czwartek, 20 lipca 2017

22. Zemsta najlepiej smakuje na zimno

   Uczulenie.
   Wydawać się mogło taka prozaiczna dolegliwość, występująca w tylu odmianach i owocująca rozmaitymi skutkami, od delikatnych, czasem ledwie zauważalnych, do poważnych, nawet śmiertelnie groźnych. Coś tak pospolitego w świcie magii nie powinno występować. A jednak.
   Zaczerwienione i łzawiące oczy, zatkany nos, nieustanne kichanie – to były objawy, które pojawiały się momentalnie i właśnie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy tylko Willow wchodziła do klasy od zielarstwa.
    Pierwsze zajęcia z tego przedmiotu były dla dziewczyny bardzo pamiętne, bo odkrywcze. Przed ich rozpoczęciem nie zdawała sobie nigdy wcześniej sprawy ze swojej dolegliwości, bo ( jak większość swojej rodziny ) nie miała ręki do roślin. Jej tata miał co prawda siostrę stryjeczną, która żyła z hodowli i sprzedaży magicznych ziół oraz roślin, ale Willow jej ani razu nie odwiedziła, a samą kobietę widziała może parę razy w życiu. Wynikało to z podejścia ciotki Wandy do dzieci i wszystkiego, co z nimi związane. Po tym, jak mała córeczka jej koleżanki, która dopiero okrywała swoje moce oraz uczyła się nad nimi panować, wpuszczona na chwilę do ogródka jednym niefortunnym, magicznym kichnięciem ścięła prawie wszystkie rośliny rosnące na grządkach… Cóż, wystarczyło powiedzieć, że był to koniec przyjaźni cioci Wandy z ową matką Grządkowej Niszczycielki, przed posesją w odpowiedniej odległość od ogródka został umieszczony znak ,,Dzieciom wstęp wzbroniony”, a ciocia utwierdziła się w przekonaniu, że jej decyzja do staropanieństwie jest słuszna.
   W każdym razie Willow została pozbawiona możliwości odkrycia swoich dolegliwości i gdy zaczęła kichać raz, za razem, z krótkimi przerwami na oddechy, po wejściu do zielarni, nauczycielka nie wiedziała w pierwszej chwili co zrobić. Szczęśliwie zdiagnozowana przez panią Pomfrey alergia nie uniemożliwiła dziewczynie uczestniczenia w zajęciach. Pomocy w tym przypadku profesor Slughorn uwarzył odpowiedni eliksir antyalergiczny i teraz wystarczało, by Willow piła go przed zajęciami w trakcie posiłku. Ale należało o tym pamiętać zawsze, bo uczulenia dziewczyny na magiczne ( i tylko magiczne ) rośliny była wyjątkowo silna.
   Niestety dzisiejsza dawka lekarstwa została przez Gryfonkę zaniedbana. Nieobecność Syriusza i Remusa na śniadaniu i kompletna konspiracja w tej kwestii reszty Huncwotów wytrąciła ją z rytmu. Nie była co prawda wzorowym pacjentem, ale w momentach jej zapominalstwa zawsze z odsieczą przychodziła Lily. Niestety, tym razem ta Ruda Wersja Przypominajki nie zadziałała, bo została osaczona przez Jamesa Pottera, który z wiadomych powodów chciał umilić sobie jakoś początek dnia. Postanowił to zrobić uprzykrzając go pannie Evans komplementami w swoim stylu oraz charakterystycznymi pytaniami o to, czy nie chciałaby spędzić wolnego czasu wieczorem z najwspanialszym chłopakiem w szkole – czyli paniczem Jamesem Potterem, gdyby miały tu miejsce jakiekolwiek wątpliwości. Lily nie zamieniła z przyjaciółkami prawie ani słowa jedząc szybko owsiankę. Do Rogacza też starała się nie odzywać, a w trakcie żucia i milczenia oddychała głęboko, by się uspokoić. Odezwała się dopiero pod salą od zielarstwa, a o alergii Willow obie przypominały sobie, gdy ta druga prawie uderzyła się o półkę czołem kichając.
   Pani profesor znając przypadłość Willow  oraz ją samą, wiedziała, że nieprzyjęcie dawki eliksiru nie było absolutnie celowe. W przeciwnym wypadku mogłoby się przecież zdarzać już wielokrotnie częściej, na przykład w dni, w które odbywały się zaliczenia. Jednak Willow nie była kombinatorką, a jej przerażona mina między kichnięciami, utwierdziła profesorkę w przekonaniu, że nie wzięła leku przez gapiostwo i zwolnienie jej z dzisiejszych zajęć nie będzie wielką tragedią.
   Właśnie dlatego teraz, zamiast na lekcji z resztą swojego rocznika, Willow siedziała na fotelu w Pokoju Wspólnym i czytała podręcznik od zielarstwa. Gdy to robiła, siedząc z podwiniętymi nogami i zaplatając sobie na palcach swoje loki usłyszała hałas od strony dziury pod portretem. Zerknęła znad książki na źródło płaszczących, gniewnych kroków i zobaczyła… Wstrzymała oddech.
- Cześć Syriuszu. – powiedziała odruchowo i wstała z fotela, co było jej pierwszym nietrzęsącym się zachowaniem od czasu wspólnego karania Muclibera. Cieszyła się, że Pokój Wspólny jest pusty i ten jej debiut nie ma żadnych świadków.
   Black spojrzał w jej stronę, ale chyba dopiero po chwili tak naprawdę ją zobaczył. Widać było po jego minie, że wraca do rzeczywistości z intensywnych i dalekich rozmyślań, a jego oczy z bojowego, nabierają coraz bardziej neutralnego, a potem przyjaznego wyrazu.
- Cześć. Zielarstwo odwołane?
- Dla mnie tak. Wiesz – alergia.
- Eliksir Ci się skończył? – Syriusz zadał to pytanie, ale Willow widziała, że zrobił to trochę automatycznie, uwalniając dla niej tylko jeden tor myślenia, podczas, gdy pozostałe wciąż były zaangażowane w coś innego.
- Zapominałam wziąć. – odpowiedziała i skrzywiła się w duchu. Mogła przecież powiedzieć coś mniej nudnego, chociażby, że chciała się urwać z zajęć. Jednak skutecznie rozpraszała ją porwana koszulka Syriusza, a raczej to, co jej rozerwanie ukazało. Zdała sobie z opóźnieniem sprawę, że powinna zadać nasuwające się od początku pytanie. – Co Ci się stało?
- Co masz na myśli? – zapytał Syriusz z łobuzerskim uśmiechem, po tym, jak prychnął rozbawiony. Willow często wydawała się tak bardzo zagubiona i niewinna, to jej pytanie również zostało zabarwione tymi jej cechami. I właśnie ta naiwność przedarła się przez mur zamyślenia oraz złości Łapy, powodując rozbawienie. – Fryzura mi się popsuła? Czy mam coś na zębach? – zaczął żartować, a widząc, że dziewczyna się uśmiecha uderzył się w czoło otwartą dłonią. – Wiem już. Chodzi o to, że jestem mokry i poszarpany. – powiedział i obrócił się wokół własnej osi. Willow się zaśmiała. Chłopak spojrzał na nią i stwierdził, że ktoś powinien mu teraz dotrzymać towarzystwa. Żeby nie poszedł do Elinor i nie zrzucił jej z wieży. – Opowiem Ci o wszystkim, ale w dormitorium. Rozumiesz, wolałbym się przebrać w coś suchego i nieporwanego. Może być?
   Willow tylko pokiwała głową. Propozycja Syriusza prawie sprawiła, że usiadła z wrażenia. Dlatego musiała się spiąć, żeby nie zaczepić się idąc po schodach. Black by jednak tego nie zauważył. Zastanawiał się czy istnieje osoba bardziej skłonna do komplikowania sobie życia. Jedna dziewczyna była chyba obrażona, druga go szantażowała, więc co on zrobił? Postanowił spędzić czas z trzecią. Gdy tak to sobie przedstawił zdał sobie sprawę, że jego ochrona antykobieca wymaga renowacji.
- Usiądź sobie i poczęstuj się. – powiedział i machnął różdżką, a z szafki nocnej wyleciało kilka opakowań czekoladowych żab. A konkretnie – z szafki nocnej Petera. – Daj mi chwilkę. – po czym zniknął w łazience ze świeżymi ciuchami w ręku.
   Willow lubiła czekoladę, ale bez wydziwiania i jakiejkolwiek zabawy w nadzienia czy dodatki. Dlatego czekoladowe żaby należały do tej ulubionych słodyczy. Z przyjemnością usiadła na parapecie i otworzyła pierwsze opakowanie. Gdy sięgnęła po drugie, Syriusz wyszedł z łazienki.
- Smacznego. – powiedział i jak na komendę bardzo głośno zaburczało mu w brzuchu. – Chyba też coś przekąszę. – położył się w poprzek na łóżku i sięgnął po trzecie opakowanie z zapasów Glizdka.
- Czekam na historię. – powiedziała nieśmiało Willow. Syriusz spojrzał na nią, uśmiechnął się i bez mrugnięcia okiem zaczął kłamać.
- Poszedłem na mały zwiad do przystani i coś poszło nie tak, jak powinno. Wypadłem z łódki, a wcześniej trochę zaczepiłem o wyszczerbioną burtę. – nie mógł jej powiedzieć prawdy, wiedział o tym od początku. Nie wiedział czy jest to Kłamstwo Poziom 1. czy 2. Kategorię pierwszą zawsze się naprostowywało albo osobiście, albo automatycznie swoimi kolejnymi krokami. Kategoria druga… Prawdę, którą chroniła znali tylko i wyłącznie wybrani. Na skategoryzowanie w tym przypadku przyjdzie czas, gdy całą historię naświetli Jamesowi.
- Czyli szykuje się coś na jeziorze? – Willow zdawała się akceptować wersję Syriusza. Nie miała powodów, by ją kwestionować. Znaczy się miała i to wiele, znając od dawna Huncwotów, ale nie zamierzała tego robić.
- Nie zdradzamy naszych tajemnic, wiesz o tym.
- Wiem. Remus Ci pomagał?
- Czemu pytasz?
- Bo jego też na śniadaniu nie było.
- To ciekawe. – powiedział powoli Łapa. – Nie, ze mną go nie było. Najwyraźniej on również miał swoją indywidulaną misję do wykonania. – skwitował spokojnie, choć ciekawość zaczęła go zżerać tak, jak on właśnie zjadł kolejną czekoladową żabę.
- Nie bałeś się…Nie bałeś? – Willow wypowiadając pytanie postanowiła, że uczyni je bardziej tajemniczym i go nie dokończy. Wyszło trochę dziwnie, ale Syriusz wykazał się niespodziewanym taktem i zamiast pytać: ,,Zacięłaś się?” i peszyć Willow, poszedł pożądanym przez nią tropem.
- Czego?
- Wpuszczać mnie tutaj. Do wszystkich Waszych sekretów. – zrobiła minę, która przypominała złowrogiego, małego kotka.
- Są niemal nienanoszalne. Jesteśmy profesjonalistami. Chcesz jeszcze? – zapytał wstając z łóżka i zmierzając do szafki Petera na mały przegląd. Dopiero po tym pytaniu Willow zauważyła, że zjedli razem siedem czekoladowych żab i że to ona zjadła więcej. Zrobiło jej się głupio.
- Chyba już wystarczy.
- Skoro słodycze nie mają żadnego wpływu na Twoje centymetry to jedz śmiało. Niewiele osób ma takie szczęście. I właśnie dlatego dbamy z Jamesem, żeby Glizdek bardziej się ograniczał. – Syriusz się uśmiechnął i rzucił jej kolejne opakowanie słodkości. Willow faktycznie nie miała skłonności do tycia i bardzo się z tego cieszyła… Ale zaraz, czy to był swego rodzaju komplement od panicza Blacka dla jej figury? Stop, nie może się zapędzać.
- Lubisz słodycze. Coś jeszcze?
- To znaczy? – zapytała zdziwiona. Nie wiedziała, że Syriusz rozpoczął właśnie badanie rozpoznawcze, które tak bardzo lubił. Rogacz się kiedyś z niego śmiał, że niedługo zacznie zakładać ludziom teczki osobowe.
- Co jeszcze lubisz?
,,Ciebie” – chciała powiedzieć, ale nie miała dość odwagi.
- Zwierzęta. W domu mam trzy psy.
- To Twoje ulubione stworzenia?
- Tak. – odpowiedziała, patrząc jak Syriusz uśmiecha się tajemniczo. – Coś nie tak?
- Wręcz przeciwnie. Ja też uwielbiam psy. – powiedział i zaśmiał się krótko, jakby opowiedział dowcip. – A Twoje marzenia?
- To trochę intymne pytanie. – powiedziała i w charakterystyczny dla siebie sposób podciągnęła nogi na parapet.
- Nie mówię, że największe. Jakiekolwiek. Ja chciałbym zostać aurorem.
- Okej. W takim razie Włochy. – powiedziała i usiadła prosto.
- Słucham?
- Chciałabym tam pojechać i zwiedzić Rzym, Florencję… I tak dalej, i tak dalej.
- Wszystko przed Tobą.
   Teraz siedząc i rozmawiając z Syriuszem Blackiem w jego dormitorium rzeczywiście w to wierzyła. Przecież jeszcze kilka miesięcy temu nie uwierzyłaby, że da radę złożyć przy nim składne, pełne zdanie. Niestety, ledwie się ,,zadomowiła” w tej nowej sytuacji, a drzwi do pokoju się otworzyły i na progu stanęli trzej pozostali Huncwoci. Wytrzeszczyli na nich oczy, a potem…
- Czy to moje żaby?! – wykrzyknął rozżalony Peter.
   Kiedy całe towarzystwo przestało się śmiać z ataku histerii Glizdka, dziewczyna poczuła, że czas zostawić chłopców samych, a porozumiewawcze spojrzenie, które jej mignęło między Syriuszem a Jamesem, tylko ją w tym utwierdziło.
- Do zobaczenia na OPCM. – rzuciła jeszcze przed zamknięciem drzwi.
- Super, jeszcze to. – powiedział załamany Rogacz, gdy zostali sami. Co prawda mieli teraz dwie godziny przerwy  po zielarstwie, ale coś takiego było niemal obowiązkiem etycznym przed zajęciami z nowym profesorem obrony przed czarną magią. Był tak niesamowicie strachliwy, że gdy kazał im ćwiczyć zaklęcia ( zajęcia praktyczne musieli wywalczyć marudzeniem na każdej lekcji oraz w trakcie przypadkowych spotkaniach na korytarzach ), chował się za biurkiem tak, że wystawała mu tylko głowa.
- Myślę, że mamy teraz inne tematy do omówienia. – zauważył jak zwykle skrupulatny Remus.
- Nie będę się spierał. – James usiadł błyskawicznie na łóżku, prosty jak struna i z wyszczerzonymi zębami. – Czyżbyś zgłaszał się na ochotnika, żeby zacząć?
- I wytłumaczyć się ze swojej nieobecności na śniadaniu. – dodał Syriusz zadowolony, że nie wypadł z obiegu informacji.
- O której oczywiście wiesz od Willow? – zapytał Lunatyk.
- Nie zdradzam swoich informatorów. – Łapa uśmiechnął się łobuzersko, po czym na myśl o ,,informatorach” przypomniał sobie z kim spędził dzisiejszą noc i mina mu zrzedła. – Przynajmniej nie wszystkich. – dodał ciszej.
- Jak to? – od razu zainteresował się Rogacz.
- O tym później. Ustąpię miejsca w kolejce Remusowi.
- Myślisz, że będziesz miał do wyłożenia ciekawszy temat i bardziej wstrząsające informacje?
- Absolutnie Luniaczku nie umniejszam Twoich przygód. Zwyczajnie w związku z moją historią będę miał do Was prośbę, nad której realizacją będzie trzeba trochę podebatować.
- Dobra. Czyli najpierw mówi Remus, potem Syriusz, a my z Peterem mamy dziś wieczór pod znakiem sióstr Durete. – Rogacz usiadł wygodniej. – Nie rób takiej zdziwionej miny Syriuszu, panicz Lupin wpadł dziś w ,,zasadzkę” Królowej Śniegu.
- Nieustępliwa jest. To u nich rodzinne. Tak samo z resztą jak organizowanie zasadzek. Nie, nic więcej nie powiem, musisz być cierpliwy Rogaczu. I zdecyduj się, gdzie w końcu lokujesz swoją ogromną ciekawość.
- Na razie moja uwaga w całości należy do Lunatyka.
- Dziękuję. A skoro już doszedłem do głosu to powiem krótko: będę od dziś spotykał się z Corinne i spędzał z nią więcej czasu. – powiedział spokojnie Lupin, a widząc, że jego przyjaciele kompletnie zamarli, dodał. – Coś nie tak?
- Myślisz, że takim ochłapem nas zadowolisz? – James uniósł znacząco brew.
- A co byście jeszcze chcieli wiedzieć?
- Wszystko. – odpowiedzieli chórem przywódcy Huncwotów.
- Spodziewałem się tego. – Lupin westchnął. – Ja i Corinne będziemy się spotykać na podobnych, jak para warunkach, ale kompletnie bez żadnych zobowiązań.
   15 sekund ciszy. Coś takiego świadczyło, że mieszkańcy dormitorium naprawdę byli w szoku.
- Słyszałeś to Rogaczu?
- Świat oszalał… Nasz Luniaczek i takie rzeczy. – Potter udał, że cmoka z dezaprobatą.
- Domyślam się, że był to pomysł Corinne. A skoro tak się domyślam, to znaczy, że mam o Tobie bardzo dobre zdanie.
- Cóż za zaszczyt. A ja je niszczę wchodząc w taki układ. – Remus udał załamanego.
- W otwarty związek, nazwijmy to po imieniu. – powiedział Syriusz. – Ciekawy zestaw. Ty – brak zobowiązań, ale w związku. Ja -  brak związku, ale szczególne zobowiązania.
- To znaczy?
- Zaraz powiem. Chwilowo nie chcę Ci kraść publiczności.
- Ja już skończyłem.
- Naprawdę? – odezwał się pierwszy raz Peter, który do tej pory siedział na łóżku po turecku, z wypiekami na twarzy słuchając rewelacji.
- No właśnie. A szczegóły jakieś? Znaczy, nie musisz nam tłumaczyć, czemu nie chcesz się wiązać. Wiemy już jak idiotyczne jest Twoje podejście. – powiedział Potter. – Ale jak ona to sobie wyobraża i czego by chciała?
- Umowy nie spisywaliśmy, ale jak tylko to zrobimy, od razu się zgłoszę, żebyś przeczytał i zatwierdził w roli osoby trzeciej. Łapo, wydaje mi się, że teraz Twoja kolej.
- Daj spokój Rogasiu. Wiesz, że Remus jest dobry w utrzymywaniu tajemnic. Nic od niego nie wyciągniesz. Nawet takimi obrażonymi minami.
- One działają tylko na Twoje czułe serduszko, prawda? – James spojrzał na Łapę i machinalnie roztrzepał sobie włosy na głowie.
   Chłopcy się zaśmiali, a po tej miłej wymianie zdań Syriusz był w wystarczająco dobrym nastroju, by opowiadając jeszcze raz przeżyć ostatnią noc.
- Elinor należy do Śmierciożerców Juniorów, chcę bym był na każde jej skinienie, jeśli chodzi o spotkania, a McGonagall myśli, że byliśmy na całonocnej randce w przystani.
   Black celowo wyrzucił z siebie wszystkie te informacje jedna za drugą. Wolał, by jego przyjaciele przełknęli to wszystko za jednym zamachem, zamiast po każdym skończonym zdaniu wytrzeszczać na niego oczy. Remus oprzytomniał jako pierwszy, by powiedzieć:
- Wygrałeś. Twoja sensacja jest bardziej zniewalająca. – uśmiechnął się delikatnie i krzepiąco, bo widział do jakiego stanu doprowadzają przyjaciela te przeżycia.
- Wcale się z tego powodu nie cieszę.
- Stop! – zawołał James. – Po ko-le-i. – powiedział powoli. – To była ta tajemnica, po którą ściągnęła Cię do przystani? Ja to po części miałem nadzieję, że to jakieś oryginalne metody podrywu, choć kłóciło mi się to z dalszym scenariuszem, według którego nie wróciłeś do dormitorium przez całą noc.
- To poniekąd były BARDZO oryginalne metody podrywu. Z szantażem, molestowaniem, a nawet odrobiną przemocy. – mruknął Syriusz kładąc się na łóżku z rękami pod głową i patrząc się tak gniewanie na baldachim nad głową, jakby ten go poważnie obraził.
- Poszedłeś do przystani, a ona tam czekała… - zaczął Rogacz, bo wiedział, że inaczej nie uzyska klarownej wizji całej sytuacji.
- Wolę to wyrzucić z siebie bez dłuższych wstępów, okej? Wypłynęliśmy na jezioro, ona się zdekonspirowała i zaproponowała, że będzie moim podwójnym agentem. Oraz oczywiście zmusiła, żebym obiecał dyskrecję.
- Której przecież dotrzymujesz. Dawno temu ustaliliśmy, że znaczenie słowa obietnica w naszej czteroosobowej rodzinie wygląda inaczej.
- Tak, ale postanowiłem o tym nie informować Elinor.
- Powiedziałeś jej imię z takim wstrętem…
- Dziwisz mi się Rogaczu?
- Może trochę. W końcu, chcę pracować dla nas – tych dobrych, a pod nimi – tymi złymi, dołki kopać.
- Tylko do czasu James. Jeśli w szkole zmieni się układ sił, to się wypnie na nas. Działa na wiele frontów, żeby zawsze mieć wyjście awaryjne.
- Słusznie wnioskuję, że częścią planu Elinor wobec Ciebie była ta scena ze Snapem i Lily w holu?
- Tak Remusie. Sprawiła, że cała szkoła wie, jakie ma podejście i z kim trzyma. Przynajmniej pozornie.
- Nieźle to sobie wykombinowała. – przyznał James. – I mierzi Cię najbardziej jej obłuda? Czy to, że ceną za szpiegowanie jest Twój bezcenny czas i Twoja wyjątkowa osoba? – spróbował zażartować.
- Myślisz, że gdyby sytuacja tak wygląda, to zgodziłby się na jej propozycję?
- A zgodziłeś się? – Glizdek z emocji miał zaraz wyjść z siebie. Dla niego możliwość randkowania z Elinor to byłaby największa nagroda.
- Kojarzysz moje wcześniejsze wzmianki o szantażu?
- I o przemocy Łapo, o tym też wspominałeś. Ale zgaduję, że chronologicznie pierwszy był szantaż. Czego dotyczył?
   Syriusz zamknął oczy i powiedział.
- Jules.
- Jak to? – Remus aż drgnął.
- Wiem, kto ją otruł i jak to się stało.
- To świetnie. Niech rezerwuje salę w św. Mungu. – Rogacz był wyraźnie poruszony. – Ale w takim razie jakiego haka ma na Ciebie Elinor?
- Ma dopilnować, że już więcej nikt nie tknął Jules albo – w przypadku, gdy nie będę współpracować – że wezmą ją za stały cel. – Syriusz powiedział to praktycznie przez zęby.
   Tu padły słowa niecenzuralne pod adresem Smoczycy, a padły one zarówno z ust Jamesa, jak i Remusa. Gdy ich pierwsza fala złości minęła, można było kontynuować rozmowę.
- Dobrze. – powiedział powoli James, wchodząc w rolę racjonalnego stratega. - Zanim przejdziemy dalej… Kwestię szantażu już naświetliłeś: albo będziesz jej miłośnym niewolnikiem albo naszej Jules stanie się krzywda. – Remus się uśmiechnął delikatnie słysząc przymiotnik ,,naszej”. Jasne było, że Puchonka została już przez nich adoptowana. – A co z wspomnianą przemocą?
- Najpierw jeszcze było molestowanie, bo jedno z drugiego poniekąd wynika. – powiedział Syriusz i wstał z łóżka. Doszedł do wniosku, że trochę pochodzi dla uspokojenia po dormitorium.
- Rzuciła się na Ciebie?
- Tak i chciała pocałować. Ja ją odruchowo odepchnąłem, a łódka pod wpływem gwałtownych ruchów tak się rozbujała, że wpadliśmy do wody.
- Brrr… - Jamesa aż odruchowo strząchnęło na myśl o tym.
- Luz. Byliśmy już w przystani, a tam pod wpływem zaklęć lub sam nie wiem czego woda jest trochę cieplejsza. Kąpieli nadal nie polecam, ale zawału się nie dostaję w razie nagłego kontaktu. Z resztą jak widać. – powiedział Syriusz, dochodząc nieśpiesznie do drzwi i obracając się na pięcie. – Kiedy wyszliśmy na pomost zaczęliśmy się kłócić i wtedy weszła McGonagall.
- Wyobrażam sobie jej minę, jak Was zobaczyła…
- Uwierz Rogaś, nie wyobrażasz. Takiej jej jeszcze nie widziałem. – Łapa aż zatrzymał się na środku pokoju, by podkreślić, jak bardzo inny był to ochrzan, od tego dobrze im znanego. – Zazwyczaj widać po Gonagall, że gdzieś tam docenia nasz pomysł, spryt, talent i – wbrew temu, co próbuje nam wmówić – że nas lubi. Tam w przystani – to była zupełnie inna bajka. – był to kolejny powód, dla którego Syriusz nie czuł się za dobrze. Denerwowali nauczycieli niejednokrotnie, ale zawodzić ich nie lubili. Zwłaszcza tych przez Huncwotów lubianych i szanowanych.
- Zabrała Was do Dumbledore’a? – zapytał Lupin.
- Tak. Mam kolejny szlaban. A skoro już o tym mowa – Łapa odwrócił się do Petera – jakim cudem dostaliśmy szlaban za…
- Przepraszam… - powiedział Glizdek, zanim Black skończył i schował się za swoją puchową poduszką.
- Tak myślałem. Dzisiejszy dzień pretenduje do tytułu najgorszego w tym roku.
- Wiesz, nie dla wszystkich. Lunatyk na przykład myślę, że jest zadowolony. – powiedział zaczepnie James.
- Tak, jestem. Ale nie z tego powodu, o którym myślisz. Jestem zadowolony z Syriusza, że postanowił się tak poświęcić dla Jules.
- Sugerujesz, że zazwyczaj mam przyjaciół w głębokim poważaniu? – Łapa aż się oburzył.
- Wiesz co, rozmawiając z Tobą trzeba czasem tak ważyć słowa. – Remus przewrócił oczami. – Potrafisz wyłuskać z czyiś słów to najbardziej negatywne znaczenie.
- Remusie, wiesz nie od dziś, że nasz Łapa jest przewrażliwiony na swoim punkcie. Dobieraj rozważniej słowa. – Potter wstał i pogroził Remusowi palcem. Obaj się zaśmiali. Syriusz tylko na nich spojrzał i pokręcił głową. NIE był przewrażliwiony na swoim punkcie i wiedział, że ma sporo wad, ale za przyjaciela miał się dobrego.
- Łapo, chodziło mi o to, że nie zaryzykowałeś, nie próbowałeś się buntować, nie odegrałeś żadnej brawury. Przystałeś potulnie na wszystkie warunki.
- Nie pozwolę na to, żeby Jules stała się krzywda. – powiedział Syriusz z wielką mocą w głosie. Chłopcy spojrzeli na niego. James położył mu rękę na ramieniu:
- My też nie.
   Remus uśmiechnął się i pokiwał głową, ale jego kiwanie głową było niczym w porównaniu z energicznym kiwaniem Petera, który chciał pokazać, jak bardzo jest zaangażowany w tą i każdą inną huncwocką sprawę.
- Glizdek głowa Ci odpadnie. – zażartował James, ale widząc że jego najlepszy przyjaciel zamiast coś dodać, patrzy skamieniały w przestrzeń, dodał. – Wszystko w porządku?
- Nie. Zapomniałem o jeszcze jednym szczególe. – odrzekł przez zaciśnięte zęby, po czym opowiedział chłopakom, jak przed wejściem do gabinetu dyrektora spotkali Jules oraz zacytował przebieg rozmowy. Miał nadzieję, że chłopcy zapałają taką samą wściekłością na pannę Durete i zaraz wspólnie pójdą wywiesić ją za nogi pod sufitem w Wielkiej Sali.
- Szlag mnie zaraz trafi. – powiedział Remus i wstał z łóżka. Teraz siedział już tylko Peter, który poczuł się z tym do tego stopnia niekomfortowo, że zsunął się z pościeli i przystanął, opierając się o jeden z filarów swojego baldachimu.
- Akurat po Tobie nie spodziewałem się takiego wybuchu, ale absolutnie nie jestem jego przeciwnikiem. Ja osobiście byłem bliski uduszenia Elinor.
- A ja jestem bliski uduszenia Ciebie.
- Co?
- Niebo!
- Wow, Remusie, nie ma to jak cięta riposta. – Rogacz wtrącił nieśmiało, bo też nie wiedział jeszcze o co przyjacielowi chodzi. On szybko jednak śpieszył wytłumaczyć.
- Czemu nic nie powiedziałeś Jules? Nie próbowałeś jej wytłumaczyć?
- Tekstem: To nie jest tak, jak myślisz. Taaak, z pewnością poprawiłoby to sytuację.
- Głupi nie jesteś, jakbyś schował dumę do kieszeni, to wymyśliłbyś rozwiązanie.
- Ale czy ja mam obowiązek się jej tłumaczyć? Z jakiej racji?
- Bo przyjąłeś ją do grona swoich przyjaciół, a teraz… - Remus w końcu stwierdził, że nerwy są bez sensu. – Zwyczajnie mi się wydaje, że nie zachowujesz się wobec niej fair. Wystawiasz ją dla Elinor… Nie przerywaj mi, wiem, że to nie tak było, ale z jej perspektywy najpierw tak wyglądało… Potem znowu się dystansujesz, a na koniec pozwalasz, by sobie pomyślała nie wiadomo co o sytuacji, której była świadkiem. Ona moim zdaniem zasługuje na znacznie więcej.
- To jej zaproponuj może związek otwarty. – walnął Black. Był wściekły na Remusa, że powiedział na głos to, o co sam po cichu miał do siebie pretensje. Czyli tak naprawdę – wściekły był na siebie.
- Syriuszu, przesadziłeś trochę. – powiedział James.
- Wiem. Przepraszam.
- Nie ma za co. – Lupin przysiadł na swoim kufrze. – Po prostu nie rozumiem Twojego zachowania. Jakbyś z jednej strony chciał się przyjaźnić z Jules, a z drugiej miał jakiś problem z tym, że dziewczyna tak się do Ciebie zbliżyła i zaskarbiła sympatię.
- Trafiłeś w sedno Luniaczki. – Potter założył ręce na piersi i spojrzał na Blacka.
- Dziękuję za tą wnikliwą psychoanalizę, ale ja nie mam żadnych problemów z przyjaźnieniem się z płcią przeciwną. – pstryknął palcami i zrobił triumfalną minę. – Widzieliście przecież sami, że zaprosiłem tu dzisiaj Willow.
- Tak, ale na własnych warunkach, które możesz ustalić, bo Willow jest w Ciebie zapatrzona, jak w obrazek. A nad Jules kontroli nie masz.
- Rozumiem przyjacielu, że to dla Ciebie trauma – dziewczyna, która nie mdleje, kiedy spojrzysz na nią Spojrzeniem nr 5, ale cóż – musisz się z tym pogodzić. – James położył dłoń na piersi, jakby okazywał Syriuszowi współczucie.
- A idźcie Wy. – Łapa na powrót położył się na swoim łóżku. – A w razie czego, Lożo Szyderców, pamiętajcie, żeby potwierdzić przed Willow moją wersję, że niby wykonywałem huncwocką tajną misję.
- Powiedziałeś jej coś takiego?
- Musiałem jakoś wytłumaczyć swój stan.
- Jaki stan? – zapytał Peter, bo nikt inny tego nie zrobił, Remus i James zrozumieli.
- Byłem cały mokry i miałem rozerwaną koszulkę. – odpowiedział Syriusz.
- Rozerwaną koszulkę? – powtórzył Rogacz. – To jest ten akt przemocy?
- Tak, próbując się ratować przed upadkiem naderwała ją, a potem w trakcie kłótni poprawiła.
- Tak dla ścisłości – Jules też widziała, że masz koszulkę w strzępach? – zapytał Remus.
- Trudno było nie zauważyć. I daruj sobie te znaczące westchnięcia. Wy lepiej skupcie się na tym, jak zemścić się na Elinor i zapewnić Jules bezpieczeństwo, mimo jej gróźb.
- Co do tego drugiego, to miałbym pewien pomysł. Może nawet dwa. – James przerzucał z ręki do ręki puste opakowanie po czekoladowej żabie. Gdy myślał, prawie zawsze musiał coś robić z rękami.
- Świetnie.
- No nie wiem, czy tak świetnie Syriuszu, raczej nie zostaniesz fanem żadnego z nich.
- Jakoś to przeżyję. Byle by były w huncwockim stylu. A zemsta?
- Zemsta najlepiej smakuje na zimno. – powiedział Rogacz i obaj z Syriuszem uśmiechnęli się złowrogo.
   Znaczyło to jedno: plan miał być wymyślony starannie, szczegółowo, a jego dopracowanie miało zająć trochę czasu. Przez to Syriusz miał być skazany na trwanie przez pewien okres w niezbyt komfortowej dla siebie sytuacji. Jednak pocieszał i motywował go fakt, że Elinor Durete dosatnie nauczkę, której ( o ile Huncwoci będę w formie – a zawsze są ) nigdy nie zapomni.



czwartek, 13 lipca 2017

21. ,,Jedni mówią, że świat zniszczy ogień, inni, że lód..." *

   W dormitorium Krukonek piątego roku panowała specyficzna atmosfera.
   W ten sposób można byłoby to opisać najprościej i najkrócej, ale byłaby to droga na skróty i pozostawiająca wiele do życzenia oraz mnóstwo niedopowiedzeń. Bo specyfika danej sytuacji zależała w znacznym stopniu od strony jej postrzegania oraz indywidualnych przyzwyczajeń. Dla osób z zewnątrz zachowanie mieszkańców tego dormitorium byłoby nie do pomyślenia i godziłoby w komfort psychiczny. Na samym początku faktycznie tak było również w przypadku samych opisywanych – w dziewczynach zebranych razem przez rok urodzenia i Tiarę Przydziału rodził się bunt na myśl tego jak będzie wyglądać ich wspólne funkcjonowanie. Jednak, jak głosi łacińska maksyma – ,,Przyzwyczajenie drugą naturą człowieka”. Minął pierwszy rok, potem kilka miesięcy drugiego i dziewczyny nauczyły się egzystować ze sobą na ściśle określonych warunkach. Dla nich dziwność całego układu stała się codziennością.
   Oczywiście o żadnej dziwności nie byłoby mowy, gdyby nie obecność sióstr Durete. To one zainicjowały pojawienie się niewypowiedzianych, ale żelaznych zasad zachowania w dormitorium. Polegały one tak naprawdę na respektowaniu niewidzialnego mury między pannami Durete, a resztą świata. Ich współlokatorki nauczyły się, że ignorowanie dwóch brunetek i udawanie, że ich nie ma w pobliżu nie jest nietaktowne, ale wręcz pożądane. Nie znaczyło to o dziwo, że między nimi występował jakiś brak sympatii. W momentach, gdy Corinne i Elinor otwierały drzwi tego niewidzialnego muru ( klamka w tych drzwiach znajdowała się tylko i wyłącznie po ich stronie ) wszystkie pięć dziewczyn potrafiło się dogadać, dobrze się bawić w swoich towarzystwie i robić te wszystkie rzeczy, które grupa dziewczyn może i lubi razem robić. Jednak, gdy ,,czas integracji” mijał albo siostry decydowały, że wolą spędzić czas tylko we dwie – rozkład w pokoju się zmieniał i znów tworzyły się dwa nie-wrogie obozy.
   Wszystko to było związane z siłą charakteru Corinne i Elinor oraz ich niezważaniem na panujące w normalnych kontaktach ludzkich konwenanse. Oprócz tego znaczenie miała również aura pewności i siły roztaczana przez siostry. Za możliwość przebywania w ich obrębie, ich współlokatorki akceptowały dyktowane przez nich zasady, mniej lub bardziej świadome tego, że ,,przyjaźniące się” z nimi oblicza sióstr Durete mogą czasem odbiegać od prawdziwości. W końcu w myśl podejścia Corinne i Elinor do życia – nie należy palić za sobą mostów, bo nie wiadomo, co lub kto się może później przydać.
   Teraz z dwóch możliwych stanów pt.: ,,Dwie wyspy” i ,,Archipelag” panował w dormitorium ten pierwszy. Trzy dziewczyny rozmawiały ze sobą i oddawały się porannym przygotowaniom, podczas gdy Corinne bez słowa wstała, wzięła prysznic, ubrała się, a teraz nieśpiesznie pakowała do torby wszystkie swoje niezbędne rzeczy. Należały do nich między innymi, jak przystało na Krukonkę grube i stare książki, które dziewczyna sukcesywnie według opracowanego przez siebie systemu wypożyczała z biblioteki. Uważała wiedzę za wielką potęgę i to wiedzę w każdej postaci. Zaczynając od tej książkowej, na tej dotyczącej innych kończąc.
   Planując sobie dzisiejszy dzień cieszyła się po raz kolejny, że udało im się razem z Elinor ustalić reguły ,,pracy” w pokoju i że pozostałe dziewczyny bez słów czy nawet wyraźnych sygnałów rozpoznawały kiedy zaczepianie ich nie powinno mieć miejsca. Dzięki temu mogła ułożyć sobie cele na dzień dzisiejszy bez zbędnych pytań, na które i tak by nie odpowiedziała, jak np. ,,Gdzie jest Elinor?” lub ,,Czemu całą noc nie było jej w pokoju?”. Poza tym tak naprawdę sama tego nie wiedziała. Mogła się oczywiście domyślać i w trakcie tworzenia tych domyśleń stworzyć mnóstwo scenariuszy, ale bardzo tego nie lubiła. Spekulacje były dla niej tak samo śmieszne, jak zajęcia z wróżbiarstwa. Nigdy nie pojęła i nie żałowała, że zapewne nie będzie jej dane pojąć jak ludzie mogą wierzyć w przepowiednie i wróżby, a lekcje z tym związane traktować jak pełnoprawną sztukę magiczną.
   Pamiętała jak kiedyś w trakcie lekcji nauczycielka wyczytała z jej herbacianych fusów, że w niedługim czasie spotka chłopaka, który podbije jej serce, zmieni całe jej życie, a potem zostawi ze złamanym sercem. Corinne słysząc treść przepowiedni zaśmiała się na głos, co było tak dziwne w jej przypadku, że cała klasa spojrzała na nią zdziwiona. Za to pani profesor ukarała Ravenclaw za tą oznakę braku szacunku odjęciem 10 punktów. Co do samej przepowiedni… Według Corinne nie była ona nawet godna komentarza innego niż ten, że Królowa Śniegu sama będzie decydować kiedy, jak i dla kogo straci głowę. Bo w sam zryw serca jako taki nie wierzyła i twierdziła, że jej serce zostanie zdobyte dopiero, gdy jej umysł wyrazi na to zgodę.
   Jej kochana młodsza siostra, choć w fundamentalnych sprawach była praktycznie identyczna, w tych pobocznych często wyraźnie się różniła. Tak też było w przypadku miłości. Owo zdaniem Corinne mistyczne i istniejące tylko w teorii ( w romansidłach i czasopismach ) uczucie nie zaliczało się do kanonu rzeczy wartych uwagi i poświęcania ich ogromnego umysłowego potencjału. Natomiast Elinor widziała w tym jakiś dreszczyk, który ją uwodził. Miłość traktowała jak bastion do zdobycia, a narzędziami do jego przejęcia nie była siła ani przemoc, tylko spryt i mądrość. Obecnie dla Elinor bastionem do zdobycia był Syriusz, a wszystko to, co robiła w związku z nim – taktyką.
    Nocna spotkanie z Blackiem było milowym krokiem taktycznym na jej długiej i dość mozolnej do tej pory drodze. Corinne uważała, że z pewnością jej misja ( czego by nie dotyczyła ) zakończyła się sukcesem, skoro do tej pory Elinor nie wróciła. Ale takie stwierdzenia i myśli wchodziły już na drogę wspomnianych wyżej spekulacji, więc szybko je ukróciła.
   Wbrew temu co można byłoby sądzić na podstawie występujących zazwyczaj między siostrami przepływów informacji, Corinne nie znała żadnych szczegółów dotyczących planu Elinor, bo zwyczajnie ich poznać nie chciała. Wystarczyła jej wzmianka o tym, że cała rzecz dotyczy zdobywania panicza Blacka i tu z miejsca jej zainteresowanie się kończyło. Wynikało to trochę po części z podejścia dziewczyny do typowych mezaliansów relacji damsko-męskich, a po części z tego, że Corinne wyczuła pewną niechęć i ostrożność Elinor w opisywaniu całej sprawy. Skoro jej siostra z jakiś powodów uważała, że nie powinna wiedzieć zbyt dużo, przyjmowała to bez oporów i przechodziła nad tym do porządku dziennego. Była to kolejna niepisana zasada funkcjonująca tylko  między nimi – gdy jedna spojrzała na drugą w określony sposób wszelkie pytania musiały dobiec końca. Takim spojrzeniem właśnie dzień wcześniej Elinor zasugerowała, że o jej rozsławionym po szkole spotkaniu z Severusem Snapem na holu przed Wielką Salą Corinne musi wiedzieć tylko tyle, ile przyniosły jej zasłyszane rozmowy uczniów w szkole.
   Dziewczyna myśląc o tym westchnęła ciężko w duchu i wyszła z dormitorium nie żegnając się z koleżankami ( w  końcu po co, skoro zapewne zaraz zobaczą się znowu na śniadaniu albo na lekcjach ). Królowa Śniegu spodziewała się, że wszystko co robi i ukrywa przed nią młodsza siostra jest związane z Syriuszem Blackiem i kompletnie nie mogła tego pojąć. Nie znaczyło to, że samego chłopaka ma w pogardzie. Rozumiała jakie cechy wyglądu, charakteru i ogólnego sposobu bycia Łapy mogą robić wrażenie na dziewczynach. Faktycznie był bardzo przystojny, od stóp do głów nie znajdowało się miejsca opatrzonego jakimiś zastrzeżeniami. Oprócz tego zdolny, zabawny, pewny siebie i odważny chłopak potrafił się dobrze bawić oraz zainteresować swoją osobą. Jednak mimo tylu jawnych zalet dla Corinne ta interesująca osoba byłą zbyt głośna, dziecinna i… oczywista. Zgadza się, Corinne nie cierpiała zachowywać się typowo, a uganianie się za Blackiem właśnie takie by było.
   ,,Poza tym zaloty więcej niż jednej kobiety o nazwisku Durete to za wiele do wytrzymania, jak na jednego mężczyznę. Choćby nie wiadomo jak silnego psychicznie.” – pomyślała żartem i uśmiechnęła się do swoich myśli. A może bardziej do tego, co się w nich pojawiło jako następne.
   Przypomniała sobie, że właśnie dzięki Syriuszowi, a konkretnie jego niecelowemu zawróceniu w głowie jej siostrze zawdzięcza poznanie Remusa. Taką drogę odbyła – od Elinor do Syriusza i od Syriusza do Remusa. Była to oczywiście droga tylko metaforyczna, ale za to z jakim miłym finałem. Obserwując z Elinor Łapę nie mogła nie obserwować całej bandy Huncwotów, a gdy zaczęli częściej przewijać jej się pod nosem w oczy rzucił jej się panicz Lupin.
   Nie był to grom z jasnego nieba, ani nagły poryw serca. Ani tym bardziej motyle w brzuchu. Ale ją zainteresował. Inteligentny, to po pierwsze, po drugie sprawiający słuszne wrażenie najdojrzalszego ze swoich przyjaciół i bardzo dojrzałego na tle ogółu. Poza tym cichy, kiedy już się odzywał nigdy nie było to bezsensowne marnowanie śliny. I te oczy… Nie, Corinne wcale nie miała tu na myśli żadnego fizycznego banału. Oczywiście Remus był atrakcyjny, ale nie o tym myślała dziewczyna przywołując obraz jego spojrzenia. Było ono trochę smutne, ale przede wszystkim bardzo interesujące. Miała pewność, że skrywa jakąś wielką tajemnicę, którą bardzo chciała poznać.
   Gdy ogólny i szczegółowy rozrachunek wypadł na wielką korzyść Remusa, nie czekała długo. Ich znajomość za sprawę jej bezpośredniości i jego braku na jej ,,ataki” przygotowania szybko się rozwijała. I dopóki wydawała się mieć tylko jeden przyjacielski wymiar, Lunatyk nie oponował. Oszczędny w słowach, uczuciach i wszystkim ogółem styl bycia dziewczyny nie przytłaczał go i może dlatego nie zauważył, że od dwojga nieznajomych niemal momentalnie zmienili się w często widujących się bliższych znajomych. I gdyby Corinne dalej szła tym torem to może teraz sytuacja wyglądałaby inaczej, ale ona się pośpieszyła. Pierwszy raz w życiu zrobiła coś spontanicznie i przekonała się praktycznie od razu, że absolutnie nie warto.
   Podczas spaceru po błoniach w którąś niedzielę pocałowała go. I przez jedną krótką chwilę on odwzajemnił jej pocałunek. A potem… Tragedia. Kiedy odsunął się od niej wyrecytował, jakby miał to od dawna przygotowane i rozpisane, przemówienie oświadczające, że on nie umawia się na randki i nie angażuje się w żadne związki, a skoro Corinne taką nadzieję wiązała z ich znajomością to powinni przestać się widywać. Nie patrzył na nią, gdy to mówił i odniosła wrażenie, że się czegoś wstydzi, ale pytanie o to nie byłoby w jej stylu. Dostrzegła po prostu coś, czego wcześniej nie widziała – Remus uważał się za wadliwego. Nie podobało jej się to, ale uważała się za zdolną, by to zmienić. Nie spodziewała się tylko, że Lunatyk faktycznie jednym cięciem będzie próbował się od niej odizolować i zacznie jej odmawiać nawet krótkich rozmów na przerwach.
   Nie była nachalna. Przeanalizowała sytuację i doszła do wniosku, że on musi ich pocałunek i nową sytuację zwyczajnie przetrawić. Dopiero po tym, jak pewien okres czasu minął, a był przeplatany przelotnymi i naturalnymi spotkaniami w codziennym, szkolnym życiu – zaatakowała znowu. Wybrała wtedy starannie moment. Wiedziała, że Lupin powinien być sam, by ich rozmowy nic nie krępowało i wiedziała, że na samej rozmowie skończyć się nie może.
   Całując go po raz drugi wiedziała i dosłownie czuła, że jego opór zelżał. Remus nie uciekł i pozwolił się całować, nie pozostając w tym pocałunku biernym. Wybiła w ten sposób dziurkę w jego tamie, ale nie mogła pozwolić, by zerwać ją całą drastycznie z korzeniami. Stopniowo chciała się dostać na drugą stronę zapory, dlatego każdy krok musiał być przemyślany.
   Dziś miała zamiar wykonać następny. Natchniona determinacją siostry ustaliła sobie z rana Remusa Lupina za Cel nr 1 dzisiejszego dnia.

* *

   James był wściekły.
   Miał za sobą noc pełną czegoś, czego nienawidził – siedzenia i czekania. Od kiedy Łapa wyszedł, on zamieniał się w jednego wielkiego Siedzacza Czekającego, co skutkowało wyjątkowym rozdrażnieniem. Stracił rachubę ile razy wstawał, nakładał buty albo koszulę, by iść na przystań i na własne oczy przekonać się co się tam dzieje.
- Nie masz peleryny, ktoś Cię zauważy.
- Narobisz Łapie problemów.
- Ciekawe, gdzie nasza drużyna znajdzie szukającego, kiedy Ty dostaniesz szlaban na treningi.
   Tylko i wyłącznie takie i tym podobne teksty Lunatyka trzymały Rogacza w ryzach. Poza tym, patrząc na Mapę widział, że Syriusz jest sam na sam z Elinor i nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo. A przynajmniej nie takie, do którego zwalczania potrzebował jego pomocy. Nie wiedział jednak co tak długo jego najlepszy przyjaciel może robić ze Smoczycą. Kiedy zapytał o to retorycznie na głos Remus zrobił kwaśną minę, co było jasną sugestią – coś co powinien robić z jakąś o wiele fajniejszą dziewczyną taką, jak Jules. Lupin od początku parował ich ze sobą i choć nie powiedział tego nigdy wprost to przy chłopakach pozwalał sobie czasem na jakieś nawiązujące do tego żarty. Syriusz nie brał ich w ogóle pod refleksję, James podobnie. Tak samo odrzucił z miejsca myśl, że Łapa mógłby się zadać z kimś kogo powinno się określić mianem worka z łajnem. Należałoby tu zaznaczyć, że do tej kategorii spadał każdy, kto nazywał Lily Evans Wiadomo-Jak.
   Praktycznie bezsenna dla niego, a przez to częściowo też dla pozostałych Huncwotów noc minęła w końcu. A Syriusz nie wrócił. Jednak teraz James miał możliwość ruchu w tej kwestii, więc gdy wybiła godzina stanowiąca poranną klamrę ciszy nocnej stał już ubrany i gotowy do wyjścia. Remus wiązał buty, a Peter starał się otworzyć oczy na tyle szeroko i na tyle długo, by zawiązać sobie krawat. W końcu dla przyśpieszenia wymarszu z dormitorium Potter doprowadził jego krawat do stanu ,,zawęzłowanego” i wszyscy mogli ruszyć na spotkanie z Huncwotem nieobecnym. Wtedy James był powiedzmy mocno zirytowany. Wściekłość nastąpiła później, a konkretniej kilkanaście sekund po tym jak przeszli przez dziurę za portretem. Tam czekała na nich McGonagall.
   Okazało się, że Peter zostawił u niej fragment jednej z ich magicznych zabawek, która najwyraźniej musiała mu wypaść z kieszeni – mimo wielokrotnych próśb i zaleceń przyjaciół, by na akcje miał zarezerwowaną kurtkę, w której nie będzie chodził w innych sytuacjach, a która z ewentualnymi dowodami będzie leżeć u niego na dnie szafy. W taki oto sposób Huncwoci ,,przyznali się” do dowcipu, za który nie dostali kary, bo nie było na ich związek sprawą żadnych dowodów. Aż do teraz. I aż do teraz James był tylko zirytowany. Gdy Gonagall oznajmiła im, że mają dodatkowy szlaban i to akurat w trakcie treningu, stan Rogacza wyewoluował do mocno wkurzonego. Jednak to nie był koniec przyjemności.
   Opiekunkę domu bardzo zainteresowała nieobecność panicza Blacka w towarzystwie kolegów, a od zainteresowania do stwierdzenia, że owego Huncwota nie ma w Wieży i w związku z tym trzeba go znaleźć i przyłapać na tym, co robi ( bo, że robi coś zasługującego na przyłapanie profesor McGonagall uważała za oczywiste ) długiej drogi nie było.
   Gdy kobieta już miała udać się na poszukiwania, po niepodejmowaniu nawet prób przesłuchania chłopców – szybciej by sobie języki odgryźli niż wydali przyjaciela – Potter walnął Glizdka otwartą ręką w tył głowy. Tak na wszelki wypadek, żeby Peter nie miał wątpliwości, że to wszystko jest jego wina.
- Au! Przestań. Przecież nie wpadnie na to, żeby szukać na przystani. – zawołał Glizdogon, który chyba dopiero po uderzeniu Rogacza się obudził, ale nie można powiedzieć, że oprzytomniał. Bo choć Gonagall była już na oddalającej się części schodów doskonale słyszała słowa Petera, które nie zostały bynajmniej wyszeptane.
   I to był ten moment, w którym James się wściekł.
- Przepraszam… - wyjąkał niepewnie Glizdogon. W tym momencie nawet dobra dusza Huncwotów, czyli Lunatyk nie śpieszyła z tym, żeby go bronić. James jednak, na szczęście dla Petera, zamiast się zastanawiać jak go udusić, wrzucił na tapetę pytanie: Jak pomóc Łapie?
   Zastanawiał się czy go ostrzec. Zdążyłby na pewno ze znalezieniem Lusterka Dwukierunkowego zanim Gonagall zejdzie do przystani. Ale co jeśli Elinor zauważy ich gadżet. Co by powiedział Syriusz stojąc przed dylematem, czy ryzykować zdemaskowanie jednej z huncwockich tajemnic za cenę uniknięcia kary.
   ,,To tylko szlaban.” – niemal słyszał, jak Łapa mówi to z beztroskim uśmiechem na ustach. W takim przypadku pozostawalo  mu tylko zacisnąć zęby i nie robić nic. Czyli po beznadziejnej nocy musiał przełknąć beznadziejny poranek.
- Dobra. – powiedział w końcu. – Chodźmy na śniadanie, bo jak nie zjem zaraz rogalika z dżemem to zapiszę ten dzień kompletnie na straty.
- Ty to tym rogalikom oddzielny stół byś zrobił, na którym stałyby za pancerną szybą. – zaśmiał się Remus, widząc starania przyjaciela, by nie wybuchnąć. Jeśli chodzi o jakąkolwiek słabość do jedzenia w rodzinie huncwockiej na to monopol miał Peter. Jednak gdy w grę wchodziły rogaliki z dżemem wiśniowym… Rogacz wymiękał. Wytłumaczył przyjaciołom kiedyś, że jego babcia zawsze częstowała go takimi, kiedy jako dziecko bawił się u niej w ogródku. Miłe wspomnienia skutecznie sprawiły, że ciepłe, słodkie pieczywo z owocowym nadzieniem zostało podniesione w oczach Jamesa do rangi boskiej ambrozji.
- Też bym w sumie coś zjadł.
- Ty Glizdek lepiej uważaj, bo jeśli nie ja to może Łapa będzie chciał Ci czegoś ,,pouczającego” do jedzonka dorzucić.
- Oczywiście w granicach przyzwoitości i odwracalności, Rogaczu?
- Jak najbardziej Luniaczku. Ale powiedz, nie chciałbyś zobaczyć czy Peterowi nie byłoby do twarzy z dużym fioletowym językiem lub zielonymi uszami słonia?
- Chłopaki, no co Wy…
- A Ty co? Przez Ciebie mamy szlaban, a Syriusz pewnie podwójny zarobi. W zależności od tego w jak dwuznacznej sytuacji Gonagall go przyłapie…
- Czyli jednak uważasz, że Łapa mógłby ulec Elinor?
- Nie Remusie, ale uważam, że ona potrafi organizować dwuznaczne sytuacje. – powiedział Potter śmiechem starając się ukryć, że martwi się o przyjaciela. Spojrzał na Petera. – Ojeju, Glizdek nie dąsaj się. Wiesz przecież, że Huncwoci przeciwko sobie swojej artylerii nie wytaczają.
- On ostatnio delikatny jak dziewczyna się zrobił i strasznie obrażalski.
- To pewnie od czekania.
- Na co?
- Na zwierzęcą imprezę wspierającą Twój futerkowy problem.
- Bardzo zabawne. – Remus rozejrzał się, by się upewnić, że nikt ich nie słyszy. – Zamiast myśleć o włóczeniu się po błoniach nocą, może byście choć skrawek swojej uwagi poświecili egzaminom?
- Zdam je rewelacyjnie. A potem łyknę eliksir wielosokowy i napiszę za Glizdogona. – zażartował James, ale Glizdek dowcipu nie załapał.
- Naprawdę? – Peter prawie zaczepił się o własne nogi z wrażenia.
- Peter, zastanów się przez chwilę. Przecież piszemy egzaminy w tym samym momencie, jak sobie wyobrażasz taki wybieg. Nie wspominając, że przed testami i w ich trakcie jesteśmy nieustannie monitorowani na każdą ewentualność ściągania.
- Luniaczek ma rację, musisz wziąć się do roboty.
- Nie sądziłem, że dożyję dnia, w którym Ty będzie zaganiał kogoś do nauki.
- Po prostu się martwię, że jak on nie zda dokwaterują nam kogoś do dormitorium i będziemy musieli zmieniać napis tytułowy na Mapie. Choć może ktoś inny zgodzi się być Glizdogonem. Wtedy trzeba by tylko użyc Obliviate…
- Bardzo zabawne. – Peter nie był przyzwyczajony do takich żartów, które nawiasem mówiąc bardzo Remusowi i Jamesowi, a zwłaszcza Jamsowi natroje poprawiły. Zazwyczaj, gdy był obiektem naigrywania się to w sposób, który bawił również jego. No ale cóż, Huncwot musiał być wytrzymały psychicznie, a ten konkretny gapowaty Huncwot musiał ponieść jakąkolwiek karę za kłopoty, w które ich wpędził. Bo chłopcy kochali wpadać w tarapaty, ale nigdy nie z takiej głupoty.
- Czyli co, do następnego meczu będziemy grzeczni? – zapytał Lunatyk, kiedy przemierzali kolejne kondygnacje, by dostać się do miejsce, gdzie napełnią swoje burczące brzuchy.
- Dlaczego? Czekaj, chcesz powiedzieć, że wyczerpaliśmy limit? – Rogacz widząc jak Remus kiwa głową, prawie zrobił usta w podkówkę. Zaczął liczyć. – Dzisiaj zarobiliśmy jeden, ale Syriusz może dwa, a że potrzebuję głównego składu do meczu ze Ślizgonami… No okej to dwa, oprócz tego ten za wybuch w lochach, za tańczącą zastawę stołową na kolacji, za dziurawe kociołki na eliksirach…
- Za latanie na miotle wokół wieży zamkowych, za przestawienie korytarzowych zbroi, za przylepienie Ślizgonów do drzwi łazienkowych i za zabranie z lekcji Opieki nad Magicznymi Stworzeniami…
- Ha, pamiętam. To było dobre. Ale według moich rachunków to dziewięć, a nie dziesięć.
- Zgadza się, ale sam ustaliłeś, że przed meczem ze Slytherinem występuje najwyższy, czerwony priorytet.
- Wręcz szkarłatny. – wtrącił z uśmiechem James, nawiązując do rozmowy o rozbieżności postrzegania kolorów w zależności od płci, którą niedawno odbyli. Była ona natchniona komentarzem Lily, że James nie zna innych określeń i barw poza ,,rudym”, gdy przez jeden dzień nazywał ją epitetami zawierającymi to słowo, jak np. ,,Ruda Przekora” czy ,,Ruda Negacja”.
- No tak, zapomniałem, że się z Łapą nowych nazw odcieni nauczyliście. W każdym razie w myśl tego priorytetu powinieneś zostawić sobie ten szansę na dostanie dziesiątego szlabanu na wyjątkową okazję.
- Głupota. W ogóle co za matoły wymyśliły te zasady? – powiedział Rogacz analizując, że dziesięć szlabanów w miesiącu to bardzo ograniczająca kreatywność granica.
- Ty i Syriusz.
- A, w takim razie cofam co powiedziałem. My nie jesteśmy matołami.
- Z tego co wiem, zdania w tej kwestii są podzielone. – powiedział damski głos, a zza rogu korytarza, w stronę którego szli wyszła autorka tych słów.
   Chłopcy się zatrzymali. Normalnie to James by coś odpowiedział, ale widząc minę Remusa stwierdził, że to nie jest jego teren. Poza tym patrząc na dziewczynę przypominał sobie jej siostrę, co skutecznie odstręczało mu ochotę odzywania się do niej choćby słowem.
- To my poczekamy w Wielkiej Sali. Rozumiesz Luniaczku – rogaliki.
   I po tych słowach odeszli razem z Peterem. Nie było to absolutnie wystawienie przyjaciela. Gdyby Lupin nie życzył sobie zostawania sam na sam z dziewczyną zwyczajnie, by się z nią pożegnał i poszedł za przyjaciółmi, o czym Rogacz doskonale wiedział. Jednak skoro Remus tego nie zrobił… Chyba miał o czym rozmawiać z Corinne Durete.
- Kto zacznie rozmowę? – zapytała i podeszła bliżej Remusa.
- Jeśli tradycyjnie chcesz uniknąć zwrotów grzecznościowych, to chyba osoba, która ma jakąś konkretną sprawę i która w związku z tym zainicjowała spotkanie.
- Zaczepny jesteś. Ale też ostrożny. Nie martw się – nie będę się więcej na Ciebie rzucać.
- Czyżby? Odpuściłaś? – zapytał Lupin i zdał sobie sprawę, że na myśl o tym poczuł drobne ukłucie żalu.
- Nie. Po prostu następnym razem to Ty mnie pocałujesz. Do trzech razy sztuka. – żadnego uśmiechu, wszystko to, co emocjonalne i co chciała mu przekazać kryło się w jej oczach. Patrzyła na niego i z lekkim opóźnieniem zdała sobie z czegoś sprawę. – Nie protestujesz?
- Nie marnuję bezsensownie energii tak, jak Ty kiedy nie mówisz ,,Do widzenia”, bo przecież to taaakie oczywiste, że znowu zobaczysz danego nauczyciela. – uśmiechnął się delikatnie. Dobrze to Corinne wróżyło.
- Powiem wszystkim jedno, wielkie ,,Do widzenia” kiedy będziemy kończyć szkołę. A wracając do tematu – brak protestów mogę uznać za brak obiekcji, by zacząć się ze mną znowu spotykać.
- Corinne, spotykać się możemy, tylko pod warunkiem, że nic z tego nie wyniknie.
- A co ma wyniknąć?
- Wspominałaś coś przed chwilą o całowaniu.
- Zgadza się.
- A ja nie zamierzam mieć dziewczyny.
- Co ma jedno z drugim wspólnego? – zapytała i przekręciła głowę, wydawać by się mogło autentycznie zdezorientowana.
- Żartujesz sobie ze mnie? – zapytał i oparł się ramieniem o ścianę, czując, że ta rozmowa trochę im się przedłuży.
- Absolutnie. Próbuję Cię wyrwać z ciasnych ram obyczajowych. – Corinne się uśmiechnęła widząc minę Remusa. – Zareagowałeś jakbyś usłyszał o piciu sfermentowanego soku z dyni.
- Nie za bardzo wiem do czego zmierzasz.
- Ja nie szukam chłopaka. Ani narzeczonego. Ani tym bardziej męża. Za to szukam inteligentnego i bardzo interesującego chłopaka, z którym mogłabym się widywać i który zapewniłby mi trochę czułości.
- Ty mi proponujesz związek otwarty? – Remus to powiedział, zanim jego umysł porządnie całość przetrawił. Po przetrawieniu nie przedstawiało to się jednak lepiej.
- Nie do końca. W końcu Ciebie nie interesują związki, a mnie inni chłopcy, więc dzięki temu możemy mieć pewność, że osób trzecich w tym układzie nie będzie. A oboje możemy mieć z tego korzyści. I masz moje słowo – bez żadnych zobowiązań i robienia sobie nadziei.
   Remus oniemiał. Nie był ograniczony umysłowo i sposób patrzenia na świat też miał szeroki, ale to, z czym wyskoczyła Corinne… Chciało mu się na zmianę śmiać, uciekać i poznać bliżej drogi, jakimi chodzą myśli autorki tak dziwnego pomysłu. Nigdy by się nie spodziewał, że to on dostanie od dziewczyny taką propozycję. Gdyby Syriuszowi jedna z jego fanek zaproponowała taki układ, byle go nie ograniczać, ale po części trochę mieć. Ale nie. To najspokojniejszy z Huncwotów stał przed dziewczyną, tak pewną swego, że praktycznie już planującą ich następny spacer po błoniach i miał właśnie się zgodzić, tak właśnie, zgodzić na coś niesamowicie dziwnego.
   Huncwoci tak jakoś mieli, że normalne historie, propozycje i dziewczyny zdawały się płynąć nurtem kompletnie odizolowanym od nurtu ich życia. A na potwierdzenie tego, gdy dwaj Huncwoci jedli śniadanie ( jeden wszystko po kolei, a drugi skrupulatnie wybierając z najbliższych tacek rogaliki z wiśniami ), trzeci wplątywał się niewiążący związek, ten ostatni był w zupełnie innej części zamku, idąc korytarzem, na którego końcu znajdowało się wejście do gabinetu dyrektora.

**

   Profesor McGonagall nie odezwała się ani słowem od wyjścia z przystani. Usta miała zaciśnięte do granic możliwości. Powstrzymywała się w ten sposób od dalszego krzyczenia na dwoje prowadzonych przez siebie uczniów. Po tylu latach w szkole uczniowie dalej swoimi wybrykami potrafili przekraczać granice tam, gdzie wydawać by się mogło nie można już było ich przekroczyć. Właśnie w takiej sytuacji, która teraz zaistniała, uważała, że bez interwencji dyrektora się nie obejdzie. Szła szybkim krokiem przed dwojgiem skazańców, nie odwróciwszy się ani razu, by sprawdzić czy za nią idą.
   Z resztą było to całkowicie niezasadne. Słyszała każdy krok Syriusza i Elinor. Każdy plaskający krok i wiedziała, że zostawiają za sobą ścieżkę malutkich kałuży. I on i ona byli cali mokrzy. W takim stanie znalazła ich na przystani i z emocji nawet nie pomyślała, podobnie jak oni, żeby trochę osuszyć ubrania, z których strużkami ciekła woda. Chłopak i dziewczyna zachłyśnięci, ale nie wodą, tylko emocjami nawet nie zwrócili uwagi na zimno, które zaczęło zamrażać im włosy i ubrania w trakcie podróży z przystani do zamku.
   Syriusza grzała złość. Kiedy pomyślał o nocy, którą miał za sobą ( mimo, że Rogacz na bank uznałby swoją za gorszą, bo przecież nudną ) miał ochotę palnąć w Elinor jakąś klątwą. I byłby to zrobił, gdyby Gonagall nie zabrała im różdżek. To, co się działo po tym jak się zgodził , cała ta rozmowa, w końcu przewrócenie się łódki… Szlag go trafiał, gdy tylko o tym pomyślał. I gdyby szedł teraz cały mokry z James, Remusem albo Peterem. Cała sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Nie tylko dla niego, ale i dla McGongall. Bo z jej perspektywy sytuacja była jasna – przyłapała uczniów na całonocnej schadzce. A jego zaprzeczeniom, co do takiego stanu rzeczy nie pomagały uśmieszki Elinor ani jego podarta przez całą długość torsu koszulka.
   Gdy doszli do posągu przed drzwiami gabinetu Dumbledore’a, Gonagall wypowiedziała hasło, a czekając na otwarcie przejścia, jej rozsznurowane usta powiedziały po raz kolejny.
- Cała noc w łódce na jeziorze, butelki po piwie kremowym… To po prostu karygodne. – powiedziała, dopiero na ostatnie cztery słowa odwracając się do uczniów. A gdy się odwróciła i spojrzała na koniec korytarza dodała. – Panno Justice, co pani tutaj robi?
   Łapa w pierwszej chwili miał nadzieję, że się przesłyszał. Niestety gdy się odwrócił zobaczył stojącą paręnaście metrów dalej Jules. Nie było mowy, żeby nie słyszała słów Gonagall.
- Ja… - odchrząknęła i zebrała szybko myśli. – Profesor Slughorn prosił, żebym natychmiast to pani przekazała. – ruszyła w ich stronę z wyciągniętym przed sobą rulonikiem pergaminu. Syriusz przez cały ten czas patrzył na nią intensywnie, próbując złapać z przyjaciółką kontakt wzrokowy. Jednak bezskutecznie.
- Dziękuję bardzo. – powiedziała Gongall, biorąc zawiniątko. – Możesz wracać na lekcje.
- Proszę bardzo. Do widzenia. – Jules chciała odejść, ale Syriusz złapał ją za nadgarstek i zmusił żeby na niego spojrzała. Tylko co on mógł jej teraz powiedzieć, jak wytłumaczyć całą sytuację. Poza tym czemu miałby się jej tłumaczyć, czemu fakt, że wysnuje błędne wnioski wydał mu się tak przerażający. W czasie, gdy te myśli szybko przemknęły mu przez głowę, jego uścisk zelżał. Jules tylko spojrzała z uniesioną brwią na jego klatkę piersiową, wystającą spod porwanej koszulki, potem na niego i zabrała rękę. Trwało to najwyżej parę sekund, ale tyle czasu wystarczyło Elinor, by zdecydowała się odezwać.
- Powiedz proszę Jules, jak możesz oczywiście, profesorowi Slughornowi, że nie będzie mnie dziś na zajęciach. Kiedy odbiorę zasłużoną karę, za niemoralne zachowanie, będę się jeszcze musiała odświeżyć po nocy, a trochę to może zająć. – powiedziała i spojrzała wymownie na Syriusza.
   On wytrzeszczył oczy. Chrzanić różdżkę, przecież może ją udusić.
   Natomiast Jules odwróciła się do nich znowu z uśmiechem na twarzy.
- Żaden problem. Usprawiedliwię Cię też, jakbyś spóźniła się na zielarstwo. I powiem siostrze, żeby się o Ciebie nie martwiła. – powiedziała to spokojnie i bez jadu. Prawdziwa klasa i opanowanie. – Jeszcze raz do widzenia pani profesor, do zobaczenia Elinor i cześć Syriuszu. – po czym odwróciła się i odeszła.
   Syriusz był pełen podziwu jej postawy, ale zbyt mądry by sądzić, że wszystko jest w porządku. Teraz jednak, zaganiany przez Gonagall do gabinetu dyrektora postanowił czerpać radość z wściekłości Elinor, spowodowanej nieudaną próbą prowokacji.
   Oraz postarać się przekonać dyrektora, że nie był wcale na randce z Durete, tylko, że próbował ją utopić w jeziorze. Obie sytuacje cechowały się podobnym prawdopodobieństwem, drugie nawet już większym, więc jeśli miał oberwać za dopowiedziany i nieprawdziwy scenariusz dzisiejszej nocy, to chciał, by była to wersja, której wizualizacja sprawi mu przyjemność.



* fragment wiersza Roberta Frosta pt.:,,Ogień i Lód"

czwartek, 6 lipca 2017

20. Raz na łódce, a raz...

    Syriusz narzucił na siebie pelerynkę-niewidkę, gdy tylko zamknął za sobą drzwi od dormitorium. Uprzednio oczywiście dokładnie upewnił się, że nikogo nie ma w pobliżu i w żaden sposób nie narazi jednej z największych tajemnic Huncwotów. Potrafił wczuć się w rolę niewidzialnego i bezgłośne oraz niewchodzące nikomu w drogę poruszanie uruchamiało mu się instynktownie, gdy tylko nakrywał się skarbem przyjaciela. Przeszedł przez Pokój Wspólny i szczęśliwie trafił na moment, w którym uczniowie klasy siódmej przechodzili przez dziurę za portretem. Było już grubo po ciszy nocnej, nawet tej ustalonej dla najstarszych roczników, dlatego Syriusz przyśpieszył, by na pewno zdążyć wykorzystać okazję, która miała marne szanse się potem powtórzyć. Mijając wracających rozpoznał w nich najsłynniejszą w Gryffindorze parę nazywaną Lwim Małżeństwem. Sami zainteresowani byli świadomi tego przezwiska i chyba nie za bardzo ono im przeszkadzało. Drugi jego człon był oczywiście związany z ich całkowitą nierozłącznością trwającą już trzeci rok, a pierwszy… Cóż. Wcale nie nawiązywał do herbu Gryfonów. Byli z pewnością udaną parą, ale kiedy już się od czasu do czasu o coś kłócili byli w tym temperamentni niczym walczące dzikie koty.
   Łapa schodząc po schodach i nie martwiąc się jakoś szczególnie o reakcję Grubej Damy na jego powrót w środku nocy ( nigdy tak naprawdę się z Huncwotami jej wrzaskami i pytaniami nie martwili ), pomyślał o tym czy fakt, że zna tak dobrze uczniów i ich życie osobiste to powód do dumy czy raczej dowód na stwierdzenie Jules, że ,,faceci to najwięksi plotkarze”. Uśmiechnął się. Jego przyjaciółka miała tak wiele charakterystycznych i ,,swoich” określeń na wiele spraw oraz tyle ciekawych teorii, że rozmowy z nią były często prawdziwymi kabaretami urządzanymi przez nią celowo, z nadzieją na rozbawienie trochę rozmówcy i zyskanie jego sympatii. Cóż, na Huncwotów podziałało. Black przewijając wszystkie spotkania z panną Justice w myślach miał przez moment ochotę zmienić kierunek podróży i za cel obrać Pokój Wspólny Puchonów.
   Otrząsnął się jednak przechodząc przez hol. Po pierwsze i tak za duży procent jego myśli zajmowały ostatnio dziewczyny, pod różnymi postaciami: przyjaciółek, adoratorek, prześladowczyń. Po drugie chciał być czujny. Kiedy wyszedł na dwór i poczuł siarczysty mróz zaczął się poważnie zastanawiać nad czekającym go za chwilę spotkaniem. Liścik, który Elinor wysłała był starannie przemyślany, chociażby ze względu na to, że ukazał się dopiero jego odbiorcy, a jego treść:
Syriuszu,
Zapraszam Cię gorąco na rozmowę po przystani.
Dowiesz się kilku ciekawych rzeczy, ale pod warunkiem, że będziesz sam.
Pamiętaj, że tajemnicę, jak piękną chwilę – łatwo spłoszyć.
Czekam
Elinor
   Tak, było to bardzo w stylu panny Durete. Wiedziała jak intrygować nawet słowem pisanym i choć Łapa była za to na siebie zły, pozwolił by wzbudziła w nim ciekawość. I to wielką. Jednak jako doświadczony spec od rzeczy ciekawych, szalonych i ryzykownych potrafił zachować dystans, przynajmniej pozorny oraz trzeźwy umysł. Dlatego, by nie przysporzyć wstydu braci Huncwockiej, że przez nieuwagę wpadł w jakąś nie pierwszej klasy pułapkę ( pułapki pierwszej klasy mogły mieć za autorów wyłącznie Czwórkę Wspaniałych ), trzymając rękę w kieszeni chwycił w nią różdżkę. Następnie na jednym z kamiennych balkonów dzielących schody prowadzące do przystani przykucnął tak, aby być poza zasięgiem wzroku ewentualnych obserwujących teren osób i dopiero tak schowany zdjął pelerynkę i schował ją złożoną do wewnętrznej kieszeni kurtki. Ruszył dalej.
   Na ostatnich stopniach lekko zwolnił i ,,przeskanował” teren z uwzględnieniem miejsc mogących stanowić kryjówki – albo dla niego, albo dla kogoś, kto się tu na niego czaił. Nie wywęszył jednak żadnych intruzów, więc podszedł do drzwi budynku przystani. Przypominając sobie maksymę James’a - ,, Bez ryzyka nie ma zabawy” nacisnął klamkę i wszedł do środka.
   W środku było jasno od przynajmniej tuzina palących się lamp gazowych, a o pomost w kształcie litery U delikatnie w rytm niezauważalnych fal obijały się cztery łodzie. W jednej z nich siedziała Elinor Durete. Nie była ubrana w mundurek szkoły, ale nie wybrała też zestawu, który pierwszy jej przemknął przez głowę, kiedy pomyślała o wieczorze z Syriuszem Blackiem. Uznała jednak ostatecznie, że czerwona sukienka z gołymi plecami będzie zbyt oczywista i szybciej strzeli nią sobie w kolano niż upoluje cel. Dlatego została przy czarnych spodniach, koszulce i kurtce, a swoje długie włosy wyjątkowo zaplotła w warkocz.
- Ma mi to pomóc uniknąć ,,wystudiowanej” zabawy włosami – powiedziała widząc, że Syriusz zwrócił uwagę na jej fryzurę. On nic nie odpowiedział, tylko czekał. Wiedziała, że musi na razie niezrażona dalej realizować swój plan, aż w końcu uda jej się sprowokować Łapę, by zrobił metaforyczny krok na drodze, którą widziała oczyma wyobraźni. – Zechcesz dołączyć? – wskazała miejsce w łódce naprzeciwko siebie. Zero reakcji. – Ociepliłam zaklęciem powietrze wokół łódki, nie zmarzniemy. Powinieneś to docenić. Mogłam użyć starego jak świat tekstu, że możemy się wzajemnie ogrzać. – Dalej nic, mimo, że starała się prowokująco żartować. – Naprawdę… - zaczęła, ale widząc, że Syriusz obraca się na pięcie i próbuje wyjść, zamilkła. – Poczekaj! – wyskoczyła z łódki i tą spontaniczną oraz nagłą reakcją zatrzymała Łapę.
- Elinor, doceniam starania, kreatywność, zaangażowanie, ale nie mam ochoty na podchody i oglądanie Twoich popisów aktorskich…
- Nie będziesz musiał. Widzisz, że staram się zdjąć swoją maskę. Nie przychodzi mi to łatwo, bo jest ze mną zrośnięta, ale mógłbyś dać mi szansę.
- Szansę na co? Bo to wyjątkowo kluczowa kwestia.
- Na spędzenie miło czasu i – śpieszyła dodać widząc, że Syriusz przewraca oczami – poznanie tajemnicy, bo takowa naprawdę istnieje.
   Łapa popatrzył na nią i ciężko westchnął. Zastanawiał się czy bardzo będzie miał sobie za złe, jeśli ulegnie i okaże się, że tak naprawdę nie było warto. Czy jego reputacja nie ucierpi. Nie ta ogólna, przecież wiadomo było, że raczej nikt się nie dowie o tym spotkaniu, ale Syriusz dbał o nią również przed samym sobą. Za coś czym nadszarpnąłby szacunek w oczach innych, u samego siebie straciłby szacunek podwójnie. Zastanawiał się nad tym i patrzył na dziewczynę.
   Była inteligenta i pomysłowa ( w końcu była Krukonką ) i trochę go już poznała. Z pewnością wiedziała, że nie łatwo go zainteresować czy zrobić wrażenie. Skoro zadała sobie tyle trudu i była tak zdeterminowana… Dobra, w ostateczności uzna, że przeprowadzał badania poznawcze nad słynną Smoczycą.
- Oprócz zaklęcia ocieplającego dodajmy Muffliato, na ewentualnych szpiegów. – powiedział i ruszył w stronę łodzi, ale Elinor zastąpiła mu drogę. – Rozmyśliłaś się?
- Najpierw kwestie płoszenia. Przyszedłeś sam?
- Tak.
- Nie powiedziałeś nic chłopakom?
- Nic czego sami, by się nie dowiedzieli. Nie rób takiej oburzonej miny. Wiesz, że żadna tajemnica nie uchowa się na terytorium Huncwotów.
- Niech będzie. Zapraszam
   Syriusz wszedł do łódki i zachowując się tak, jak kazały mu maniery podał Elinor rękę, by pomóc jej bezpiecznie usiąść. Gdy już oboje zajęli swoje miejsca Elinor machnęła dwa razy różdżką. Spełniła w ten sposób prośbę Syriusza w kwestii zabezpieczeń oraz odcumowała łódkę. Syriusz usiadł wygodniej i stwierdził, że ma już pierwszy plus swojej nocnej wycieczki – nocą jeszcze nie pływał po jeziorze.
- Jak na zamówienie mamy niebo bez żadnej chmurki. – zauważyła Elinor kiedy wypłynęli z przystani.
   Syriusz popatrzył w górę. Niebo faktycznie wyglądało olśniewająco, czyste i usiane gwiazdami. ,,Jules, by się spodobało.” – pomyślał i spojrzał na Elinor, która patrzyła na taflę wody.
- Efekt podwójnego nieba. – powiedziała. Faktycznie, gwiazdy pięknie się odbijały w jeziorze. – Klimat potrafię zapewnić pierwszorzędny, prawda? – uśmiechnęła się półgębkiem i Syriusz był gotowy stwierdzić, że jest to prawdziwy i normalny uśmiech.
- Prawda. Widzę, że Ty potrafisz być naturalna dopiero, gdy masz zaledwie jednego świadka swojego zachowania.
- Być może, ale widzisz, że się staram. – sięgnęła do tyłu do schowka znajdującego się na dziobie łódki. – Masz ochotę na piwo kremowe?
   Syriusz widząc dwie butelki trzymane przez dziewczynę zaśmiał się w swój szczekliwy sposób.
- Niezła jesteś. Chętnie. – wziął i otworzył oba piwa o burtę łódki.
- Cieszę się, że nareszcie zacząłeś to dostrzegać. No co? Filtr to mój chleb powszedni i rzecz całkowicie naturalna. – wytłumaczyła się widząc jak Syriusz unosi brew znacząco.
- Okej, atmosfera i podłoże gotowe, tera…
- Słyszałeś prawda? – przerwała mu, chcąc trzymać kurczowo ster rozmowy. Nie musiała precyzować o co chodzi, Syriusz szybko kojarzył.
- Tak i nie podoba mi się jak nazwałaś Lily. – powiedział i usiadł prosto.
- Wiem. Domyślam się, że przywiodłam Ci od razu na myśl Twoje korzenie, od których intensywnie starasz się odciąć.  
- Nie jest to temat, do którego mam ochotę teraz wracać. Na tym między innymi polega odcinanie się. A nad tym, że moja rodzina to banda baranów nie ma sensu debatować. – powiedział i uśmiechnął się kwaśno. – A wracając do tematu: rozumiem, że nie masz problemu z takim słownictwem?
- Nie ukrywam, że ideologicznie się trochę różnimy i mam trochę inny sposób patrzenia na świat…
- Zauważyłem. – powiedział Syriusz myśląc o nowym towarzystwie Elinor.
- …ale to akurat było konieczne. – dokończyła czekając na reakcję Łapy. Ten zmarszczył brwi i czekał na kontynuacje. Gdy ta nie nastąpiła samoistnie powiedział:
- Rozumiem, że mam prosić, żebyś mi wytłumaczyła dlaczego? Albo coś w zamian zrobić?
- Nie podsuwaj mi kuszących pomysłów. – uśmiechnęła się i musnęła palcem wierzch jego dłoni. – Bo oprócz obietnicy karzę Ci się jeszcze rozebrać.
- Szybciej chyba wyskoczę i popłynę wpław do brzegu. – skontrował Syriusz. – Jakiej obietnicy?
- Wysłuchaj uważnie, żeby nie było żadnych niejasności: Obiecasz mi, że wszystko co Ci powiem zostanie między nami, a jeśli komuś punkty kluczowe zdradzisz, to chroniąc swojego informatora huncwockim sprytem. – skończyła i patrzyła jak Syriusz analizuje jej słowa patrząc na nią intensywnie. ,,Te jego stalowe oczy, te włosy nonszalancko opadające na czoło…” – zaczęła się rozpływać.
- Obiecuję. – niespodziewana deklaracja Blacka sprawiła, że Elinor aż drgnęła. – I tyle Ci wystarczy?
- Oboje wiemy, że słowo Huncwota jest nie do ruszenia. Honor nie pozwoli Ci go złamać.
- Skoro to ustaliliśmy. – powiedział Łapa chcąc pośpieszyć rozwój sytuacji, bo powłóczyste spojrzenia, którymi Elinor akcentowała swoje wypowiedzi zaczynały go nudzić. – Przejdźmy do rzeczy.
- Jak sobie życzysz. – Elinor wstała i dosiadła się na ławeczkę obok Syriusza. – Wiesz na czym polega bycie podwójnym agentem? – zapytała i położyła mu rękę na ramieniu.
- Wiem. – odpowiedział i zdjął jej rękę z siebie swoją ręką. – To jakiś test?
- Nie. A wiesz, że Twój brat należy do młodocianych Śmierciożerców?
- Nie mogę odpowiadać za tego pacana, ale mam taką świadomość.
- Podobam mu się. To stwierdzenie, nie pytanie.
- Mam Ci pogratulować? Może w związku z tym inny Black powinien tu teraz siedzieć. To sugestia, nie wyrzut zakrapiany smutkiem. Tak żeby była jasność.
- Oczywiście. Chodzi mi po prostu o to, że bycie obiektem czyiś westchnień daje nam ogromną władzę. Tobie chyba akurat nie muszę tego tłumaczyć. Jednym słowem lub obietnicą pocałunku mógłbyś zmusić połowę dziewczyn ze szkoły do skoku z Wieży Północnej. – mrugnęła do niego. – Wyprzedzając pytanie: ja bym nie skoczyła, umiem osiągać to, czego chcę swoimi sposobami.
- Nie miałem zamiaru o nic pytać. A Twoje zachowanie coraz bardziej odbiega od naturalnego. – zauważył Syriusz i nie skrępowany dalej patrzył Elinor prosto w oczy, mimo, że ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
- No dobrze. Dosyć kluczenia.
- Nareszcie. – szczerze ucieszył się Black.
- Przystałam na propozycje Twojego brata i dołączyłam do jego grupy. – ta deklaracja sprawiła, że Syriusz przed chwilę nieznacznie wytrzeszczył oczy. Zdawał sobie sprawę, że panna Durete zaczęła się obracać w niewłaściwym towarzystwie, ale nie sądził, że zapisała się do ,,klubu”.
- Mam na Ciebie nakrzyczeć albo zwymyślać?
- Nie. Masz zastanowić się jaki możesz mieć w tym interes. – dziewczyna tylko to powiedziała, a chłopak już wszystko zrozumiał.
- Chcesz być moim szpiegiem?
   Elinor potaknęła, by nie zakłócać ciszy, która zapadła i dać temu pytaniu wybrzmieć. Widziała jak trybiki chodzą w głowie Syriusza ze zdwojoną szybkością. Chłopak popatrzył na wodę i zanurzył w niej rękę. Poczuł jak lodowata woda sprawia, że palce zaczynają go piec. W całej tej sytuacji było sporo rzeczy, które nie do końca mu się podobały, ale przed podjęciem ostatecznej decyzji musiał zyskać klarowny obraz całości.
- Od jak dawana jesteś Śmierciożercą Na Okres Próbny? – Elinor spodziewała się wielu pytań, ale akurat nie takiego. Po zastanowieniu się jednak uśmiechnęła się pod nosem. Syriusz po raz kolejny jej zaimponował.
- Rozumiem co masz na myśli. Czy już zyskałam dostateczne zaufanie, by po pierwsze nie wzbudzać podejrzeń, a po drugie – mieć dostęp do cennych informacji. – Syriusz tylko nieznacznie kiwnął głową. – Nie musisz się tym martwić. Mam już swoje sposoby na odwracanie od siebie podejrzeń.
   Syriusz doznał olśnienia.
- To o to chodziło. – Łapa popatrzył na nią i zaczął się śmiać. – Temu miało służyć to dzisiejsze przedstawienie. Chciałaś, by jak najwięcej osób zauważyło po czyjej jesteś stronie i jakie rzekomo masz poglądy.
- I jak tu za Tobą nie szaleć. Taki inteligentny. – westchnęła i wyciągnęła rękę, by odgarnąć jeden z kosmyków opadających Syriuszowi na czoło, ale jego mina skutecznie ją powtrzymała w pół ruchu. – W każdym razie kwestię odsuwania od siebie podejrzeń zostaw mi. Oraz zauroczeniu Twojego brata moją osobą. Poradzę sobie.
- No dobrze, ale już ustaliliśmy, że poglądami bliżej Ci do nich niż do mnie. Nie przeszkadza Ci to, że będziesz działać przeciwko swojemu frontowi?
- Bądźmy szczerzy. Ich nie można traktować poważnie, jeśli chodzi o reprezentację frontu. Przynajmniej nie wszystkich. Poza tym kiedy uznam, że szkolne zabawy zaczynają się przeradzać w coś prawdziwego, zawsze mogę zerwać naszą umowę i zatopić się w Ciemność, która jest moim zdaniem jedyną właściwą drogą.
- Właściwą, czyli przynoszącą Ci korzyści. Właśnie w ten sposób dokonujesz kwalifikacji – albo coś Ci się opłaca, albo nie. – Syriusz był wyraźnie zniesmaczony systemem wartości dziewczyny i coraz poważniej rozważał czy faktycznie dostanie szoku termicznego w trakcie próby dopłynięcia wpław do przystani.
- Nie krzyw się tak. – zamruczała Elinor, a Łapa nie wytrzymał.
- Jak Ty to sobie wyobrażasz? – zapytał prawie krzycząc. – Nie nasiąknąłem w domu kategoryzowaniem ludzi, ale po deklaracjach i czynach potrafię ocenić z kim nie znajdę wspólnego języka. I chyba na tym skończymy naszą rozmowę.
- Nie sądzę.
- Czyżby? – Syriusz wstał i nie krył już dalej tego, jak bardzo był zdenerwowany. Patrząc w stronę przystani zaczął oceniać dzielącą ich od niej odległość. Elinor tylko dopiła swoje piwo, zarzuciła warkocz na plecy i obejrzała swoje paznokcie. Łapa doszedł do wniosku, że jednak był zbyt łaskawy dla dziewczyny wyznaczając granicę między naturalnością a grą aktorską. Dla niej gra była czymś najwyraźniej wrodzonym.
   Durete spojrzała na Syriusza.
- Przystaniesz na moją propozycję, bo chcesz wiedzieć kogo zlinczować za otrucie Jules.
   Bomba. Taką siłę właśnie miały słowa dziewczyny, czego oczywiście się spodziewała. Syriusz się zachwiał, a łódka razem z nim. Jednak tak szybko jak został wytrącony z równowagi, tak szybko się otrząsnął, a jego umysł ( jak to bywa często w nerwach ) pracował błyskawicznie.
- Nie potrzebuję Cię już wcale. Naprowadziłaś mnie, że stoją za tym nasze szkole Sługusy Ciemności. A mi ani chłopakom nie przeszkadza zemsta na szerszym gronie. Nawet taka profilaktyczna w niektórych przypadkach.
- Nie chcesz zaspokoić swojej ciekawości?
- Przeżyję jakoś bez tego.
- A co jeśli atak się powtórzy? Dobrze, by było mieć w szeregach przeciwnika kogoś, kto skieruje uwagę Ślizgonów na jakiś inny cel.
- To ma być szantaż? – Syriusz usiadł, ale nie z wrażenia tylko by zbliżyć się do Elinor tak, by zobaczyła gniew w jego oczach.
- Sam sobie odpowiedz na to pytanie. I jeszcze na jedne – czy faktycznie dasz radę mieś ja na oku i ochronić przed następnym atakiem? Zawsze sprawdzać jej jedzenie, picie, czatować pod jej sypialnią. Bo ja dam radę przekonać Twojego brata, że naszą małą Jules przydałoby się napoić czymś jeszcze.
   Syriusz dopił butelkę piwa, by się uspokoić. W tej chwili miał ochotę utopić Elinor. Zawsze tak reagował, gdy ktoś dobierał się do jego przyjaciół, groził lub obrażał. By ich chronić był w stanie zrobić wszystko. Przypomniał sobie twarz Jules – bladą i w kropelkach potu, oczy z samymi białkami i ciało wstrząsane drgawkami. Miał wtedy wrażenie, że umiera na jego oczach. Nigdy się tak nie bał. Nie wiedział co robić, ale nie chciał bezczynnie patrzeć, więc machinalnie sięgnął po różdżkę do kieszeni i znalazł w niej bezoar. Gdy wsunął go Jules do buzi… Takiej ulgi też chyba nigdy w życiu nie czuł. Stanął wtedy twarzą w twarz ze swoim największym lękiem – utratą przyjaciela, na którą nie będzie mógł nic poradzić. Nie uważał, że nie byłby w stanie ochronić Jules, byłby w stanie podjąć się tego wyzwania. Ale rozmawiał ostatnio z Rogaczem na temat tego, że obaj uważają się za niezwyciężonych i może to być niebezpieczne. Nie chciał narażać Jules przez swoje zarozumialstwo, którego był wbrew pozorom w pełni świadomy. Westchnął.
- Czego chcesz w zamian? – zapytał nie patrząc nawet w stronę Durete.
- Niczego wielkiego. Po prostu widywać się z Tobą od czasu do czasu, nie tylko w  momencie przekazywania informacji. Zobaczysz, że się polubimy.
- Marne szanse.
- Czyli się zgadzasz?
   Syriusz popatrzył na dziewczynę. Ona rzeczywiście była na tyle płytka, by chcieć tylko i wyłącznie takich dziwnych ,,randek” z nim. Nie czerpała przyjemności z tego, że przycisnęła go do ściany. Mimo tego, on czuł się w tej rozgrywce z nią przegrany. Choć nie powinien mieć takiego poczucia ktoś, kto poświęca się dla dobra przyjaciela. Teraz jednak nie to go pocieszało. Czuł, że nagromadził tej nocy sporo informacji o naturze panny Durete i miał je zamiar wykorzystać. Bo nawet jeśli podpisując ten pakt oddawał jej bitwę, to wojna miał zamiar wygrać i to z wielkim hukiem.