niedziela, 20 sierpnia 2017

24. Płynnego szczęścia koniec UMOW(A)ny

Darius pogwizdywał.
   Robił to mimowolnie i kiedy zdał sobie sprawę, że wykonuje tą, tak często wyśmiewaną przez siebie czynność aż na chwilę przystanął. Jednak po chwili, po wykonaniu ogólnego rozrachunku i nazwaniu uczucia, które go w nastrój do pogwizdywania wprowadziło, pozwolił sobie kontynuować. A tym uczuciem było szczęście. Nie pamiętał kiedy ostatnio wszystko, dosłownie wszystko układało się tak po jego myśli. Zupełnie jakby łyknął Płynne Szczęście. Tylko, że wtedy jego dobra passa minęłaby po paru godzinach, a ona trwała już pięć dni.
   Pięć dni to, wydawać by się mogło, niewiele, ale według poczynionych przez siebie prognoz, był to dopiero początek. Początek powrotu starych dobrych czasów. Powrót całonocnych rozmów z Jules, wspólnych wyjść na błonia, wspólnego spędzania przerw. Nie znaczyło to bynajmniej, że był pozbawiony tych elementów dnia codziennego ostatnimi czasy. W końcu przecież byli przyjaciółmi. Jednak teraz Jules znów była tylko jego, a cień Huncwotów przestał na nią padać.
   Nie dopytywał się ,,Dlaczego?”. Nawet nieszczególnie go to obchodziło. Wiedział jedno – od kiedy Jules wróciła do klasy na lekcje eliksirów i usprawiedliwiła nieobecność Elinor Durete, unikała raczej towarzystwa Gryfonów. Jej charakter i czasem męcząca nienaganna kultura osobista, nie pozwalały jej oczywiście na całkowite ignorowanie Czterech Wspaniałych. Witała się z nimi na korytarzach i uśmiechała, ale zawsze potem szybko odwracała wzrok i przyspieszała kroku. Było to zastanawiające, ale i bardzo miłe dla Dariusa, który spróbował zaspokoić swoją ciekawość jeden, jedyny raz, po scenie, która miała miejsce w Wielkiej Sali podczas kolacji.
   Olivia kończyła właśnie opowiadać jedną z tych swoich śmiesznych anegdotek o swoich zwariowanych rodzicach i ich znajomych, kiedy Jules poderwała się z miejsca, dopijając już na stojąco swój sok.
- Mówiłam Ci już, że uwielbiam Twoich rodziców, prawda? – powiedziała panna Justice uśmiechając się, tak jak wszyscy pozostali, słysząc zakończenie opowieści. – Do zobaczenia w dormitorium. Darius, idziemy. – było to dosyć nietypowe zachowanie dla dziewczyny, która nigdy nie wychodziła w pół słowa, nagle ani nie wyrażała tak nieznoszących sprzeciwu poleceń. Przynajmniej nie bez powodu. Pattern to wiedział, dlatego wstał i ruszył za przyjaciółką.
   Dochodzili do drzwi, kiedy drogę zastąpił im Syriusz Black.
   Jules musiała wcześniej zobaczyć, jak Black wstaje od swojego stołu i rusza w ich kierunku i miała nadzieję zwyczajnie mu uciec. Niestety się nie udało, więc co zrobiła dziewczyna? Obróciła się na pięcie i schowała za Dariusem.
- Jules? Możesz ze mną chwilę porozmawiać?
- Nie sądzę. – odpowiedziała i nie wychodząc zza przyjaciela, zaczęła go popychać do przodu, jak swojego ochroniarza. Zbiło go to trochę z tropu, ale tylko na jedną krótką chwilę, bo w drugiej Darius zdał sobie sprawę, że dziewczyna faktycznie schroniła się za nim i praktycznie urósł z dumy w oczach. Minął Syriusza i tylko posłał mu wredny uśmieszek. Ten nie zareagował, ale nie ze względu na wczuwającego się w rolę żywej tarczy Patterna. Połowa znajdujących się na Wielkiej Sali uczniów patrzyła w ich stronę, a Łapa nie zamierzał im dawać więcej powodów do plotek niż mieli do tej pory. Odegrał małe przedstawienie z głupią miną i wzruszeniem ramionami, a następnie wrócił spokojnym krokiem do reszty Huncwotów. Zadziałało – skoro on się nie przejął ( przynajmniej rzekomo ), to i nikt w szkole nie miał zamiaru i po chwili wszyscy puścili w niepamięć to, co widzieli.
   Gdy byli już w holu, poza zasięgiem ciekawskich spojrzeń, panicz Pattern zapytał:
- Już się nie przyjaźnicie?
- Nie wiem.
- Jak to?
- Nie wiem, czy kiedykolwiek było mi dane tak naprawdę się z nim zaprzyjaźnić.
- Dlaczego?
- Bo warunkiem przyjaźni jest szczerość albo chociaż niekłamanie.
- Rozwiniesz to?
- Nie. I tak za dużo powiedziałam i może niesłusznie wydałam osąd. – powiedziała Jules, po tym jak wzięła głęboki wdech i nad jej aparatem mowy na powrót przejął kontrolę rozsądek, a nie emocje. – Koniec tematu.
   Darius to zaakceptował. Choć był zdziwiony. Jules nie należało do osób, które unikały osób, na linii z którymi pojawiły się jakieś niejasności. Zawsze chciała wyjaśnień, prawdy. Skoro unikała rozmowy z Blackiem, Dariusowi nasuwał się jeden wniosek – już mu nie ufała. Dla panicza Patterna było to, jak gwiazdowy prezent.
   Nic dziwnego w takim razie, że Darius z automatu miał ochotę pogwizdywać. A już tym bardziej po dzisiejszym treningu, na którym wygłupom z Jules nie było końca. W pewnym momencie dostali takiej głupawki, że doprowadzili do decyzji o wcześniejszym zakończeniu ćwiczeń.
- Panna Justice rozwalająca trening i zachowująca się w niezdyscyplinowany sposób? – Darius udawał oburzony ton, zniżając się do lądowania. – Świat stanął do góry nogami.
- Dosłownie. – powiedziała Jules i zawisła na swojej miotle do góry nogami, trzymając ją rękami i nogami, jak leniwiec. Znowu zaczęli się śmiać, a raczej nerwowo chichotać. – Powinniśmy już zdecydowanie zejść na ziemię. Dosłownie i w przenośni.
   Reszta drużyny patrzyła na nich z uśmiechami na twarzy. Odrobina wesołości, nawet kosztem czasu treningowego była upragniona i wskazana dla wszystkich. Zwłaszcza po tym, jak w dzisiejszym Proroku Codziennym ukazały się informacje o kolejnych niewyjaśnionych zaginięciach.
   Po odłożeniu mioteł i przebraniu się, Jules i Darius szli nieśpiesznie w stronę zamku. Była to rzadkość, bo Jules zawsze się śpieszyła, zaprzątając sobie głowę tysiącem spraw i nie potrafiła chodzić inaczej niż szybko. Darius znalazł na to sposób, właśnie wtedy po treningu.
- Może robić Ci za kotwicę? – zaproponował idąc za ciosem swojego ostatniego szczęścia.
- Jak to? – zapytała dziewczyna, idąc twarzą do niego i tyłem do zamku, żeby trochę spowolnić swój naturalnie bliski biegowi marsz.
- Weź mnie pod rękę, wtedy Twój marszobieg będzie niemożliwy. – powiedział to ze wzruszeniem ramion, ale kiedy Jules podniosła jedną brew w ten swój słodki, urzekający sposób, co znaczyło, że rozważa jego słowa, czekał z prawie zapartym tchem.
- Niegłupie. Zacumuj mnie. – powiedziała, zrównała się z nim, a następnie wsunęła rękę w jego, ułożoną w uszko od dzbanka. Darius uśmiechnął się do niej, ale to było niczym w porównaniu z jego wewnętrznym obezwładniającym uśmiechem. Wrócił myślami do ostatniej rozmowy ze swoim starszym bratem.
   Timothy, który skończył Hogwart cztery lata temu, czyli tak, że zdążył mieć oko na swojego młodszego brata przez jego pierwszy rok nauki, teraz podróżował po świecie. Od czterech lat. Zawsze był typem wolnego ducha, praktycznie zupełnie odwrotnie niż Darius.
- Zanim wybiorę sobie zawodowe więzienie, najpierw chcę zebrać jak najwięcej ,,niedojrzałych i spontanicznych” doświadczeń. – powiedział swoim stanowczym tonem podczas pierwszego obiadu z rodzicami po zakończeniu szkoły. Oni nie protestowali. Wiedzieli, że wychowali pewnego siebie młodego człowieka, który nie wycofuje się i nie zawraca z wybranej uprzednio drogi. Nie gwarantowało to, co prawda ustatkowania się, więc nadziei na wnuki państwo Patternowie doszukiwali się w osobie młodszego syna. Timothy nie uznawał stałych związków albo, jak on to mówił – uwielbiał wszystkie dziewczyny. Właśnie dzięki temu dobrze się na nich znał i był skarbnicą mądrości i rad dla Dariusa.
- Bądź cierpliwy i nie znikaj z horyzontu. – powiedział Timothy, kiedy na święta siedzieli w ich wspólnym pokoju.
- Co masz na myśli? – zapytał młodszy panicz Pattern i popił piwa kremowego, którego dwie butelki przyniósł im Timothy.
- Dziewczyna w pewnym momencie stale obecnych w swoim życiu ludzi, traktuje jak element otoczenia. Gdy na tym tle pojawia się ktoś inny, ktoś nowy, nagle się wydaje, że jego kolory są ciekawsze, jaskrawsze. – mówił, leżąc na podłodze z nogami opartymi na ścianie i gestykulował w charakterystyczny dla siebie sposób. – Jednak! – powiedział wyraźnie, unosząc rękę do góry, po czym dla podkreślenia swoich słów wstał i usiadł na wpół po turecku. – Kiedyś jej oczy przyzwyczają się do nowego widoku i spowoduje to z dużym prawdopodobieństwem zawód, a także – uśmiechnął się znacząco do Dariusa – zachwyt ,,starą” tapetą, w której na nowo dostrzeże piękno.
   Timothy praktycznie zawsze mówił w taki barwny sposób. Darius nie miał takie nawyku, ani talentu do takiego, z pewnością podobającego się dziewczyną krasomówstwa. Ale czuł, że jego brat ma rację. I się nie zawiódł. Jego zdaniem właśnie był świadkiem zjawiska przyzwyczajania się oczu Jules do nowego wzoru pt.: ,,Syriusz Black” i musiał teraz ze wszystkich sił się starać pokazać swoje barwy w jak najlepszym świetle.
- Co u Timothy’ego? – zapytała Jules, zakładając przy tym włosy za ucho.
- A czemu pytasz? – zapytał lekko zdenerwowanym głosem, bo to nagłe pytanie nasunęło mu paranoiczne skojarzenie, że może jego przyjaciółka opanowała tajniki oklumencji.
- Dawno nie opowiadałeś o jego przygodach. – odpowiedziała ze wzruszeniem ramion.
- Fakt. – powiedział uspokojony. – Ostatnio był w lasach amazońskich. Szukał tam jakiejś egzotycznej, magicznej rośliny.
- Pewnie jak zapytam ,,Po co?”, nie uzyskam jasnej odpowiedzi, popartej konkretnymi argumentami.
- Przerażające, jak dobrze znasz mojego brata, a nigdy go nie widziałaś
- Nasłuchałam się wystarczająco, żeby wiedzieć, że Timothy rzadko robi coś z jakiegoś powodu. On należy do typu ,,Idę przed siebie i robię na co mam ochotę”, prawda?
- Prawda.
- Aż dziw, że jesteście spokrewnieni. Ty taki spokojny, ułożony, racjonalny…
- Chcesz mnie obrazić? – to pytanie było w pełni uzasadnione. Wiedział, że dla Jules, ogółem rzecz biorąc, spontaniczność wygrywa z planowaniem, a szaleństwo z racjonalnością i spokojem.
- Nie. Tacy ludzie, jak Ty są potrzebni światu i takim ludziom, jak Timothy. Ty jesteś filarem, więc on może być wiatrem.
- Ładnie powiedziane.
- Postarałam się i zużyłam na ten tekst taki swój potencjał intelektualny, że aby mój organizm był w stanie podtrzymywać przez najbliższy miesiąc czynności życiowe, muszę wrócić do kompletnego niemyślenia i robić tak. – powiedziała tym swoim sarkastycznym, żartobliwym tonem i zrobiła średnio inteligentną minę, wywalając na bok język. Z tą miną weszła do szkoły i wywołała pytające miny paru uczniów.
- Może jednak schowaj język. Przez tyle lat udało Ci się utrzymać pozory myślącej dziewczyny, nie niszcz tego teraz. – zażartował Darius, na co ona dała mu kuksańca. I niestety puściła jego ramię.
- A nawiązując do tego, co powiedziałeś wcześniej, to właściwie nie uważasz, że to trochę dziwne?
- Mimo moich największych starań, nie zawsze jeszcze za Tobą nadążam, więc możesz doprecyzować swoją wypowiedź?
- Rozumiem Cię w zupełności. Sama czasem się gubię na zawiłych ścieżkach i w labiryntach swoich myśli. – mrugnęła do niego tak, jak często robiła, gdy nawiązywała do swojej rzekomej nienormalności. -  A teraz wracając do tematu – czemu jeszcze nie poznałam Timothy’ego?
- Znasz. – wzruszył ramionami i wpuścił ją pierwszą do Pokoju Wspólnego Puchonów, do którego właśnie pod wpływem wypowiedzianego przez chłopaka hasła, otworzyło się przejście.
- Proszę Cię, nie żartuj sobie. Widziałam go kilka razy na korytarzu szkolnym cztery lata temu, nawet z nim nie rozmawiałam. Niech Ci będzie, może go znam, ale go nie POZNAŁAM. Albo raczej, bo zaraz mi zarzucisz niedosłowność – nie było mi dane poznać. – doprecyzowała, tykając go wyzywająco palcem w nos. Uwielbiał jej dziecinne zachowania.
- Tak jak powiedziałaś. Nie było okazji.
- Twoich rodziców już próbowałam lepiej poznać, co więcej – bardzo lubię szanownych państwa Patternów.
- Oni Ciebie też. – powiedział i zignorował przemykające mu w głowie słowa brata, który na wieś, że Jules odwiedziła ich dom rodzinny powiedział: ,,Poznanie teściów? Wyższy etap znajomości.”
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
- Wydaje mi się, że doskonale ją znasz – listonosz częściej bywa u mnie w domu niż Timothy. A oboje wiemy, że ten pierwszy przychodzi do nas tylko wtedy, gdy się zgubi.
- Trochę szkoda. – powiedziała dziewczyna i zdjęła wierzchnią szatę, by przerzucić ją sobie przez rękę. W Pokoju Wspólnym było bardzo ciepło.
- Dlaczego? Chcesz poznać ciekawszego z braci Pattern?
- Wyczuwam nutkę zazdrości? – zażartowała podchodząc do korytarza, prowadzącego do damskich dormitoriów.
- Absolutnie, nie mam kompleksu starszego brata.
- On ma trochę kompleks Piotrusia Pana. Nie znasz tej bajki?
- Chyba nie. – powiedział ostrożnie, bo już się domyślał, co zaraz nastąpi.
- Naprawdę?! To koniecznie musisz poznać. Jest świetna! Uwielbiam Piotrusia.
- Tak, teraz jestem zazdrosny. – powiedział, a ona się zaśmiała. Był jej przyjacielem, nie sądziła, że może mówić poważnie o jakiekolwiek zazdrości.
- Dobra, muszę już iść. Mam do zrobienia kilka drobiazgów i jeśli zacznę teraz, mam szansę położyć się o w miarę ludzkiej porze.
- Rozumiem. Do zobaczenia. I dobranoc. – powiedział i dodał, co nie było za bardzo w jego stylu. – Jakbyś cierpiała na bezsenność to daj znać.
- Okej, dzięki. – powiedziała, po czym rzuciła przez ramię coś, co też nie było w jej stylu. – Uważam, że poznałam już tego ciekawszego z braci Pattern i wiesz co? Uwielbiam nie tylko Piotrusia.
   I poszła. A on dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, co znaczyły jej słowa. Na twarzy pojawił mu się bananowy uśmiech i właśnie miał zamiar wrócić w wyśmienitym nastroju do swojego pokoju, kiedy jeden z uczniów z drugiej klasy, podszedł do niego i szarpnął delikatnie za rękaw.
- Przepraszam.
- Tak?
- Jesteś Darius Pattern?
- Tak. – powiedziała powoli, zastanawiając się o co chodzi.
- Mam Ci przekazać, żebyś przyszedł natychmiast na most. I że to sprawa życia i śmierci.
- Kto Ci to kazał przekazać?
- Liścik, którym owinięty był galeon. – powiedział zadowolony chłopak i pokazał swoją zdobycz.
- Możesz mi pokazać ten liścik?
- Niestety nie.
- Czemu?
- Przed chwilą wrzuciłem go do kominka. – był najwyraźniej z tego powodu bardzo dumny.
- Aha. Okej. – widząc, że chłopak nie odchodzi, dodał. – Dziękuję, świetnie się spisałeś.
   Chłopak odszedł, a Darius stał jeszcze przez chwilę. Po chwili, doszedł do wniosku, że jest przecież już piąty dzień niezniszczalny i postanowił się zmierzyć z tym, co lub kto czeka na niego na moście. Nie mógł się spodziewać, że jego tarcza szczęścia jest ,,tylko” kuloodporna. A na moście czeka prawdziwy pocisk.


   Kiedy doszedł do progu mostu, zobaczył w cieniu parę metrów dalej stojącą postać. Nie zmartwił się tym zbytnio. Należał do uczniów wierzących bezgranicznie w zabezpieczenia zapewniane przez profesora Dumbledore’a, dlatego zrelaksowany podążał dalej. Jego niezmącone szczęście zostało jednak zburzone, gdy osoba czekająca na niego, widząc że nadchodzi, wyszła z cienia. A następnie stanęła nonszalancko opierając się o ścianę i przywdziała na twarz jeden ze swoich półuśmiechów.
- Nie, nie i jeszcze raz nie. – zaprotestował Darius, ale nie przestał iść w stronę Syriusza. – Nawet Ty nie zepsujesz mi dziś nastroju. – powiedział, zatrzymując się może z metr przed Blackiem.
- Cieszę się. Absolutnie nie mam tego na swojej dzisiejszej liście rzeczy do zrobienia. – powiedział to tak ironicznie irytująco, że Dariusowi aż zacisnęły się pięści.
- Czego chcesz?
- Pewnie tego samego, co Ty. – odrzekł tajemniczo.
- W to nie wątpię. – Darius użył praktycznie wszystkich zasobów swojego spokoju, żeby nie zacząć krzyczeć. Jak on mógł być tak bezczelny? No, ale chociaż w końcu grał w otwarte karty. – Tylko wiesz co? Po pierwsze, z tą deklaracją to nie ten adres. A po drugie, jakbyś nie zauważył to już chyba za późno.
- Chyba się nie zrozumieliśmy. – powiedział Syriusz po chwili milczenia, która była na tyle długa, żeby zaznaczyć swoją obecność, ale nie wystarczająco długa, żeby sprowokować Dariusa do niecierpliwości.
- Czyżby? – prychnął Pattern i przewrócił oczami. Czyli Gryfon w dalszym ciągu miał zamiar uprawiać te swoje gierki.
- Tak. Bo tak się składa, że Tobie chodziło o to, że chcesz Jules. – dla podkreślenia wskazał panicza Patterna palcem, a następnie przekierował go na siebie. – A mi o to, że chcę ją chronić. Choć u Ciebie pewnie to się łączy. – ostatnie zdanie dodał wzruszając nieznacznie ramionami i unosząc znacząco brew.
- Nie rób ze mnie idioty. – wypalił Puchon. – I choć raz przestań kluczyć. – postanowił być bezpośredni. – Starałeś się ją od siebie uzależnić, bawiłeś się nią, a teraz się wypierasz, kiedy tylko coś poszło nie…
- Nic do niej nie czuję. – Syriusz stanął prosto, rezygnując z podpórki i tym samym zmniejszając dystans między nim a Dariusem. To wyznanie nawet nim samym wstrząsnęło i sprawiło, że mignął mu gdzieś w głowie niepokojący znak zapytania, ale jako świetny aktor nie dał tego po sobie poznać. – Ulżyło Ci na tyle, żebyś przestał wrzeszczeć i mnie wreszcie wysłuchał.
   Darius zdał sobie sprawę, że rzeczywiście, mimo walki o stoicki spokój, podniósł głos. Teraz w ciszy trawił to, co usłyszał. Nigdy tak naprawdę nie rozmawiał z Blackiem, to była ich najdłuższa wymiana zdań, ale wyrobił sobie o nim zdanie na tyle, by wiedzieć jedno – nie wierzył w ani jedno jego słowo. Może on zwyczajnie chciał uśpić jego czujność i ,,zaatakować” Jules, wkraczając na jego teren, po odwróceniu uwagi wartowników. Nie mógł patrzeć na Syriusza inaczej, jak na konkurencję, bo ich losy skrzyżowały się i łączyły spinaczem o nazwie ,,Jules”. Darius miał ogromną ochotę jednym szarpnięciem wyrwać linię życia Syriusza spod tego spinacza.
   Myśląc o tym wszystkim, stanął bokiem do Blacka i patrzył z mostu na ginące w mroku nocy błonia.
- Nadal przetwarzasz? Czy mogę już mówić dalej? – Syriusz jakoś nie potrafił być dla niego miły. W końcu to Darius pierwszy zakwalifikował go jako wroga, więc huncwocki charakter nie pozwalał mu pozostać dłużnym. Poza tym, nazywanie jego i jego trzech przyjaciół ,,Pajacami bez wyobraźni”… To było niedopuszczalne. Huncwoci bez wyobraźni?! Ta zniewaga krwi wymaga. Ale nie teraz. Teraz dostał misję. Prychnął w duchu. James faktycznie wpadł na ciekawy pomysł i faktycznie tak, jak przewidywał Rogacz – Syriuszowi nie do końca się spodobał. Jednak podjął się zadania i teraz nie mógł przez osobiste antypatie z niego zrezygnować.
- Nie wiem, czy mam ochotę tego słuchać.
- Naprawdę? Nie interesuje Cię kwestia chronienia Jules? – Syriusz kpiąco na niego spojrzał.
- Interesuje. Ale nie uważam, że jesteś mi do czegoś na tej płaszczyźnie potrzebny. – Darius nie ufał w czyste intencje Syriusza. Według niego to, co mówił, a to, co myślał nawet koło siebie nie leżało.
- Taki pewny siebie jesteś? To pozwól, że Ci przypomnę, że ja mam czyste konto.
- O co Ci chodzi?
- O to, że przebywając w moim towarzystwie Jules nigdy nie została otruta. – mocny strzał. Darius poczuł się, jakby Black dał mu w twarz i prawie chciał mu namacalnie odpowiedzieć tym samym. Tylko, że Syriusz korzystając z szoku w jakim się znalazł, kontynuował. – Wiem, kto jej to zrobił.
- Kto? – ciekawość wygrała z wyrzutami sumienia.
- Nie powiem Ci.
- Oczywiście. – westchnął Pattern. Zakwalifikował Blacka w swoich ,,kartotekach” jako KIK. Kłamca i Krętacz.
- Może Ci się to nie podobać, ale nie możesz kompletnie zlekceważyć tego, co mówię. – Syriusz prawie bił już sobie brawo w myślach. Był spokojny i starał się cierpliwie znosić wszystkie miny Dariusa. Jednak wiadomo było, że nie da rady hamować swojego porywczego charakteru zbyt długo.
- Powiem wprost: Nie ufam Ci i nie mam zamiaru tego ciągnąć. Nie wiem, jaki masz w tym wszystkim interes, ale jestem pewny, że dotyczy wyłącznie Ciebie i z dobrem Jules nie ma nic wspólnego. – tym przelał czarę.
   Syriusz wziął Dariusa za fraki i przycisnął go do ściany.
- Puszczaj!
- Nie, dopóki nie dotrę do tego Twojego zakutego łba. Pewnie Cię nie zaskoczę, ale dla pełnej jasności – Ja też Cię nie lubię! I nie spotkałam się tu z Tobą dla przyjemności. Jules i ja… Powiedzmy, że się poróżniliśmy, ale nadal jest moją przyjaciółką. A ja przyjaciół chronię ponad wszystko. Nawet jeśli nie chcą ze mną rozmawiać. Rozumiesz?
- Puszczaj. – powtórzył tylko Darius i uwolnił się z uchwytu Blacka. Zapadła chwila ciszy. Pierwszy ochłonął Syriusz.
- Dasz mi w końcu powiedzieć?
- Jak na mój gust, to Ty cały czas mówisz. Wszyscy jesteście chorzy na język.
- Domyślam się, że złowrogo brzmiące słowo ,,Wszyscy” oznacz mnie i moją brać huncwocką? – Syriusz przybrał na powrót swoją niezachwianą luzacką pozę i oparł się łokciami o otwór okienny. – Tak się składa, że Ci znienawidzeni ,,Wszyscy” chcą… prosić Cię o pomoc. – Hurra, przeszło mu to przez gardło. Ale tylko dzięki temu, że wyobraził sobie, jak rzuca w Jamesa poduszką za to, że wysłał go w takiej roli. Dlaczego inny Huncwot nie mógł odbyć negocjacji z Dariusem? Cóż, z tego samego powodu, dla którego rozmowa szła tak opornie: Pattern nie ufał Blackowi, więc paradoksalnie czuł się najbezpieczniej zawierając układ właśnie z nim. Miał w takiej sytuacji cały czas przeciwnika na oku.
   Black mógł w spokoju oddać się swoim dylematom, bo Darius już nie wiem który raz dostał szoku słysząc prośbę Gryfona.
- W jakiej kwestii?
- Poważnie mam to powtarzać po raz kolejny?
- Nie kpij sobie. Nie widzisz poważnie, co mi się tu nie zgadza? Wy zawsze działać sami i często w dość przesadny sposób. Teraz natomiast, spotykasz się ze mną w konspiracji i mieszasz do zemsty. Z którą swoją drogą długo, jak na Was zwlekacie.
- To skomplikowana i delikatna sprawa, więc i postępowanie jest bardziej skomplikowane i delikatne.
- A  kto jest winny otruciu? Dobra, nie fatyguj się. Niech zgadnę – nie możesz powiedzieć.
- Nie. Natomiast mogę dodać, że zagrożenie od tej strony nie minęło.
- Mogą znów ją zaatakować? – zapytał zaniepokojony Darius. To znaczyło, że wreszcie zaczął brać Syriusza na poważnie.
- Mogą. Może nie w najbliższym czasie, ale potem… Kiedy sytuacja się trochę zmieni… To prawdopodobne. – pomyślał o sprawie z Elinor i się zagotował. Jednak szybko pomógł mu na to już sprawdzony sposób – wyobraził sobie, jak obrywa zaklęciem.
- Uwierzyłbyś komuś kto tak duka? – Pattern zmierzył go wzrokiem z powątpieniem.
- Mógłbyś docenić moje starania. Próbuję Ci powiedzieć, jak najwięcej. Niestety, to jest właśnie to ,,najwięcej”. – Syriusz się skrzywił, a potem dodał swoim autorytatywnym tonem. – Musisz się z tym pogodzić.
- Nic nie muszę. Wiem, że Jules coś zagraża. Zemstę zostawię Wam, a chronić ją będę sam. – Darius zdecydował, że tak właśnie zrobił i już miał się wyniośle odwrócić na pięcie i odejść, ale zatrzymał go szczekliwy wybuch śmiechu Blacka.
- Bardzo bohatersko, naprawdę. Szkoda, że tego nie nagrałem. Sam pewnie też żałujesz. Następnym razem daj mi jakieś ostrzeżenie, to zadbam żebyś miał odpowiedni materiał do imponowania Jules. – zażartował sobie sarkastycznie.
- Wiem, że w Twoim świecie to jest najważniejsze, ale pozwól, że Ci trochę zburzę światopogląd – od imponowania ważniejsze jest zdobywanie szacunku. A ten u Jules mam, w odróżnieniu od Ciebie. – przesycił to ostatnie zdanie takim jadem…
   ,, Słowo, jeszcze chwila, a gościa uduszę.” – pomyślał Łapa i powoli wypuścił powietrze z płuc.
- Zgodzę się, że żyjemy w dwóch różnych światach, ale wydaje mi się, że w obu cztery osoby to więcej niż jedna. A tym samym – większe bezpieczeństwo.
- Powiedziałeś, że zagrożenie jest tylko ,,prawdopodobne”. W takiej sytuacji, jedna osoba…
- TYLKO prawdopodobne? Wow, dobrze wiedzieć, że tak do tego podchodzisz. DLA MNIE – powiedział z naciskiem – kiedy zagrożenie dotyczące moich przyjaciół jest prawdopodobne to ogłaszam czerwony alarm.
- Zapomniałem, że wszystko musi się kręcić wokół Ciebie… - powiedział, choć była to średnio błyskotliwa riposta, bo faktycznie Dariusowi zrobiło się nieco głupio z powodu uprzedniego doboru słownictwa.
- Tak, tak. Jestem centrum wszechświata i dobrze mi z tym. A jeśli ta informacja Ci coś ułatwi, to masz kolejny szczegół – przeciwników jest znacznie więcej niż nas. A w takiej sytuacji nie wygrywa się siłą, tylko sprytem. Choć śmiem twierdzić, że siłą ja i reszta Huncwotów poradzilibyśmy sobie wyśmienicie w bezpośrednim starciu. – Syriusz nie byłby sobą gdyby tego nie dodał.
- Czyli macie jakiś plan i ja jestem Wam niezbędny do realizacji? – specjalnie użył słowa ,,niezbędny”. Chciał zobaczyć reakcję Syriusza. Ten nie oponował, tylko skinął głową.
   Darius się zamyślił. Bał się, że to pułapka, podstęp albo jeszcze gorzej – że to jakiś przebiegły plan, mający na celu poderwanie Jules. Jednak jeśli nie.
   Wiedział, że Syriusz potrafi grać i naprawdę szczerze go nie cierpiał. Niestety nie mógł przełożyć swoich uprzedzeń nad dobro Jules, ani traktować ich jako fakt, który pozwoliłby mu kompletnie zignorować słowa Blacka. Dobra, on jako ten dobry w tym duecie będzie się zachowywał, jakby wierzył w ludzi i nie będzie poddawał w wątpliwość ich słów.
- Jaki to plan i co konkretnie miałbym zrobić? – zapytał.
- Obiecujesz dyskrecję? – Syriusz zapytał, bo wiedział, że inaczej mógłby wypaść niewiarygodnie. W rzeczywistości, mimo protestów Remusa, miał zamiar użyć magii, by zmodyfikować trochę pamięć Patterna, jeśli ten nie zechce współpracować.
- Obiecuję. Dla Jules.
   Syriusz przewrócił oczami i z trudem powstrzymał się przed zrobieniem gestu powstrzymywania wymiotów. Następnie opisał cały genialny huncwocki plan Puchonowi. Opowiadał o nim powoli i z czymś w rodzaju czułości. Można było zauważyć, że czuje dumę z opracowanej z przyjaciółmi strategii. Ich wspólne planowanie było jedną z najprzyjemniejszych rzeczy w jego życiu.
   Gdy skończył mówić, Darius spojrzał na niego w milczeniu. Limit pytań wyczerpał wcześniej, wchodząc co rusz Syriuszowi w słowo, co Huncwota, powiedzmy delikatnie – irytowało.
- Zgadzam się. – powiedział Pattern i spojrzał Syriuszowi wyzywająco w oczy, czekając na jakieś zgryźliwe komentarze.
   Syriusz się od nich powstrzymał. Chyba dopiero czwarty raz w życiu. Zamiast tego wyciągnął do niego rękę.
- Umowa stoi? – zapytał i uniósł zaczepnie, po swojemu brew.
- Tak. – Darius uścisnął mu rękę, po czym szybko się wycofał z zamiarem opuszczenia mostu jak najszybciej. Z resztą takie były ustalenia – dostać się do zamku inaczej niż we wzajemnej asyście. Nikt miał nie wiedzieć o ich spotkaniu. Niestety, gdy Syriusz się rozejrzał zdał sobie sprawę, że są obserwowani przez dwie pary puchońskich, dziewczęcych oczu. Szturchnął Dariusa i wskazał na dziewczyny, które ruszyły znowu w ich kierunku.
- Cześć dziewczyny. – powiedział Pattern.
- Cześć. – powiedziały niepewnie, a Syriusz tylko skinął głową.
- Nie wierzę, dwa razy się już szczypałam. Wy dwaj stojący sobie spokojnie, rozmawiający… Ale szok. – Syriusz pamiętał, że Jules coś wspominała o bezpośredniości Olivii. Według niego bezpośredniość to lekkie niedopowiedzenie.
- Nie zapytamy o co chodzi, bo odpowiedź jest oczywista. Jules. – ton zdradzał posiadanie rodziców prawników. Meredith zmierzyła chłopców wzrokiem, jak podejrzanych. Syriusz się uśmiechnął – to nie była dla niego pierwszyzna.
- Trafiłaś w sedno. – powiedział i przystąpił do bycia czarującym w sposób, od którego miękły kolana. – Niestety, to wszystko, co możemy Wam powiedzieć. – udał, że zamyka usta na kłódkę.
- Szkoda. – Olivia uśmiechnęła się do Syriusza. Ale nie dała za wygraną. – Może chociaż jeszcze słówko?
- Nawet niejedno. Skoro stałyście się częścią tej tajemnicy, również jesteście ją związane. – przymilny ton, a następnie mrugnięcie. Nie za dużo flirtu, nie za mało. Prawdziwe zawodowstwo.
- To znaczy?
- Znasz z pewnością pojęcie tajemnicy zawodowej, Meredith. Właśnie tak to potraktujcie.
- Dlaczego?
- Bo kochacie swoją przyjaciółkę i z pewnością dbacie o jej dobro. – powiedział to czarująco, ale trochę inaczej. Na tyle inaczej, że dziewczyny wzięły jego słowa na poważnie.
- Mamy mieć przed nią tajemnice?
- Nie potrwa to długo. Wytrzymacie w dyskrecji? – celowo wszedł im delikatnie na ambicje. Musiał użyć wszystkich możliwych sztuczek, żeby mieć pewność, że nikomu nic nie powiedzą. Już i tak średnio mu się podobało, że powiedział im to, co powiedział. Cóż, wybrał mniejsze zło. Mógł przecież je zaczarować lub wymyślić jakieś wymyślne kłamstwo. Tylko, że na przykład w tym drugim przypadku musiałby się upewnić, że Darius załapię i przypilnuje utrzymywania wspólnej wersji wydarzeń. Nie. Alternatywne wyjścia byłyby albo zbyt drastyczne, albo zbyt skomplikowane. Tym razem zawodowy kłamca postawił na prawdę. Połowiczną, ale zawsze.
   Kiedy wszyscy Puchoni złożyli śluby milczenia łaskawie pozwolił im się oddalić. Oczywiście tak, jak się spodziewał, nie wszystko poszło gładko. Zamknął oczy i skupił się na zimnym wietrze smagającym mu twarz. Dogadał się z Dariusem, poprosił go o pomoc, był cierpliwy… Wow, wyczerpujący dzień, ale zakończony sukcesem.
   Najtrudniejszą według Syriusza ( bo wymagającą schowania dumy i niechęci do kieszeni) część ,,Programu Ochrony Jules”, miał już za sobą.

wtorek, 1 sierpnia 2017

23. Po puchońsku

   Olivia Seabird i Meredith Ruscoe znały się jeszcze zanim trafiły do Hogwartu, a nawet – zanim dostały listy z ,,wezwaniem” do szkoły. Obie pochodziły z rodzin niemagicznych i mieszkały na tym samym mugolskim osiedlu. Chodziły do tej samej szkoły podstawowej, a ich mamy, jako zaangażowane we wszystkie organizowane tam przedsięwzięcia, zaprzyjaźniły się od pierwszego spotkania. Wspólne obiadki, herbatki, a nawet wyjazdy weekendowe zawiązały między rodzinami tak silne więzi, że zamiast ,,pani Seabird i pana Seabird” Meredith miała ciocię Angelę i wujka Jacka, a Olivia zamiast ,,pani Ruscoe i pana Ruscoe” – ciocię Cam i wujka Toma.
   Był to niezwykły zbieg okoliczności, że zaprzyjaźnione rodziny należały do tych, w których mimo braku magicznych rodziców, magia u dzieci się pojawiła. Oczywiście najpierw wszystkie dziwne wydarzenia towarzyszące dziewczynkom, jedni i drudzy dorośli brali za wypadki, zwidy lub przypadki. Następnym etapem było składanie niezwykłości w zachowaniu Olivii i Meredith na karb dorastania oraz buntu. W związku z przyjęciem takiego scenariusza Angela i Cam prowadziły ,,tajne” debaty, w celu rozwiązania pojawiających się problemów.
   Same zainteresowane całym tematem także wiedziały, że coś jest nie do końca w porządku. Zdarzało się, że nie przyznawały się ani przed rodzicami, ani nawet przed sobą, że na przykład wszystkie opony w czekającym na przystanku autobusie pękły z ich winy, bo były zdenerwowane faktem, że muszą już wracać z placu zabaw do domu. Same wypierały to ze świadomości, jak tylko mogły, bo zwyczajnie się bały. Przerażało je kichanie powodujące silny wiatr albo tupanie ze złości, od którego pod stopami zaczynały rosnąć chwasty. Kojące w tych dziwactwach było, że miały siebie.
   Zawsze pociesza człowieka myśl, że w swoim problemie nie jest sam, a jeszcze bardziej – jeśli dzieli go z przyjacielem. Dziewczynki niektóre wydarzenia przekazywały tylko sobie nawzajem i nikomu innemu, snując przy tym teorie, z czego cała sytuacja mogła wynikać. Czasem śmiały się tworząc takie scenariusze, a czasem jedna pocieszała drugą, gdy ta druga opowiadała o jakimś dziwie ze łzami w oczach.
   Łzy, spekulacje i debaty skończyły się kiedy pewnego dnia do domów rodziny Seabird i rodziny Ruscoe zapukała kobieta. Była uczesana w ciasny koczek, nosiła okulary i wydawała się być surowa. Jak później się okazało, profesor McGonagall faktycznie taka była, ale nie w tym konkretnym momencie. Przekazując spokojnym głosem rodzicom Meredith całą prawdę o ich córce, czemu sama dziewczyna intensywnie się przysłuchiwała miała dwa stałe w takiej sytuacji cele: 1. Nie przestraszyć i nie zrazić do nowego, otwierającego swoje drzwi świata. 2. Mieć pewność, że rozmówcy uwierzą w jej słowa. Można by dodać tu trzeci podpunkt, który dotyczył dopilnowania, aby czarodziej lub czarownica trafił na pewno do Hogwartu i podjął w nim naukę. Jednak to nie był poniekąd żaden wyraźny przymus i zdarzało się, że rodzice nie chcieli mieć z całą tą ,,nienormalnością” nic wspólnego. Były to rzadkie przypadki, ale były i odpowiedzią na nią było ustalenie swego rodzaju nadzoru nad takim nieuczącym się uczniem, zawierającego krótkie i bardzo podstawowe lekcje tego, jak poskromić moc oraz kiedy faktycznie można jej używać.
   Szczęśliwie takie sprawy dotyczyły zaledwie jednostek, raz na kilka lat. Nie znaczy to oczywiście, że misja profesor McGonagall lub innych wydelegowanych przez dyrektora nauczycieli należała do łatwych, prostych i przyjemnych. Często zdarzały się nerwy, krzyki albo nawet wyrzucanie przedstawiciela Hogwartu za próg. Trudno było akceptować dorosłym coś, co kompletnie wykraczało poza granice poznanego do tej pory świata, w którym się zadomowili i w którym czuli się bezpiecznie. Jednak ostatecznie zwyciężała ciekawość oraz poczucie wyróżnienia.
   Wiadomo nie od dziś, że dla rodzica jego dziecko jest wyjątkowe bez względu na wszystko, a każda robiona przez nie rzecz zalicza się do najlepszych i najpiękniejszych na świecie. Ale gdy pojawia się taka ogólna i rzeczywista wyjątkowość… Takie okoliczności, gdy już nastąpi pełna akceptacja sytuacji – powodują dumę i radość. Radość potęgowaną przez wielkie szczęście dzieci, które wychowywane na bajkach o wróżkach i czarach, odkrywają swoje niesamowite umiejętności.
   Rodzina Ruscoe zareagowała w sposób bardzo łagodny. Cam i Tom, jako ludzie bardzo racjonalni i opierający swoje postrzeganie na doświadczeniu, a w dodatku obydwoje prawnicy, wysłuchali profesor McGonagall. Kiedy skończyła mówić, pan Ruscoe tonem spokojnym, używanym najczęściej na rozprawach w sądzie, zapytał:
- Czy jest w stanie panie przedstawić nam jakieś dowody?
   Profesor McGonagall często słysząc tego typu pytania, kiwnęła twierdząco głową, po czym wyjęła z kieszeni długiej szaty różdżkę i transmutowała stojącą przed sobą filiżankę z herbatą w małego, żółciutkiego kanarka. Gdy kanarek wzbił się do lotu, uciekając przed zbliżającą się ręką pani Ruscoe, profesorka machnęła kolejny raz różdżką i w miejsce ptaszka pojawiło się samo piórko, opadające powoli na ziemię.
- Mogłabyś mi je podać, moja droga? – McGonagall zwróciła się z prośbą do Meredith. Dziewczyna, jak zahipnotyzowana delikatnie wzięła piórko w dwa palce i podała kobiecie. Nauczycielka położyła piórko na spodeczku i machnięciem różdżki przywróciła mu pierwotny kształt, by napić się wciąż parującej herbatki.
   Państwo Ruscoe patrzyli na scenę, której przed chwilą byli świadkami i nie mogli dalej nie wierzyć. Gdy w chwili ciszy, która zapanowała starali się wszystko przełknąć, Meredith wytrzeszczyła oczy i metodycznym sposobem, odziedziczonym po rodzicach, zaczęła zadawać pytania.
- I w związku z tymi moimi umiejętnościami mogły się dziać wokół mnie różne, trudne do wytłumaczenia rzeczy?
- Zgadza się. Zwłaszcza, gdy towarzyszyły Ci silne emocje.
- A często się zdarza, że dziecko jest magikiem, kiedy jego rodzice nie są? – trzy ostatnie słowa powiedziała ciszej, jakby bojąc się, że narobi rodzicom przykrości. Oni zrozumieli, jakimi torami poszły jej myśli i pan Ruscoe położył krzepiąco córce rękę na ramieniu, na co ona się uśmiechnęła.
- Czarodziejem, nie magikiem, moja droga. A odpowiadając na Twoje pytanie – owszem zdarza się dosyć często.
- A takie dzieci wyczuwają się nawzajem?
- Co konkretnie masz na myśli?
- Ja chyba wiem. – wtrąciła się Cam, nagle doznając olśnienia. – Myślisz o Olivii córeczko?
- Tak. – szybko potwierdziła Meredith i spojrzała wyczekująco na profesor McGonagall. Ona jednak nie patrzyła na nią, tylko wyjęła rulonik pergaminu, który uprzednio czytała już kilka razy, a na którym znajdowały się nazwiska młodych czarownic i czarodziejów w kolejności alfabetycznej. Przeczytała następną po ,,Meredith Ruscoe” pozycję i skierowała spojrzenie swoich bystrych oczu na jedenastolatkę.
- Masz na myśli Olivię Seabird?
- Tak! – Meredith wykrzyknęła i z ekscytacji aż wstała. – Ona też jest wróżką?
- Czarownicą, moja droga. A na to pytanie nie powinnam Ci odpowiadać. – powiedziała, a widząc zawiedzioną minę dziewczynki dodała. – Przynajmniej dopóki nie odwiedzę również domu państwa Seabird.
   Cam aż klasnęła w ręce na myśl, że wszystkie nerwy i zmartwienia jej przyjaciółki zaraz zostaną rozwiane w logiczny sposób. No dobrze, może logiczny nie było tu właściwym określeniem, ale miała dostać odpowiedź na swoje pytania, a konkretnie jedno: ,,Co się dzieje z Olivią?”. Zachłyśnięta tą informacją z opóźnieniem zauważyła, że jej córeczka pod pretekstem wyjścia do toalety, skierowała się w kierunku zupełnie odwrotnym, a konkretnie – do tylnych drzwi wyjściowych.
- Meredith, gdzie Ty idziesz?
   Profesor McGonagall pierwsza zrozumiała gdzie, ale nijak nie mogła dorównać w biegu jedenastoletniej dziewczynie i wparowała do domu rodziny Seabird, akurat w momencie, w którym Meredith trzymając Olivię za ręce, wykrzyknęła na cały salon:
- Jesteśmy czarodziejkami!
- Czarownicami, moja droga. – powtórzyła cierpliwie, a widząc zdziwione miny Angeli i Jacka, musiała szybko przejść do rzeczy. – Muszę z państwem porozmawiać…
- Chodzi o Olivię, nie musicie się już niczym martwić. – powiedziała pani Ruscoe, wchodząc za profesor McGonagall do salonu razem z mężem.
   Nauczycielka nie miała wyboru. Pierwszy raz odbyła całą ,,uświadamiającą” rozmowę w takich warunkach, w takim tłumie. Angela i Jack mieli artystyczne dusze, ona – architekt, on – fotograf. Lubili dostrzegać we wszystkim i wszystkich piękno, a dziwność brali za atut. W ich świecie, który nie był tak uporządkowany, jak świat państwa Ruscoe, miejsca na magię było zdecydowanie więcej. Dlatego też przyjęli wszystko niemal na wiarę. Dowodów domagała się raczej sama Olivia i to bardziej chyba w formie rozrywki niż przekonywania, bo przekonana była praktycznie od samego początku, gdy całość opowiedzianej przez kobietę historii potwierdziła jej przyjaciółka.
   Wtedy, gdy rodzice poznawali szczegóły dalszych, koniecznych w związku z umiejętnościami dziewczynek poczynań, one same siedziały z wypiekami na twarzach, czując, że zbliża się największa przygoda w ich życiu. I w dodatku będą mogły przeżyć ją razem. Jak się potem okazało razem, ale nie tylko we dwie.
   Gdy pierwszego września zajęły przedział w Expresie Londyn-Hogwart, nadal tak naprawdę chyba nie do końca w pełni zdawały sobie sprawę ze wszystkiego, co się dzieje. Otworzyły okno do granic możliwości, by móc rozmawiać z rodzicami, aż do odjazdu pociągu i równocześnie obserwować uczniów, od których robiło się na peronie z każdą chwilą coraz gęściej. Mogły sobie na to pozwolić, bo z emocji wstały wcześniej niż powinny i wymusiły na rodzicach przyjazd na dworzec King’s Cross godzinę przed wyjazdem.
   Patrząc na uczniów, tych starszych i młodszych zastanawiały się, którzy z nich już niedługo zostaną ich kolegami i koleżankami z klasy. Nie analizowały jednak nikogo z obserwowanego towarzystwa, jako potencjalnych nowych przyjaciół. W końcu miały siebie.
   Gdy jednak piętnaście minut przed odjazdem do ich przedziału zapukała dziewczyna w ich wieku, z brązowymi włosami, zielonymi oczami i nieschodzącym z buzi uśmiechem, nie mogły odmówić jej miejsca. Jak się później okazało, nie miały żałować swojej decyzji. Jules Justice nie tylko była wesoła, bezproblemowa i szczera, ale miała poczucie humoru i dużo życzliwości. Kiedy dziewczynki przekonały się już do niej, zadały po niemej konsultacji ze sobą pytanie:
- Twoi rodzice są normalni czy nie? – wcześniej uznały, że rodzicom mniej będzie przykro, gdy będą ,,normalni”, a nie ,,niemagiczni” i tak ich określały w rozmowach, choć ani państwo Ruscoe, a ni państwo Seabird nie ubolewali nad brakiem czarodziejskich zdolności.
   Jules słysząc to pytanie wytrzeszczyła oczy, a następnie uniosła jedną brew.
- Mniej więcej tak samo normalni, jak ja, czyli ani trochę. – zażartowała. – I żeby potem nie było, że nie ostrzegałam, że brakuje mi jednej klepki.
   Dziewczyny zaśmiały się, po śmiech Jules był zaraźliwy, ale potem zamilkły. Widząc to, Jules postanowiła wyjść z pomocą.
- Chodzi Wam o to, czy są czarodziejami?
- Właśnie.
- Są. Większość mojej rodziny to czarodzieje, ale są też i mugole. Na przykład jedna z moich cioć i jej dzieci. Które z resztą bardzo lubię. – powiedziała tą końcówkę wyraźnie i z naciskiem, ale widząc zdziwione miny dziewczyn zrozumiała, że pytanie nie było natchnione żadnymi uprzedzeniami, tylko zwykłą ciekawością osób pochodzących z rodzin niemagicznych. – Wasi nie są, prawda?
- Nie, ale to chyba nie jest nic złego. Pani profesor mówiła, że zdarza się to dosyć często. – powiedziała niepewnie Meredith.
- Nie ma w tym niczego złego. Niczego. I nigdy nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej.
- A ktoś będzie chciał nam to wmówić? – zapytała Olivia, trochę przestraszona.
- Niestety pewnie tak. Ale jeśli już to będą to osoby, które są niewarte splunięcia. Dobra. – klasnęła i ściągnąwszy buty usiadła po turecku na siedzeniu. – Jest caaaaała masa ciekawszych rzeczy, o których mogę Wam opowiedzieć. O ile oczywiście chcecie.
   Chciały i to bardzo. Podróż minęła im na słuchaniu Jules, która cierpliwie odpowiadała na wszystkie pytania i okazała się świetną, dodającą otuchy przewodniczką po tym nowym świecie. Gdy po Ceremonii Przedziału okazało się, że ,,oprowadzać” będzie ich dalej, bo będzie ich współlokatorką, naprawdę się ucieszyły.
   Wbrew opinii, którą wygłosiła kiedyś w rozmowie jedna z mam dziewczynek, nawiązując do swoich przeżyć ze szkoły – przyjaźń we trójkę wcale nie była taka zła. Nawet w układzie, w którym dwie osoby łączyła silna i długa zażyłość, ta trzecia nie czuła się wcale zepchnięta na margines. Ale to tylko i wyłącznie dlatego, że przypadek był wyjątkowy.
   Najpierw należało zaznaczyć, że obie dziewczyny bardzo polubiły Jules i trzymały się z nią na co dzień. Ona była dla nich zawsze jakby powiewem świeżego powietrza i pozytywnej energii, a w ich dormitorium robiła za etatowego błazna, na którego etat sama się zatrudniła. Oprócz tego ich przyjaźń ułatwiał bardzo fakt, że ( cytując tu samą Jules ) – pannie Justice brakowało jakiegoś ,,dziewczyńskiego” kawałku mózgu. Nie była to jednak obelga.
   Dzięki tej szczególnej absencji paru fałd w mózgu, Jules nie była zawistna, zazdrosna ani obłudna. Nie znaczy to absolutnie, że inne dziewczyny takie były, bo nie były, ale zazwyczaj tylko w skali makro. Kiedy przychodziło do drobnostek praktycznie u każdej przedstawicielki płci pięknej włączał się od czasu do czasu szyderczy uśmiech, bo koleżance, która puściła jakąś złośliwą plotkę powinęła się noga na lekcji. Albo fałszywe narzekanie na swój wygląd, by usłyszeć fale komplementów. Albo niemówienie wprost tego, co którąś gryzie lub się jej nie podoba.
    Jules tak nie robiła. A kiedy Olivia i Meredith zdały sobie z tego sprawę ich trzyosobowa przyjaźń stała się jeszcze silniejsza, bo na przykład zamiast doszukiwać się powodów rzekomego obrażenia się Jules, która poszła sama do biblioteki na kilka godzin, wiedziały, że ona czasem po prostu lubi samotność ( oczywiście tylko tą z wyboru, nie z przymusu ). Tak samo wiedziały, że nie lubi zbiorowego odrabiania lekcji i że często celowo schodzi im z drogi, bo chcę żeby mogły spędzić trochę czasu we własnym gronie.
    Mogło to trochę wyglądać, jakby Jules Justice była osobą idealną. Nie była i sama się do tego przyznawała, niejednokrotnie powtarzając, że ma ciężki charakter, jest niecierpliwa, czasem upierdliwa i ma swoje dziwactwa. Jednak te wady nie przeszkadzały ani Olivii Seabird, ani Meredith Ruscoe, ani Dariusowi Patternowi.
   Ten ostatni pojawił się w całej historii praktycznie na jej początku. W trakcie pierwszej lekcji nauki latania na miotle był najlepszy wśród Puchonów, ale tuż za nim z niewiele gorszymi umiejętnościami była Jules. Na początku to się chłopakowi nie spodobało, a potem…
- Nie wygrałbyś konkursu na Króla Uśmiechu. – powiedziała dziewczyna po kolejnej lekcji latania.
- Co takiego? – Darius popatrzył na nią zdziwiony i aż się zatrzymał, bo podświadomie miał Jules za konkurencję i spodziewał się z jej strony tylko uwag o negatywnym zabarwieniu.
- Wydaje mi się, że by zostać Królem Uśmiechu trzeba wypić sok z cytryny i się nie skrzywić. Ty się nie potrafisz nie krzywić.
- Słucham?
- No przynajmniej na miotle. – kontynuowała panna Justice. – Może jest Ci niewygodnie? Mój wujek mówił, że kiedyś odziedziczył po kuzynie tak starą miotłę, że bolał go tyłek od samego patrzenia.
- Nie boli mnie tyłek. – tylko tyle Darius był w stanie powiedzieć na to dziwne wynurzenie dziewczyny, a kiedy oboje usłyszeli jak to zabrzmiało, wybuchli śmiechem. Wiszące między nimi napięcie momentalnie uleciało, a Puchonka, która była tak naprawdę świadoma tego tradycyjnego kompleksu pt.: ,,Dziewczyna nie może być ode mnie lepsza”, by jeszcze bardziej przekonać do siebie chłopaka poprosiła go o kilka douczających lekcji.
    Od tamtej pory Jules, która zawsze odrobinę lepiej dogadywała się z chłopakami, zyskała świetnego kumpla. Zdarzało się nawet, że częściej z nim spacerowała po błoniach czy wychodziła do wioski niż z dziewczynami, ale jako, że ich więź zaczęła się budować już od najmłodszych klas, nikt nie patrzył na nich z podtekstem. Byli trochę, jak brat i siostra – nierozłączni i swobodni w swoim towarzystwie.
   Aż w pewnym momencie, w miarę jak dorastali, Darius zaczął dostrzegać w Jules dziewczynę i to atrakcyjną dziewczynę. Mało tego, w związku z wielką naturalną zaborczością chłopaka, jego kiełkujące zainteresowanie przyjaciółką, powodowało częste traktowanie Jules, jak swojej własności.
- Jules dzisiaj nie może. – powiedział kiedyś przy śniadaniu, gdy Meredith zapytała pannę Justice, czy pójdzie z nią i z Olivią na błonia, łyknąć trochę tak rzadko wyzierających zza chmur promieni słonecznych.
- A pogryźć mogę? Bo najwyraźniej nie jestem do końca świadoma wszystkich swoich możliwości i ograniczeń. – od razu zareagowała Jules, zasłaniając ręką pełną buzię.
- Mówiłaś przecież, że chcesz dziś napisać te dwa wypracowania, które wczoraj nam zadali. Poza tym, jadłaś, więc chciałem Ci ułatwić sprawę. – szybko odpowiedział, bynajmniej nie speszony, po czym przewrócił oczami i dodał. – Tak, możesz pogryźć.
- Dziękuję łaskawco. – powiedziała, ale trochę za szybko, bo się lekko zakrztusiła.
- Ty się dziwisz, że odpowiedziałem za Ciebie. Jedzenie i mówienie w Twoim przypadku jest wyraźnie niebezpieczne. – powiedział chłopak, klepiąc przyjaciółkę po plecach.
- To Twoja wina!
- Słucham?
- Pozwoliłeś mi pogryźć najwyraźniej w niewłaściwym momencie. – odrzekła żartobliwie i łapczywie wypiła całą szklankę soku dyniowego, a tymczasem jej przyjaciele uśmiechali się rozbawieni jej zachowaniem.
   Darius uwielbiał się tak droczyć z Jules, z czasem zdał sobie sprawę, że może to uwielbienie jest zbyt duże, jak na przyjacielską relację. A kiedy podczas kolejnych całonocnych rozmów w Pokoju Wspólnym, słuchając jej zwariowanych historii, zamiast skupić się na ich treści, myślał o tym, jaka jest śliczna, kiedy oczy jej się świecą z ekscytacji, postanowił, że zostaną parą. Ot tak, po prostu sobie postanowił. W końcu w jego mniemaniu miał do niej pierwszeństwo. Ta jego pewność siebie i zaborczość były tymi cechami, które dziewczynę często irytowały. Niestety jego decyzja zbiegła się w czasie z przełomowym spotkaniem pod biblioteką z jednym z Huncwotów.
   Kiedy Jules zaczęła się kolegować ze słynnym Syriuszem Blackiem i jego bandą, Darius prawie zzieleniał z zazdrości. Mimo tego, że wielokrotnie twierdził w rozmowach z Jules, że Huncwoci zawsze działali mu na nerwy, to wcale nie była prawda. Tak naprawdę nic do nich nie miał, a nawet podobały mu się ich dowcipy, ich poczucie humoru. Dopóki nie weszli na jego teren. W związku z tym poczuł, że musi wprowadzić swój plan w życie znacznie szybciej, ale jak na złość do grafiku Jules oprócz nauki, Olivii i Meredith, dołączyła nowa karteczka z napisem ,,Łapa” i pojawiała się w nim zdaniem panicza Patterna zdecydowanie za często.
   Jules nie była świadoma uczucia przyjaciela. Była tak niepewna swoich, jak najbardziej istniejących wdzięków, że zabawa w subtelne sygnały w jej przypadku nie była trafioną taktyką. Może gdyby zrzucić jej na głowę transparent z napisem ,,Podobasz mi się.”, to coś ewentualnie dopuściłaby do głowy, ale w innym przypadku – brak szans.
   Jednak jej przyjaciółki nie były tak zaślepione. Może miało to związek z tą częścią mózgu z cechami kobiecymi, której panna Justice nie miała, a one jak najbardziej, ale zdawały sobie sprawę, że od jakiegoś czasu Darius patrzy na ich przyjaciółkę inaczej. Lubiły go, ale nie kibicowały w jego staraniach, bo chciały być bezstronne. Zwłaszcza, że ich kolega nie był ich zdaniem jedynym zawodnikiem na ringu.
- Nie wciskaj mi kitu! – powiedziała Olivia w charakterystyczny dla siebie, pełen emocji sposób. Szły właśnie z Meredith w stronę zamku. Wracały z sowiarni, a że wieczór był całkiem ciepły, jak na tą porę roku, to się nie śpieszyły.
- Wcale tego nie robię. – powiedziała panna Ruscoe, poprawiając rękawiczki i dokładnie owinięty wokół szyi szalik.
- I tyle? Nie zdobędziesz się na rozwinięcie bez ciągnięcia za język? – drążyła dalej Olivia. Ona w odróżnieniu do przyjaciółki nie miała rękawiczek, a szalik jej zwisał przewieszony niedbale przez szyję. Panna Seabird zdecydowanie należała do osób niemarznących.
- Ciesz się, że nie powiedziałam po prostu ,,Sprzeciw”. – zażartowała Meredith.
- Faktycznie, mamy postęp – wyrwałaś się spod wpływu rodzicielskich nawyków. Ale nie zmieniaj tematu.
- Nie zmieniam, to była tylko mała dygresja. A jeśli chodzi o Twoje oburzenie moją opinią, to go kompletnie nie rozumiem.
- Czyli Wysoki Sąd podtrzymuje sprzeciw. I to jest coś, czego natomiast JA nie rozumiem. – Olivia powiedziała to dobitnie, podciągając szalik, który już zaczął się jej ciągnąć po ziemi.
- W takim razie sama się zdeklaruj. – Meredith stanęła i założyła ręce na piersi, robiąc wyniosła minę. Było to całkowicie odruchowe w trakcie prowadzenia dyskusji, ale potrafiło drażnić jeśli ktoś nie znał dobrze dziewczyny i braku złych intencji, z którymi kojarzyła się jej mimika.
- Nie potrafię. – powiedziała spokojnie Olivia, wzruszając ramionami.
- Sama widzisz!
- Nie potrafię wybrać, co znaczy również, że nie odrzucam.Pod wieloma względami są całkowicie różni, ale jak dla mnie nie ma rzeczy, która by któregokolwiek bezwzględnie dyskwalifikowała. – panna Seabird zmarszczyła brodę, robiąc z ust podkówkę. To była jej zamyślona mina. – Choć oczywiście swoim kompletnie nieprawniczym umysłem mogłam nie dostrzec jakiś oczywistych dowodów.
- Na pozór nie jest to prosta sprawa. – powiedziała Meredith, kompletnie niezrażona docinkami. – Obaj są przystojni, inteligentni, pewni siebie. Choć to ostatnie trochę na inny sposób. I to pierwsze też trochę na inny.
- To znaczy?
- W jednym przypadku on jest przystojny i każdy obiektywnie musi to przyznać. A w drugim – przystojność jest jego nieodłączną cechą i aurą, którą wokół siebie paraliżująco roztacza. Co nie znaczy, że któryś z nich jest w prosty sposób atrakcyjniejszy.
- Strasznie to pokrętnie brzmi. – Olivia się skrzywiła, ale po chwili wzruszyła ramionami. – Choć może faktycznie coś w tym jest.
- Jest na pewno. I ma to związek z ogółem ich charakterów. To jaki człowiek jest rzutuje na to, jak jest postrzegany. Nawet na jego urodę. – ton prawniczy Meredith był zapisany w genach.
- Jeden jest bardziej zasadniczy, drugi ma w sobie mnóstwo nonszalancji. – zaczęła wymieniać Olivia.
- Jeden daje poczucie spokojnej stabilizacji, a drugi urzeka swoim spontanicznym i ryzykownym zachowaniem.
- Okej. W naszym rozrachunku wychodzi, że obaj mają mnóstwo zalet. Dlatego ja nie jestem w stanie wydać wyroku i wybrać: Darius Pattern czy Syriusz Black.
- Na całe szczęście nie musisz. I Jules też nie. – skwitowała krótko panna Ruscoe.
- Nie byłabym taka pewna. Darius czuje coś do Jules i obie się w tym punkcie zgadzamy, tak?
- Tak.
- Ale on jest też moim zdaniem prostszy do rozgryzieni. I nie jest to wcale obraźliwe stwierdzenie. Ale Syriusz… On by się nawet spojrzeniem nie zdradził, gdyby coś było na rzeczy, prawda?
- Też mi się tak wydaje. Ale wydaje mi się jeszcze coś. – dodała podnosząc zdecydowanym ruchem palec do góry. – Ty kochana za dużo romansów czytujesz.
- Mam artystyczną duszę. – Olivia pokazała przyjaciółce język.
- Tylko nie pokazuj tej jej części przy Jules. Wiesz jak się denerwuje, kiedy ktoś próbuje ją swatać z którymś z kolegów.
- Sama do tego prowokuje zadając się z takimi ciachami.
- Jak ja nie cierpię tego słowa…
- Nie cierpisz też odpowiadania na pytania.
- Bo żadnego wprost nie zadałaś.
- W porządku. – Olivia wzięła głęboki oddech, żeby przełknąć drobiazgowość przyjaciółki. – Wyraziłaś pewną opinię, która poniekąd była odpowiedzią na pytanie: Kogo byś wybrała, Dariusa czy Syriusza? Uwaga! – dodała od razu, żeby uniknąć wykrętów. – Gdybyś jednego koniecznie musiała wybrać.
- Dariusa.
- Dlaczego?
- Z tego samego powodu, dla którego Twoja mama zostawiła tego paryskiego malarza.
- Trochę mnie to przeraża, że muszę Cię o to pytać, ale czemu?
- Nie pamiętasz? – Meredith była zdziwiona, a kiedy Olivia pokręciła głową dodała. – Najwyraźniej Ciebie to tak nie uderzyło. Ja pamiętam byłam zdziwiona, że można zerwać z kimś z takiego powodu.
   Olivia wykonała gest rękoma, który miał zachęcić i przyśpieszyć opowieść przyjaciółki.
- Zostawiła go, bo był artystą.
- Albo coś mnie ominęło, albo Syriusz nie jest artystą.
- Zgadza się, ale jest rozchwiany emocjonalnie tak, jak prawdziwy artysta.
- Teraz to poszłaś po bandzie. Przecież Ty go prawie nie znasz, a wydajesz takie nieprzychylne osądy.
- To nie jest nieprzychylny osąd. – Meredith była wyraźnie zaskoczona tym, jak przyjaciółka zrozumiała jej słowa. – Rozchwianie emocjonalne artystyczne polega na szaleństwie, ryzykanctwie, byciu nieprzewidywalnym etc. etc.
- To źle? Życie jest jedną wielką przygodą.
- Może to być fajne, ale nie na dłuższą metę.Na życie potrzebny jest trochę bardziej racjonalny partner. – powiedziała rzeczowo Meredith, a widząc jak Olivia przewraca oczami, dodała – No co Ci się nie podoba?
- Jestem bardzo ciekawa, jak Ty z Twoją dobrą znajomą Panią Racjonalnością będziesz sobie męża wybierać. W miłości dobrze, żeby istniał jakiś pierwiastek niepewności.
- Nie uważasz, że się trochę zapędziliśmy? Mówimy o miłości, która nie istnieje. Darius ewentualnie jest trochę zauroczony, Syriusz nie dopuszcza do swojej wyjątkowej osoby dziewczyn pod innymi postaciami niż koleżanki, a Jules obydwu traktuje jak kumpli.
- Na razie. – powiedziała Olivia i zakończyła w ten sposób jedną z tych rozmów, których nie mogłyby odbyć w towarzystwie brakującego, trzeciego ogniwa.
   Doszły w trakcie tego powolnego, powrotnego spacerku aż do mostu, a kiedy doszły do jego ,,progu” zobaczyły stojące mniej więcej w jego połowie dwie osoby. Z jakiś powodów jednak na moście nie paliły się latarnie, dlatego nie widziały w czyim kierunku zmierzają. Nie czuły się jednak nieswojo w tej sytuacji. Jules już dawno będąc na ich miejscu trzymałaby już rękę w kieszeni na różdżce. Po części dlatego, że łatwo potrafiła się nakręcić, a po części dlatego, że pamiętała dokładnie w jakich czasach przyszło im teraz żyć.
   Meredith i Olivia jednak czuły się bezpiecznie na terenie zamku i gdy podchodząc bliżej w sylwetkach dwóch osób, rozpoznały sylwetki dwóch mężczyzn, poczuły tylko i wyłącznie ciekawość. Była ona tym większa, że obserwowani panowie byli tak pochłonięci ostrą dyskusją, a właściwie może nawet kłótnią, że nie zauważyli zbliżających się dziewczyn. Kłótnia była wyjątkowo cicha, jakby jej uczestnicy nie chcieli, żeby ktokolwiek poznał treść ich rozmowy, ale prowadzili ją zacięcie. Zmierzała ona jednak wyraźnie do końca i gdy dziewczyny podeszły na tyle blisko, by rozpoznać chłopców, oni właśnie ściskali sobie ręce, jakby podpisując właśnie zawartą umowę.
   Meredith i Olivia stanęły, jak wryte, jakby zobaczyły ducha. Tyle, że zobaczenie ducha w Hogwarcie nie było tak naprawdę niczym dziwnym. Ale zobaczenie Syriusza Blacka i Dariusa Patterna ściskających sobie ręce – to był dziw niesamowity.