu.
- Wracaj szybko do zdrowia. - powiedział Black i uścisnął Jules rękę na pożegnanie, czym zdenerwował Dariusa, a to dało mu z niewiadomych przyczyn jakąś dziwną satysfakcję i radość.
- Do zobaczenia chłopcy. - posłała im buziaka i zajęła się następnymi gośćmi. Wychodząc Huncwoci usłyszeli tylko jeszcze jak Jules z wielką gorliwością dziękuje Dariusowi.
- Wylewna i kochana nawet ze wstrząsem mózgu. - powiedział James kiedy już byli na korytarzu, na co Syriusz potaknął i zaśmiał się w swój szczekliwy sposób. - A teraz zmieniając odrobinę temat: myślisz, że w całej szkole już wiedzą o naszej wygranej?
- A jeśli tak, to co? - Black drażnił się z Rogaczem, choć domyślał się kogo miał na myśli jego przyjaciel mówiąc ,,cała szkoła".
- Nic. A z resztą nieważne. Pośpieszmy się. Lunatyk i Glizdek pewnie czekają już przy posągu jednookiej wiedźmy.
- Tak jest, panie kapitanie. - zasalutował Syriusz.
   Następnie ci dwaj wariaci ruszyli na trzecie piętro, dalej dobrze się bawić i korzystać z tak pięknej soboty, w którą musieli koniecznie uczcić jakimś dowcipem wygraną w quidditcha.

2 komentarze:

  1. Bardzo fajnie piszesz . Nie mogę się doczekać nowych notek .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za ten pierwszy komentarz :)

      Usuń