poniedziałek, 22 sierpnia 2016

15. Detektywi i delegaci

   Lily siedziała ze swoimi przyjaciółkami w Pokoju Wspólnym i rozmawiała na temat, który nie schodził z ust uczniów Hogwartu przez ostatnie kilka godzin. Był wieczór, a w Hogsmeade w czasie incydentu była spora grupa uczniów z każdego domu, dlatego nie było zamku nikogo, kto by nie słyszał o otruciu Jules Justice.
- Podobno wszystko wydawało się być w porządku kiedy wychodziła z Trzech Mioteł…
- I co w związku z tym? Sugerujesz, że Darius Pattern podał jej truciznę – zapytała zirytowana Lily, która nie lubiła plotek i snucia teorii spiskowych. Wiedziała, że żyją w mrocznych czasach, ale nie ma co dostawać paranoi.
- No nie, to jasne że została otruta w Pubie. Po prostu analizujemy jak działa i atakowała ją trucizna. – powiedziała Willow z poważną miną, co było urzekające w przypadku jej słodkiej, okrągłej buzi.
- Ale miała szczęście, prawda? Nie dość, że trucizna okazała się nie być śmiertelna…
- …jeszcze tego by brakowało…
- …to w dodatku okazało się, że jest dostępny bezoar i to na zawołanie.
- Kitty, naprawdę wierzysz, że to był przypadek? – zapytała Ruth i spojrzała na nią wymownie.
- Bezoar nie zalicza się raczej do akcesoriów, które nosi się w kieszeni ot tak na co dzień.
- Słyszałaś co powiedziała nasza mistrzyni eliksirów? Jeśli bezoar był w wiosce to musiało mieć to związek z otruciem Jules. – wygłosiła swoją opinię Willow, dalej nie zmieniając swojego tonu pełnego powagi.
- Mówisz poważnie? Czyli sugerujesz, że Twój kochany Syriusz Black miał coś wspólnego z tym zamachem? W końcu to on miał jakimś dziwnym sposobem ten magiczny kamień w kieszeni kurtki. – powiedziała Ruth marszcząc brwi tak, że powstała między nimi pionowa kreska.
- Absolutnie! Niby jak i dlaczego. Przecież ta Jules to jego przyjaciółka. – zaprotestowała natychmiast Willow na tyle głośno, że jej słowa doszły do uszu Huncwotów siedzących przy kominku niedaleko stolika dziewczyn. One jakoś niespecjalnie rzuciły się do potakiwania Willow.
- Moim zdaniem to mógł być ich jakiś kolejny, głupi żart. – powiedziała Lily patrząc w okno.
- To chyba jakaś kpina?! – dziewczyny prawie podskoczyły na dźwięk głosu Pottera, pełnego oburzenia i złości. Stał teraz obok ich stolika, a za jego plecami ustawili się właśnie Remus z Peterem, którzy zerwali się z foteli trochę wolniej niż ich narwany przyjaciel. – Jak możecie myśleć, że moglibyśmy zrobić coś tak bezmyślnego i potwornego?
- Akurat jeśli chodzi o bezmyślność nie jeden raz wchodziliście na jej wyżyny, więc nie dziw się że mamy takie podejrzenia. – odparowała Lily.
- Czemu jedno i drugie z Was używa liczby mnogiej? – zapytała Kitty cicho wyraźnie zestresowana tym, że znalazła się w oku cyklonu kłótni Evans i Pottera. Nikt niestety nie zwrócił na nią uwagi.
- Nigdy nie zrobilibyśmy czegoś, co stanowiłoby zagrożenie dla życia któregoś z uczniów.
- A mam Ci przypomnieć te wszystkie ataki na Severusa. – zapytała rudowłosa i aż wstała z krzesła.
- To trochę inna kategoria. – James ujął to tak celowo i uśmiechnął się półgębkiem. Nadal był jeszcze wkurzony po ich ostatniej wymianie zdań, ale musiał przyznać – była piękna kiedy się denerwowała, a pasemko rudych włosów opadało jej na twarz.
- Jesteś okropny.
- Nie moja wina, że wzięłaś za punkt honoru stworzyć program ochrony dla Łojowatych.
- I nie moja wina, że ryzyko jest dla Ciebie ważniejsze niż używanie mózgu. Skoro nie macie nic wspólnego z trucizną podaną Jules to skąd u Syriusza wziął się bezoar?
- Ktoś mu go podrzucił! – Rogacz był tak wkurzony, że aż dostał wypieków na twarzy.
- Nie uważasz, że brzmi to trochę naciąganie? – zapytała i założyła ręce na piersi.
- Lily, a czy Ty nie uważasz że naciągana jest teoria o podtruwaniu przez nas dobrej przyjaciółki? – odezwał się Remus, głos rozsądku i zimna głowa Huncwotów. Dopiero teraz na jego słowa kłócąca para się rozejrzała i zauważyła, że wszyscy ich słuchają. Część robiła to bardziej dyskretnie, część mniej, ale żadnemu Gryfonowi obecnemu w Pokoju Wspólnym nie umknęło słowo wypowiedziane przez Lily i Jamesa, tego można było być pewnym. Lily wzięła głęboki oddech i postanowiła zachowywać się jak na Prefekta przystało:
- A macie pomysł kto mógł to zrobić?
- Niestety nie, ale uwierz- trafi na czarną listę wyroków-do-wykonania obok Muclibera.
- A gdzie jest Syriusz? – zapytała Willow, choć to pytanie cisnęło się na usta zapewne wszystkim.
- Daj spokój i tak się dowiedzą – powiedział Remus do Jamesa, który ( już było to widać po jego minie ) miał zamiar trochę pozmyślać. – Jest u dyrektora, składa wyjaśnienia.
- Składał. Teraz jest tu już od dłuższej chwili słucha Waszej dyskusji i ciekawych rzeczy się dowiaduje. – wszyscy odwrócili się w stronę wejście do PW, a z dziury wyłonił się Syriusz. Pewnym krokiem, mimo ciszy która zapadła przeszedł do schodów, a przy nich rzucił jeszcze przez ramię:
- Nigdy w życiu nie zrobiłbym krzywdy Jules, ani żadnemu z moich przyjaciół. Przyjaciele to rzecz święta. – po czym zniknął na klatce schodowej, a Gryfoni pod wpływem ostrego i wymownego  spojrzenia Rogacza wrócili jakby nigdy nic do swoich zajęć. Huncowci udali się w ślad za Łapą, a James zdążył tylko za odchodne powiedzieć trochę z przekory, trochę dla rozluźnienia atmosfery:
- Mówiłem Ci, że ślicznie wyglądasz jak się złościsz Evans?
   To skutecznie usadziło ją na miejscu i zmusiło do udawania, jak bardzo jest zajęta swoimi książkami. Reszta dziewczyn poszła jej śladem i rozmowa o truciu dobiegła końca.
   Przynajmniej w tej części zamku.


   W Pokoju Wspólnym Ravenclawu siostry Durete zajęły fotele najbardziej ustronnie postawione w rogu i od niedawnego powrotu Elinor z gabinetu dyrektora analizowały wnikliwie całą sytuację.
- I wtedy usłyszeliście wołanie o pomoc, tak? – zapytała Corinne skupiona na każdym słowie swojej siostry, które tamta według polecenia miała wypowiadać powoli i klarownie.
- Tak.
- A od kiedy Syriusz zobaczył Jules siedział naburmuszony i nieswój?
- Zgadza się.
- I co dalej?
- Wyszliśmy, a właściwie wybiegliśmy z Trzech Mioteł. Syriusz był jedną z pierwszych osób, które zrozumiały dramaturgię sytuacji.
- Znaczy to, że albo coś wiedział, albo jest bardzo przystosowany do dzisiejszych czasów i umie błyskawicznie reagować. – podsumowała Corinne tonem pani profesor i złożyła ręce czubkami palców.
- To drugie na pewno nie mija się z prawdą. Mówić dalej?
- Tak, tak.
- Darius biegł, a raczej truchtał przez główną ulicę Hogsmeade, a Jules lewitowała obok niego. Kiedy dobiegł na wysokość Trzech Mioteł, potknął się o coś i puścił zaklęcie. Jules upadła na ziemię…
- … miękko na śnieżny puch, zaledwie kilka metrów od Was?
- Tak. Wtedy Syriusz podbiegł i uklęknął obok niej…
- Twarzą…?
- Twarzą w moją stronę. Zaczął jej sprawdzać tętno, źrenice, a kiedy zdał sobie sprawę że coś jest nie tak, co zajęło mu zaledwie parę sekund, zaczął się macać po kieszeniach. – zrobiła pauzę, bo wiedziała że siostra chce coś wtrącić.
- Mógł szukać różdżki, ale to wie tak naprawdę tylko on. A gdzie był w tym czasie Darius?
- Zdążył się do nich zbliżyć akurat na moment, w którym Syriusz wyjął z kieszeni bezoar.
- I?
- Zrobił wielkie oczy i powiedział: ,, Skąd masz bezoar?”. I dobrze, że to powiedział bo Syriusz był tak zdziwiony, że nie wiedział chyba przez chwilę co trzyma w rękach.
- Black jest dobrym aktorem…
- Kończąc: wepchnął jej kamień do gardła, ona westchnęła ciężko, a jej źrenice znów stały się widoczne.
- A potem transport do zamku, pani Pomfrey, profesor McGonagall i tak dalej… A w trakcie tłumaczeń Blacka…
- Nie było w nim nic świadczącego, że jest winny. – skończyła domyślając się o co chce ją zapytać siostra.
- Okej. To ostatnie pytanie: jeśli nie Black, to kto mógł ją otruć i czy ten ktoś miał okazję podrzucić kamień Syriuszowi?
- Nie wiem kto, ale na drugie pytanie na bank tak. Był moment kiedy wylałam na siebie syrop… Daruj sobie to spojrzenie… W każdym razie to pochłonęło na dłuższy moment naszą uwagę, a razem z rozmową było tak absorbujące, że nic byśmy nie zauważyli. Nawet nie pamiętam czy ktoś się kręcił wokół naszego stolika.
- Co sądzi na ten temat Pattern?
- Oskarża Syriusza, ale on go nie cierpi bo wielbi Justice. – wzruszyła ramionami i zrobiła minę pt.: „Jak można wielbić Justice?”.
- A profesor Dumbledore?
- Wierzy Syriuszowi. Ja z resztą też. – powiedziała to czesząc palcami kosmyk włosów tak, jak zrobiła to dzisiaj już wielokrotnie. Zaczynał to się robić jej tik nerwowy.
- Cóż, teraz zostaje czekać na powrót małej z Św. Munga. – podsumowała z chłodną obojętnością Królowej Śniegu Corinne, po czym wstała i poszła do dormitorium. Elinor chwilę się zawahała, ale poszła za nią. Potrzebowała snu, który ukoi jej zszarganę nerwy, bo mimo że chodziło o ludzkie życie, jedyne co widziała w tym otruciu to popsutą randkę z Blackiem i nieosiągnięte cele. W jej mniemaniu zapewne miała o wiele gorszy dzień niż Jules, która w tym czasie w Londynie usłyszała, że musi zostać na noc na obserwację.


***


- Druga już w tym tygodniu wizyta w szpitalu. Zaczyna mi to wchodzić w krew. – powiedziała Jules do Dariusa, Olivii i Meredith, którzy przyszli po nią do Hogsmeade, gdzie pojawiła się przed chwilą dzięki pomocy świstoklika przygotowanego przez profesora Dumbledore’a.
- Humor dopisuje, więc wszystko na swoim miejscu. – powiedziała Olivia, krótko ścięta blondynka z brązowymi oczami i przytuliła mocno przyjaciółkę.
- Albo raczej w dalszym ciągu nic nie na swoim miejscu. – dodała ciemnowłosa, zawsze uczesana w dwa warkocze Meredith i dołączyła do uścisku.
- Dla Jules jest to stan całkowicie normalny. – zażartował Darius, przestępując z nogi na nogę. On z największym niepokojem czekał przez tą dobę na powrót Jules, bo to on z obecnego tu towarzystwa jako jedyny widział, jak potwornie trucizna wpłynęła na dziewczynę. Ona sama uśmiechnęła się na jego widok i zarzuciła mu ręce na szyję z wielkim entuzjazmem. – Jaki zaszczyt mnie spotkał, indywidualne przytulenie.
- Nie przyzwyczajaj się tylko do tych wyróżnień. – odpowiedziała zadziornie Jules. – To co, idziemy do zamku? Czy poczekamy, może ktoś będzie chciał mnie czymś poczęstować?
- Ale Ty masz poczucie humoru dziewczyno… - powiedziała Olivia z rozbawieniem i cała paczka ruszyła w stronę świateł zamku, pięknie wyglądających na tle wieczornego nieba. Przez jakiś czas ich wędrówce towarzyszyły żarty i wygłupy, ale w końcu chłopak nie wytrzymał:
- Wiedzą co dokładnie Ci podali? – Jules popatrzyła na niego i przez moment żałował, że wyciągnął znów ten temat, ale ona tylko uśmiechnęła się i zaczęła opowiadać. Opowiadać, że uzdrowiciele w św. Mungu pierwszy raz się spotkali z czymś takim, że to ma wiele wspólnego z czarną magią i z pewnością zalicza się do eksperymentów własnej roboty.
- A domyślasz się kto to zrobił? – zapytała Meredith bardzo ostrożnie. Nie wiedziała czy po takiej truciźnie jej pamięć będzie wiarygodnym źródłem.
- Nie.
   Jules powiedziała to tak ostro i dobitnie, że nikt nie kontynuował tematu za to wszyscy byli zaskoczeni. Darius spodziewał się albo raczej chciał się domyślać co znaczy jej zachowanie – zrzucał wszystko na osobę Syriusza Blacka, który najpierw potraktował ją jak zabawkę, a następnie ( Darius dalej obstawał przy swoim ) podał jej truciznę. Tylko, że zdaniem Patterna powodem podtrucia nie była dość specyficzna zabawa. Według jego teorii Black podał jej jakiś specyfik, by następnie rycersko ją uratować i pewnie w ten sposób oczyścić sobie kartę. Nie było to zanadto inteligentne, ale nie wszystkie akcje Huncwotów nosiły miano perfekcyjnie przemyślanych.
   Po takiej reakcji Jules szliby zapewne dalej do szkoły w ciszy, gdyby tylko dziewczyna nie była na takową wręcz uczulona. Ochłonęła praktycznie tak szybko, jak się uniosła i zaczęła swoją charakterystyczną gadaninę, która miała na celu sprawiać by wszyscy naokoło czuli się dobrze. Działało. Jules jak dobry duszek zarażała pozytywnym myśleniem, optymizmem i dziecięcym, szczerym podejściem do świata. Nikt tak, jak ona nie mógłby podejść do swojego otrucia na tak spokojny i wyluzowany sposób.
- Grunt to dobra zabawa. Ale mimo mojego głęboko skrywanego uzależnienia od adrenaliny, będę chyba przez dłuższy czas chodzić wszędzie z własną butelką z wodą. Albo piersiówką, będzie bardziej stylowo. - plotła i zdawała sobie z tego sprawę, ale od czasu do czasu można pogadać inaczej niż intelektualnie.
   Byli w wyśmienitych nastrojach kiedy weszli do zamku i udali się do Pokoju Wspólnego. Tym razem, Jules nie wzbudzała już takiego zainteresowania lub może się do niego przyzwyczaiła i dlatego nie widziała ciekawskich spojrzeń. ,, Przyzwyczajona do bycia bohaterką serii Wypadki, wypadeczki, wypadunie. To chyba nie wróży zbyt dobrze.” – pomyślała i uśmiechnęła się do swoich myśli. Nie była świadoma, że jest obserwowana w pośredni sposób i zanim jeszcze zdążyła wejść do swojego dormitorium, pewien brunet wybiegał z jednej z wieży zamkowych chowając do kieszeni magiczną Mapą i biorąc ją sobie za cel, którym już przywykła ostatnio być. Lecz tym razem nie było obawy, że stanie jej się krzywda.





   Syriusz był zdeterminowany żeby spotkać się jeszcze dzisiaj z Jules. Po długiej rozmowie z Jamesem zdecydował się na poważny krok przyznania się błędu i całkowitej szczerości. Chyba nikt poza Rogaczem nie byłby w stanie sprawić, by Łapa schował dumę do kieszeni. Podobnie jak nikt poza Syriuszem nie był w stanie gasić zarozumialstwa Pottera. Był to jeden z dowodów na ogromną siłę ich przyjaźni i argument dla świata twierdzącego, że mają na siebie wyłącznie zły wpływ. Zwyczajnie wzajemne nakręcanie o zabarwieniu powiedzmy negatywnym był bardziej widoczne niż to pozytywne. Zwłaszcza w przypadku Syriusza, który choć wiedział doskonale jak powinien się zachować czasem był bliski zakrztuszenia się przyznaniem do słabości. Tym razem wręcz wspiął się na wyżyny walki ze sobą, bo nawet zaczepił po śniadaniu Dariusa Patterna prosząc żeby dał mu znać kiedy będzie miał jakieś informacje o powrocie Jules. Teraz idąc w kierunku dormitorium Puchonów nadal widział jego oburzoną minę i słyszał słowa Dariusa: ,,Może Ci jeszcze fiolki przyniosę?”. Gdyby nie reakcja Remusa, Syriusz zarobiłby kolejny szlaban za wrzucenie Dariusa w wazę z sokiem dyniowym. Nie lubił Patterna i był w pełni świadomy, że z wzajemnością. Ale on w odróżnieniu do Dariusa nigdy nie skarżył i nie podburzał Jules przeciwko drugiej stronie. Uważał to za zachowanie poniżej krytyki. Radził sobie sam z wszelkimi odzywkami, a dodatkowo był na tyle pewny siebie, że w jego mniemaniu takie gadanie nie mogło mu w żadnej mierze zaszkodzić.
   Analizując to wszystko dobiegł do wejście do kuchni i poszedł korytarzem dalej. Nie wiedział co ma zrobić, żeby dostać się do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu, a Mapa wyraźnie pokazywała, że bez tej wiedzy nie uda mu się spotkać z Jules. Zaczął się zastanawiać, a jego myśli biegły z prędkością światła wyświetlając kolejno różne scenariusze. A kiedy już zaczął na poważnie brać pomysł żeby drzeć się w niebogłosy aż dziewczyna go usłyszy, panna Justice pojawiła się przed nim na korytarzu.
Zamarli, a oczy Jules zaszkliły się wyraźnie. Dziewczyna jednak wzięła głęboki wdech i łapiąc Syriusza za nadgarstek wyprowadziła go na dwór. Kiedy stanęli już na zimnie w cieniu zamku stanęła z rękami założonymi i prosta jak struna. Syriusz się uśmiechnął. Lubił kiedy Jules rzucała mu wyzwanie tą postawą i spojrzeniem.
- Nie wiem czy Twój uśmiech to sygnał, że coś Ci się na synapsach nie zeszło czy faktycznie masz jakieś logiczne do niego powody?
- To jest Twoja wersja pytania: ,,Czego się szczerzysz?”. – zażartował, ale tym razem ( o dziwo ) Jules nie zareagowała i z niewzruszoną miną czekała co jeszcze ma jej do powiedzenia. Cóż, nie było sensu tego odwlekać. – Przepraszam.
- Wow, ziemia się rozstąpiła taką siłę rażenia miały Twoje przeprosiny. – Jules pękła jej kamienna twarz, ale postawy jeszcze nie zmieniła. – A za co konkretnie?
- Za to, że zawiodłem Cię jako przyjaciółkę i zapomniałem o umówionym spotkaniu.
- Wiesz jak ja się poczułam? Sama bym nie wiedziała, gdyby Darius pomocnie by tego nie nazwał… Nie rób min, on w odróżnieniu od Ciebie nigdy nie zachowywał się tak, że miałam wątpliwości czy nasza przyjaźń nie polega tylko na wykorzystywaniu.
- Auć, zabolało.
- Co Ty nie powiesz, mnie też. Ja otwieram przed Wami serce, a Wy jak się ze mną kontaktujecie to tylko w interesach. Nie wymagam żebyście mnie traktowali jak przyjaciółkę, za mało fajna jestem na przyjaciółkę Huncwotów, wiem, ale nie róbcie mi chociaż nadziei, że mogą nią być. Trzeba mnie było ustawić od razu do szeregu. – wyrzucała z siebie słowa z zawrotną szybkością zrzucając jednocześnie ciężar z serca.
- Skończyłaś?
- Ale Ty jesteś denerwujący… - zmrużyła oczy i wykonała gest, jakby zaciskała Syriuszowi ręce na szyi.
- Po prostu przesadzasz.
- Nieprawda. Ostatnimi czasy nawet nie bawiłeś się w kurtuazję tylko leciałeś od razu z listą Waszych potrzeb.
- Powinnaś się chyba cieszyć. To znaczy, że nasza przyjaźń jest już na wyższym etapie – etapie całkowitej swobody. – powiedział podkreślając ostatnie trzy słowa śmiesznym gestem przedstawiania tytułów filmowych.
- Chyba musisz mi zrobić rozpiskę tej etapowej drabinki. – skontrowała i uśmiechnęła się do niego nareszcie tym uśmiechem, który najbardziej lubił. – I co dalej? Nie powinieneś przeprosić jeszcze za coś? – zrobiła wyczekującą minę.
- Co takiego?! – wybuchnął po krótkiej pauzie spowodowanej szokiem. – Mówisz poważnie? Jak możesz myśleć, że zrobiłem coś takiego. Nigdy bym Cię nie skrzywdził, jesteś moją przyjaciółką na brodę Merlina. Szybciej wypiłbym za Ciebie tą truciznę niż Ci ją podał. – jego wybuch sprawił, że Jules aż podskoczyła, a teraz stała przygwożdżona plecami do ściany zamku, gdzie zagonił ją Syriusz podchodząc w trakcie wybuchu coraz bliżej niej. Kiedy dziewczyna usłyszała co powiedział i dotarł do niej sens ostatniego zdania, aż szczęka jej opadła. A potem – zaczęła się śmiać. Trochę to zbiło Syriusza z tropu.
- Czy Ty normalny jesteś? Uważasz, że wzięłam Cię za truciciela? – było to dla niej tak absurdalne, że aż ze śmiechu usiadła. – Możesz mnie używać jako zaplecza technicznego, ale jestem pewna że byś nie posunął się do podania trucizny nawet Ślizgonowi… Chyba. – dodała żartobliwie i popatrzyła na niego z politowaniem.
- To za co miałbym Cię jeszcze przepraszać? – zapytał kucając naprzeciwko.
- Zgaduj, może dowiem się czegoś ciekawego. – oboje się zaśmiali. – Albo nie, już same przeprosiny to dla Ciebie wysiłek ponad miarę, nie będę Cię nadwyrężać.
- Bardzo zabawne. Może od razu daj mi całą listę moich przewinień, a ja sobie będę codziennie wybierał jeden podpunkt.
- To było dobre. Ale kontynuując: okłamałeś mnie.
- Kiedy?
- Powiedziałeś, że nie masz planów na sobotę, a potem – bum, randka z Elinor Durete. Co masz na swoją obronę? – udała wyniosła minę pani sędziny.
- Sprzeciw Wysoki Sądzie, żądne kłamstwo nie miało miejsca. Pamiętasz ten ,,upadek” Elinor, który ukrócił naszą rozmowę? Stworzyła sobie okazję do umówienia się ze mną.
- A Ty biedaku broniłeś się rękami i nogami. – powiedziała i pogłaskała Łapę po ramieniu udawanym, pocieszającym gestem.
- Żebyś wiedziała, czułem się trochę jak eksperyment naukowy kiedy traktowała mnie swoimi wyważonymi tekstami i spojrzeniem chłodnym z wyrachowania.
- Rzeczywiście męczarnie: piękne włosy, śliczna figura. Biedak z Ciebie… Co? – przerwała widząc badawcze spojrzenie Łapy.
- Właśnie zdałem sobie sprawę, że stanowicie swoje przeciwieństwa…
- W sensie ładna i brzydka? – zapytała wchodząc mu w słowo.
- W sensie jedna z opracowaną rolą, a jedna z wielkim talentem do niezastanawiania się co mówi, wariatko.
- Cóż za wnikliwa obserwacja. Dobra, pomóż mi wstać, trochę zimno w tyłek mi się zrobiło.
   Syriusz wziął ją za rękę i podciągnął w górę. Całe napięcie wyparowało bezpowrotnie. Black czuł się dobrze w towarzystwie Justice i lubił z nią rozmawiać, bo mimo szczerości nie była ona wcale łatwa do rozgryzienia i potrafiła go zaskoczyć. . Oprócz tego była jedyną znaną mu dziewczyną, która nie próbowała się do niego przystawiać. W dodatku te ich żarty zawsze poprawiały mu humor. Ruszyli powłócząc nogami w stronę zamku.
- Masz pomysł kto to zrobił? – zapytał Syriusz. Nie musiał zaznaczać, że chodzi o otrucie i nie wiedział, że Jules już usłyszała dziś takie pytanie. Tym razem jednak w sytuacji, w której nie musiała mierzyć się z towarzystwem z wyrobioną opinią odnośnie winowajcy  nie zareagowała wybuchowo.
- Nie, ale na bank była to ta sama osoba, która podrzuciła Ci bezoar. Czyli był to ktoś w miarę inteligentny.
- Rzeczywiście, szczyt mądrości podtruwać ludzi. – zażartował Łapa, na co ona dała mu kuksańca w bok.
- Chodzi mi o to, że zdawał sobie sprawę z siły trucizny i wpadł na to żeby załatwić antidotum.
- I w dodatku ten niezwykły łaskawca nas dobrze zna, wiedział że się przyjaźnimy.
- O tym wie prawie każdy w szkole – Boski Syriusz i ta postrzelona Puchonka? Takie teksty obleciały w swoim czasie całą szkołę.
- Masz rację. Zwłaszcza z tym boskim. – mrugnął do niej i oboje wybuchli śmiechem. W takich chwilach Syriusz zastanawiał się jak to możliwe, że nie poznali się wcześniej. Wstyd mu było się przyznać, ale powodem był właśnie ten społeczny podział i fakt, że on razem z chłopakami należeli do ścisłej elity szkolnej. Jules była jedną z tych osób, które poznajesz i potem zawsze czujesz się dobrze w ich towarzystwie, ale nie pchała się do popularności. Choć gdyby dała się poznać całemu światu od  tej mniej głośniej i sarkastycznej strony, którą przedstawiała wszystkim naokoło, a przez którą Huncwotom udało się przedrzeć, od razu wdarłaby się na hogwarckie salony. Gdy tak na nią patrzył teraz w świetle niknącego już Księżyca, na to jak gestykuluje i roluje włosy ( musiała coś robić z rękami, nie było innej opcji ) pierwszy raz przyszło mu na myśl, że urodą od pierwszej klasy też by nie odstawała. Przyglądając się jej tak się zamyślił, że dopiero po chwili zdał sobie sprawę z panującej ciszy i jej pytającego spojrzenia.
- Hogwart do Syriusza? Ja wiem, że rozmowa ze mną potrafi być uciążliwa, ale mógłbyś bardziej dyskretnie pokazywać, że nie słuchasz. – zaczepiła go w ramię i skubnęła palcami dolną wargę czekając na odpowiedź. Zwróciła tym uwagę nastawionego na obserwację Syriusza jak ładne i pełne ma usta.
- Słucham, po prostu… Nieważne. Mam do Ciebie jeszcze jedną sprawę. – dodał szybko i oprzytomniał do postawy niewzruszonego, emanującego nonszalancją luzaka. – W imieniu Huncwotów zapraszam Cię uroczyście na kolację w spotkanie w Hogsmeade w następną sobotę. – ukłonił się w pół dla dodania dramaturgii.
- Bardzo dziękuję, jakie to miłe. Ale muszę odmówić.
- Czemu? Tym razem na pewno nie zapomnimy. – powiedział i położył rękę na sercu.
- Wiem, ale jestem już umówiona z Dariusem – ma urodziny.
- Ale prawdziwe czy wymyślone? Bo z tym drugim rodzajem spotkałem się już wczoraj.
- Prawdziwe. Niestety, przegapiliście miejsce w moich zapchanym grafiku to teraz trochę poczekacie. A teraz już dobranoc. Muszę wracać, bo po ostatnich wydarzeniach każde moje zniknięcie będzie urastać do rangi tragedii.
- Rozumiem. Dobranoc.
   Uśmiechnęli się do siebie i Jules wycofała się w korytarz machając aż straciła Syriusza z oczu. A on… On był wkurzony. Czuł się tak jakby ktoś zabrał mu jego zabawkę bez pozwolenia. I to kto? Darius Pattern. Tak, było to dziecinne i świadczyło o uważaniu się w paru kwestiach za pępek świata, ale cóż – taka był prawda. Łapa ruszył w drogę powrotną do dormitorium i zastanawiał się, skąd wzięły się jego wszystkie dzisiejsze wynurzenia pod adresem dziewczyny: o jej urodzie i jej ustach…
Zwariowałem czy co? – pomyślał. – To trochę tak jakbym analizował aparycję Jamesa. – było to dziwne porównanie, ale rzeczywiście w świecie Syriusza Jules miała łatkę bardziej kumpla niż dziewczyny. Zastanowił się czy wzięłaby to za komplement, a że nie doszedł do zadowalających wniosków postanowił nigdy jej tego tak nie przedstawiać.
   Teraz miał do przedstawienia co innego, a mianowicie zwycięski powrót z delegacji i dalsze poszukiwania truciciela. Znalezienie tego ostatniego ustawił sobie za punkt honoru, a kiedy pomyślał co mu zrobi… Uśmiechnął się sadystycznie i z tym sadystycznym uśmiechem wszedł do wieży. Cóż, na przyjaciół Syriusza Blacka nie można było podnosić ręki choćby nie wiem co.

niedziela, 21 sierpnia 2016

14. Trzy Miotły, dwie perspektywy i jedna ofiara

   Tydzień dobiegł do weekendu wyjątkowo spokojnie i bezboleśnie dla wszystkich. Mary wyszła ze Skrzydła Szpitalnego i choć chodziła wszędzie w asyście grupki koleżanek, fizycznie czuła się już bardzo dobrze. Z psychiką było trochę gorzej, więc właśnie na psychice oprawcy postanowili się skupić Huncwoci. Do soboty przynajmniej trzy razy doprowadzili do sytuacji, w której Mucliber był już pewny ataku i bliski zawału, by ostatecznie tylko go minąć z uśmiechem na twarzy. Taka była ich taktyka – wykończyć go życiem w niepewności i zaatakować na sam koniec, kiedy będzie już naprawdę zmęczony. Gdy nadeszła sobota rano wyjście do Hogsmeade było zdecydowanie najbardziej emocjonującym wydarzeniem od zeszłego weekendu. Dla nauczycieli była to miła odmiana i chwila oddechu, a dla uczniów… Cóż, u nich zwyczajnie wzmógł się głód czegoś ciekawego i było to wyraźnie wyczuwalne i widoczne. Huncwoci zwyczajnie rozpieścili ich swoimi akcjami i przyzwyczaili do faktu, że w Hogwarcie cały czas coś się dzieje.
   Sami dowcipnisie nie odczuwając bynajmniej jakieś społecznej presji, na kompletnym luzie zbierali się w swoim dormitorium i przygotowywali do wyjścia do wioski. Robili to bez pośpiechu i wybuchając co jakiś czas śmiechem.
- Zgadzam się, jego mina była bezcenna. – powiedział James śmiejąc się do rozpuku i naśladując wyraz twarzy Muclibera, czym wywołał kolejną salwę radości.
- Dobra, dobra, żartować możemy w drodze, chodźmy już może? – zaproponował Remus i podniósł się ze swojego łóżka.
- Od razu widać, że pan Prefekt do nas wrócił, wszechświat znów jest pełen ładu i porządku. – ogłosił Syriusz i narzucił na plecy swoją skórzaną, czarną kurtkę.
- Cieszę się z tego bardzo, przecież bez Luniaczka bylibyśmy jak dzieci we mgle. – dodał Rogacz i poklepał Lupina po ramieniu. Ten ostatni i Peter zachichotali.
- Skoro już sobie ze mnie pożartowaliśmy to może powiecie mi jaki mamy na dzisiaj plan? – zapytał Remus w czasie wiązania sobie sznurówek.
- Peter ma plany, które nie do końca sam sobie układał.
- W tą sobotę mógł liczyć w tym względzie na nieocenioną pomoc profesor McGonagall. – dokończył za Potterem Syriusz, po czym dodał widząc pytającą minę Lupina. – Ma dzisiaj korepetycje z paroma innymi uczniami u niej w Sali.
- Naprawdę?
- Nam też trudno w to uwierzyć, ale najwyraźniej McGonagall wątpi w nasze pedagogiczne zdolności. – James udał, że robi zbolałą minę.
- Tu raczej nie o zdolności chodzi. Gdybyście ich nie mieli Peter miałby problemy już o wiele wcześniej. – powiedział Remus i choć brzmiało to może niemiło nikt, łącznie z Peterem nie miał wątpliwości, że mówi szczerą prawdę. – Problemem jest to, że w trakcie dawania lekcji za często się rozpraszacie i to czymś, za co potem McGonagall musi Wam dawać szlabany.
- Jak to dobrze mądrego człowieka posłuchać. – skomentował Syriusz, który już stał gotowy przy drzwiach w ubraniu, które choć proste tworzyły jednak zestaw za fajny na zwykłe wyjście do Hogsmeade.
- Czyli Peter odpada, a my gdzie jesteśmy umówieni?
- My? – powtórzył zdziwiony James. – Chcesz mi powiedzieć, że idziesz na randkę razem z Łapą?
- Na randkę? – zdziwiony Remus popatrzyła na Blacka jeszcze raz i wszystko stało się jasne. A przynajmniej częściowo, bo nieobecny przez ostatnie dni Lunatyk wyciągnął trochę mylne wnioski. – Czyli tak wyewoluowało nasze spotkanie z Jules? – Lupin uśmiechnął się półgębkiem i oparł o parapet z założonymi rękami, posyłając Syriuszowi spojrzenie pt.: A nie mówiłem, że tak to się skończy?
- Momencik, bo chyba nastąpiły jakieś problemy w komunikacji. – powiedział Potter, przejmując dowodzenia tak, jak to miał w zwyczaju. – Syriusz, podkreślę – Nasz Syriusz idzie na randkę z Tą Elinor Durete.
Chwilowy szok odebrał Remusowi mowę, a kiedy ją odzyskał powiedział:
- Czy to jakiś żart?
- Nie, ale nie była to też wiadomość do rozgłaszania na plakatach. – powiedział Syriusz i wzruszył przy tym ramionami. – A teraz możesz mi powiedzieć skąd pomysł, że chodzi o Jules?
- Akurat to nie jest właściwe pytanie, bo na nie odpowiedź jest aż nadto oczywista. Ja chciałbym wiedzieć o jakim spotkaniu wspomniał Luniaczek. – powiedział Rogacz i popatrzył wyczekująco na Remusa.
- Wy poważnie nie pamiętacie?
- Czego? – zapytali przywódcy Huncwotów chórem.
- Około dwóch tygodniu temu, po tym jak Jules dała nam w prezencie te magiczne gadżety zza granicy, policzyliśmy że znamy się już całe cztery, bardzo owocne miesiące. A dokładniej – że te cztery miesiące miną właśnie w tą sobotę. W związku z tym…
- Umówiliśmy się na wspólne wyjście do wioski. – dokończył James z przerażeniem na twarzy, ale jego mina i tak była niczym w porównaniu z miną Syriusza. – Co jest?
- Zaczepiała mnie w trakcie rozmowy przed śniadaniem we wtorek o sobotnie wyjście, jeszcze zanim zgodziłam się na randkę z Elinor. Wspominała coś subtelnie o spotkaniu, a właściwie starła się mnie naprowadzić na trop, ale kompletnie nic mi nie zaświtało. A ona odeszła lekko przygaszona.
-Jules lekko przygaszona to jak zwykły człowiek w czarnej rozpaczy. – skomentował James.
- Pięknie się spisałeś.
- Remusie uwierz mi, że sam sobie zrobię wyrzuty wystarczająco duże, nie musisz mi w tym pomagać.
- To co teraz? – zapytał Peter, wtrącając się w końcu do rozmowy.
- Nic. Ty idziesz na randkę z McGonagall, ja z Elinor, a Remus i James szukają Jules.
- Łapo, zastanów się nad tym. Znasz Jules najlepiej z nas czterech. Skoro zdaje sobie sprawę, że zapomnieliśmy i nagle wyskoczymy do niej z głupkowatymi uśmiechami, kryjącymi zmieszanie i to w dodatku nie w pełnym składzie, to co zrobi?
- Uniesie się honorem… Masz rację Rogaczu.
- Cóż, teraz już nic nie da się zrobić, oprócz oczywistych w tym przypadku przeprosin… Tak, wiem, nie muszę Wam tego uświadamiać. A teraz, już naprawdę powinniśmy wychodzić. – podsumował Remus.
- Oj, powinniśmy, powinniśmy… Zwłaszcza częściej myśleć. – powiedział James, który mógł to przyznać tylko na płaszczyźnie dotyczącej przyjaciół i ich zawodzenie. Po tych słowach wszyscy wyszli z dormitorium, a miny mieli średnio zadowolone. Był to ten jeden z rzadkich momentów, w których można było zobaczyć Huncwotów, którym jest faktycznie głupio z jakiegoś powodu.


***


- Jak tak bardzo nie chcesz ze mną iść do Hogsmeade to powiedz to wprost! – nie wytrzymała Jules kiedy Darius już po raz trzeci w drodze do wioski zadał jej pytanie z rangi ,,Naprawdę nie masz na dziś planów?”.
- Wiesz dobrze, że nie o to chodzi. Zwyczajnie wolę się upewnić, że mi nie uciekniesz w połowie dnia.
- Nie, nie ucieknę. A ponieważ wiem, że byle jakie wyjaśnienia Cię nie zadowolą to dodam: plany mi się pozmieniały. Albo raczej wydawało mi się, że je mam.
- Ale się zawiodłaś… - powiedział Darius trochę ciszej, ale nie tak cicho żeby było to niesłyszalne.
- Zgadza się, możesz triumfować. – powiedziała z przekąsem dziewczyna i jeszcze przyśpieszyła kroku tak, że chłopak musiał podbiegać od czasu do czasu, aby za nią nadążyć.
- Nie mam zamiaru triumfować i się cieszyć z Twojego nieszczęścia. Choć przyznaję się bez bicia – aż ciśnie mi się na usta: A nie mówiłem?
- Ale co konkretnie mówiłeś? Bo jesteś do nich tak uprzedzony, że nie daję rady wszystkich negatywnych uwag zapisywać. – powiedziała to tak sarkastycznym i podirytowanym tonem, że Darius nie wytrzymał i wyrzucił odpowiedź na jej pytanie na jednym wydechu.
- Że Huncwoci to nieodpowiedzialne, wyrośnięte bachory, które się Tobą bawią i samolubnie wykorzystują. – i dopiero kiedy to powiedział i zobaczył minę Jules, minę pt.: „Dostałam w twarz siarczystego policzka” zdał sobie sprawę, jak bardzo przesadził.
- Super, dobrze poznać prawdziwe intencje ludzi, którzy się ze mną przyjaźnią. – powiedziała ze łzami w oczach. Ale nie było to spowodowane tylko słowami Dariusa. W głębi serca, choć wierzyła w szczerość i sympatię Huncwotów ( podobnie jak w dobroć każdego człowieka na ziemi ), nieustanne gadanie Dariusa zasiało w jej sercu niepewność. I cierpiała za każdym razem, gdy wątpliwości do niej wracały i kazały samą siebie pytać: Czy jest za mnie lubić?
- Jules… Jules, przepraszam. Wiesz, że nie chciałem zrobić Ci przykrości. A poza tym nie mówię o wszystkich Twoich przyjaciołach. Masz przyjaciół, prawdziwych przyjaciół, na których zawsze możesz liczyć. – wskazał na siebie i wykonał rękami gest, jakby chciał dodać ,,Ta-daaam”. Osiągnął tym swój cel – Jules się uśmiechnęła.
- Oni też są moimi przyjaciółmi. Tym razem wyszło na Twoje, ale tylko tym razem. – powiedziała z miną świadczącą, że nie będzie płakać tylko walczyć o swoje racje.
- Zachowujesz się trochę jak dziecko, które pcha palec w kociołek z eliksirem, choć wie, że się oparzy. – powiedział, niby zirytowany, ale również rozbawiony jej urzekająco irracjonalnym czasem zachowaniem.
- Jestem wewnętrznie dzieckiem. I wariatką. Musisz to zaakceptować. Albo nie musisz. Rób co chcesz. – powiedziała i uniosła ręce w geście poddania się.
- Zaakceptuję. I powiem Ci jeszcze coś. – chwycił ją za nadgarstki żeby się zatrzymała i popatrzyła na niego. – Ja nigdy Cię nie zawiodę.
- Udam, że nie zauważyłam jak dobitnie podkreśliłeś to pierwsze słowo i powiem tylko: Dziękuję. Oraz trzymam za słowo. – zażartowała i zrobiła coś, czego się nie spodziewał i co go bardzo rozpromieniło od środka – przytuliła go. A trwając w tym przytuleniu, powiedziała mu do ucha:
- Mówię to poważnie i cały sercem. Dziękuję, że jesteś i ze mną wytrzymujesz. Choć mógłbyś się przecież zdenerwować tym, że robisz dziś za mój (przyznaję się bez bicia) plan awaryjny.
- Zawsze do usług. Taka rola przyjaciół, prawdziwych przyjaciół, którzy…
- Dobra, dobra, już załapałam. – powiedziała i zakończyła przytulanie. – Skutecznie ukróciłeś mój moment wylewności. – zażartowała i ruszyła w dalszą drogę już w o wiele lepszym humorze. A Dariusowi nie pozostało nic innego, jak jej towarzyszyć.


***


 Nie mogła uwierzyć swoim oczom. Przecież to by było szczęście nie do opisania, gdyby scena, którą przed chwilą w oddali ujrzała miała taki wydźwięk, jaki wydawała się mieć. Postała jeszcze moment na ścieżce i kiedy zobaczyła, że dwie postacie przed nią skierowały się w dalszą podróż do wioski, odczekawszy kilka sekund, poszła za nimi. Szła dostojnie, z wysoko podniesioną głową i wypiętą piersią. Ta druga była teraz ładnie podkreślona przez czarny, obcisły płaszczyk bez kołnierza. Nie był co prawda wyśnionym ubraniem na zimową, brytyjską pogodę, ale za to dodawał jej uroku i kobiecości, czego z pewnością nie można by było powiedzieć o wysokim kołnierzu zapinanym pod brodą, w którym można było schować się aż po nos. Taki bardziej praktyczny strój wybrała zdecydowana większość dziewczyn, które ją mijały. A jeśli nie zapięcie pod brodę, to chociaż szaliki kryły ich szyje i dekolty przed lodowatym wiatrem. Tylko ta jedna, jedyna czarnowłosa wydawała się nic sobie z niego nie robić i dlatego jedyną rzeczą osłaniającą czasami jej szyje były długie włosy zawiewane do przodu. Od czasu do czasu przeczesywała je palcami i majestatycznie zarzucała z powrotem do tyłu. Była piękna, a z bladą cerą, na której dzięki tylko jej znanym sposobom oprócz różu nie było śladu rumieńców wywołanych zimnem i z pomalowanymi na czerwono ustami przypominała Królewnę Śnieżkę. Uśmiechnęła się do siebie, sama dostrzegając to podobieństwo.
   Elinor Durete była w pełni świadoma efektu jaki robi i zawsze starała się wykonywać sumienną pracę, żeby nie słabł. Teraz kiedy przemierzała ulice Hogsmeade kierując się do Trzech Mioteł nawet jej chód robił wrażenie. Ale mimo, ze wyglądała tak atrakcyjnie, wszyscy raczej omijali ją szerokim łukiem niż pragnęli jej bliskości. Po pierwsze – w większości wiedzieli jak bardzo to piękne jabłuszko jest zepsute w środku. Wiedziała to również sama Elinor, która czasami żartowała: ,,Każdy z nas dostał pewien przydział piękna. U mnie całe się uzewnętrzniło i na wnętrze nie zostało zbyt wiele.” Było to smutne, ale jak najbardziej prawdziwe. Poza tym dystans tworzyła jej uroda sama w sobie. I to nie chodzi o to, że nią onieśmielała. Istnieją trzy typy ludzi atrakcyjnych: Tacy, którzy nie wierzą w swoją atrakcyjność, tacy, którzy są jej świadomi, ale nie ma w tym niczego niezdrowego oraz tacy, którzy byli aż zanadto świadomi i wpadali w samozachwyt nad sobą, jakby emanują słowami: Jestem za ładny/a dla Was wszystkich. Gdyby podporządkować do tych kategorii poszczególne osoby, przedstawicielką grupy numer jeden byłaby Jules, grupy numer dwa – Syriusz, a grupy numer trzy – Elinor i było jej z tym nad podziw dobrze.
   Dobrze jej było też z tym, że zaraz miała się spotkać z przedstawicielem gr.2 na ich pierwszej oficjalnej randce. Miała ambitny plan na dzisiaj – plan rozkochania w sobie panicza Blacka. No dobrze, może nie tyle rozkochania co trwalszego zainteresowania, spodziewała się że nie pójdzie jej z nim zbyt łatwo. Ale już na wstępie, jakby w prezencie urodzinowym ( na urodziny, których jak się można było spodziewać wcale dzisiaj nie miała ) dostała spore ułatwienie, jeśli chodzi o realizację swoich planów. Pierwszy i największy pachołek do przeskoczenia w tym biegu nazywał się Jules Justice, która wyjątkowo mocno zakorzeniła się w życiu Syriusza i którą on w ogródku swojego życia starannie pielęgnował. Elinor co prawda nie chciała wierzyć, że Black coś czuje do Puchonki, ale sama ich zażyłość przyjacielska jej wyraźnie nie odpowiadała. W związku z tym widząc jak ten wkurzający chochlik tuli się dziś do Dariusa Patterna prawie podskoczyła z radości. Skoro ona była zainteresowana kimś innym, to sprawa z głowy. W swoim zadufaniu nie mogła przecież brać pod uwagę, że zainteresowanie miałoby płynąć z jego strony. W końcu Jules była zawsze uśmiechnięta, spontaniczna, zwariowana, w dodatku nigdy się nie malowała, często jej gęste, brązowe włosy były związane w nieładzie. Była w tym wszystkim taka… naturalna. Tak to właściwe słowo i tak – według Elinor to wszystko były wady nie do zaakceptowania u dziewczyny, która miałaby zdobyć serce Syriusza Blacka.
   Skończyła te przemyślenia w momencie, kiedy weszła do Trzech Mioteł. Szybko znalazła sobie miejsce przy oknie, ale w połowie drogi do niego zrezygnowała. Obok stolika, który wypatrzyła, miejsce dalej siedzieli Jules i Darius. Musiała w zamyśleniu nie zauważyć, że cały czas idzie ich śladem, a gdy zobaczyła ich teraz wpadła na pomysł. Skierowała się na przeciwległy koniec sali, w ustronne miejsce, z którego miała świetny widok na parę Puchonów. Zajęła przy stoliku miejsce tak, aby Syriusz siadając wylądował tyłem do swojej maskotki. Miało to dać szansę Elinor na przeprowadzenie obserwacji i ciekawego eksperymentu. Wyjątkowo rozochocona złożyła zamówienie i z uśmiechem na twarzy czekała na pojawienie się swojego księcia.
   Gdy Syriusz wszedł do Trzech Mioteł, przejrzała się kolejny i ostatni raz w podręcznym lusterku i zawołała go, by natychmiast zwrócić na siebie uwagę i nie dać mu szansy się rozejrzeć. Black uśmiechnął się, choć był to raczej uśmiech kurtuazyjny niż szczery i radosny. Elinor to nie przeszkadzało.
- Dzień dobry Syriuszu. – powiedziała i założyła włosy za ucho owijając sobie ich pasemko delikatnie wokół palca – gest wystudiowany do perfekcji.
- Cześć i wszystkiego najlepszego. – powiedział zdejmując kurtkę i wieszając ją na oparcie krzesła. – Jestem przekonany, że nie masz dziś urodzin, ale postanowiłem przyłączyć się do tego teatrzyku i mam dla Ciebie prezent. – uśmiechnął się i siadając podał jej malutkie pudełeczko owinięte w papier prezentowy.
- Dziękuję Ci bardzo – była autentycznie zaskoczona, że Syriusz, który nie wykazywał jakieś wielkiej ochoty na spotkanie z nią, zaprzątał sobie głowę kupieniem jej czegoś. Westchnęła w myślach: Po prostu ideał. Zerwała papier, otworzyła pudełeczko i zaśmiała się swoim wystudiowanym perlistym śmiechem ( na tyle cicho, żeby nie wyglądało to sztucznie i na tyle głośno, żeby zwrócić uwagę siedzącej naprzeciwko Jules). W opakowaniu była mała książeczką pt.: ,,101 kłamstw na każde okazje”.
- Zastanawiałem się nad tym i nad kursem aktorskim, ale w końcu uznałem, że kłamstwa bardziej pasują do Smoczycy. – zażartował i dał znać Madame Rosmercie, że prosi o piwo kremowe.
- Widzę, że też znasz moje przezwisko.
- A Ty widzę, że się nim za bardzo nie przejmujesz.
- Lubię je i uważam za w pełni trafione. Poza tym, mamy już pierwszą rzecz, która nas łączy. – powiedziała, a widząc pytający wzrok Syriusza dokończyła flirciarsko. – Oboje mamy przezwiska, Łapo.
- Fakt, punkt dla Ciebie.
- Myślę, że nie ostatni dzisiaj. – skomentowała i oparła lekko brodę o ręce złożone w idealną wręcz linię prostą.
- Niezła z Ciebie flirciara.
- Zabrzmiało to oskarżycielsko, a ja nie widzę w tym niczego złego. Nie wierzę, że sam nie lubisz czasem poflirtować.
- Lubię, ale to nie znaczy że nie umiem normalnie rozmawiać z dziewczynami. – powiedział Syriusz, czując rodzącą się w nim znowu obawę, że poświęci dziś dzień na przekomarzankach słownych, a nie miał na to ochoty. Jedyną rzeczą, która dawała mu nadzieję na spędzenie miło czasu z tą Ognistą z sióstr Durete była perspektywa poznania jej lepiej, ale ona uparcie grała. Inni może tego nie dostrzegali, bo ich przeszyła, ale on widział. Widział do jakiego stopnia jej mimika i mowa ciała są wyuczone i sztuczne. Kiedy ona z uprzejmym uśmiechem na twarzy odbył tą gonitwę myśli, ona zmieniła front:
- Mimo tego, tylko wybrane mogą się poszczycić luksusem normalnej rozmowy ze słynnym Syriuszem Blackiem. Na przykład... - udała, że się zastanawia i przyłożyła palec do czerwonych ust. - Ta Puchonka, Jules Justcie, tak?
Osiągnęła zamierzony efekt – Syriusz przed ułamek sekundy stracił panowanie i otworzył trochę szerzej oczy. Udało jej się uderzyć, teraz wystarczyło iść za ciosem.
- To moja przyjaciółka i między innymi dlatego nie mam zamiaru o niej rozmawiać za jej plecami. – powiedział i pociągnął ze szklanki piwa kremowego, które przed chwilą Madame Rosmerta przysłała mu na stolik. ,,Nawet nie wiesz jak dosłownie za jej plecami” – pomyślała Elinor, martwiąc się nerwowością jaką wywołał w Syriuszu temat dziewczyny.
- Tylko przyjaciółka? Spędziłeś z nią Walentynki…
- Zazdrosna jesteś? – Syriusz już oprzytomniał i stanął do walki jak równy z równym. Nie miał zamiaru znowu dać się tak łatwo znokautować jakiemuś jej pytaniu.
- Oczywiście. Jesteś uwielbiany przez wszystkie dziewczyny w szkole, a ja bym chciała Cię tylko dla siebie. – odważne wyznanie, przy którym Elinor nawet nie drgnęła powieka. Za to nachyliła się przez stół bliżej Syriusza, a on znający reguły takich przepychanek doskonale, zrobił to samo, przez co ich twarze dzieliła teraz odległość szerokości jednego kafla.
- Nie jestem niczyją własnością, nie da się zrobić rezerwacji.
- A szkoda. Poza tym wydaje mi się, że nie tylko ja żałuję. Twoja ,,przyjaciółka” pewnie też.
- Daruj już sobie te podjazdy. To jest denerwujące i po tylu miesiącach przyjaźni z Jules wręcz nudne. – powiedział i usiadł znowu wygodnie opierając się o krzesło i wziął kolejny łyk piwa. Tym razem to Elinor lekko wytrzeszczyła oczy. Syriusz właśnie wyrwał się z jej sideł kończąc tą rozmowę kompletnie nie po jej myśli. Chyba faktycznie posunęła się za daleko. Użyła nie właściwego arsenału do walki z takim przeciwnikiem.
- Ostre słowa. – powiedziała i wydęła usta. Miało to być urocze, ale Syriusz tylko się zaśmiał w swój szczekliwy sposób.
- Poważnie? Elinor, przestań. Przestań grać i zrób w końcu coś szczerego. Znam te wszystkie chwyty na pamięć, choć przyznaję, jesteś manipulatorką prawie tak dobrą jak ja.
- Manipulatorką? Ja? – zabrzmiało to trochę zbyt piskliwie, bo brunetka spanikowana przyparciem do muru straciła na chwilę panowanie nad sobą. A mówiąc to machnęła ręką tak niefortunnie, że wylała na siebie swój syrop wiśniowy. Na jej szarej sukience pojawiła się karmazynowa plama.
- Na Brodę Merlina! – powiedziała przez zaciśnięte zęby i zaczęła się mocować z różdżką, która utknęła w kieszeni płaszcza. To była rysa na jej idealnej pozie – plama i Elinor Durete nie mogły istnieć w tej samej przestrzeni.
- Już, spokojnie. Ja się tym zajmę. – powiedział Syriusz i skierował swoją różdżkę na sukienkę dziewczyny. – Chłoszczyść.
   Plama zniknęła, a Elinor zaczęła nerwowo przeczesywać palcami włosy, a na jej policzkach w końcu pojawiły się wypieki.
- No nareszcie, bo byłem już skłonny zmienić Twoje przezwisko ze Smoczyca na Wampirzyca, ale widzę, że jednak krew krąży i serce bije. – zażartował i zatrzymał rękę Elinor podnoszącą do twarzy lusterko. – Daj spokój. Teraz przynajmniej jesteś dla mnie człowiekiem, a nie porcelanową lalką.
- Porcelanową? Porcelanę łatwo zbić, a ja jestem twarda.
- Ale wystarczy odrobina wiśni, żebyś prawie dostała palpitacji.
- Bawi Cię to? – powiedziała to wyzywająco co znaczyło, że Smok zaczynał już dmuchać parą z nozdrzy.
- Tak, bo dopiero teraz mam wrażenie, że rozmawiam z prawdziwą Elinor, a nie Elinor Idealną.
- Nie każdemu bycie ideałem przychodzi z taką łatwością. – zaczepiła go i uśmiechnęła półgębkiem.
- Dlatego lepiej nie próbować i zostawić to zawodowcom.
- Nie mam wątpliwości, że się do nich zaliczam.
- Tak? To czemu miałem wrażenie, że nie rozmawiasz ze mną tylko cytujesz wyuczone kwestie. – na te słowa dziewczyna nic nie odpowiedziała. Syriusz był dobry i szalenie inteligentny. Nie dał się podczepić pod sznurki. ,,Jeju, on musi być mój.’’ – pomyślała.
- Taka jestem i taki jest mój styl. – dopiero po fakcie zdała sobie sprawę, że powiedziała to na głos.
- Cóż, to też jest godne pochwały. Grunt, że trwasz przy swoim i nie jesteś podatna na wpływy. – Syriusz traktował tą rozmowę na wielkim luzie. Fakt – Elinor wydała mu się ciekawsza niż to ocenił w pierwszej chwili, ale w dalszym ciągu biło od niej charakterystyczne wyrachowanie, które zwyczajnie mu się nie podobało.
- Nie jestem. Raczej to ja wpływam na ludzi, niż oni na mnie. I przyznaję otwarcie – nie zawsze pozytywnie. – były to słowa, które mógłby wypowiedzieć również Syriusz, tylko że w jego przypadku byłby to żart, a nie chłodne i beznamiętne stwierdzenie. Nie mogła bardziej dosadnie przyklepać sobie łatki Wyrachowanej.
- Czyżby ktoś się obraził? – zapytał Huncwot z lekkim rozbawieniem.
- A dziwisz się? Nic nie idzie po mojej myśli.
- To faktycznie koniec świata. – powiedział i zaczął się rozglądać po sali, żeby dać Elinor czas na ochłonięcie.Ona w tym czasie patrzyła gdzieś w bok, ponad jego lewym ramieniem i rzucała spojrzenie, które miało charakter ognistej kuli wyplutej przez smoka.
- Elinor, wiem że Ci się światopogląd trochę zawalił, ale może jednak uśpisz Smoczycę i porozmawiamy. Nie ma sensu robić scen.
- Tak uważasz?- zapytała nie przenosząc na niego wzroku.
- Tak.
- I Ty się nie dajesz tak łatwo wytrącić z równowagi? – kontynuowała i myślała intensywnie o tym, że chociaż część swoich planów musi zrealizować. A do zakończenia eksperymentu potrzebna była konfrontacja.
- Zdecydowanie nie.
- To się odwróć w takim razie. – powiedział patrząc mu już w oczy.
   Syriusz zdziwiony tą prośbą, a raczej poleceniem, odwrócił głowę i zamarł.
   Jules siedziała przy stoliku pod oknem i rozmawiała z Dariusem, który patrzył na nią jak w obrazek. Dziewczyna jakby wyczuwając na sobie czyjeś spojrzenie, zerknęła w jego stronę ( tak naprawdę zezowała na niego dość regularnie, o co była na siebie strasznie wściekła ). Kiedy spojrzeli sobie w oczy uśmiechnęła się z wyraźnym trudem i pomachała mu bez entuzjazmu. Następnie dopiła wodę goździkową, powiedziała coś do Dariusa i oboje wstali od stołu. Po chwili oboje zniknęli za drzwiami. Jules nie spojrzała na Syriusza ani razu.
   A on. Czuł się tak, jak przyłapany przez głupotę na przygotowaniu jakieś huncwockiej akcji. Wiedział, a raczej widział co stało się Jules, bo była kompletną odwrotnością Elinor – nie grała, nie udawała, była szczera i prawdziwa. A w tym momencie czuła się wyraźnie zdradzona i oszukana, a on wiedział, że ma do tego całkowite prawo. Ktoś taki jak Remus albo nawet James pobiegł by za nią żeby się wytłumaczyć, ale nie on. To była ta cecha Syriusza, z którą trudno było wytrzymać i którą sam sobie szkodził – nie lubił się tłumaczyć ani przyznawać do błędu. Jedyne co mu pozostało w takiej sytuacji to usiąść bardziej leżąco na krześle, schować głowę w ramionach i dopić piwo kremowe z obrażoną miną.
   Elinor patrzyła na niego z cichą satysfakcją, że udało jej się przebić przez mur obronny luzu, który wokół siebie zbudował, ale czuła niepokój z powodu jego reakcji. Może pośpieszyła się ze stwierdzeniem, że przeceniła łączącą go z Jules relacje…


***


- Powiesz coś? – zapytał Darius idąc koło zamyślonej Jules w stronę Wrzeszczącej Chaty, gdzie koło ogrodzenia często robili sobie wiosną pikniki razem z Olivią i Meredith.
- A co? – zapytała, choć znał ją na tyle dobrze by wiedzieć, że jest to machinalne i procesy myślowe są zaangażowane w zupełnie co innego niż rozmowa z nim.
- Jules, cokolwiek. Cokolwiek, żeby zrobiło Ci się lżej. – milczała, patrząc w przestrzeń. – Dobra to Ci pomogę: straszny z niego cham, świnia i dureń. Nie dość, że jest tchórzem to…
- Nie jest tchórzem. – wtrąciła Jules nie wychodząc z letargu.
- Będziesz go jeszcze bronić? W takim momencie?
- Syriusz mnie okłamał i wystawił, ale nie świadczy to o braku odwagi. Najwyżej o braku kręgosłupa moralnego. – zaczęła coraz ciężej stawiać kroki, więc Darius stwierdził, że musiała ją ta sytuacja bardzo zaboleć.
- Ty nawet jak się na kogoś wkurzasz musisz być precyzyjna i uczciwa? – zapytał podirytowany. – Ten typ wybrał randkę z Elinor – Smoczycą Durete zamiast spotkania z Tobą – jego podobno przyjaciółką, która zawsze mu pomaga i jest jedną z najwspanialszych osób jakie znam…
- Myślisz, że to była randka? – zadawała pytania jak w transie, a Dariusowi nie podobało się, że skupiła się akurat na tej części jego wypowiedzi.
- A co innego? Z resztą, trafił swój na swego. Elinor jest poniekąd damską wersją Syriusza.
- Przesadzasz… - powiedziała słabo.
- Wcale nie. A tak w ogóle to Cię nie poznaje, zamiast się zdenerwować to zachowujesz się jak miotła ze zbyt dużym obciążeniem… Jules? – powiedział zdziwiony, bo Puchonka zatrzymała się nagle i bujała się w miejscu. – Jules? – tym razem jego ton był już bardziej przestraszony niż zdziwiony, bo dziewczyna stała zamkniętymi oczami i była bardzo blada na twarzy. – Wszystko w porządku?
- Podobno przyjaciółka… Co to za określenie? – zapytała i osunęła się na ziemię.
   Darius zdążył ledwie złagodzić upadek, bo bezwładne ciało Jules przeleciało mu przez ręce. Spanikowany poklepał ją po twarzy i próbował ocucić, ale kiedy otworzył jej powieki i zobaczył same białka, prawie dostał zawału. Wyczarował magiczne nosze i ruszył z Jules w stronę szkoły, krzycząc cały czas spanikowany:
- Pomocy! Ktoś ją otruł! 


środa, 17 sierpnia 2016

13. Braterski wyrok

   Szedł korytarzem krokiem świadczącym o ogromnej pewności siebie oraz wyniosłości, których tak naprawdę wcale w nim nie było. Mijał innych uczniów i nie zaszczycał nikogo spojrzeniem patrząc prosto przed siebie. Większość osób zerkała na niego i szybko odwracała wzrok – ten lęk przed wejściem mu w drogę zawdzięczał bardziej swojemu towarzystwu i pochodzeniu niż jakimkolwiek swoim wyczynom, ale bardzo mu to odpowiadało. Oczywiście oprócz strachu przed kłopotami zdarzały się inne reakcje. Pierwszą z nich była wrogość od strony uczniów w Gryfońskich barwach, bardzo silnie eksponowana zwłaszcza przez większe ich grupy, nakręcające się nawzajem na widok Ślizgonów.  Widząc ich odruchowo przyśpieszał kroku, choć był na tyle rozważny by robić to subtelnie. Druga reakcja… Eh, właśnie miał z nią do czynienia i sam nie był pewny czy ta nie była dla niego bardziej męcząca. Dziewczyna stojąca na końcu korytarza kiedy go zobaczyła uśmiechnęła się i cała rozpromieniła. Spuściła wzrok w wyrazie zawstydzenia i zarzuciła włosami. Dopiero po chwili zawstydzenie przeszło w prawdziwego buraka na twarzy, gdy zdała sobie sprawę, że pomyliła zbliżającego się chłopaka z jego starszym bratem.
   Regulus strasznie tego nie lubił. Wiedział, że są do siebie podobni z Syriuszem – w końcu byli braćmi – ale wcale go to nie cieszyło. Przynajmniej już… Kiedyś, wydawało się dawno, dawno temu uwielbiał swojego brata i widział w nim wzór do naśladowania, chciał dążyć do tego by być do niego podobnym. Pamiętał jak jeszcze na kilka lat przed pójściem do szkoły obaj biegali po domu robiąc dziecięcą wersję figli, które w wydaniu ,,dojrzałym” były teraz udziałem Huncwotów w Hogwarcie. Denerwowali rodzinę, ale byli mali i w mniemaniu wszystkich właściwie ukierunkowani przez rodziców – Oriona i Walburgę.  Gdyby komukolwiek wtedy przeszło chociaż przez myśl, że w Szlachetnym i Starożytnym Rodzie Blacków może wystąpić taka anomalia, taki występek, taka zbrodnia przeciw naturze – może w takim wypadku ktoś zastanowiłby się więcej niż jeden raz nad faktem, że starszy z synów Black zawsze choruje w czasie rodzinnych obiadków i rzadko się wypowiada w sprawach ideologicznych, podczas gdy Regulus zawsze gorliwie potakiwał z uśmiechem na twarzy. W takich chwilach za swoje zainteresowanie zawsze był nagradzany ojcowskim poklepaniem po głowie, według Oriona zapewne bardzo czułym, a przez chłopców uznawanym za najwyższy dowód miłości od nestora rodu z kawałkiem lodu zamiast serca.
   Regulus często się zastanawiał, w którym konkretnie momencie Syriusz się zbuntował. Kiedy niechęć do nudnych spotkań rodzinnych przerodziła się w niechęć do samej rodziny, a przy tym jej poglądów. Czy może było odwrotnie? Może Syriusz był na tyle silną osobowością, że zamiast nasiąknąć ideami rodziców, samodzielnie myśląc poukładał sobie priorytety i domino poszło w tą stronę: Odrzucenie ideologii rodziny, odrzucenie rodziny, odrzucenie rodowych obiadków. Patrząc na swojego brata, mimo że nie zgadzał się z wybraną przez niego drogą, uważał drugą swoją teorię za właściwą. Jego brat miał silny charakter, choć nie po kolei w głowie.
   Uśmiechnął się do siebie przypominając sobie moment, w którym charakter Syriusza ujawnił się w całej swojej krasie. Znaczy się ten pierwszy moment, bo potem, jak to nazwała jego matka była prawdziwa równia pochyła. Ta przełomowa chwila była na uroczystej kolacji, z której tym razem Syriusz się nie wymigał. Jak się potem okazało, zwyczajnie nie mógł, bo ta kolacja miała stanowić oficjalne przedstawienie jego osoby, jako dziedzica rodu. Po pompatycznej i wyniosłej przemowie Walburgi Black, kobieta oddała głos starszemu synowi pozwalając mu w paru zdaniach wyrazić ,,jak wielki to jego zaszczyt”.  I właśnie wtedy nastąpił wybuch. Syriusz praktycznie na jednym wydechu wyrzucił z siebie wszystko, co najwyraźniej zbierało mu się od kiedy zyskał świadomość, bo choć praktycznie rzecz biorąc był nadal dzieckiem, zasób słownictwa zademonstrował dość szeroki. Regulus część tego słowotoku dokładnie pamiętał:
…nie mam zamiaru dalej uczestniczyć w tym kółku wzajemnej adoracji…
…jaki to zaszczyt być tak umysłowo zacofanym…
…wstyd mi, że ludzie z takimi poglądami są ze mną spokrewnieni…
   Było to w tym samym roku, w którym Syriusz dostał list z Hogwartu. A w szkole stało się to, co się stało. Syriusz BLACK trafił do Gryffindoru. Nie widział tego, ale mógł sobie wyobrazić radość brata w momencie decyzji Tiary Przydziału, bo widział jaki szczęśliwy wrócił w wakacje do domu – wystarczyło to podnieść do n-tej potęgi.I w tym niewysłowionym szczęściu podjął wtedy kolejną próbę nawrócenia młodszego brata. W żółto-czerownym szaliku, który zdejmował chyba tylko na czas pobytu w łazience, konspiracyjnym tonem zaprosił Regulusa do swojego pokoju i choć mina młodszego panicza Blacka nie zachęcała do rozmowy, zaczął wygłaszać hymny pochwalne na część Gryffindoru i swoich nowych przyjaciół, a w szczególności jednego z nich – Jamesa Pottera. Regulus wysłuchał i choć kilka razy musiał przygryzać sobie policzki, żeby powstrzymać kąciki ust przed ułożeniem się w uśmiech na wieś o przygodach brata (w porównaniu do obecnych, strasznie jeszcze niewinnych i bezpłciowych), przez cały czas patrząc na Syriusza czuł gniew. A kiedy opowieść, a właściwie bardziej mowa wyborcza dobiegła końca powiedział tylko – Nie wiesz co zrobiłeś mamie?
   Po tych słowach Regulus wybiegł z pokoju brata i nigdy więcej w nim nie był. Teraz analizując całą sytuację mógł już stwierdzić, że wielkie załamanie nerwowe pani Black nie było tak obezwładniające i niebezpieczne dla życia, jak starała się to przedstawić swoim synom. Był już na tyle mądry i kolokwialnie mówiąc – duży, by zdawać sobie sprawę jaką manipulatorką potrafi być jego matka i do jakiego stopnia nie ma skrupułów, jeśli chodzi o dobre imię rodziny. Teraz to wiedział, ale wtedy… Wtedy wściekł się na Syriusza i nie odzywał się do niego do końca wakacji, a potem w szkole w trakcie Ceremonii Przydziału, gdy Tiara przydzieliła go do Slytherinu spojrzał triumfująco na Syriusza i prawie pokazał mu język. A jego straszy brat skrzywił się tylko i westchnął, jakby z trudem przyjmując do wiadomości porażkę.
   Od tamtej pory bracia Black żyli w jednej szkole i jednocześnie w dwóch różnych światach. To mogło wydawać się ciężkie i smutne, ale jeśli ktoś stoi po drugiej stronie barykady bardzo łatwo może zostać zdegradowany do kogoś zupełnie obcego. Najgorsze były jednak momenty kiedy w barykadzie tworzyły się wyrwy i to bynajmniej nie o charakterze pokojowym. Kiedy Huncwoci napadali na Ślizgonów, a konkretnie na kumpli Regulusa, on oczywiście uczestniczył w odwetach i to czynnie. Uważał brata za wroga od kiedy jawnie wybrał, by iść w ślady rodziców i był pewny, że Syriusz patrzy na to tak samo. Choć zawsze kiedy zaczynał to nadmiernie analizować przypominała mu się jedna scena, która miała miejsce gdzieś około roku temu.
   Po kłótni i wyzwiskach, dwie grupy stanęły ze sobą w szranki w jednym z bocznych korytarzu w porze bardziej niż wieczornej. Rzucali zaklęcia na miarę swoich aktualnych wtedy możliwości, aż nagle Regulus stanął twarzą w twarz z Syriuszem za przeciwnika. Brat celował w niego i gdyby rzucił zaklęcie, Regulus nie miał by szans na odwet. Tylko że Syriusz żadnego zaklęcia nie rzucił. Przeniósł wzrok na stojącego gdzieś dalej za Regulusem Benjamina Kenta i nagle pojawiła się McGonagall. Regulus starał się potem sobie wmówić, że Syriusz widział, że profesorka się zbliża i nie chciał być przyłapanym na gorącym uczynku, ale gdyby tak było opuściłby różdżkę, a nie zmieniał sobie cel ataku. 
   Potrząsnął głową, która zaczęła go już boleć od tych absorbujących emocjonalnie rozmyślań. Nie chciał wierzyć i widzieć dobrych intencji swojego brata, nie chciał go nawet o nie podejrzewać, a już na pewno nie teraz, kiedy Boski Syriusz Black wdarł się na jego terytorium. Najpewniej było to zupełnie nieświadome, ale w Regulusie było tyle jakieś urazy do brata, że podświadomość podpowiadała mu coś innego. Przecież ze swoją popularnością ilość dziewczyn, w których mógł przebierać jeden z Huncwotów była z pewnością porażająca, a on musiał rozkochać w sobie akurat Ją.
   Niecelowo nie było tu dobrym określeniem. Syriusz samym swoim uśmiechem sprawiał, że dziewczynom miękły kolana, a nie był głupi i zdawał sobie z tego sprawę doskonale. Tylko dla niego to była zabawa, część gry, część jego roli. A Regulus mógł tylko się zdenerwować i poczuć wstręt do pozy Don Juana, którą światu prezentował Syriusz.
   Kiedy w weekend zamiast na mecz poszedł na spacer po błoniach, a potem zawędrował na szczyt sowiarni tak, jak to miał w zwyczaju dla relaksu doznał uczucia, które nie było dla  niego pierwszyzną. Kiedy zaczął naukę w szkole okazało się, że w odróżnieniu od rodziny, widzącej w nim wiernego dziedzica rodu, tutaj gwiazdą przyćmiewającą wszystkich innych o nazwisku Black jest Syriusz. Pogodził się z tym, choć nie od razu, tłumacząc sobie, że sława przez błazenadę nie jest czymś godnym pozazdroszczenia. Ale kiedy poczuł się zepchnięty w cień przez brata słowami Elinor Durete, która wychwalała go pod niebiosa wyraźnie oczarowana… Zabolało. Bardziej niż kiedykolwiek w życiu.
   Jednak oprócz słów pochwalnych dla Syriusza Blacka z rozmowy sióstr Durete Regulus wyłapał jeszcze coś i tego czegoś miał zamiar się trzymać, a resztę głęboko zatrzeć w pamięci. I w związku z tym jednym czymś miał plan składający się z dwóch podpunktów, z których już jeden teraz na spotkaniu ze swoimi kolegami miał zamiar zacząć wprowadzać w życie. Po przejściu ostatniej prostej dotarł do pustej toalety męskiej, w której często odbywały się bardziej tajnie spotkania jego bandy. Toaleta była w miarę na uboczu, a wejście do niej odchodziło od jednego z najmniej używanych korytarzy szkoły. Kiedy Regulus do niej dotarł okazało się, że jest pierwszy, więc wykonał tradycyjne dla przygotowania ,,obrad” czynności.
   Po odłożeniu torby pod ścianę sprawdził po kolei każdą kabinę, otwierając drzwi i machając w nich rękami w razie ewentualnych nieproszonych gości w pelerynach-niewidkach, które w obecnych czasach zrobiły się bardzo popularne i wyjątkowo dostępne, choć drogie i kiepskiej jakości. Kiedy każda kabina była już sprawdzona i otwarta, oparł się o jeden ze zlewów i czekał. Nie było to długie czekanie, w przeciągu paru minut zaczęli się pojawiać w łazience koledzy Regulusa i po zaledwie kwadransie byli w niej już wszyscy zainteresowani.
- Możemy chyba zacząć spotkanie – powiedział Benjamin, zamykając łazienkę od środka.
- Możemy, ale nie rozumiem czemu znowu w łazience? Nie możemy znaleźć miejsca, które będzie bardziej, no nie wiem, dostojne? – zapytał Sam Grey i ostentacyjnie zatkał nos.
- Jeśli jego wysokości coś nie pasuje to może nie oddychać. – odburknął ponuro Mucliber stojący pod ścianą i szorujący czubkiem buta po szczelinach między płytkami.
- Wiesz gdzie sobie możesz wsadzić te teksty? – odparował Sam. – Poza tym ktoś z tłuczkiem zamiast mózgu chyba nie powinien czepiać się do innych.
- Ja mam tłuczek zamiast…? O, Ty… - Mulciber już ruszył na Greya, z resztą nigdy nie potrzebował zbyt silnych bodźców żeby wybuchnąć, łatwo był go sprowokować.
- Dobra spokój. – zarządził Avery, zastępując Mulciberowi drogę. – Mamy chyba co robić, więc durne sprzeczki nie są nam do niczego potrzebne.
- Zgadza się, ale atak na Mary też powinniśmy omówić. – odezwał się Snape, czego nie miał raczej w zwyczaju robić niepytany o zdanie.
- A co? Ta Twoja ruda szlama kazała Ci nas porozstawiać po kątach? – Mucliber chyba naprawdę odczuwał silną potrzebę wszczęcia bójki, bo Severusowi na jego słowa stężała twarz. Nikt w tym towarzystwie nie lubił Lily Evans, ale Snape wypracował sobie już szacunek wśród kolegów i chociażby ze względu na niego, doszli oni do niewypowiedzianego postanowienia, aby nie poruszać tematu jej osoby.
- Mucliber – odezwał się Regulus, a tamten najpierw zerknął na niego wyzywająco, ale ostatecznie postanowił się znów wycofać pod ścianę. Tak właśnie działało nazwisko Black – choć młodszy, Regulus wzbudzał respekt i był w hierarchii wyżej. Snape tylko nieznacznie skinął mu głową, bo choć byli po tej samej stronie wyżej wspomnianej barykady, nie lubił za bardzo młodego Blacka, ale była to niechęć nieporównywalnie mniejsza od tej do jego starszego brata.
   Regulus, który był dziś w wyjątkowo melancholijnym nastroju popatrzył na swoich towarzyszy: Greya, Snape’a, Muclibera, Avery’ego, Kent, Gretings i zastanowił się po raz kolejny jakie łączą ich więzi, a raczej czy wystarczająco silne do wykonania zadania. Postanowił przejąć dowodzenia nad spotkaniem, bo agresja zwłaszcza jego najstarszych kompanów wyjątkowo go dziś męczyła.
- Wszyscy się zgadzamy, że atak na Mary nie był do końca udany, ale obyło się bez problemów, więc nie ma co tego roztrząsać. Teraz skupmy się na tym, co przed nami.
- Co konkretnie masz na myśli? – zapytał Astor. Po jego minie jasno było widać, że nie podoba mu się prowadzenie spotkania przez najmłodszego, ale Regulus nauczył się pozostawać obojętny na wrogość – zarówno wrogów, jak i kolegów.
- Ćwiczenie czarnej magii, to po pierwsze. Możemy, a nawet musimy to robić, ale nie na innych uczniach. A jeśli już koniecznie, to trochę subtelniej.
- Subtelne ćwiczenie czarnej magii… Ciekawe. – skomentował Avery. – Cóż, chyba zwierzątka z Zakazanego Lasu trochę pocierpią w najbliższym czasie.
- Po drugie – kontynuował Regulus nie zrażony komentarzem Avery’ego.  – Przydałoby się jeszcze kilka osób do nas zwerbować.
   Te słowa Regulusa wyraźnie poraziły jego słuchaczy i pobudziło to, co ich połączyło w tej dziwnej bandzie – fanatyzm Lorda Voldemorta. Wszyscy jeden, przez drugiego zaczęli snuć domysły, kto mógłby się nadawać do ich szeregów i każdy wymieniał przy tym cechy, które jego zdaniem najbardziej się spodobają Czarnemu Panu. Wyglądało to trochę jak dyskusja fanów o ulubionej potrawie ich idola. Kiedy trochę się uspokoili i przetrawili perspektywę poszerzenia szeregów, Regulus dokończył i rozpoczął w ten sposób realizację swoich planów:
- Ja proponuję Elinor i Corinne Durete.
   Zapadła cisza. Całkowita i kompletna, bo nawet dla Muclibera i Avery’ego wykrzykiwanie takich oczywistości, jak to, że one nie są Ślizgonkami były poniżające. Panicz Black mówił w takim razie dalej.
- Obie są czystej krwi, odstają wyraźnie od szkolnej społeczności, poglądy mają warte uwagi i są inteligentne oraz zdolne. Poza tym dziewczyny też mogą nam się przydać. – ułożył sobie te wszystkie powody już dawno, żeby jego argumentacja brzmiała przekonywująco. A jeszcze wcześniej wnikliwie obserwował siostry i mógł z czystym sumieniem stwierdzić, że choć zwrócił na nie uwagę ze względu na Elinor, ich kandydatura nie była pokierowana tylko jego słabością do dziewczyny.
- Wydaje mi się, że można to rozważyć. W końcu w szeregach Czarnego Pana są kobiety i spisują się wyjątkowo dobrze. – niespodziewanie wtrącił się Snape i spojrzał wymownie na Regulusa. Ten ostatni wiedział o kim mowa – kuzynka Bella.
   Po tych słowach reszta chłopców jakby nabrała odwagi i zaczęli wyrażać swoje bardziej lub mniej przychylne opinie. Ostatecznie nikt nie był stanowczo przeciw, ale nikt nie był również stanowczo za. Temat pozostał otwarty.
- Jeśli to na razie wszystko… - zaczął Sam, ale Regulus mu przerwał.
- Właściwie mam jeszcze jedną propozycję. Nawiązuję ona do pierwszej sprawy, dotyczącej ćwiczenia czarnej magii.
- A w jaki sposób? – zapytał Astor, wyraźnie ożywiony.
- Mam na oku kogoś na ofiarą. Jeśli wszyscy się zorganizujemy to damy radę bez pozostawienia żadnych obciążających śladów, a będziemy mogli się dowiedzieć jak działa eliksir, który ostatnio udało nam się nawarzyć. – wyrzucił jednym tchem, wcielając w życie swój plan do końca.
- No proszę, nie poznaję Cię Regulusie. – powiedział Avery. Fakt, takie propozycje rzadko wychodziły od Blacka. Wolał realizować akcję wynikające z antypatii swoich kolegów, niż własnych. Może dlatego, że chyba tak naprawdę nikt w szkole mu się jeszcze nigdy prawdziwie nie naraził. Aż do teraz, choć nie bezpośrednio.
- Rozumiem, że braciszek zalazł ostatnio za skórę bardziej niż standardowo? – zagadnął Mucliber z wrednym uśmiechem.
- Ja nie mam na myśli Syriusza.
- A kogo?
   Nastąpiła pauza, w której Regulus ostatni raz przywołał słowa Elinor i Corinne  dotyczące dziewczyny, której obie nie lubiły i utwierdził się w przekonaniu, że nie będzie musiał tłumaczyć swojego wyboru, który wszyscy usprawiedliwią sympatią Syriusza do tego chochlika i chęcią zrobienia bratu na złość. Po tej krótkiej analizie powiedział i tym samym wydał wyrok:
- Za cel weźmiemy Jules Justice.