W dormitorium Krukonek piątego roku panowała specyficzna atmosfera.
W ten sposób można byłoby to opisać najprościej i najkrócej, ale byłaby
to droga na skróty i pozostawiająca wiele do życzenia oraz mnóstwo
niedopowiedzeń. Bo specyfika danej sytuacji zależała w znacznym stopniu od
strony jej postrzegania oraz indywidualnych przyzwyczajeń. Dla osób z zewnątrz
zachowanie mieszkańców tego dormitorium byłoby nie do pomyślenia i godziłoby w
komfort psychiczny. Na samym początku faktycznie tak było również w przypadku
samych opisywanych – w dziewczynach zebranych razem przez rok urodzenia i Tiarę
Przydziału rodził się bunt na myśl tego jak będzie wyglądać ich wspólne
funkcjonowanie. Jednak, jak głosi łacińska maksyma – ,,Przyzwyczajenie drugą
naturą człowieka”. Minął pierwszy rok, potem kilka miesięcy drugiego i
dziewczyny nauczyły się egzystować ze sobą na ściśle określonych warunkach. Dla
nich dziwność całego układu stała się codziennością.
Oczywiście o żadnej dziwności nie byłoby mowy, gdyby nie obecność sióstr
Durete. To one zainicjowały pojawienie się niewypowiedzianych, ale żelaznych
zasad zachowania w dormitorium. Polegały one tak naprawdę na respektowaniu
niewidzialnego mury między pannami Durete, a resztą świata. Ich współlokatorki
nauczyły się, że ignorowanie dwóch brunetek i udawanie, że ich nie ma w pobliżu
nie jest nietaktowne, ale wręcz pożądane. Nie znaczyło to o dziwo, że między
nimi występował jakiś brak sympatii. W momentach, gdy Corinne i Elinor
otwierały drzwi tego niewidzialnego muru ( klamka w tych drzwiach znajdowała
się tylko i wyłącznie po ich stronie ) wszystkie pięć dziewczyn potrafiło się
dogadać, dobrze się bawić w swoich towarzystwie i robić te wszystkie rzeczy,
które grupa dziewczyn może i lubi razem robić. Jednak, gdy ,,czas integracji”
mijał albo siostry decydowały, że wolą spędzić czas tylko we dwie – rozkład w
pokoju się zmieniał i znów tworzyły się dwa nie-wrogie obozy.
Wszystko to było związane z siłą charakteru Corinne i Elinor oraz ich
niezważaniem na panujące w normalnych kontaktach ludzkich konwenanse. Oprócz
tego znaczenie miała również aura pewności i siły roztaczana przez siostry. Za
możliwość przebywania w ich obrębie, ich współlokatorki akceptowały dyktowane
przez nich zasady, mniej lub bardziej świadome tego, że ,,przyjaźniące się” z
nimi oblicza sióstr Durete mogą czasem odbiegać od prawdziwości. W końcu w myśl
podejścia Corinne i Elinor do życia – nie należy palić za sobą mostów, bo nie
wiadomo, co lub kto się może później przydać.
Teraz z dwóch możliwych stanów pt.: ,,Dwie wyspy” i ,,Archipelag”
panował w dormitorium ten pierwszy. Trzy dziewczyny rozmawiały ze sobą i
oddawały się porannym przygotowaniom, podczas gdy Corinne bez słowa wstała,
wzięła prysznic, ubrała się, a teraz nieśpiesznie pakowała do torby wszystkie
swoje niezbędne rzeczy. Należały do nich między innymi, jak przystało na
Krukonkę grube i stare książki, które dziewczyna sukcesywnie według
opracowanego przez siebie systemu wypożyczała z biblioteki. Uważała wiedzę za
wielką potęgę i to wiedzę w każdej postaci. Zaczynając od tej książkowej, na tej
dotyczącej innych kończąc.
Planując sobie dzisiejszy dzień cieszyła się po raz kolejny, że udało im
się razem z Elinor ustalić reguły ,,pracy” w pokoju i że pozostałe dziewczyny
bez słów czy nawet wyraźnych sygnałów rozpoznawały kiedy zaczepianie ich nie
powinno mieć miejsca. Dzięki temu mogła ułożyć sobie cele na dzień dzisiejszy
bez zbędnych pytań, na które i tak by nie odpowiedziała, jak np. ,,Gdzie jest
Elinor?” lub ,,Czemu całą noc nie było jej w pokoju?”. Poza tym tak naprawdę
sama tego nie wiedziała. Mogła się oczywiście domyślać i w trakcie tworzenia
tych domyśleń stworzyć mnóstwo scenariuszy, ale bardzo tego nie lubiła.
Spekulacje były dla niej tak samo śmieszne, jak zajęcia z wróżbiarstwa. Nigdy
nie pojęła i nie żałowała, że zapewne nie będzie jej dane pojąć jak ludzie mogą
wierzyć w przepowiednie i wróżby, a lekcje z tym związane traktować jak
pełnoprawną sztukę magiczną.
Pamiętała jak kiedyś w trakcie lekcji nauczycielka wyczytała z jej
herbacianych fusów, że w niedługim czasie spotka chłopaka, który podbije jej
serce, zmieni całe jej życie, a potem zostawi ze złamanym sercem. Corinne
słysząc treść przepowiedni zaśmiała się na głos, co było tak dziwne w jej
przypadku, że cała klasa spojrzała na nią zdziwiona. Za to pani profesor
ukarała Ravenclaw za tą oznakę braku szacunku odjęciem 10 punktów. Co do samej
przepowiedni… Według Corinne nie była ona nawet godna komentarza innego niż
ten, że Królowa Śniegu sama będzie decydować kiedy, jak i dla kogo straci
głowę. Bo w sam zryw serca jako taki nie wierzyła i twierdziła, że jej serce
zostanie zdobyte dopiero, gdy jej umysł wyrazi na to zgodę.
Jej kochana młodsza siostra, choć w fundamentalnych sprawach była
praktycznie identyczna, w tych pobocznych często wyraźnie się różniła. Tak też
było w przypadku miłości. Owo zdaniem Corinne mistyczne i istniejące tylko w
teorii ( w romansidłach i czasopismach ) uczucie nie zaliczało się do kanonu
rzeczy wartych uwagi i poświęcania ich ogromnego umysłowego potencjału.
Natomiast Elinor widziała w tym jakiś dreszczyk, który ją uwodził. Miłość
traktowała jak bastion do zdobycia, a narzędziami do jego przejęcia nie była
siła ani przemoc, tylko spryt i mądrość. Obecnie dla Elinor bastionem do
zdobycia był Syriusz, a wszystko to, co robiła w związku z nim – taktyką.
Nocna spotkanie z Blackiem było milowym
krokiem taktycznym na jej długiej i dość mozolnej do tej pory drodze. Corinne
uważała, że z pewnością jej misja ( czego by nie dotyczyła ) zakończyła się
sukcesem, skoro do tej pory Elinor nie wróciła. Ale takie stwierdzenia i myśli
wchodziły już na drogę wspomnianych wyżej spekulacji, więc szybko je ukróciła.
Wbrew temu co można byłoby sądzić na podstawie występujących zazwyczaj
między siostrami przepływów informacji, Corinne nie znała żadnych szczegółów
dotyczących planu Elinor, bo zwyczajnie ich poznać nie chciała. Wystarczyła jej
wzmianka o tym, że cała rzecz dotyczy zdobywania panicza Blacka i tu z miejsca
jej zainteresowanie się kończyło. Wynikało to trochę po części z podejścia
dziewczyny do typowych mezaliansów relacji damsko-męskich, a po części z tego,
że Corinne wyczuła pewną niechęć i ostrożność Elinor w opisywaniu całej sprawy.
Skoro jej siostra z jakiś powodów uważała, że nie powinna wiedzieć zbyt dużo,
przyjmowała to bez oporów i przechodziła nad tym do porządku dziennego. Była to
kolejna niepisana zasada funkcjonująca tylko
między nimi – gdy jedna spojrzała na drugą w określony sposób wszelkie
pytania musiały dobiec końca. Takim spojrzeniem właśnie dzień wcześniej Elinor
zasugerowała, że o jej rozsławionym po szkole spotkaniu z Severusem Snapem na
holu przed Wielką Salą Corinne musi wiedzieć tylko tyle, ile przyniosły jej
zasłyszane rozmowy uczniów w szkole.
Dziewczyna myśląc o tym westchnęła ciężko w duchu i wyszła z dormitorium
nie żegnając się z koleżankami ( w końcu
po co, skoro zapewne zaraz zobaczą się znowu na śniadaniu albo na lekcjach ). Królowa
Śniegu spodziewała się, że wszystko co robi i ukrywa przed nią młodsza siostra
jest związane z Syriuszem Blackiem i kompletnie nie mogła tego pojąć. Nie
znaczyło to, że samego chłopaka ma w pogardzie. Rozumiała jakie cechy wyglądu,
charakteru i ogólnego sposobu bycia Łapy mogą robić wrażenie na dziewczynach.
Faktycznie był bardzo przystojny, od stóp do głów nie znajdowało się miejsca opatrzonego
jakimiś zastrzeżeniami. Oprócz tego zdolny, zabawny, pewny siebie i odważny
chłopak potrafił się dobrze bawić oraz zainteresować swoją osobą. Jednak mimo
tylu jawnych zalet dla Corinne ta interesująca osoba byłą zbyt głośna,
dziecinna i… oczywista. Zgadza się, Corinne nie cierpiała zachowywać się
typowo, a uganianie się za Blackiem właśnie takie by było.
,,Poza tym zaloty więcej niż jednej kobiety o nazwisku Durete to za
wiele do wytrzymania, jak na jednego mężczyznę. Choćby nie wiadomo jak silnego
psychicznie.” – pomyślała żartem i uśmiechnęła się do swoich myśli. A może
bardziej do tego, co się w nich pojawiło jako następne.
Przypomniała sobie, że właśnie dzięki Syriuszowi, a konkretnie jego
niecelowemu zawróceniu w głowie jej siostrze zawdzięcza poznanie Remusa. Taką
drogę odbyła – od Elinor do Syriusza i od Syriusza do Remusa. Była to
oczywiście droga tylko metaforyczna, ale za to z jakim miłym finałem.
Obserwując z Elinor Łapę nie mogła nie obserwować całej bandy Huncwotów, a gdy
zaczęli częściej przewijać jej się pod nosem w oczy rzucił jej się panicz
Lupin.
Nie był to grom z jasnego nieba, ani nagły poryw serca. Ani tym bardziej
motyle w brzuchu. Ale ją zainteresował. Inteligentny, to po pierwsze, po drugie
sprawiający słuszne wrażenie najdojrzalszego ze swoich przyjaciół i bardzo
dojrzałego na tle ogółu. Poza tym cichy, kiedy już się odzywał nigdy nie było
to bezsensowne marnowanie śliny. I te oczy… Nie, Corinne wcale nie miała tu na
myśli żadnego fizycznego banału. Oczywiście Remus był atrakcyjny, ale nie o tym
myślała dziewczyna przywołując obraz jego spojrzenia. Było ono trochę smutne,
ale przede wszystkim bardzo interesujące. Miała pewność, że skrywa jakąś wielką
tajemnicę, którą bardzo chciała poznać.
Gdy ogólny i szczegółowy rozrachunek wypadł na wielką korzyść Remusa,
nie czekała długo. Ich znajomość za sprawę jej bezpośredniości i jego braku na
jej ,,ataki” przygotowania szybko się rozwijała. I dopóki wydawała się mieć
tylko jeden przyjacielski wymiar, Lunatyk nie oponował. Oszczędny w słowach,
uczuciach i wszystkim ogółem styl bycia dziewczyny nie przytłaczał go i może
dlatego nie zauważył, że od dwojga nieznajomych niemal momentalnie zmienili się
w często widujących się bliższych znajomych. I gdyby Corinne dalej szła tym torem
to może teraz sytuacja wyglądałaby inaczej, ale ona się pośpieszyła. Pierwszy
raz w życiu zrobiła coś spontanicznie i przekonała się praktycznie od razu, że
absolutnie nie warto.
Podczas spaceru po błoniach w którąś niedzielę pocałowała go. I przez jedną
krótką chwilę on odwzajemnił jej pocałunek. A potem… Tragedia. Kiedy odsunął
się od niej wyrecytował, jakby miał to od dawna przygotowane i rozpisane,
przemówienie oświadczające, że on nie umawia się na randki i nie angażuje się w
żadne związki, a skoro Corinne taką nadzieję wiązała z ich znajomością to
powinni przestać się widywać. Nie patrzył na nią, gdy to mówił i odniosła
wrażenie, że się czegoś wstydzi, ale pytanie o to nie byłoby w jej stylu.
Dostrzegła po prostu coś, czego wcześniej nie widziała – Remus uważał się za
wadliwego. Nie podobało jej się to, ale uważała się za zdolną, by to zmienić.
Nie spodziewała się tylko, że Lunatyk faktycznie jednym cięciem będzie próbował
się od niej odizolować i zacznie jej odmawiać nawet krótkich rozmów na przerwach.
Nie była nachalna. Przeanalizowała sytuację i doszła do wniosku, że on
musi ich pocałunek i nową sytuację zwyczajnie przetrawić. Dopiero po tym, jak
pewien okres czasu minął, a był przeplatany przelotnymi i naturalnymi
spotkaniami w codziennym, szkolnym życiu – zaatakowała znowu. Wybrała wtedy
starannie moment. Wiedziała, że Lupin powinien być sam, by ich rozmowy nic nie
krępowało i wiedziała, że na samej rozmowie skończyć się nie może.
Całując go po raz drugi wiedziała i dosłownie czuła, że jego opór
zelżał. Remus nie uciekł i pozwolił się całować, nie pozostając w tym pocałunku
biernym. Wybiła w ten sposób dziurkę w jego tamie, ale nie mogła pozwolić, by
zerwać ją całą drastycznie z korzeniami. Stopniowo chciała się dostać na drugą
stronę zapory, dlatego każdy krok musiał być przemyślany.
Dziś miała zamiar wykonać następny. Natchniona determinacją siostry
ustaliła sobie z rana Remusa Lupina za Cel nr 1 dzisiejszego dnia.
James był wściekły.
Miał za sobą noc pełną czegoś, czego nienawidził – siedzenia i czekania.
Od kiedy Łapa wyszedł, on zamieniał się w jednego wielkiego Siedzacza
Czekającego, co skutkowało wyjątkowym rozdrażnieniem. Stracił rachubę ile razy
wstawał, nakładał buty albo koszulę, by iść na przystań i na własne oczy przekonać
się co się tam dzieje.
- Nie masz peleryny, ktoś Cię
zauważy.
- Narobisz Łapie problemów.
- Ciekawe, gdzie nasza drużyna
znajdzie szukającego, kiedy Ty dostaniesz szlaban na treningi.
Tylko i wyłącznie takie i tym podobne teksty Lunatyka trzymały Rogacza w
ryzach. Poza tym, patrząc na Mapę widział, że Syriusz jest sam na sam z Elinor
i nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo. A przynajmniej nie takie, do którego
zwalczania potrzebował jego pomocy. Nie wiedział jednak co tak długo jego
najlepszy przyjaciel może robić ze Smoczycą. Kiedy zapytał o to retorycznie na
głos Remus zrobił kwaśną minę, co było jasną sugestią – coś co powinien robić z
jakąś o wiele fajniejszą dziewczyną taką, jak Jules. Lupin od początku parował
ich ze sobą i choć nie powiedział tego nigdy wprost to przy chłopakach pozwalał
sobie czasem na jakieś nawiązujące do tego żarty. Syriusz nie brał ich w ogóle
pod refleksję, James podobnie. Tak samo odrzucił z miejsca myśl, że Łapa mógłby
się zadać z kimś kogo powinno się określić mianem worka z łajnem. Należałoby tu
zaznaczyć, że do tej kategorii spadał każdy, kto nazywał Lily Evans
Wiadomo-Jak.
Praktycznie bezsenna dla niego, a przez to częściowo też dla pozostałych
Huncwotów noc minęła w końcu. A Syriusz nie wrócił. Jednak teraz James miał
możliwość ruchu w tej kwestii, więc gdy wybiła godzina stanowiąca poranną
klamrę ciszy nocnej stał już ubrany i gotowy do wyjścia. Remus wiązał buty, a
Peter starał się otworzyć oczy na tyle szeroko i na tyle długo, by zawiązać
sobie krawat. W końcu dla przyśpieszenia wymarszu z dormitorium Potter
doprowadził jego krawat do stanu ,,zawęzłowanego” i wszyscy mogli ruszyć na
spotkanie z Huncwotem nieobecnym. Wtedy James był powiedzmy mocno zirytowany.
Wściekłość nastąpiła później, a konkretniej kilkanaście sekund po tym jak
przeszli przez dziurę za portretem. Tam czekała na nich McGonagall.
Okazało się, że Peter zostawił u niej fragment jednej z ich magicznych
zabawek, która najwyraźniej musiała mu wypaść z kieszeni – mimo wielokrotnych
próśb i zaleceń przyjaciół, by na akcje miał zarezerwowaną kurtkę, w której nie
będzie chodził w innych sytuacjach, a która z ewentualnymi dowodami będzie
leżeć u niego na dnie szafy. W taki oto sposób Huncwoci ,,przyznali się” do
dowcipu, za który nie dostali kary, bo nie było na ich związek sprawą żadnych
dowodów. Aż do teraz. I aż do teraz James był tylko zirytowany. Gdy Gonagall
oznajmiła im, że mają dodatkowy szlaban i to akurat w trakcie treningu, stan
Rogacza wyewoluował do mocno wkurzonego. Jednak to nie był koniec przyjemności.
Opiekunkę domu bardzo zainteresowała nieobecność panicza Blacka w
towarzystwie kolegów, a od zainteresowania do stwierdzenia, że owego Huncwota
nie ma w Wieży i w związku z tym trzeba go znaleźć i przyłapać na tym, co robi
( bo, że robi coś zasługującego na przyłapanie profesor McGonagall uważała za
oczywiste ) długiej drogi nie było.
Gdy kobieta już miała udać się na poszukiwania, po niepodejmowaniu nawet
prób przesłuchania chłopców – szybciej by sobie języki odgryźli niż wydali przyjaciela
– Potter walnął Glizdka otwartą ręką w tył głowy. Tak na wszelki wypadek, żeby
Peter nie miał wątpliwości, że to wszystko jest jego wina.
- Au! Przestań. Przecież nie
wpadnie na to, żeby szukać na przystani. – zawołał Glizdogon, który chyba dopiero
po uderzeniu Rogacza się obudził, ale nie można powiedzieć, że oprzytomniał. Bo
choć Gonagall była już na oddalającej się części schodów doskonale słyszała
słowa Petera, które nie zostały bynajmniej wyszeptane.
I to był ten moment, w którym James się wściekł.
- Przepraszam… - wyjąkał
niepewnie Glizdogon. W tym momencie nawet dobra dusza Huncwotów, czyli Lunatyk
nie śpieszyła z tym, żeby go bronić. James jednak, na szczęście dla Petera,
zamiast się zastanawiać jak go udusić, wrzucił na tapetę pytanie: Jak pomóc
Łapie?
Zastanawiał się czy go ostrzec. Zdążyłby na pewno ze znalezieniem
Lusterka Dwukierunkowego zanim Gonagall zejdzie do przystani. Ale co jeśli
Elinor zauważy ich gadżet. Co by powiedział Syriusz stojąc przed dylematem, czy
ryzykować zdemaskowanie jednej z huncwockich tajemnic za cenę uniknięcia kary.
,,To tylko szlaban.” – niemal słyszał, jak Łapa mówi to z beztroskim
uśmiechem na ustach. W takim przypadku pozostawalo mu tylko zacisnąć zęby i nie robić nic. Czyli
po beznadziejnej nocy musiał przełknąć beznadziejny poranek.
- Dobra. – powiedział w końcu. –
Chodźmy na śniadanie, bo jak nie zjem zaraz rogalika z dżemem to zapiszę ten
dzień kompletnie na straty.
- Ty to tym rogalikom oddzielny
stół byś zrobił, na którym stałyby za pancerną szybą. – zaśmiał się Remus,
widząc starania przyjaciela, by nie wybuchnąć. Jeśli chodzi o jakąkolwiek słabość
do jedzenia w rodzinie huncwockiej na to monopol miał Peter. Jednak gdy w grę
wchodziły rogaliki z dżemem wiśniowym… Rogacz wymiękał. Wytłumaczył
przyjaciołom kiedyś, że jego babcia zawsze częstowała go takimi, kiedy jako
dziecko bawił się u niej w ogródku. Miłe wspomnienia skutecznie sprawiły, że
ciepłe, słodkie pieczywo z owocowym nadzieniem zostało podniesione w oczach
Jamesa do rangi boskiej ambrozji.
- Też bym w sumie coś zjadł.
- Ty Glizdek lepiej uważaj, bo
jeśli nie ja to może Łapa będzie chciał Ci czegoś ,,pouczającego” do jedzonka dorzucić.
- Oczywiście w granicach
przyzwoitości i odwracalności, Rogaczu?
- Jak najbardziej Luniaczku. Ale
powiedz, nie chciałbyś zobaczyć czy Peterowi nie byłoby do twarzy z dużym
fioletowym językiem lub zielonymi uszami słonia?
- Chłopaki, no co Wy…
- A Ty co? Przez Ciebie mamy
szlaban, a Syriusz pewnie podwójny zarobi. W zależności od tego w jak
dwuznacznej sytuacji Gonagall go przyłapie…
- Czyli jednak uważasz, że Łapa
mógłby ulec Elinor?
- Nie Remusie, ale uważam, że ona
potrafi organizować dwuznaczne sytuacje. – powiedział Potter śmiechem starając
się ukryć, że martwi się o przyjaciela. Spojrzał na Petera. – Ojeju, Glizdek
nie dąsaj się. Wiesz przecież, że Huncwoci przeciwko sobie swojej artylerii nie
wytaczają.
- On ostatnio delikatny jak
dziewczyna się zrobił i strasznie obrażalski.
- To pewnie od czekania.
- Na co?
- Na zwierzęcą imprezę
wspierającą Twój futerkowy problem.
- Bardzo zabawne. – Remus rozejrzał
się, by się upewnić, że nikt ich nie słyszy. – Zamiast myśleć o włóczeniu się
po błoniach nocą, może byście choć skrawek swojej uwagi poświecili egzaminom?
- Zdam je rewelacyjnie. A potem
łyknę eliksir wielosokowy i napiszę za Glizdogona. – zażartował James, ale
Glizdek dowcipu nie załapał.
- Naprawdę? – Peter prawie
zaczepił się o własne nogi z wrażenia.
- Peter, zastanów się przez
chwilę. Przecież piszemy egzaminy w tym samym momencie, jak sobie wyobrażasz
taki wybieg. Nie wspominając, że przed testami i w ich trakcie jesteśmy
nieustannie monitorowani na każdą ewentualność ściągania.
- Luniaczek ma rację, musisz
wziąć się do roboty.
- Nie sądziłem, że dożyję dnia, w
którym Ty będzie zaganiał kogoś do nauki.
- Po prostu się martwię, że jak
on nie zda dokwaterują nam kogoś do dormitorium i będziemy musieli zmieniać
napis tytułowy na Mapie. Choć może ktoś inny zgodzi się być Glizdogonem. Wtedy
trzeba by tylko użyc Obliviate…
- Bardzo zabawne. – Peter nie był
przyzwyczajony do takich żartów, które nawiasem mówiąc bardzo Remusowi i
Jamesowi, a zwłaszcza Jamsowi natroje poprawiły. Zazwyczaj, gdy był obiektem
naigrywania się to w sposób, który bawił również jego. No ale cóż, Huncwot
musiał być wytrzymały psychicznie, a ten konkretny gapowaty Huncwot musiał
ponieść jakąkolwiek karę za kłopoty, w które ich wpędził. Bo chłopcy kochali
wpadać w tarapaty, ale nigdy nie z takiej głupoty.
- Czyli co, do następnego meczu
będziemy grzeczni? – zapytał Lunatyk, kiedy przemierzali kolejne kondygnacje,
by dostać się do miejsce, gdzie napełnią swoje burczące brzuchy.
- Dlaczego? Czekaj, chcesz
powiedzieć, że wyczerpaliśmy limit? – Rogacz widząc jak Remus kiwa głową,
prawie zrobił usta w podkówkę. Zaczął liczyć. – Dzisiaj zarobiliśmy jeden, ale
Syriusz może dwa, a że potrzebuję głównego składu do meczu ze Ślizgonami… No
okej to dwa, oprócz tego ten za wybuch w lochach, za tańczącą zastawę stołową
na kolacji, za dziurawe kociołki na eliksirach…
- Za latanie na miotle wokół
wieży zamkowych, za przestawienie korytarzowych zbroi, za przylepienie
Ślizgonów do drzwi łazienkowych i za zabranie z lekcji Opieki nad Magicznymi
Stworzeniami…
- Ha, pamiętam. To było dobre.
Ale według moich rachunków to dziewięć, a nie dziesięć.
- Zgadza się, ale sam ustaliłeś,
że przed meczem ze Slytherinem występuje najwyższy, czerwony priorytet.
- Wręcz szkarłatny. – wtrącił z
uśmiechem James, nawiązując do rozmowy o rozbieżności postrzegania kolorów w
zależności od płci, którą niedawno odbyli. Była ona natchniona komentarzem Lily,
że James nie zna innych określeń i barw poza ,,rudym”, gdy przez jeden dzień
nazywał ją epitetami zawierającymi to słowo, jak np. ,,Ruda Przekora” czy
,,Ruda Negacja”.
- No tak, zapomniałem, że się z
Łapą nowych nazw odcieni nauczyliście. W każdym razie w myśl tego priorytetu
powinieneś zostawić sobie ten szansę na dostanie dziesiątego szlabanu na
wyjątkową okazję.
- Głupota. W ogóle co za matoły
wymyśliły te zasady? – powiedział Rogacz analizując, że dziesięć szlabanów w
miesiącu to bardzo ograniczająca kreatywność granica.
- Ty i Syriusz.
- A, w takim razie cofam co
powiedziałem. My nie jesteśmy matołami.
- Z tego co wiem, zdania w tej
kwestii są podzielone. – powiedział damski głos, a zza rogu korytarza, w stronę
którego szli wyszła autorka tych słów.
Chłopcy się zatrzymali. Normalnie to James by coś odpowiedział, ale
widząc minę Remusa stwierdził, że to nie jest jego teren. Poza tym patrząc na
dziewczynę przypominał sobie jej siostrę, co skutecznie odstręczało mu ochotę
odzywania się do niej choćby słowem.
- To my poczekamy w Wielkiej
Sali. Rozumiesz Luniaczku – rogaliki.
I po tych słowach odeszli razem z Peterem. Nie było to absolutnie
wystawienie przyjaciela. Gdyby Lupin nie życzył sobie zostawania sam na sam z
dziewczyną zwyczajnie, by się z nią pożegnał i poszedł za przyjaciółmi, o czym
Rogacz doskonale wiedział. Jednak skoro Remus tego nie zrobił… Chyba miał o
czym rozmawiać z Corinne Durete.
- Kto zacznie rozmowę? – zapytała
i podeszła bliżej Remusa.
- Jeśli tradycyjnie chcesz
uniknąć zwrotów grzecznościowych, to chyba osoba, która ma jakąś konkretną
sprawę i która w związku z tym zainicjowała spotkanie.
- Zaczepny jesteś. Ale też
ostrożny. Nie martw się – nie będę się więcej na Ciebie rzucać.
- Czyżby? Odpuściłaś? – zapytał Lupin
i zdał sobie sprawę, że na myśl o tym poczuł drobne ukłucie żalu.
- Nie. Po prostu następnym razem
to Ty mnie pocałujesz. Do trzech razy sztuka. – żadnego uśmiechu, wszystko to,
co emocjonalne i co chciała mu przekazać kryło się w jej oczach. Patrzyła na
niego i z lekkim opóźnieniem zdała sobie z czegoś sprawę. – Nie protestujesz?
- Nie marnuję bezsensownie energii
tak, jak Ty kiedy nie mówisz ,,Do widzenia”, bo przecież to taaakie oczywiste,
że znowu zobaczysz danego nauczyciela. – uśmiechnął się delikatnie. Dobrze to
Corinne wróżyło.
- Powiem wszystkim jedno, wielkie
,,Do widzenia” kiedy będziemy kończyć szkołę. A wracając do tematu – brak protestów
mogę uznać za brak obiekcji, by zacząć się ze mną znowu spotykać.
- Corinne, spotykać się możemy,
tylko pod warunkiem, że nic z tego nie wyniknie.
- A co ma wyniknąć?
- Wspominałaś coś przed chwilą o
całowaniu.
- Zgadza się.
- A ja nie zamierzam mieć
dziewczyny.
- Co ma jedno z drugim wspólnego?
– zapytała i przekręciła głowę, wydawać by się mogło autentycznie
zdezorientowana.
- Żartujesz sobie ze mnie? –
zapytał i oparł się ramieniem o ścianę, czując, że ta rozmowa trochę im się
przedłuży.
- Absolutnie. Próbuję Cię wyrwać
z ciasnych ram obyczajowych. – Corinne się uśmiechnęła widząc minę Remusa. –
Zareagowałeś jakbyś usłyszał o piciu sfermentowanego soku z dyni.
- Nie za bardzo wiem do czego
zmierzasz.
- Ja nie szukam chłopaka. Ani
narzeczonego. Ani tym bardziej męża. Za to szukam inteligentnego i bardzo
interesującego chłopaka, z którym mogłabym się widywać i który zapewniłby mi
trochę czułości.
- Ty mi proponujesz związek
otwarty? – Remus to powiedział, zanim jego umysł porządnie całość przetrawił.
Po przetrawieniu nie przedstawiało to się jednak lepiej.
- Nie do końca. W końcu Ciebie
nie interesują związki, a mnie inni chłopcy, więc dzięki temu możemy mieć
pewność, że osób trzecich w tym układzie nie będzie. A oboje możemy mieć z tego
korzyści. I masz moje słowo – bez żadnych zobowiązań i robienia sobie nadziei.
Remus oniemiał. Nie był ograniczony umysłowo i sposób patrzenia na świat
też miał szeroki, ale to, z czym wyskoczyła Corinne… Chciało mu się na zmianę
śmiać, uciekać i poznać bliżej drogi, jakimi chodzą myśli autorki tak dziwnego
pomysłu. Nigdy by się nie spodziewał, że to on dostanie od dziewczyny taką
propozycję. Gdyby Syriuszowi jedna z jego fanek zaproponowała taki układ, byle
go nie ograniczać, ale po części trochę mieć. Ale nie. To najspokojniejszy z Huncwotów
stał przed dziewczyną, tak pewną swego, że praktycznie już planującą ich
następny spacer po błoniach i miał właśnie się zgodzić, tak właśnie, zgodzić na
coś niesamowicie dziwnego.
Huncwoci tak jakoś mieli, że normalne historie, propozycje i dziewczyny
zdawały się płynąć nurtem kompletnie odizolowanym od nurtu ich życia. A na
potwierdzenie tego, gdy dwaj Huncwoci jedli śniadanie ( jeden wszystko po
kolei, a drugi skrupulatnie wybierając z najbliższych tacek rogaliki z wiśniami
), trzeci wplątywał się niewiążący związek, ten ostatni był w zupełnie innej
części zamku, idąc korytarzem, na którego końcu znajdowało się wejście do
gabinetu dyrektora.
Profesor
McGonagall nie odezwała się ani słowem od wyjścia z przystani. Usta miała
zaciśnięte do granic możliwości. Powstrzymywała się w ten sposób od dalszego
krzyczenia na dwoje prowadzonych przez siebie uczniów. Po tylu latach w szkole
uczniowie dalej swoimi wybrykami potrafili przekraczać granice tam, gdzie
wydawać by się mogło nie można już było ich przekroczyć. Właśnie w takiej
sytuacji, która teraz zaistniała, uważała, że bez interwencji dyrektora się nie
obejdzie. Szła szybkim krokiem przed dwojgiem skazańców, nie odwróciwszy się
ani razu, by sprawdzić czy za nią idą.
Z resztą było to całkowicie niezasadne. Słyszała każdy krok Syriusza i
Elinor. Każdy plaskający krok i wiedziała, że zostawiają za sobą ścieżkę
malutkich kałuży. I on i ona byli cali mokrzy. W takim stanie znalazła ich na
przystani i z emocji nawet nie pomyślała, podobnie jak oni, żeby trochę osuszyć
ubrania, z których strużkami ciekła woda. Chłopak i dziewczyna zachłyśnięci,
ale nie wodą, tylko emocjami nawet nie zwrócili uwagi na zimno, które zaczęło
zamrażać im włosy i ubrania w trakcie podróży z przystani do zamku.
Syriusza grzała złość. Kiedy pomyślał o nocy, którą miał za sobą ( mimo,
że Rogacz na bank uznałby swoją za gorszą, bo przecież nudną ) miał ochotę
palnąć w Elinor jakąś klątwą. I byłby to zrobił, gdyby Gonagall nie zabrała im
różdżek. To, co się działo po tym jak się zgodził , cała ta rozmowa, w końcu
przewrócenie się łódki… Szlag go trafiał, gdy tylko o tym pomyślał. I gdyby
szedł teraz cały mokry z James, Remusem albo Peterem. Cała sprawa wyglądałaby
zupełnie inaczej. Nie tylko dla niego, ale i dla McGongall. Bo z jej perspektywy
sytuacja była jasna – przyłapała uczniów na całonocnej schadzce. A jego
zaprzeczeniom, co do takiego stanu rzeczy nie pomagały uśmieszki Elinor ani jego
podarta przez całą długość torsu koszulka.
Gdy doszli do posągu przed drzwiami gabinetu Dumbledore’a, Gonagall wypowiedziała
hasło, a czekając na otwarcie przejścia, jej rozsznurowane usta powiedziały po
raz kolejny.
- Cała noc w łódce na jeziorze,
butelki po piwie kremowym… To po prostu karygodne. – powiedziała, dopiero na
ostatnie cztery słowa odwracając się do uczniów. A gdy się odwróciła i
spojrzała na koniec korytarza dodała. – Panno Justice, co pani tutaj robi?
Łapa w pierwszej chwili miał nadzieję, że się przesłyszał. Niestety gdy
się odwrócił zobaczył stojącą paręnaście metrów dalej Jules. Nie było mowy,
żeby nie słyszała słów Gonagall.
- Ja… - odchrząknęła i zebrała
szybko myśli. – Profesor Slughorn prosił, żebym natychmiast to pani przekazała.
– ruszyła w ich stronę z wyciągniętym przed sobą rulonikiem pergaminu. Syriusz
przez cały ten czas patrzył na nią intensywnie, próbując złapać z przyjaciółką
kontakt wzrokowy. Jednak bezskutecznie.
- Dziękuję bardzo. – powiedziała Gongall,
biorąc zawiniątko. – Możesz wracać na lekcje.
- Proszę bardzo. Do widzenia. –
Jules chciała odejść, ale Syriusz złapał ją za nadgarstek i zmusił żeby na niego
spojrzała. Tylko co on mógł jej teraz powiedzieć, jak wytłumaczyć całą
sytuację. Poza tym czemu miałby się jej tłumaczyć, czemu fakt, że wysnuje
błędne wnioski wydał mu się tak przerażający. W czasie, gdy te myśli szybko
przemknęły mu przez głowę, jego uścisk zelżał. Jules tylko spojrzała z
uniesioną brwią na jego klatkę piersiową, wystającą spod porwanej koszulki,
potem na niego i zabrała rękę. Trwało to najwyżej parę sekund, ale tyle czasu wystarczyło
Elinor, by zdecydowała się odezwać.
- Powiedz proszę Jules, jak
możesz oczywiście, profesorowi Slughornowi, że nie będzie mnie dziś na
zajęciach. Kiedy odbiorę zasłużoną karę, za niemoralne zachowanie, będę się
jeszcze musiała odświeżyć po nocy, a trochę to może zająć. – powiedziała i
spojrzała wymownie na Syriusza.
On wytrzeszczył oczy. Chrzanić różdżkę, przecież może ją udusić.
Natomiast Jules odwróciła się do nich znowu z uśmiechem na twarzy.
- Żaden problem. Usprawiedliwię
Cię też, jakbyś spóźniła się na zielarstwo. I powiem siostrze, żeby się o
Ciebie nie martwiła. – powiedziała to spokojnie i bez jadu. Prawdziwa klasa i
opanowanie. – Jeszcze raz do widzenia pani profesor, do zobaczenia Elinor i
cześć Syriuszu. – po czym odwróciła się i odeszła.
Syriusz był pełen podziwu jej postawy, ale zbyt mądry by sądzić, że
wszystko jest w porządku. Teraz jednak, zaganiany przez Gonagall do gabinetu
dyrektora postanowił czerpać radość z wściekłości Elinor, spowodowanej nieudaną
próbą prowokacji.
Oraz postarać się przekonać dyrektora, że nie był wcale na randce z
Durete, tylko, że próbował ją utopić w jeziorze. Obie sytuacje cechowały się
podobnym prawdopodobieństwem, drugie nawet już większym, więc jeśli miał
oberwać za dopowiedziany i nieprawdziwy scenariusz dzisiejszej nocy, to chciał,
by była to wersja, której wizualizacja sprawi mu przyjemność.
* fragment wiersza Roberta Frosta pt.:,,Ogień i Lód"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz