czwartek, 13 lipca 2017

21. ,,Jedni mówią, że świat zniszczy ogień, inni, że lód..." *

   W dormitorium Krukonek piątego roku panowała specyficzna atmosfera.
   W ten sposób można byłoby to opisać najprościej i najkrócej, ale byłaby to droga na skróty i pozostawiająca wiele do życzenia oraz mnóstwo niedopowiedzeń. Bo specyfika danej sytuacji zależała w znacznym stopniu od strony jej postrzegania oraz indywidualnych przyzwyczajeń. Dla osób z zewnątrz zachowanie mieszkańców tego dormitorium byłoby nie do pomyślenia i godziłoby w komfort psychiczny. Na samym początku faktycznie tak było również w przypadku samych opisywanych – w dziewczynach zebranych razem przez rok urodzenia i Tiarę Przydziału rodził się bunt na myśl tego jak będzie wyglądać ich wspólne funkcjonowanie. Jednak, jak głosi łacińska maksyma – ,,Przyzwyczajenie drugą naturą człowieka”. Minął pierwszy rok, potem kilka miesięcy drugiego i dziewczyny nauczyły się egzystować ze sobą na ściśle określonych warunkach. Dla nich dziwność całego układu stała się codziennością.
   Oczywiście o żadnej dziwności nie byłoby mowy, gdyby nie obecność sióstr Durete. To one zainicjowały pojawienie się niewypowiedzianych, ale żelaznych zasad zachowania w dormitorium. Polegały one tak naprawdę na respektowaniu niewidzialnego mury między pannami Durete, a resztą świata. Ich współlokatorki nauczyły się, że ignorowanie dwóch brunetek i udawanie, że ich nie ma w pobliżu nie jest nietaktowne, ale wręcz pożądane. Nie znaczyło to o dziwo, że między nimi występował jakiś brak sympatii. W momentach, gdy Corinne i Elinor otwierały drzwi tego niewidzialnego muru ( klamka w tych drzwiach znajdowała się tylko i wyłącznie po ich stronie ) wszystkie pięć dziewczyn potrafiło się dogadać, dobrze się bawić w swoich towarzystwie i robić te wszystkie rzeczy, które grupa dziewczyn może i lubi razem robić. Jednak, gdy ,,czas integracji” mijał albo siostry decydowały, że wolą spędzić czas tylko we dwie – rozkład w pokoju się zmieniał i znów tworzyły się dwa nie-wrogie obozy.
   Wszystko to było związane z siłą charakteru Corinne i Elinor oraz ich niezważaniem na panujące w normalnych kontaktach ludzkich konwenanse. Oprócz tego znaczenie miała również aura pewności i siły roztaczana przez siostry. Za możliwość przebywania w ich obrębie, ich współlokatorki akceptowały dyktowane przez nich zasady, mniej lub bardziej świadome tego, że ,,przyjaźniące się” z nimi oblicza sióstr Durete mogą czasem odbiegać od prawdziwości. W końcu w myśl podejścia Corinne i Elinor do życia – nie należy palić za sobą mostów, bo nie wiadomo, co lub kto się może później przydać.
   Teraz z dwóch możliwych stanów pt.: ,,Dwie wyspy” i ,,Archipelag” panował w dormitorium ten pierwszy. Trzy dziewczyny rozmawiały ze sobą i oddawały się porannym przygotowaniom, podczas gdy Corinne bez słowa wstała, wzięła prysznic, ubrała się, a teraz nieśpiesznie pakowała do torby wszystkie swoje niezbędne rzeczy. Należały do nich między innymi, jak przystało na Krukonkę grube i stare książki, które dziewczyna sukcesywnie według opracowanego przez siebie systemu wypożyczała z biblioteki. Uważała wiedzę za wielką potęgę i to wiedzę w każdej postaci. Zaczynając od tej książkowej, na tej dotyczącej innych kończąc.
   Planując sobie dzisiejszy dzień cieszyła się po raz kolejny, że udało im się razem z Elinor ustalić reguły ,,pracy” w pokoju i że pozostałe dziewczyny bez słów czy nawet wyraźnych sygnałów rozpoznawały kiedy zaczepianie ich nie powinno mieć miejsca. Dzięki temu mogła ułożyć sobie cele na dzień dzisiejszy bez zbędnych pytań, na które i tak by nie odpowiedziała, jak np. ,,Gdzie jest Elinor?” lub ,,Czemu całą noc nie było jej w pokoju?”. Poza tym tak naprawdę sama tego nie wiedziała. Mogła się oczywiście domyślać i w trakcie tworzenia tych domyśleń stworzyć mnóstwo scenariuszy, ale bardzo tego nie lubiła. Spekulacje były dla niej tak samo śmieszne, jak zajęcia z wróżbiarstwa. Nigdy nie pojęła i nie żałowała, że zapewne nie będzie jej dane pojąć jak ludzie mogą wierzyć w przepowiednie i wróżby, a lekcje z tym związane traktować jak pełnoprawną sztukę magiczną.
   Pamiętała jak kiedyś w trakcie lekcji nauczycielka wyczytała z jej herbacianych fusów, że w niedługim czasie spotka chłopaka, który podbije jej serce, zmieni całe jej życie, a potem zostawi ze złamanym sercem. Corinne słysząc treść przepowiedni zaśmiała się na głos, co było tak dziwne w jej przypadku, że cała klasa spojrzała na nią zdziwiona. Za to pani profesor ukarała Ravenclaw za tą oznakę braku szacunku odjęciem 10 punktów. Co do samej przepowiedni… Według Corinne nie była ona nawet godna komentarza innego niż ten, że Królowa Śniegu sama będzie decydować kiedy, jak i dla kogo straci głowę. Bo w sam zryw serca jako taki nie wierzyła i twierdziła, że jej serce zostanie zdobyte dopiero, gdy jej umysł wyrazi na to zgodę.
   Jej kochana młodsza siostra, choć w fundamentalnych sprawach była praktycznie identyczna, w tych pobocznych często wyraźnie się różniła. Tak też było w przypadku miłości. Owo zdaniem Corinne mistyczne i istniejące tylko w teorii ( w romansidłach i czasopismach ) uczucie nie zaliczało się do kanonu rzeczy wartych uwagi i poświęcania ich ogromnego umysłowego potencjału. Natomiast Elinor widziała w tym jakiś dreszczyk, który ją uwodził. Miłość traktowała jak bastion do zdobycia, a narzędziami do jego przejęcia nie była siła ani przemoc, tylko spryt i mądrość. Obecnie dla Elinor bastionem do zdobycia był Syriusz, a wszystko to, co robiła w związku z nim – taktyką.
    Nocna spotkanie z Blackiem było milowym krokiem taktycznym na jej długiej i dość mozolnej do tej pory drodze. Corinne uważała, że z pewnością jej misja ( czego by nie dotyczyła ) zakończyła się sukcesem, skoro do tej pory Elinor nie wróciła. Ale takie stwierdzenia i myśli wchodziły już na drogę wspomnianych wyżej spekulacji, więc szybko je ukróciła.
   Wbrew temu co można byłoby sądzić na podstawie występujących zazwyczaj między siostrami przepływów informacji, Corinne nie znała żadnych szczegółów dotyczących planu Elinor, bo zwyczajnie ich poznać nie chciała. Wystarczyła jej wzmianka o tym, że cała rzecz dotyczy zdobywania panicza Blacka i tu z miejsca jej zainteresowanie się kończyło. Wynikało to trochę po części z podejścia dziewczyny do typowych mezaliansów relacji damsko-męskich, a po części z tego, że Corinne wyczuła pewną niechęć i ostrożność Elinor w opisywaniu całej sprawy. Skoro jej siostra z jakiś powodów uważała, że nie powinna wiedzieć zbyt dużo, przyjmowała to bez oporów i przechodziła nad tym do porządku dziennego. Była to kolejna niepisana zasada funkcjonująca tylko  między nimi – gdy jedna spojrzała na drugą w określony sposób wszelkie pytania musiały dobiec końca. Takim spojrzeniem właśnie dzień wcześniej Elinor zasugerowała, że o jej rozsławionym po szkole spotkaniu z Severusem Snapem na holu przed Wielką Salą Corinne musi wiedzieć tylko tyle, ile przyniosły jej zasłyszane rozmowy uczniów w szkole.
   Dziewczyna myśląc o tym westchnęła ciężko w duchu i wyszła z dormitorium nie żegnając się z koleżankami ( w  końcu po co, skoro zapewne zaraz zobaczą się znowu na śniadaniu albo na lekcjach ). Królowa Śniegu spodziewała się, że wszystko co robi i ukrywa przed nią młodsza siostra jest związane z Syriuszem Blackiem i kompletnie nie mogła tego pojąć. Nie znaczyło to, że samego chłopaka ma w pogardzie. Rozumiała jakie cechy wyglądu, charakteru i ogólnego sposobu bycia Łapy mogą robić wrażenie na dziewczynach. Faktycznie był bardzo przystojny, od stóp do głów nie znajdowało się miejsca opatrzonego jakimiś zastrzeżeniami. Oprócz tego zdolny, zabawny, pewny siebie i odważny chłopak potrafił się dobrze bawić oraz zainteresować swoją osobą. Jednak mimo tylu jawnych zalet dla Corinne ta interesująca osoba byłą zbyt głośna, dziecinna i… oczywista. Zgadza się, Corinne nie cierpiała zachowywać się typowo, a uganianie się za Blackiem właśnie takie by było.
   ,,Poza tym zaloty więcej niż jednej kobiety o nazwisku Durete to za wiele do wytrzymania, jak na jednego mężczyznę. Choćby nie wiadomo jak silnego psychicznie.” – pomyślała żartem i uśmiechnęła się do swoich myśli. A może bardziej do tego, co się w nich pojawiło jako następne.
   Przypomniała sobie, że właśnie dzięki Syriuszowi, a konkretnie jego niecelowemu zawróceniu w głowie jej siostrze zawdzięcza poznanie Remusa. Taką drogę odbyła – od Elinor do Syriusza i od Syriusza do Remusa. Była to oczywiście droga tylko metaforyczna, ale za to z jakim miłym finałem. Obserwując z Elinor Łapę nie mogła nie obserwować całej bandy Huncwotów, a gdy zaczęli częściej przewijać jej się pod nosem w oczy rzucił jej się panicz Lupin.
   Nie był to grom z jasnego nieba, ani nagły poryw serca. Ani tym bardziej motyle w brzuchu. Ale ją zainteresował. Inteligentny, to po pierwsze, po drugie sprawiający słuszne wrażenie najdojrzalszego ze swoich przyjaciół i bardzo dojrzałego na tle ogółu. Poza tym cichy, kiedy już się odzywał nigdy nie było to bezsensowne marnowanie śliny. I te oczy… Nie, Corinne wcale nie miała tu na myśli żadnego fizycznego banału. Oczywiście Remus był atrakcyjny, ale nie o tym myślała dziewczyna przywołując obraz jego spojrzenia. Było ono trochę smutne, ale przede wszystkim bardzo interesujące. Miała pewność, że skrywa jakąś wielką tajemnicę, którą bardzo chciała poznać.
   Gdy ogólny i szczegółowy rozrachunek wypadł na wielką korzyść Remusa, nie czekała długo. Ich znajomość za sprawę jej bezpośredniości i jego braku na jej ,,ataki” przygotowania szybko się rozwijała. I dopóki wydawała się mieć tylko jeden przyjacielski wymiar, Lunatyk nie oponował. Oszczędny w słowach, uczuciach i wszystkim ogółem styl bycia dziewczyny nie przytłaczał go i może dlatego nie zauważył, że od dwojga nieznajomych niemal momentalnie zmienili się w często widujących się bliższych znajomych. I gdyby Corinne dalej szła tym torem to może teraz sytuacja wyglądałaby inaczej, ale ona się pośpieszyła. Pierwszy raz w życiu zrobiła coś spontanicznie i przekonała się praktycznie od razu, że absolutnie nie warto.
   Podczas spaceru po błoniach w którąś niedzielę pocałowała go. I przez jedną krótką chwilę on odwzajemnił jej pocałunek. A potem… Tragedia. Kiedy odsunął się od niej wyrecytował, jakby miał to od dawna przygotowane i rozpisane, przemówienie oświadczające, że on nie umawia się na randki i nie angażuje się w żadne związki, a skoro Corinne taką nadzieję wiązała z ich znajomością to powinni przestać się widywać. Nie patrzył na nią, gdy to mówił i odniosła wrażenie, że się czegoś wstydzi, ale pytanie o to nie byłoby w jej stylu. Dostrzegła po prostu coś, czego wcześniej nie widziała – Remus uważał się za wadliwego. Nie podobało jej się to, ale uważała się za zdolną, by to zmienić. Nie spodziewała się tylko, że Lunatyk faktycznie jednym cięciem będzie próbował się od niej odizolować i zacznie jej odmawiać nawet krótkich rozmów na przerwach.
   Nie była nachalna. Przeanalizowała sytuację i doszła do wniosku, że on musi ich pocałunek i nową sytuację zwyczajnie przetrawić. Dopiero po tym, jak pewien okres czasu minął, a był przeplatany przelotnymi i naturalnymi spotkaniami w codziennym, szkolnym życiu – zaatakowała znowu. Wybrała wtedy starannie moment. Wiedziała, że Lupin powinien być sam, by ich rozmowy nic nie krępowało i wiedziała, że na samej rozmowie skończyć się nie może.
   Całując go po raz drugi wiedziała i dosłownie czuła, że jego opór zelżał. Remus nie uciekł i pozwolił się całować, nie pozostając w tym pocałunku biernym. Wybiła w ten sposób dziurkę w jego tamie, ale nie mogła pozwolić, by zerwać ją całą drastycznie z korzeniami. Stopniowo chciała się dostać na drugą stronę zapory, dlatego każdy krok musiał być przemyślany.
   Dziś miała zamiar wykonać następny. Natchniona determinacją siostry ustaliła sobie z rana Remusa Lupina za Cel nr 1 dzisiejszego dnia.

* *

   James był wściekły.
   Miał za sobą noc pełną czegoś, czego nienawidził – siedzenia i czekania. Od kiedy Łapa wyszedł, on zamieniał się w jednego wielkiego Siedzacza Czekającego, co skutkowało wyjątkowym rozdrażnieniem. Stracił rachubę ile razy wstawał, nakładał buty albo koszulę, by iść na przystań i na własne oczy przekonać się co się tam dzieje.
- Nie masz peleryny, ktoś Cię zauważy.
- Narobisz Łapie problemów.
- Ciekawe, gdzie nasza drużyna znajdzie szukającego, kiedy Ty dostaniesz szlaban na treningi.
   Tylko i wyłącznie takie i tym podobne teksty Lunatyka trzymały Rogacza w ryzach. Poza tym, patrząc na Mapę widział, że Syriusz jest sam na sam z Elinor i nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo. A przynajmniej nie takie, do którego zwalczania potrzebował jego pomocy. Nie wiedział jednak co tak długo jego najlepszy przyjaciel może robić ze Smoczycą. Kiedy zapytał o to retorycznie na głos Remus zrobił kwaśną minę, co było jasną sugestią – coś co powinien robić z jakąś o wiele fajniejszą dziewczyną taką, jak Jules. Lupin od początku parował ich ze sobą i choć nie powiedział tego nigdy wprost to przy chłopakach pozwalał sobie czasem na jakieś nawiązujące do tego żarty. Syriusz nie brał ich w ogóle pod refleksję, James podobnie. Tak samo odrzucił z miejsca myśl, że Łapa mógłby się zadać z kimś kogo powinno się określić mianem worka z łajnem. Należałoby tu zaznaczyć, że do tej kategorii spadał każdy, kto nazywał Lily Evans Wiadomo-Jak.
   Praktycznie bezsenna dla niego, a przez to częściowo też dla pozostałych Huncwotów noc minęła w końcu. A Syriusz nie wrócił. Jednak teraz James miał możliwość ruchu w tej kwestii, więc gdy wybiła godzina stanowiąca poranną klamrę ciszy nocnej stał już ubrany i gotowy do wyjścia. Remus wiązał buty, a Peter starał się otworzyć oczy na tyle szeroko i na tyle długo, by zawiązać sobie krawat. W końcu dla przyśpieszenia wymarszu z dormitorium Potter doprowadził jego krawat do stanu ,,zawęzłowanego” i wszyscy mogli ruszyć na spotkanie z Huncwotem nieobecnym. Wtedy James był powiedzmy mocno zirytowany. Wściekłość nastąpiła później, a konkretniej kilkanaście sekund po tym jak przeszli przez dziurę za portretem. Tam czekała na nich McGonagall.
   Okazało się, że Peter zostawił u niej fragment jednej z ich magicznych zabawek, która najwyraźniej musiała mu wypaść z kieszeni – mimo wielokrotnych próśb i zaleceń przyjaciół, by na akcje miał zarezerwowaną kurtkę, w której nie będzie chodził w innych sytuacjach, a która z ewentualnymi dowodami będzie leżeć u niego na dnie szafy. W taki oto sposób Huncwoci ,,przyznali się” do dowcipu, za który nie dostali kary, bo nie było na ich związek sprawą żadnych dowodów. Aż do teraz. I aż do teraz James był tylko zirytowany. Gdy Gonagall oznajmiła im, że mają dodatkowy szlaban i to akurat w trakcie treningu, stan Rogacza wyewoluował do mocno wkurzonego. Jednak to nie był koniec przyjemności.
   Opiekunkę domu bardzo zainteresowała nieobecność panicza Blacka w towarzystwie kolegów, a od zainteresowania do stwierdzenia, że owego Huncwota nie ma w Wieży i w związku z tym trzeba go znaleźć i przyłapać na tym, co robi ( bo, że robi coś zasługującego na przyłapanie profesor McGonagall uważała za oczywiste ) długiej drogi nie było.
   Gdy kobieta już miała udać się na poszukiwania, po niepodejmowaniu nawet prób przesłuchania chłopców – szybciej by sobie języki odgryźli niż wydali przyjaciela – Potter walnął Glizdka otwartą ręką w tył głowy. Tak na wszelki wypadek, żeby Peter nie miał wątpliwości, że to wszystko jest jego wina.
- Au! Przestań. Przecież nie wpadnie na to, żeby szukać na przystani. – zawołał Glizdogon, który chyba dopiero po uderzeniu Rogacza się obudził, ale nie można powiedzieć, że oprzytomniał. Bo choć Gonagall była już na oddalającej się części schodów doskonale słyszała słowa Petera, które nie zostały bynajmniej wyszeptane.
   I to był ten moment, w którym James się wściekł.
- Przepraszam… - wyjąkał niepewnie Glizdogon. W tym momencie nawet dobra dusza Huncwotów, czyli Lunatyk nie śpieszyła z tym, żeby go bronić. James jednak, na szczęście dla Petera, zamiast się zastanawiać jak go udusić, wrzucił na tapetę pytanie: Jak pomóc Łapie?
   Zastanawiał się czy go ostrzec. Zdążyłby na pewno ze znalezieniem Lusterka Dwukierunkowego zanim Gonagall zejdzie do przystani. Ale co jeśli Elinor zauważy ich gadżet. Co by powiedział Syriusz stojąc przed dylematem, czy ryzykować zdemaskowanie jednej z huncwockich tajemnic za cenę uniknięcia kary.
   ,,To tylko szlaban.” – niemal słyszał, jak Łapa mówi to z beztroskim uśmiechem na ustach. W takim przypadku pozostawalo  mu tylko zacisnąć zęby i nie robić nic. Czyli po beznadziejnej nocy musiał przełknąć beznadziejny poranek.
- Dobra. – powiedział w końcu. – Chodźmy na śniadanie, bo jak nie zjem zaraz rogalika z dżemem to zapiszę ten dzień kompletnie na straty.
- Ty to tym rogalikom oddzielny stół byś zrobił, na którym stałyby za pancerną szybą. – zaśmiał się Remus, widząc starania przyjaciela, by nie wybuchnąć. Jeśli chodzi o jakąkolwiek słabość do jedzenia w rodzinie huncwockiej na to monopol miał Peter. Jednak gdy w grę wchodziły rogaliki z dżemem wiśniowym… Rogacz wymiękał. Wytłumaczył przyjaciołom kiedyś, że jego babcia zawsze częstowała go takimi, kiedy jako dziecko bawił się u niej w ogródku. Miłe wspomnienia skutecznie sprawiły, że ciepłe, słodkie pieczywo z owocowym nadzieniem zostało podniesione w oczach Jamesa do rangi boskiej ambrozji.
- Też bym w sumie coś zjadł.
- Ty Glizdek lepiej uważaj, bo jeśli nie ja to może Łapa będzie chciał Ci czegoś ,,pouczającego” do jedzonka dorzucić.
- Oczywiście w granicach przyzwoitości i odwracalności, Rogaczu?
- Jak najbardziej Luniaczku. Ale powiedz, nie chciałbyś zobaczyć czy Peterowi nie byłoby do twarzy z dużym fioletowym językiem lub zielonymi uszami słonia?
- Chłopaki, no co Wy…
- A Ty co? Przez Ciebie mamy szlaban, a Syriusz pewnie podwójny zarobi. W zależności od tego w jak dwuznacznej sytuacji Gonagall go przyłapie…
- Czyli jednak uważasz, że Łapa mógłby ulec Elinor?
- Nie Remusie, ale uważam, że ona potrafi organizować dwuznaczne sytuacje. – powiedział Potter śmiechem starając się ukryć, że martwi się o przyjaciela. Spojrzał na Petera. – Ojeju, Glizdek nie dąsaj się. Wiesz przecież, że Huncwoci przeciwko sobie swojej artylerii nie wytaczają.
- On ostatnio delikatny jak dziewczyna się zrobił i strasznie obrażalski.
- To pewnie od czekania.
- Na co?
- Na zwierzęcą imprezę wspierającą Twój futerkowy problem.
- Bardzo zabawne. – Remus rozejrzał się, by się upewnić, że nikt ich nie słyszy. – Zamiast myśleć o włóczeniu się po błoniach nocą, może byście choć skrawek swojej uwagi poświecili egzaminom?
- Zdam je rewelacyjnie. A potem łyknę eliksir wielosokowy i napiszę za Glizdogona. – zażartował James, ale Glizdek dowcipu nie załapał.
- Naprawdę? – Peter prawie zaczepił się o własne nogi z wrażenia.
- Peter, zastanów się przez chwilę. Przecież piszemy egzaminy w tym samym momencie, jak sobie wyobrażasz taki wybieg. Nie wspominając, że przed testami i w ich trakcie jesteśmy nieustannie monitorowani na każdą ewentualność ściągania.
- Luniaczek ma rację, musisz wziąć się do roboty.
- Nie sądziłem, że dożyję dnia, w którym Ty będzie zaganiał kogoś do nauki.
- Po prostu się martwię, że jak on nie zda dokwaterują nam kogoś do dormitorium i będziemy musieli zmieniać napis tytułowy na Mapie. Choć może ktoś inny zgodzi się być Glizdogonem. Wtedy trzeba by tylko użyc Obliviate…
- Bardzo zabawne. – Peter nie był przyzwyczajony do takich żartów, które nawiasem mówiąc bardzo Remusowi i Jamesowi, a zwłaszcza Jamsowi natroje poprawiły. Zazwyczaj, gdy był obiektem naigrywania się to w sposób, który bawił również jego. No ale cóż, Huncwot musiał być wytrzymały psychicznie, a ten konkretny gapowaty Huncwot musiał ponieść jakąkolwiek karę za kłopoty, w które ich wpędził. Bo chłopcy kochali wpadać w tarapaty, ale nigdy nie z takiej głupoty.
- Czyli co, do następnego meczu będziemy grzeczni? – zapytał Lunatyk, kiedy przemierzali kolejne kondygnacje, by dostać się do miejsce, gdzie napełnią swoje burczące brzuchy.
- Dlaczego? Czekaj, chcesz powiedzieć, że wyczerpaliśmy limit? – Rogacz widząc jak Remus kiwa głową, prawie zrobił usta w podkówkę. Zaczął liczyć. – Dzisiaj zarobiliśmy jeden, ale Syriusz może dwa, a że potrzebuję głównego składu do meczu ze Ślizgonami… No okej to dwa, oprócz tego ten za wybuch w lochach, za tańczącą zastawę stołową na kolacji, za dziurawe kociołki na eliksirach…
- Za latanie na miotle wokół wieży zamkowych, za przestawienie korytarzowych zbroi, za przylepienie Ślizgonów do drzwi łazienkowych i za zabranie z lekcji Opieki nad Magicznymi Stworzeniami…
- Ha, pamiętam. To było dobre. Ale według moich rachunków to dziewięć, a nie dziesięć.
- Zgadza się, ale sam ustaliłeś, że przed meczem ze Slytherinem występuje najwyższy, czerwony priorytet.
- Wręcz szkarłatny. – wtrącił z uśmiechem James, nawiązując do rozmowy o rozbieżności postrzegania kolorów w zależności od płci, którą niedawno odbyli. Była ona natchniona komentarzem Lily, że James nie zna innych określeń i barw poza ,,rudym”, gdy przez jeden dzień nazywał ją epitetami zawierającymi to słowo, jak np. ,,Ruda Przekora” czy ,,Ruda Negacja”.
- No tak, zapomniałem, że się z Łapą nowych nazw odcieni nauczyliście. W każdym razie w myśl tego priorytetu powinieneś zostawić sobie ten szansę na dostanie dziesiątego szlabanu na wyjątkową okazję.
- Głupota. W ogóle co za matoły wymyśliły te zasady? – powiedział Rogacz analizując, że dziesięć szlabanów w miesiącu to bardzo ograniczająca kreatywność granica.
- Ty i Syriusz.
- A, w takim razie cofam co powiedziałem. My nie jesteśmy matołami.
- Z tego co wiem, zdania w tej kwestii są podzielone. – powiedział damski głos, a zza rogu korytarza, w stronę którego szli wyszła autorka tych słów.
   Chłopcy się zatrzymali. Normalnie to James by coś odpowiedział, ale widząc minę Remusa stwierdził, że to nie jest jego teren. Poza tym patrząc na dziewczynę przypominał sobie jej siostrę, co skutecznie odstręczało mu ochotę odzywania się do niej choćby słowem.
- To my poczekamy w Wielkiej Sali. Rozumiesz Luniaczku – rogaliki.
   I po tych słowach odeszli razem z Peterem. Nie było to absolutnie wystawienie przyjaciela. Gdyby Lupin nie życzył sobie zostawania sam na sam z dziewczyną zwyczajnie, by się z nią pożegnał i poszedł za przyjaciółmi, o czym Rogacz doskonale wiedział. Jednak skoro Remus tego nie zrobił… Chyba miał o czym rozmawiać z Corinne Durete.
- Kto zacznie rozmowę? – zapytała i podeszła bliżej Remusa.
- Jeśli tradycyjnie chcesz uniknąć zwrotów grzecznościowych, to chyba osoba, która ma jakąś konkretną sprawę i która w związku z tym zainicjowała spotkanie.
- Zaczepny jesteś. Ale też ostrożny. Nie martw się – nie będę się więcej na Ciebie rzucać.
- Czyżby? Odpuściłaś? – zapytał Lupin i zdał sobie sprawę, że na myśl o tym poczuł drobne ukłucie żalu.
- Nie. Po prostu następnym razem to Ty mnie pocałujesz. Do trzech razy sztuka. – żadnego uśmiechu, wszystko to, co emocjonalne i co chciała mu przekazać kryło się w jej oczach. Patrzyła na niego i z lekkim opóźnieniem zdała sobie z czegoś sprawę. – Nie protestujesz?
- Nie marnuję bezsensownie energii tak, jak Ty kiedy nie mówisz ,,Do widzenia”, bo przecież to taaakie oczywiste, że znowu zobaczysz danego nauczyciela. – uśmiechnął się delikatnie. Dobrze to Corinne wróżyło.
- Powiem wszystkim jedno, wielkie ,,Do widzenia” kiedy będziemy kończyć szkołę. A wracając do tematu – brak protestów mogę uznać za brak obiekcji, by zacząć się ze mną znowu spotykać.
- Corinne, spotykać się możemy, tylko pod warunkiem, że nic z tego nie wyniknie.
- A co ma wyniknąć?
- Wspominałaś coś przed chwilą o całowaniu.
- Zgadza się.
- A ja nie zamierzam mieć dziewczyny.
- Co ma jedno z drugim wspólnego? – zapytała i przekręciła głowę, wydawać by się mogło autentycznie zdezorientowana.
- Żartujesz sobie ze mnie? – zapytał i oparł się ramieniem o ścianę, czując, że ta rozmowa trochę im się przedłuży.
- Absolutnie. Próbuję Cię wyrwać z ciasnych ram obyczajowych. – Corinne się uśmiechnęła widząc minę Remusa. – Zareagowałeś jakbyś usłyszał o piciu sfermentowanego soku z dyni.
- Nie za bardzo wiem do czego zmierzasz.
- Ja nie szukam chłopaka. Ani narzeczonego. Ani tym bardziej męża. Za to szukam inteligentnego i bardzo interesującego chłopaka, z którym mogłabym się widywać i który zapewniłby mi trochę czułości.
- Ty mi proponujesz związek otwarty? – Remus to powiedział, zanim jego umysł porządnie całość przetrawił. Po przetrawieniu nie przedstawiało to się jednak lepiej.
- Nie do końca. W końcu Ciebie nie interesują związki, a mnie inni chłopcy, więc dzięki temu możemy mieć pewność, że osób trzecich w tym układzie nie będzie. A oboje możemy mieć z tego korzyści. I masz moje słowo – bez żadnych zobowiązań i robienia sobie nadziei.
   Remus oniemiał. Nie był ograniczony umysłowo i sposób patrzenia na świat też miał szeroki, ale to, z czym wyskoczyła Corinne… Chciało mu się na zmianę śmiać, uciekać i poznać bliżej drogi, jakimi chodzą myśli autorki tak dziwnego pomysłu. Nigdy by się nie spodziewał, że to on dostanie od dziewczyny taką propozycję. Gdyby Syriuszowi jedna z jego fanek zaproponowała taki układ, byle go nie ograniczać, ale po części trochę mieć. Ale nie. To najspokojniejszy z Huncwotów stał przed dziewczyną, tak pewną swego, że praktycznie już planującą ich następny spacer po błoniach i miał właśnie się zgodzić, tak właśnie, zgodzić na coś niesamowicie dziwnego.
   Huncwoci tak jakoś mieli, że normalne historie, propozycje i dziewczyny zdawały się płynąć nurtem kompletnie odizolowanym od nurtu ich życia. A na potwierdzenie tego, gdy dwaj Huncwoci jedli śniadanie ( jeden wszystko po kolei, a drugi skrupulatnie wybierając z najbliższych tacek rogaliki z wiśniami ), trzeci wplątywał się niewiążący związek, ten ostatni był w zupełnie innej części zamku, idąc korytarzem, na którego końcu znajdowało się wejście do gabinetu dyrektora.

**

   Profesor McGonagall nie odezwała się ani słowem od wyjścia z przystani. Usta miała zaciśnięte do granic możliwości. Powstrzymywała się w ten sposób od dalszego krzyczenia na dwoje prowadzonych przez siebie uczniów. Po tylu latach w szkole uczniowie dalej swoimi wybrykami potrafili przekraczać granice tam, gdzie wydawać by się mogło nie można już było ich przekroczyć. Właśnie w takiej sytuacji, która teraz zaistniała, uważała, że bez interwencji dyrektora się nie obejdzie. Szła szybkim krokiem przed dwojgiem skazańców, nie odwróciwszy się ani razu, by sprawdzić czy za nią idą.
   Z resztą było to całkowicie niezasadne. Słyszała każdy krok Syriusza i Elinor. Każdy plaskający krok i wiedziała, że zostawiają za sobą ścieżkę malutkich kałuży. I on i ona byli cali mokrzy. W takim stanie znalazła ich na przystani i z emocji nawet nie pomyślała, podobnie jak oni, żeby trochę osuszyć ubrania, z których strużkami ciekła woda. Chłopak i dziewczyna zachłyśnięci, ale nie wodą, tylko emocjami nawet nie zwrócili uwagi na zimno, które zaczęło zamrażać im włosy i ubrania w trakcie podróży z przystani do zamku.
   Syriusza grzała złość. Kiedy pomyślał o nocy, którą miał za sobą ( mimo, że Rogacz na bank uznałby swoją za gorszą, bo przecież nudną ) miał ochotę palnąć w Elinor jakąś klątwą. I byłby to zrobił, gdyby Gonagall nie zabrała im różdżek. To, co się działo po tym jak się zgodził , cała ta rozmowa, w końcu przewrócenie się łódki… Szlag go trafiał, gdy tylko o tym pomyślał. I gdyby szedł teraz cały mokry z James, Remusem albo Peterem. Cała sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Nie tylko dla niego, ale i dla McGongall. Bo z jej perspektywy sytuacja była jasna – przyłapała uczniów na całonocnej schadzce. A jego zaprzeczeniom, co do takiego stanu rzeczy nie pomagały uśmieszki Elinor ani jego podarta przez całą długość torsu koszulka.
   Gdy doszli do posągu przed drzwiami gabinetu Dumbledore’a, Gonagall wypowiedziała hasło, a czekając na otwarcie przejścia, jej rozsznurowane usta powiedziały po raz kolejny.
- Cała noc w łódce na jeziorze, butelki po piwie kremowym… To po prostu karygodne. – powiedziała, dopiero na ostatnie cztery słowa odwracając się do uczniów. A gdy się odwróciła i spojrzała na koniec korytarza dodała. – Panno Justice, co pani tutaj robi?
   Łapa w pierwszej chwili miał nadzieję, że się przesłyszał. Niestety gdy się odwrócił zobaczył stojącą paręnaście metrów dalej Jules. Nie było mowy, żeby nie słyszała słów Gonagall.
- Ja… - odchrząknęła i zebrała szybko myśli. – Profesor Slughorn prosił, żebym natychmiast to pani przekazała. – ruszyła w ich stronę z wyciągniętym przed sobą rulonikiem pergaminu. Syriusz przez cały ten czas patrzył na nią intensywnie, próbując złapać z przyjaciółką kontakt wzrokowy. Jednak bezskutecznie.
- Dziękuję bardzo. – powiedziała Gongall, biorąc zawiniątko. – Możesz wracać na lekcje.
- Proszę bardzo. Do widzenia. – Jules chciała odejść, ale Syriusz złapał ją za nadgarstek i zmusił żeby na niego spojrzała. Tylko co on mógł jej teraz powiedzieć, jak wytłumaczyć całą sytuację. Poza tym czemu miałby się jej tłumaczyć, czemu fakt, że wysnuje błędne wnioski wydał mu się tak przerażający. W czasie, gdy te myśli szybko przemknęły mu przez głowę, jego uścisk zelżał. Jules tylko spojrzała z uniesioną brwią na jego klatkę piersiową, wystającą spod porwanej koszulki, potem na niego i zabrała rękę. Trwało to najwyżej parę sekund, ale tyle czasu wystarczyło Elinor, by zdecydowała się odezwać.
- Powiedz proszę Jules, jak możesz oczywiście, profesorowi Slughornowi, że nie będzie mnie dziś na zajęciach. Kiedy odbiorę zasłużoną karę, za niemoralne zachowanie, będę się jeszcze musiała odświeżyć po nocy, a trochę to może zająć. – powiedziała i spojrzała wymownie na Syriusza.
   On wytrzeszczył oczy. Chrzanić różdżkę, przecież może ją udusić.
   Natomiast Jules odwróciła się do nich znowu z uśmiechem na twarzy.
- Żaden problem. Usprawiedliwię Cię też, jakbyś spóźniła się na zielarstwo. I powiem siostrze, żeby się o Ciebie nie martwiła. – powiedziała to spokojnie i bez jadu. Prawdziwa klasa i opanowanie. – Jeszcze raz do widzenia pani profesor, do zobaczenia Elinor i cześć Syriuszu. – po czym odwróciła się i odeszła.
   Syriusz był pełen podziwu jej postawy, ale zbyt mądry by sądzić, że wszystko jest w porządku. Teraz jednak, zaganiany przez Gonagall do gabinetu dyrektora postanowił czerpać radość z wściekłości Elinor, spowodowanej nieudaną próbą prowokacji.
   Oraz postarać się przekonać dyrektora, że nie był wcale na randce z Durete, tylko, że próbował ją utopić w jeziorze. Obie sytuacje cechowały się podobnym prawdopodobieństwem, drugie nawet już większym, więc jeśli miał oberwać za dopowiedziany i nieprawdziwy scenariusz dzisiejszej nocy, to chciał, by była to wersja, której wizualizacja sprawi mu przyjemność.



* fragment wiersza Roberta Frosta pt.:,,Ogień i Lód"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz