niedziela, 19 listopada 2017

28. Stara wiedźma

Remus, jako Prefekt i Huncwot w jednym, często przyprawiał McGonagall o ból głowy.
   Nie był to jednak typowy ból głowy, który zwykle się pojawiał u pani profesor, gdy w grę wchodziła Czwórka Wspaniałych. Było to ciekawe połączenie dolegliwości związanych z uczuleniem na łobuzerstwo oraz niezdecydowaniem, jak w takiej sytuacji postąpić z Prefektem Rozrabiaką. Ciężko wlepia się szlabany komuś, kto uhonorowany odznaką sam może je wlepiać.
   Minerwa wiedziała doskonale, czym kierował się Albus wręczając urząd Prefekta paniczowi Lupinowi. Pierwszym oczywistym i stałym w zestawie filtrów, które musiał przejść kandydat do tej roli był fakt, że Remus należał do dobrych i zdolnych uczniów. Nie chodziło tu bynajmniej to jakąś dyskryminację lub jej brak czy ocenianie uczniów po ich stopniach. Oceny zwyczajnie pomagały stwierdzić kto może sobie pozwolić na dodatkowe obowiązki, bo radzi sobie bezproblemowo z już posiadanymi. Po tak poczynionym przesiewie w worku kandydatów na Prefektów Gryffindoru znalazło się trzech Huncwotów. Jednak mimo ogromnej sympatii, którą darzył chłopców dyrektor, a którą musiał wielokrotnie maskować w momentach ich wizyt w jego gabinecie ( wizyt z wiadomych i nieprzepisowych przyczyn ), nie mógł powierzyć funkcji związanej z pilnowaniem porządku komuś, kto każdy porządek z chęcią burzył dla odrobiny adrenaliny i dobrej zabawy. Prefekt-Syriusz wiedzący o wszystkich dyżurach na korytarzach? Prefekt-James decydujący o przyznawaniu i odejmowaniu punktów np. Ślizgonom? Nie, to nie była wizja zachęcająca.
   Natomiast Remus malował się trochę inaczej. Nie był tak narwany, jak jego przyjaciele i ( choć głośno się do tego nie przyznawał ) cenił całkiem sporą gamę zasad oraz przepisów. Wynikało to po części z tego, że był zdecydowanie dojrzalszy od przyjaciół, a przyśpieszony kurs dorosłości zapewniło mu kilka nieszczęsnych ugryzień, których doznał w dzieciństwie. To właśnie one rozbiły wcześniej niż powinny bańkę beztroski i ukazały goryczki życia. To one sprawiły, że w najmłodszych latach Lupina było dużo strachu i niepewności. Wtedy nauczył się, że są zasady, które muszą istnieć i muszą być praktykowane. Tego typu zasady ratowały mu życie i pozwalały przetrzymywać pełnię za pełnią. A właśnie tymi pełniami odliczał czas do swoich jedenastych urodzin. Nie miał pewności, czy w ogóle ma na co czekać. Pamiętał, że niedługo po tym jak sytuacja z futerkowym problemem niejako się utarła, jego rodzice zaczęli co roku pisać do Hogwartu listy, by dowiedzieć się czy ich syn będzie miał gdzie rozwijać swoje czarodziejskie zdolności, gdy przyjdzie już na to czas. Dostawali bardzo uprzejme, współczujące i bardzo stanowcze odmowy. Sytuacja zmieniła się, gdy urząd objął profesor Dumbledore. On uprzedził państwa Lupin i napisał o tym, że wdraża specjalne środki ostrożności oraz kilka dodatkowych ,,udogodnień” ( dokładnie tak to nazwał - ,,udogodnień”, jakby chciał zapewnić, że szkoła oferuje zajęcia na basenie olimpijskim, nie chcąc by Remus choć przez chwilę poczuł się gorszy ), by ich syn mógł uczęszczać do Hogwartu. Rodzice natychmiast poinformowali o tym liście syna, ale on nie pozwalał sam sobie na radość i entuzjazm dopóki nie otworzył i spokojnie nie przeczytał listu, który w dniu jego urodzin przyniosła do domu szara sowa. Ten list zmienił życie Remusa, profesor Dumbledore je zmienił, dając chłopcu szansę.
   Lunatyk od tamtej pory starał się czerpać ze spełnionego marzenia na sto procent. Cieszył się szkoła, lekcjami, a na każdym posiłku z wdzięcznością patrzył na dyrektora i kłaniał mu się z szacunkiem. Nie czuł się mu nic winny, bo profesor Dumbledore czyniąc ludziom dobre rzeczy, robił to umiejętnie i bezinteresownie. Jednak ostatnią rzeczą, jakiej chciałby Remus było zawiedzenie profesora Dumbledore’a. Przynajmniej na tamten moment. Bo szkoła to nie były tylko lekcje, posiłki i nauczyciele. Nauka w Hogwarcie stała się najszczęśliwszym czasem w życiu Remusa ze względu na przyjaciół, których zyskał.
   Pierwszy dzień i noc w dormitorium były początkiem wszystkiego. Lunatyka to trochę bawiło, ale pamiętał wszystkie żarty powiedziane tej nocy przez Rogacza i Łapę oraz wszystkie historyjki o wpadkach, które zdarzyły się Glizdkowi. To od zawsze był sposób na rozbawienie towarzystwa w wersji Petera – opowiedzenie o tym, jak się zaczepiał w codziennym życiu o własne nogi. Remus był wtedy zachłyśnięty wszystkimi nowościami i z emocji prawie na wstępie się wygadał współlokatorom.
- Piękny widok. – powiedział jedenastoletni James patrząc przez okna na srebrzące się w blasku gwiazd błonia.
- Nie wiedziałem, że z Ciebie taki romantyk. – zażartował Syriusz. – Chcesz chusteczkę czy dasz radę  opanować wzruszenie, które w Tobie wzbiera na widok tego piękna?
- Bardzo zabawne. – odparł Potter, po czym dodał, udając, że ciąga nosem. – Po prostu coś mi wpadło do oka.
Dormitorium wypełnił śmiech.
- Fajnie by było pospacerować nocą po błoniach. – wtrącił się Peter, który jeszcze wtedy nie wiedział, jak łatwo można Syriusza i Jamesa zachęcić do takich wybryków.
- Świetny pomysł. Nocna eskapada, co Wy na to?
- Jestem jak najbardziej za Syriuszu. Na przykład w trakcie pełni Księżyca.
- Nie! – wyrwało się Remusowi, a kiedy zdał sobie sprawę, że skierował na siebie trzy zdziwione i zaciekawione spojrzenia poczuł narastającą panikę. – Po prostu chciałbym iść z Wami, a za te dwa tygodnie, jak wypada pełnia muszę jechać do domu… Odwiedzić mamę, bo… Jest trochę chora.
- Okej. – James powoli potaknął głową i się uśmiechnął. – to za tydzień w sobotę.
- Jestem za. – odrzekł Łapa.
   Remus odetchnął na te słowa z ulgą. Ale gdyby znał chłopaków wtedy tak, jak znał ich obecnie, wiedziałby, że nie odpuszczą i nie dadzą się zbyć tak marnemu kłamstwu. I nie dali. Co prawda, wpierany przez ,,udogodnienia” dyrektora Remus krył swój sekret dosyć długo, ale w końcu i tak przed Huncwotami nic nie miało szansy się schować. Wtedy jego życie zmieniło się diametralnie drugi raz. Albo po prostu drugi raz stało się wspanialsze, a on jeszcze szczęśliwszy. Gdy Syriusz i James pierwszy raz ( i chyba ostatni ) poprosili go wtedy o szczerą i poważną rozmowę, wiedział co usłyszy, ale nie sądził, że będzie miało takie konsekwencję. Był przygotowany, że przez swoją dolegliwość straci przyjaciół, a oni… Nie zostawili go, a teraz łamali wszystkie możliwe zasady – co może akurat nie było strasznie wyjątkową odmianą – i ryzykowali życie, by go wspierać i pokazać, że jest ich przyjacielem na dobre i na złe.
- Wiem, że masz dosyć naszych upierdliwych i zakręconych osób… - zaczął jedno zdanie podczas Tej Rozmowy James.
- … ale jesteś naszym przyjacielem i nie wymigasz się od tego byle jaką futrzaną wymówką. – dokończył Syriusz.
   Cóż, taka przyjaźń to coś wspaniałego. I wystarczający powód, by mimo swojej ogromnej sympatii do dyrektora, dać się ponieść szaleństwom i łamaniu regulaminu. Jednak mimo tego, że już raz w historii zwycięstwo w pojedynku Przyjaźń kontra Zasady, Dojrzałość i Odpowiedzialność, przechyliła się na stronę tego pierwszego, to  profesor Dumbledore stwierdził, że zaryzykuje i sprawdzi, czy wybranie Remusa Prefektem, oszczędzi profesor McGonagall nerwów, a szkole zniszczeń.
   Niestety nic z tego. Przez pierwszy miesiąc czy dwa, oprócz przyjacielskich żartów i chwilowej żartobliwej zmiany przezwiska Remusa na Lunatykący Prefekt, nic nie uległo zmianie. Wtedy też pierwszy raz Minerwa przyłapawszy chłopców stanęła przed dylematem. W końcu ukarała całą czwórkę, ale szlaban Remusa ustaliła tak, żeby jak najmniej osób miało szansę się o nim dowiedzieć. To trochę ruszyło chłopaka.
- Nie chcesz brać udziału w naszych akcjach? – zapytał Rogacz, gdy Remus nerwowo obracając w rękach odznakę powiedział, że coś trzeba zmienić.
- Może noszenie tej blaszki wywołuje pranie mózgu. – zażartował Syriusz.
- Nie, nie o to chodzi. Chcę brać udział, tylko… Lubię Gonagall, ona ogółem jest naprawdę w porządku babką i nie chcę psuć jej krwi bardziej niż to jest w porządku.
- A do którego miejsca jest w porządku?
- Już to kiedyś ustaliliśmy Glizdek. W porządku jest dopóty, dopóki komuś nie dzieje się niezasłużona krzywda fizyczna, psychiczna albo moralna. – odpowiedział Łapa.
- Przekroczyliśmy według Ciebie tą linię?
- Tak, James. Bo co innego ją wkurzyć i to jeszcze w taki sposób, że w duchu w rzeczywistości się uśmiecha, a co innego ją zawodzić i stawiać w niezręcznej sytuacji. A taką jest szlabanowanie Prefekta.
- Ona ma małego fioła na punkcie dobrego imienia Gryffindoru… - przyznał James i się zamyślił. Po kilku sekundach wstał i podszedł do swojego kufra. Pogrzebał w nim chwilę i wyjął pelerynę-niewidkę. – W takim razie, teraz Ty głównie masz mieć ją w przy sobie w trakcie wyskoków i w razie czego – natychmiast się ewakuować.
- I zostawiać Was na pastwę Lwicy?
- Dla nas to dodatkowe wyzwanie – nie dopuścić do tego, żebyś został złapany na miejscu zbrodni, prawda Rogaczu?
- Dokładnie tak Łapo.
   Od tamtej pory Remus albo robił się niewidzialny, albo dostawał zadania najmniej lub w ogóle niezagrożone przyłapaniem, ale wbrew oczekiwaniom nie przytemperował wcale zapędów swoich przyjaciół do rozrabiania i wybuchowych akcji.
   Tak było i tym razem z tym wyjątkiem, że nie była to przecież sztuka dla sztuki. Profesor McGonagall i profesor Dumbledore, jako ludzie bardzo inteligentni natychmiast się domyślili, że jest to wyrównanie porachunków za ,,niewyjaśnione” otrucie Jules Justice. Nie czyniło to oczywiście chłopców usprawiedliwionymi, ale pozwalało spojrzeć nauczycielom w inny sposób na coś, co bez powodu byłoby zwyczajnie przesadzonym aktem międzydomowej agresji.
   Jednak jakby nie patrzeć kara musiała być. Dla wszystkich czy nie, sama Gonagall nie była jeszcze pewna, bo niezbite dowody były tylko niejako na Jamesa, który dał się przyłapać na gorącym uczynku. Co prawda oczywistością było, że nie mógłby sam przygotować czegoś takiego, ale oczywistość to żaden argument czy dowód, a nauczyciele, jako pedagodzy w sumie nie powinni karać za domysły i przypuszczenia. I może nawet by tego nie zrobili, nawet mimo tego, że w korytarzu ataku na Jules-Dariusa było obecnych trzech/czwartych Huncwotów. Tylko, że chłopcy ani przez moment nie kryli się z zachowaniami, które świadczyły o istnieniu jakiegoś planu i jego realizacji. Nie było to kwestia nieuwagi, oni po prostu chcieli: a) Być solidarni z Jamesem; b) Dać szansę ukarać Gonagall liczbę osób choć odrobinę bardziej proporcjonalną do przewinienia; c) Szlabanem podpisać się pod dziełem.
   Minerwa nie wiedziała, który podpunkt był najbliższy prawdzie. Wiedziała natomiast, że gdy Darius i Ślizgoni był zabierani do Skrzydła Szpitalnego przez nauczycieli, a Syriusz, James i Peter stanęli przed nią w szeregu i zapytali, jak jest ich kara była w szoku, ale była też dumna. Z Huncwotów jej zdaniem mieli wyrosnąć naprawdę dobrzy ludzie. Chwilowo kazała im wrócić do dormitorium, a sama udała się do swojego gabinetu, żeby jako wicedyrektor wystosować za pomocą sieci Fiuu wezwania do szkoły dla rodziców Ślizgonów, którzy brali udział w ataku na PseudoJules. Nie zdążyła jeszcze wyjść na korytarz i udać się do SS, a już dostała odpowiedzi zwrotne, zawiadamiające o natychmiastowym przybyciu do szkoły wszystkich wezwanych. Z tonu, jakim były napisane domyśliła się, że czeka ją dziś jeszcze sporo nerwowego wysiłku.
   Kiedy dotarła do drzwi szpitalnych zastała na korytarzu czekających prefektów swojego domu. Lily była tam z poczucia obowiązku i jako osoba poniekąd zamieszana w sprawę, chociażby przez to, że o mały włos sama stałaby się ofiarą bomby, a Remus trochę jako Huncwot zamieszany w sprawę, trochę jako Prefekt pełniący obowiązku. W sumie to ona sam do końca nie wiedział.
- Chciałam zapytać czy mogę w czymś pomóc? – zapytała Lily, celowo używając liczby pojedynczej, mając w pamięci to, że Remus kłamał je prosto w oczy. Była na niego zła i odkąd czekali pod SS nie odezwała się do niego nawet słowem.
- Dziękuję za zainteresowanie. Wydaje mi się, że rzeczywiście miałabym dla Was zadania. – Gonagall nie zwróciła uwagi na liczbę pojedynczą w wypowiedzi Lily, ale Remus tak i tak naprawdę tylko o to pannie Evens chodziło. – Remusie, idź proszę Cię do gabinetu profesora Dumbledor’a i poproś go o przyjście do szpitala. Lepiej będzie jak osobiście zobaczy i usłyszy co się stało panu Patternowi.
- Ten uczeń, którego na noszach przynieśli przed chwilą nauczyciele to był Darius Pattern? – zapytała zaskoczona Lily i spojrzała pytająco na Remusa. Nie chciała, by zabrzmiało to wścibsko, ale doznała lekkiego szoku. Darius był przyjacielem Jules, Lily była tego pewna, więc dlaczego też stał się ofiarą dzisiejszego wyskoku.
- Tak. Został poturbowany przez uprzednio poturbowanych Ślizgonów, których rodziców wezwałam do szkoły. O tym wezwaniu też możesz powiedzieć dyrektorowi. A Ty Lily, idź proszę do głównego holu i poczekaj tam na rodziców naszych czarnoksiężników. – zwracanie się do uczniów po imieniu, zamiast ,,panno Evans, panie Lupin” oraz nazwanie Ślizgonów czarnoksiężnikami świadczyło o tym, że Gonagall jest już wyraźnie zmęczona wydarzeniami dzisiejszego dnia. – Jak tylko się pojawią daj nam znać i potowarzysz im aż ja i pan dyrektor się zjawimy. Wszystko jasne?
   Oboje skinęli głowami i się rozeszli. Remus idąc korytarzami i schodami w kierunku gabinetu dyrektora zastanawiał się, czy patrzenie w obliczu tej sprawy na niego, jako na Prefekta jest chwilowe czy faktycznie Gonagall ma zamiar udawać, że nie wie iż jego zachowanie na zebraniu Prefektów było mała dywersją.
   Remus było poniekąd szpiegiem i wicedyrektorka doskonale o tym wiedziała. Spełniał jednak swoje obowiązki i w związku z tym nie mogła w żaden sposób pozbawiać go funkcji. Nawet tego nie chciała. Ze szpiegiem czy bez Huncwoci i tak robiliby kawały, a tak miała przynajmniej obowiązkowego i sumiennego Prefekta, którego trzeba było przyznać bardzo lubiła. Lubiła z resztą wszystkich czterech, ale do tego nie mogła się za bardzo przyznawać, a już na pewno nie w takim momencie. Wystarczyłoby raz przyznać się do sympatii, a potem za każdym razem pojawiałyby się głosy, że ,,mimo wybryków Huncwoci są łagodniej traktowani, bo  Gonagall ich lubi”. Nawet jeśli nic by się nie zmieniło, takich głosów znalazłoby się całe mnóstwo. Nie można było do tego dopuścić.
   Chłopcy i z tego, i z sympatii Gonagall zdawali sobie sprawę. W końcu, jak można było ich nie lubić?




   Jak można lubić tych pacanów?  
Lily rytmicznie, równym tempem spacerowała z jednego końca korytarza na drugi, próbując się maksymalnie wyciszyć, a to pytanie obracane cały czas w myślach wcale jej w tym nie pomagało. Może było zadane w zbyt bezkompromisowy i przesadny sposób, ale najkrótszy by wyrazić jak się teraz czuła. Albo raczej jak chciałaby się czuć. Bo właśnie takie pytanie chciałabym móc sobie zadać bez podświadomych protestów, a takowe w tym momencie się pojawiały.
   Bo tak naprawdę nie można było powiedzieć, że Evans nie lubi Huncwotów. Działali jej na nerwy, ale nie wynikało z czystej niechęci. Bo w końcu trudno na przykład nie lubić małych dzieci, bo są niedojrzałe i głośne. W tym przypadku było podobnie. Huncwoci ją irytowali, ale to leżało poniekąd w ich naturze. Tak, jak kłamanie, by nie zagrozić powodzeniu misji.
    Dzisiaj ofiarą tego kłamstwa padła właśnie Lily i czuła się z tym źle. Nie dlatego, że dała się oszukać. Przecież w głębi duszy wiedziała cały czas, że Lupin nie jest z nią szczery. Była bardziej zła dlatego, że chciała wierzyć w jego szczerość i się mocno zawiodła. A naprawdę była gotowa dać im szansę. W imię jedności, dojrzałości właśnie oraz powiedzmy pewnego koleżeństwa.
   Chciała się z nimi spotkać i porozmawiać, zobaczyć jak się będą zachowywać w pięcioosobowym gronie, poza ,,blaskiem fleszy”. Zdała sobie sprawę, że nawet zaczęła rozważać, gdzie by poszli w trakcie takiego spotkania, o czym rozmawiali, jak długo…
   Potrząsnęła głową na myśl o tym. Była trochę przerażona, trochę zawstydzona, ale również ( skoro miała moment szczerości przed samą sobą ) rozczarowana. Rozczarowana, że wyszło na jej, co było już maksymalnie dziwne. Normalnie to by się cieszyła, że znowu miała rację, że potrafi trafnie ocenić sytuację, ale nie tym razem. Co się zmieniło?
   Nie potrafiła powiedzieć. Nie potrafiła powiedzieć nic, poza tym, że rozmawiając z Potterem w lochach przez chwilę zobaczyła w nim coś więcej niż pozę. To było tak, jakby dostrzegła, z której strony podważyć wieczko i już delikatnie zajrzała przez szparę do środka. A przecież James zachowywał się dokładnie tak, jak zawsze. Tylko wtedy byli sam na sam i mieli okazję zamienić kilka zdań dłuższych i mniej monotematycznych niż ,,Umówisz się ze mną, Evans?”. Potwierdzało to niejako tezę Remusa, że ona ich tak naprawdę nie zna i nie daje nawet szansy poznać. Trochę było w tym prawdy, a Lily czuła jak kiełkuje w niej ciekawość. Jakby miała przeprowadzić badania poznawcze nad nowym, nieznanym gatunkiem.
   Zaśmiała się w myślach. Chyba przesadziła. Nazywanie ich nowym, nieznanym gatunkiem tylko podnosiło ich do rangi niezwykłych ponadprzeciętnych, a sami się na tej pozycji doskonale i kurczowo trzymali.
   W każdym razie z badań w najbliższym i dalszym czasie nic z tego. Wyraziła się jasno - jeśli Remus powie jej prawdę, ona się z nimi spotka. Lupin skłamał, ona się wycofuje i tyle. Jeszcze by tego brakowało, żeby wyszła na niesłowną albo sama zaproponowała spotkanie. Nie zniży się do czegoś takiego, żeby wyszło, że tak, jak większość szkoły nie może się oprzeć temu huncwockiemu urokowi. Niedoczekanie.
   Spojrzała na wejście do lochów i przystanęła w tym drążeniu wału w podłodze. Postarali się bardzo w swojej huncwockiej skali. Zemścili się na Ślizgonach za otrucie Jules. Już zdążyła poznać przyczynę, ale mimo, że nic nie miała do panny Justice, a nawet jej dobrze nie znała, uważała, że to przesada. Przecież obrażenia, które zafundowali uczniom Slytherinu były w ich słowniku ,,imponujące”, a w jej mniemaniu ,,straszne”. Chociażby Severus – wyglądał, jakby miał rogi, przez ropne narośla, które mu się zrobiły na twarzy, a przecież on nie miał z tym otruciem nic wspólnego.
   Znowu cichy głos podświadomości odezwał się w Lily – Czy na pewno?. Była na siebie zła, że pozwala sobie dopuszczać inną myśl, ale nie była ślepa ani głupia. Widziała, jakie obrót przybierają sprawy, jak zachowuje się Sev i czym zaczyna się interesować. To było więcej niż martwiące i Lily starał się mieć z przyjacielem jak najczęstszy kontakt, żeby dawka słyszanych przez niego światopoglądów miała szansę się choć trochę zrównoważyć. Jednak on nasiąkał nie tym, co trzeba, a Lily była zbyt mądra by tego nie widzieć.
   Najlepszym sposobem byłoby odizolowanie go od reszty tego szemranego towarzystwa. Towarzystwa, które z pewnością stało za podaniem Jules trucizny i które potem z niewiadomego powodu zaatakowało Dariusa. Nie wiedziała w jaki sposób Puchon był w to wszystko zaangażowany, tak samo jak nie wiedziała za wiele o nim samym. Przyjaciel Jules, która jest przyjaciółką Syriusza i reszty Huncwotów. To tyle. No, plus fakt, że ten pierwszy nie lubi się z tymi ostatnimi i odwrotnie. Cóż, w tej kwestii by się chyba dogadali, choć pobudki dystansu i braku ciepłych uczuć były w przypadku chłopaka chyba trochę inne. Jej zdaniem ( tak jej podpowiadała kobieca intuicja ) Darius widział w Jules kogoś więcej niż przyjaciółkę, a w tym wszystkim na drodze stawał mu nagle Mister Hogwartu, czyli panicz Black. Darius był zapewne zwyczajnie zazdrosny, a Syriusz… On nie traktował dziewczyn poważnie ani nie myślał o nich jako kandydatkach na dziewczyny. Wielokrotnie powtarzała to Willow, ale przyjaciółka rumieniła się wtedy tylko i mówiła, że wie o tym i nie ma z tym problemu. Akurat. Will była zadurzona ( z niewiadomych przyczyn ) w Syriuszu, który przyjaźnił się z Jules, w której natomiast durzył się Darius. Gdzieś w tym wszystkim przewijała się jeszcze postać Elinor Durete, Smoczycy Hogwartu, która budziła w Lily masę niepozytywnych uczuć, a która – jak głosiły plotki – spędziła z Syriuszem noc w przystani. Ciekawy układ wychodził, w którym nie była w stanie powiedzieć nic tylko o sympatiach Jules. W ogóle nie była w stanie nic o niej powiedzieć, bo tak naprawdę się nie znały.
   Tylko dlaczego ja teraz o tym myślę? – zadała sobie w duchu pytanie, po czym się zbeształa w myślach, że zamiast się skupić na roli delegatki, którą dostała, bawi się w jakiś psychologiczne rozważania. Lily, trzymaj fason.
   Ledwie zdążyła to pomyśleć, drzwi wejściowe otworzyły się i do holu weszła grupa dorosłych, którzy mogliby figurować w słowniku pod takimi hasłami, jak: ,,powaga”, ,,wyniosłość”, ,,nadęcie”, ,,ponurość”. Innymi słowy – prawdziwy obraz szlacheckiej, czystokrwistej, czarodziejskiej rodziny.
- Dobry wieczór, państwu. – Lily ruszyła do nich pewnym krokiem, uśmiechając się uprzejmie. Zrobiła krótką przerwę, czekając na kulturalną odpowiedź, ale się nie doczekała. Będzie musiała wykreślić ze swojej listy szlacheckich przymiotów wykreślić dobre maniery. Przybyli goście stali stłoczeni w czarnych, długich szatach i albo nie patrzyli na nią w ogóle, albo patrzyli w sposób, w jaki patrzy się na służbę swojej służby. Wyglądali na bardzo znudzonych całą sytuacją. – Nazywam się Lily Evans i jestem prefektem domu Godryka Gryffindora. Profesor McGonagall przysłała mnie…
- Jak się nazywasz? – przerwał się kobiecy, ale bardzo nieprzyjemny głos, dochodzący z tylnego rzędu czarnych płaszczy.
- Lily Evans, pani…?
   Kurtyna czarnych szat się rozstąpiła na boki i przez utworzony w ten sposób szpaler przeszła bardzo powoli i wyniośle para. Mężczyzna, barczysty i poważny był o głowę wyższy od żony i tym samym od Lily. Ust prawie nie było widać za gęstą, ale zadbaną brodą, a oczy patrzyły obojętnie i chłodno, ale kogoś Lily przypominały. Natomiast kobieta, również postawna, a w dodatku zapatulona w wały szaty wydawała się górować nad Lily, choć były tego samego wzrostu. Czarne włosy miała upięte w kok, usta cienkie i ściśnięte w harmonijkę, a oczy… Wystarczyło powiedzieć, że patrzeć w nie wcale nie było przyjemnie. Jedno było pewne – ta para musiała górować nad resztą swoim statusem i była z tego bardziej niż dumna.
- Black. Pani Walburga Black, skoro nie jesteś w stanie sobie przypomnieć. – powiedziała lekceważąco, jednak z należytym naciskiem na nazwisko. Lily na moment wybałuszyła oczy. Rodzice Syriusza.
- Coś nie w porządku? Rozumiem, że to szok spotkać na osobiście, nieprawdaż? – odezwał się niskim głosem Orion Black.
- Z pewnością. – pokiwała głową pani Black. – Ale wróćmy do Ciebie dziewczyno. Evans, tak powiedziałaś?
- Tak, proszę pani. – powiedziała Lily dalej będąc w szoku i przypominając sobie, jak wielokrotnie słyszała Syriusza mówiące o swojej mamie, jako wstrętnej ropusze. Cóż, Lily nie chciała być niemiła, ale dobrze, że jeśli kogoś w ogóle z rodziców przypominał Syriusz, to tatę. Choć wiedziała, że w wypowiedziach Łapy ,,ropucha” odnosiła się do czegoś więcej niż wyglądu.
- Nie przypominam sobie żadnego rodu o tym nazwisku. Poza tym, wszystkie tak naprawdę warte szacunku i uwagi nazwiska mamy teraz przy sobie.
- Kiedyś spotkałem czarodzieja o nazwisku Evans podczas wizyty w Ministerstwie Magii, kiedy odwiedzałem ministra. Barny Evans to jakiś Twój krewny? – dodał pan Black.
- Nie. – powiedziała Lily nie bardzo wiedząc do czego to wszystko zmierza. – Nie mam żadnych magicznych krewnych. Ale wróćmy to powodu państwa przy… - tym razem przerwała jej uniesiona ręka pani Black.
- Żadnych magicznych krewnych?
- Tak, proszę pani. – odpowiedziała Lily, już lekko zirytowana treścią rozmowy.
- Jesteś szlamą? – trudno stwierdzić kto w tym momencie bardziej wytrzeszczył oczy – pani Black czy Lily. W holu zapadła cisza.
- Słucham? – powiedziała panna Evans, kiedy trochę minął szok.
- Nieprawdopodobne. – pani Black już nie patrzyła na Lily mówiąc, a mówiła z wielkim oburzeniem. – To, że z Gryffindoru było już trudne do przełknięcia, nie wiadomo jakie menty są tam przydzielane, a teraz jeszcze to. Orion, czy Ty to słyszałeś? Szlama! Kto by pomyślał, że zostaniemy tak potraktowani…
- Kto by pomyślał, że ktoś rzekomo tak dobrze urodzony i ustawiony, może być zdolny do takiej zachowania. – dobiegło z góry schodów.
   Wszyscy obecni w holu odwrócili się w tamtą stronę. Ze schodów schodziła właśnie Jules, która po tym, jak nie została wpuszczona do Dariusa do SS wracała właśnie zła do dormitorium i bardzo potrzebowała dać upust emocjom.
- Kim Ty jesteś i jak śmiesz mnie pouczać? – Walburga chwyciła się za serce, jakby dostała wyjątkowo mocny cios.
- Jules Justice. Czarownica z baaaaardzo mieszanej rodziny. Rozrysować drzewo genealogiczne? – zapytała ironicznie, stając obok Lily.
- Ty bezczelna smarkulo! Widzicie to? Właśnie przez takich, jak ona sztuka magiczna jest brukana i niszczona. Właśnie przez takich mieszańców nasz świat podupada.
- Ja myślałam, że raczej przez podziały, rasizm i czarną magię, ale do pani widzę jeszcze te informacje nie dotarły. – Jules w odróżnieniu do Walburgi nie podniosła głosu, ale ton miała waleczny.
- Informacje.. do … Nie… nie, nie, nie. – pani Black zaczęła się jąkać i oparła się na mężu z wrażenia. Lily była pewna, że to tylko poza. Walburga Black wyglądała na taką osobę, która jakby chciała ,bez użycia magii podniosłaby swojego męża i wyważyła nim drzwi. – Bezczelność prawdziwa. Czy Ty wiesz, że gdyby nie takie rody, jak Szlachetny i Starożytny Ród Blacków czarodzieje dawno temu by wyginęli. Zawdzięczacie nam wszystko, a jak się odpłacacie? Pchając się tam, gdzie nie powinniście, zajmując miejsca prawdziwych czarodziei, zapominając, że powinniście nam służyć i mieszając swoją brudną krew z naszą.
- Tak się składa, że jeśli chodzi o krew, to mam tą samą grupę, co pani syn Syriusz. Badaliśmy to w ramach jednych zajęć z MUGOLOZNAWSTWA. – Jules podkreśliła należycie to słowo. – Skoro ona ma czystą, a ja nie, to albo  pomylili coś w laboratorium, albo, no nie wiem, czystość krwi to bzdura?
   Lily prychnęła rozbawiona ripostą Jules. Walburga prawie na nią spojrzała z tego powodu, ale w ostatniej chwili się powtrzymała. Coraz bardziej wściekła zwróciła się znowu do Jules.
- Bzdura? Wieki małżeństw tylko z czarodziejami i czarownicami czystej krwi, a Ty mówisz, że to bzdura.
- Tak naprawdę to każdy czarodziej i czarownica ma gdzieś w rodzinie osobę niemagiczną. Inna opcja jest zwyczajnie niemożliwa... – wtrąciła się Lily.
- Zamknij się szlamo! – wydarła się pani Black.
- Nie, to Ty się zamknij, stara wiedźmo! – nie wytrzymała Jules, która jako grzeczna, dobrze wychowana dziewczynka, z natury ugodowa, nigdy się z nikim nie kłóciła i nie odezwała w ten sposób do osoby dorosłej. Cóż, moc wrażeń, którą miała za sobą musiała gdzieś znaleźć ujście i gdyby nie wyjątkowo paskudne zachowanie Walburgi Black, pewnie znalazłoby je w wydarciu się w poduszkę. – Trzeci raz używasz słowa, które jest odrażające i świadczy same najgorsze rzeczy tylko o osobie, która go używa. Skoro to jest zachowanie arystokratyczne, to nic dziwnego, że Syriusz nie chce mieć z rodziną nic wspólnego.
- No tak, czyli kolegujesz się z tym moim nieudanym synem. Z hańbą naszego rodu…
- Hańbą rodu? Czyli ten młodszy, który używa czarnej magii i podtruwa ludzi, to według pani udany egzemplarz?
- A kogo otruł? – zapytał Orion Black ze spokojem i obojętnością. Lily i Jules na niego spojrzały.
- Rozumiem, że od tego zależy państwa reakcja. Jeśli kogoś z ,,brudną” krwią, to jeszcze dostanie za to nową miotłę? – zapytała Lily.
- Nie odzywaj się do mnie. – powiedziała pani Black, sącząc każde słowo i sięgając ręką za pazuchę. Prawdopodobnie po różdżkę, ale dziewczęta nie zdążyły się o tym przekonać, bo za plecami usłyszały kroki.
- Dobry wieczór, państwu. – profesor Dumbledore zaczął tak samo,  jak Lily, ale on doczekał się burkliwych, wymuszonych odpowiedzi. Dyrektorowi towarzyszyła profesor McGonagall, która złapała kontakt wzrokowy z każdą z dziewcząt nakazując im milczenie. Nie było to jednak spojrzenie karcące. Gdyby Lily miała je opisać, zatytułowałaby się ,,Nie warto psuć sobie krwi”. No tak, krwi, jak na ironię.
- Dziękuję panno Evans i Justice za dotrzymanie towarzystwa naszym gościom, a teraz idźcie już proszę do swoich Pokojów Wspólnych. Bez żadnych wycieczek po drodze.
   Dziewczyny pokiwały głowami i ruszyły w drogę, jednak po paru krokach obie zdały sobie sprawę, że zapomniały o jednej ważnej rzeczy i jakby się umówiły, odwróciły się i powiedziały:
- Do widzenia państwu, dobrej nocy i bezpiecznej podróży. – po czym się rozeszły.
   Dyrektor Dumbledore uśmiechnął się pod nosem.
- To jest klasa, nieprawdaż? – powiedział, czym wywołał dość mocno zdziwione miny gości. – No cóż, mamy dość długą rozmowę do odbycia, zapraszam do mojego gabinetu. – Dumbledore wiedział, że czeka go teraz długa i ciężka przeprawa, ale w chwilach, kiedy będzie ciężko, miał zamiar dla uspokojenia przypominać sobie słowa Jules, które było słychać już z oddali.
,,,Ty stara wiedźmo”. Zachichotał cicho. To było coś.


- Nie otworzę tego okna na pewno! Na dzisiejszy dzień mam dosyć wrażeń i jak ktoś mnie zaprosi teraz do przystani, to pójdę tam najwyżej go utopić. – powiedział Syriusz kładąc się na łóżku z silnym postanowieniem, by nie reagować na rozlegające się pukanie w okno.
- Ty, Łapo masz dość wrażeń? Może jesteś chory? – zażartował Remus.
- Chory, bo nie wszystko idzie po jego myśli.
- A Ty James pewnie jesteś zadowolony, że Jules jest na nas wkurzona.
- Chyba głównie na Ciebie jednak.
- Super, umiesz pocieszyć przyjaciela. Otwierasz to okno na własną odpowiedzialność! – dodał Łapa, widząc jak Potter podchodzi do okna.
- Przestań wzbudzać panikę. Popatrz na Glizdka. Biedny się schował pod kołdrę ze strachu przed otworzeniem okna.
- I pewnie ze strachu też chrapie. – dodał Lunatyk. W tym momencie James otworzył okno, a do środka wleciała i od razu wyleciała sowa, wypuszczając przy tym na podłogę mały rulonik pergaminu.
- To nie była sowa Jules? – zapytał Lupin.
- Zdecydowanie. Bo jest to liścik od Jules do Syriusza. – powiedział Rogacza rozwijając papier.
- Pokaż. – Łapa doskoczył do Jamesa w dwóch krokach. Przeczytał liścik i parsknął śmiechem.
- Co tam?
- Uwaga. – powiedział Syriusz, odchrząknął teatralnie i przeczytał:

Syriuszu!
Nie dziwię Ci się zupełnie, że masz alergię na swoją matkę. Jest prawie tak urocza, jak smocza ospa, z tą różnicą, że na ospę jest lekarstwo. Mówiąc krótko – nie polubiłyśmy się.
Jules
PS
Trochę mogłam Ci pogorszyć niektórymi tekstami sytuację w domu, więc jakbyś musiał szukać nowego lokum to mój adres znasz.

- No proszę. Chyba już nie jest zła. – podsumował Rogacz.
- I najwyraźniej miała wątpliwą przyjemność poznania mojej  mamusi.
- A że jesteś niezmiernie podobny do mamy z wyglądu i charakteru, to nagadanie pani Black, sprawiło, że przeszła jej złość na panicza Blacka.
- Bardzo, bardzo, bardzo zabawne Luniaczku. – powiedział Syriusz, kładąc się znowu na łóżko. Popatrzył na liścik i się uśmiechnął.
   Teraz mógł już spokojnie iść spać.

poniedziałek, 16 października 2017

27. Kolejka górska

Dla zabawy? Nie, za duży rozmach. Z zemsty? Ale za co. W ramach testów wstępnych ich nowych wynalazków? Nie, to bardziej wyglądało na gwóźdź programu niż próbę generalną.
   Taką myślową dyskusję prowadziła ze sobą Jules spacerując po korytarzach w lochach. Nie można było powiedzieć, że podziwia ich dzieło, bo owo dzieło, a raczej dzieła w tłumnym pochodzie zawędrowały jakiś czas temu do Skrzydła Szpitalnego w asyście kilku nauczycieli. To, co teraz oglądało pretendowało raczej do tytułu miejsca zbrodni. Tylko, że to miejsce zbrodni było już obejrzane i zabezpieczone przez ,,techników” w osobie profesorów. Zajęło to im dłuższą chwilę – lochy były całkiem sporym terenem, a poza tym ( i wszyscy musieli to przyznać ) zaklęcia Huncwotów do byle jakich nie należały. Świadczyć o tym mogły dokładne ślady w postaci jakby czerwonych linii na ścianach, które zostały po detonacji, ale również po całkowitym odbezpieczeniu terenu. Nauczyciele z pewnością nie mieli zamiaru dać im za wygraną, ale najwyraźniej w tym momencie mieli ważniejsze sprawy na głowie, na przykład spuchniętych Ślizgonów w SS. Dlatego właśnie nie protestowali szczególnie gorliwie, kiedy po wyjściu z lochów zobaczyli pokaźną grupkę uczniów zgromadzoną w holu. Wszyscy czekający aż nauczyciele opuszczą lochy, otwierając je na nowo na ruch uczniowski, na widok pedagogów okazali nagle nadmierne zainteresowanie swoimi butami lub banalnymi uwagami towarzyszy o tym, że ,,Jutro będzie ładna pogoda”. Nie wiedzieć czemu nikt się nie nabrał na tą ,,świetną” grę aktorską i przedstawianą za jej pomocą obojętność, dlatego profesor Flitwick postanowił zabrać głoś:
- Niech nikomu nie przyjdzie do głowy bałaganić w lochach, dopóki… Po prostu, aż do odwołania. Zrozumiano? – powiedział, ale nawet nie czekał na twierdzące kiwnięcia głów swoich uczniów i mijając ich, udał się na schody, za następny cel obierając szpital. Był wyraźnie zmęczony porządkami w lochach, a do tego może nawet zniesmaczony całą zaistniałą sytuacją. Huncwoci, gdyby to widzieli być może choć na moment zmusiliby się do krótkiej refleksji. Lubili profesora Flitwicka i na jego lekacjach starali się nie robić dowcipów. A przynajmniej nie takich ekstremalnych.
   Jules postanowiła, że im powie o wycieńczeniu Flitwicka, bo ją samą tak ono ruszyło, że postanowiła faktycznie zrezygnować z wycieczki po lochach trasą Huncwockiego Zniszczenia. Znaczy, w pierwszej chwili powzięła takie postanowienie, ale gdy zobaczyła, że sekundę po zniknięciu nauczycieli z horyzontu wszyscy ,,przypadkowo” czekający w holu uczniowie ruszają tłumnie w kierunku schodów do lochów… Stwierdziła, że ona jedna dodatkowo nie zrobi zbyt dużej różnicy w sianiu spustoszenia w lochach. Poza tym, bądźmy szczerzy – zżerała ją ciekawość.
   Kiedy tak włóczyła się żółwim, jak na nią tempem po korytarzach, mijając innych zwiedzających, którzy śmiali się albo wydawali z siebie okrzyki podziwu, zastanawiała się nie tylko nad intencją Huncwotów, ale też nad tym, czy gdyby nie unikała ostatnio Syriusza dowiedziałaby się wcześniej o szczegółach akcji. Może nie zdradziliby jej wszystkiego, ale uchyliliby rąbek tajemnicy, nie wytrzymaliby inaczej, nawet jeśli miała to być wielką niespodzianka. W końcu uważali ją za… Westchnęła. No właśnie, za kogo? Ona ich traktowała jak przyjaciół, ale od dziecka miała skłonność do otwierania się i dawania całego serca każdemu, kto wykazał choćby najmniejszą chęć przyjęcia jej przyjaźni. Zdarzyło się, że się na tym dość mocno przejechała i od tamtej pory starała się być ostrożniejsza. Tylko, że niełatwo jest walczyć z własną naturą. Naturą mówiącą, że każdy jest dobry, zasługuje na zaufanie, miłość…
   Czy ja jestem naiwna? – zadała sobie to pytanie po raz n-ty.
   Bardzo chciała, żeby odpowiedź brzmiała nie. Choć kiedyś, kiedy Darius jej to zarzucił, rzuciła coś w rodzaju, że odrobina naiwności w życiu jest potrzebna i wręcz to życie upiększa.
- Naiwność i nadzieja występują moim zdaniem w pakiecie. A ja z nadziei rezygnować nie mam zamiaru.
   Dokładnie tak powiedziała i w kwestii nadziei nie zmieniła zdania. Chciała mieć nadzieję, że jest na tyle fajną osobą, że zasługuje na prawdziwą, szczerą przyjaźń. Nawet na przyjaźń Huncwotów. Tylko, że ostatnio na tej płaszczyźnie nawarstwiały jej się tylko wątpliwości. Częściowo płynęły one z jej dawnych doświadczeń, ale z tym potrafiła sobie radzić. Kolejną część fundował jej Darius nieprzychylnymi tekstami na temat czwórki Gryfonów, z których można by już złożyć trzytomową książkę. Wiedziała, że jest do nich uprzedzony, ale jeśli ktoś truje ci w kółko to samo, codziennie i to po kilka razy, to coś ci zostaje w głowie, w postacie małego potworka, który skutecznie chwieje fundamentami wszystkich twoich przekonań.
   I w końcu ostatnia część jej wątpliwości. Cóż ją można było zamknąć w jednym słowie – Elinor.
   Wiedziała doskonale, że żadna z sióstr Durete za nią nie przepada ( mówiąc delikatnie ) i nie mogła powiedzieć, że by ona darzyła je wielkim uczuciem. Jules co prawda należała do osób, które nie lubiły być w czymś w rodzaju konfliktu z nikim, a zwłaszcza gdy konflikt nie miał ku istnieniu żadnych podstaw. Jednak nauczyła się czasem odpuszczać. Odpuściła próbę zawarcia bliskiego koleżeństwa z Elinor i Corinne i starała się zwyczajnie nie wchodzić im drogę. Nie ze strachu, gdyby ktoś miał w tym aspekcie wątpliwości. Zwyczajnie dla oszczędzenia sobie nerwów. Do tej pory nie były to starania jednostronne. Jednak ostatnio, kiedy Elinor zaczęła kręcić się wokół Syriusza, również sama Jules miała z nią więcej styczności. Irytującej styczności.
   Irytacja nie wynikała bynajmniej z zazdrości. Wiedziała, że tak zainterpretowałyby całą sytuację Meredith i Olivia, dlatego wolała nie wylewać przy nich swoich nerwów. Naprawdę to, że miała wątpliwości, to, że ostatnio Elinor denerwowała ją jeszcze bardziej, to, że unikała kontaktu z Syriuszem po tej akcji przed gabinetem dyrektora – nie wynikało z zazdrości. Syriusz był jej przyjacielem i nie patrzyła nigdy wilkiem na kręcące się przy nim dziewczyny. Niestety Elinor najwyraźniej miała na temat jej stosunku do panicza Blacka odmienne zdanie i w związku z tym zwiększyła swoją aktywnością pod adresem Jules, z chęcią ( w jej mniemaniu ) spowodowania u panny Justice prawdziwego zielenienia z zazdrości.
- To była zimna noc, ale w tak gorącym towarzystwie nie odczuwałam chłodu, nawet mimo mokrego ubrania.
- Rozgwieżdżone niebo czy oczy Syriusza Blacka? Ja wybieram to drugie, bo wolę to, co najpiękniejsze.
   Takie i tym podobne teksty rzucała Elinor za każdym razem, gdy wiedziała, że Jules ją słyszy, a Jules poważnie to zaczęło irytować, ale ( jak zapewne Jules znowu by podkreśliła ) nie z powodu treści. Denerwujący był ton i okoliczności. Panna Durete zawsze takie teksty rzucała, gdy w pobliżu był tłum i zwracała swoją zadowoloną z siebie twarzyczkę w kierunku Jules. Powodowało to oczywiście szepty i ukradkowe, ale nie niezauważalne spojrzenia w kierunku Puchonki, w której niektórzy zaczynali widzieć zranioną i porzuconą przyjaciółkę Syriusza Blacka. Podobne szum szeptów towarzyszył jej przez pierwszy miesiąc, kiedy zbliżyła się do Huncwotów. Tylko, że wtedy w przyklejonej do niej łatce nie było przymiotników ,,zraniona” i ,,porzucona”.
   Była po prostu ich przyjaciółką i nadal tak naprawdę chciała nią być. Choć wiedziała, że również jej ostatnie zachowanie nacechowane unikami i brakiem kontaktu nie było wzorowe. Jednak straciła zaufanie, jeśli nie do wszystkich Huncwotów to przynajmniej do Syriusza. I o to w tym wszystkim chodziło – o zaufanie.
   Gdyby Syriusz nie udawał, że Elinor jest mu obojętna, gdyby nie wystawił jej do wiatru razem z resztą huncwockiej bandy, gdyby wtedy pod gabinetem powiedział cokolwiek, a nie zamilkł, jakby chciał jej dać do zrozumienia, że to nie jest sprawa i nie powinna się tym, co widzi interesować. I nie interesowała się, tak samo, jak doskonale wiedziała, że to nie jej sprawa i że Syriusz nie jest jej winny żadnych tłumaczeń. I by takowych od niego nie wymagał, gdyby nie wszystkie jego poprzednie deklaracje.
- Jesteś naszą przyjaciółką, a ten wyrok występuje tylko w formie dożywocia.
- Nie ma niczego gorszego niż zdradzić czy okłamać przyjaciela.
   Właśnie te dwie wypowiedzi Syriusza wypłynęły na wierzch jej wspomnień. Właśnie one sprawiły, że w Jules podświadomie zrodziły oczekiwania, by być informowaną o tak ważnych aspektach życia Syriusza. Tylko czy uwierzyłaby mu w jakiekolwiek tłumaczenie? Chyba nie, skoro nie dała mu na nie szansy, wtedy w Wielkiej Sali. A może wręcz odwrotnie – wiedziała, że cokolwiek usłyszy, przyjmie bez zastrzeżeń i otworzy Łapie czystą kartę. I tego się bała. Zaufać i znów się zawieść.
   Rozmyślając o tym robiła dalej rundkę po lochach, ale pochłonięta już dłuższą chwilę własną głową, a nie widokami, zauważyła że weszła w ślepy zaułek. Odganiając natrętne myśli, westchnęła i odwróciła się na pięcie z zamiarem powrotu do dormitorium. Tylko, że ktoś zaszedł jej drogę.
- Cześć. Przepraszam, nie chciałem Cię przestraszyć. – powiedział Syriusz, widząc jak Jules gwałtownie wciąga powietrze i łapie się za serce.
- To czego się tak skradasz? – powiedziała i przeniosła rękę z serca na czoło.
- Mam do we krwi, nie umiem inaczej chodzić, jak tylko bezgłośne, jak na Huncwota przystało. – odpowiedział z zadowolonym z siebie uśmiechem.
- Oczywiście, zapomniałam, że tytuł Huncwota działa podobnie, jak kryptonit.
- Co takiego?
- Taki kamień, który dał super moce… Nieważne, wydaje mi się, że prawie przyprawiłeś mnie o zawał, nie dla rozmowy o Supermanie.
- A nie masz zamiaru tej rozmowy unikać? – podniósł brew, wyraźnie szczerze zaskoczony.
- Niespecjalnie mam jak uciekać, odciąłeś mi drogę. – wskazała wymownie oczami za siebie, na ścianę.
- Myślę, że gdybyś się postarała dałabyś radę. Choć rozumiem Twój spadek silnej woli – nie mając za kim się schować, nie jesteś w stanie stawiać oporu mojemu nieodpartemu urokowi.
- Syriuszu, ja wiem, że żarty to jest Twój sposób praktycznie na wszystko, ale uwierz, że wolałabym teraz same suche konkrety. – powiedziała, pozwalając sobie w duchu na delikatny uśmiech.
- No dobrze, tylko, żeby odbyć tą ważną rozmowę, potrzebujemy bardziej ustronnego miejsca, a Ty przed chwilą zasugerowałaś, że jak Ci odsłonie drogę to uciekniesz.
- Nie ucieknę.
- A jakie ja mam powody, by Ci ufać? – powiedział Łapa i naprawdę nie miał na myśli niczego złego, tylko zwykłą przekorę, ale trafił w czuły punkt.
- Na pewno jakieś masz, w odróżnieniu ode mnie, jeśli chodzi o ufanie Tobie.
   Syriuszowi mina trochę zrzedła. Wiedział, że Jules jest wojowniczą osóbką i również jak on bardzo honorową i dumną. Był pewny, że gdyby ją mocniej zdenerwował, to odeszłaby stąd i nie zatrzymałby ją zapewnieniami o posiadaniu nie wiem jak ciekawych informacji.
- Rozumiem. To idziemy?
- Prowadź.
   Syriusz obrócił się na pięcie i ruszył, a Jules szła za nim. Była honorowa i dumna to prawda, ale prawdą też było, że nie potrafiła się długo gniewać i kłócić. Dlatego doszła do wniosku, że to właśnie lęk, że za łatwo da Syriuszowi następną szansę zmuszał ją do uników. Bo choć nie kładłaby tego na karb uroku osobistego Łapy, to może faktycznie gdyby nie Darius, już wtedy w Wielkiej Sali odbyliby rozmowę, która dopiero ich czekała. Jednak Jules stwierdziła, że nie będzie niczego Syriuszowi ułatwiać i ze wszystkich sił postanowiła udawać niewzruszoną i zagniewaną. Przynajmniej tak długo, jak da radę.
   Szli w milczeniu, a Syriusz starał się wybierać drogę w takim sposób, by spotykali na niej jak najmniej ludzi, duchów itp. Wychodziło mu to całkiem nieźle, bo zanim weszli do tajnego przejścia prowadzącego na błonie, minęli zaledwie trzy osoby, w tym dwie tak były zajęte całowaniem, że nawet ich nie zauważyli.
   Kiedy już doszli do wyjścia z tajnego korytarza i zimny wiatr przeniknął ich aż do kości, Syriusz machnął różdżką i otoczył ich ciepłą powietrzną bańką.
- Zakładam, że to taka bańka, a nie tylko sama Twoja obecność uchroniła Elinor przed zmarznięciem. – powiedziała Jules w pełni świadoma swojej złośliwości.
   Syriusz odwrócił się i spojrzał na nią, jakby walcząc sam ze sobą. W końcu jednak postanowił trzymać się poczynionych wcześniej sam ze sobą ustaleń.
- Dojdę do tego. Ale najpierw – zauważyłaś, że się ani razu nie odwróciłem, żeby sprawdzić czy za mną idziesz? Ufam Ci. – powiedział dumny i się uśmiechnął. Powtrzymać się przed odwracaniem i tym samym pilnowaniem terenu wokół siebie to był dla Łapy faktycznie spory sukces.
- Albo liczyłeś na to, że ktoś mnie z cichacza porwie, zatykając usta dłonią… - zaczęła Jules, ale coś jej przerwało.
- Właśnie tak? – zapytał Syriusz, trzymając dłoń na ustach Jules. – Wiem, że lubisz być przekorna i złośliwa. – Jules próbowała coś powiedzieć, mimo prowizorycznego knebla i Syriusz zrozumiał doskonale co. – Tak, zgadza się, ja też taki jestem. Ale mimo tych wszystkich moich okropieństw przyszłaś tu ze mną i wyraziłaś chęć wysłuchania, więc czy mógłbym przejść do rzeczy? – zapytał i odetkał jej usta. Ale ona milczała. – Jules? Ah, okej, rozumiem. Ty już słuchasz tak zawzięcie, że nawet słowa nie wykrztusisz, dziękuję. – powiedział, wyraźnie rozbawiony zadziornością Puchonki. To była jedna z jej cech, od których praktycznie się uzależnił. – W takim razie uwaga. Chciałbym Ci Jules powiedzieć: Przepraszam. Przepraszam Cię bardzo.
   Zapadło kilka sekund ciszy, ale tylko kilka sekund.
- Jej, naprawdę nieźle, nie spodziewałam się czegoś takiego. Bo rozumiem, że to koniec Twojej wypowiedzi?
- To już Twoja decyzja.
- Jak to?
- Jeśli chcesz mogę Ci wszystko wytłumaczyć od początku do końca, ale nie chcę żebyś potem uważała, że ja się tylko tłumaczyć potrafię na tysiące różnych sposobów. Dlatego po pierwsze robię to, co najważniejsze, czyli Cię przepraszam. Szczerze i z głębi serca. Za wszystko, czym mogłem Cię zranić. – Syriusz powiedział to z taką mocą, a sam gest rezygnacji z tłumaczeń był tak powalający, że Jules aż przysiadła na kamieniu leżącym na progu tunelu.
- Rzeczywiście imponujące i niezwykłe, jak na złotoustego Syriusza Blacka. – powiedziała i uśmiechnęła się, zdając sobie sprawę, że informuje go w ten sposób, że jej obronne mury puściły.
- Stać mnie na takie gesty, ale tylko dla przyjaciół.
- Nie wycieraj sobie ust tym słowem, dobrze? Zbyt łatwo je rzucasz moim zdaniem albo mamy po prostu innego jego definicje.
- Mamy takie same. Jeśli nie wierzysz, poproś o tłumaczenie.
- I wyjdź na taką, co to nie panuje nad swoją ciekawością? Luzik, wytrzymam. – powiedziała i założyła ręce na piersi, ale kiedy spojrzała na minę Syriusza, dodała – Ale Ty nie wytrzymasz, co?
- Wytrzymam, udowodnię Ci to bezproblemowo. Zwyczajnie przypominałem Ci, że istnieje więcej niż jeden scenariusz naszej rozmowy.
- Jakbym w ciągu tej całej minuty dostała amnezji. Dobrze, nie chcę żeby Ci żyła pękła albo żebyś eksplodował z nadmiaru nagromadzonych na dysku twardym tłumaczeń i dlatego proszę o te, przygotowane dla mnie.
- Bardzo zabawne. – powiedział ironicznie Syriusz, ale się uśmiechnął. Może i Jules nie wybaczyła mu jeszcze wszystkiego, ale dała mu szansę to pełne wybaczenie dla siebie wyjednać. – W takim razie – odchrząknął – opowieść czas zacząć.
- Rozumiem, że ta dramatyczną pauza buduje emocje?
- Nie do końca o to chodzi. Zwyczajnie nie wiem od czego zacząć, a myślałem o tym już niejednokrotnie.
- Nie wiesz od czego zacząć, żeby było efektowne i wbijające w krzesło, a w tym przypadku w kamień, do granic możliwości?
- Dokładnie, ale pamiętaj, że staram się tak tylko i wyłącznie dla swoich słuchaczy, czyli w tym przypadku dla Ciebie. Nie chciałbym, żebyś straciła szansę dostania wypieków z wrażenia przez niewłaściwe ułożenie przeze mnie wątków tej historii.
- Już ich dostałam od czekania, więc teraz masz już z górki. – odrzekła Jules, kompletnie pozwalając sobie zapomnieć o tym, że była zła na Syriusza. On to widział i to dodało mu skrzydeł, by rozpocząć Wielkie Wytłumaczenie.
- Wiesz, że Elinor Cię nie lubi?
- Naprawdę? Chcesz mi powiedzieć, że niepotrzebnie zrobiłam kolaż z naszymi zdjęciami z podpisem ,,Przyjaźń na zawsze”?  - zapytała sarkastycznie Jules, a dla dodania dramaturgii wytrzeszczyła niby z przerażenia oczy.
- Niestety chyba faktycznie niepotrzebnie. A wiesz co jest jednym z powodów jest niechęci?
- Oświeć mnie.
- Jest sympatia do mnie, a co za tym idzie – zazdrość o naszą przyjaźń.
- Nie patrzyłam na to w ten sposób, przyznaję bez kpiny.
- A wiesz kto bardziej niż lubi Elinor?
- Ty?
- Bardzo zabawne, choć byłaś blisko, bo drugi panicz Black.
- Regulus zadurzył się w Elinor? – Jules była w lekkim szoku, ale w sumie po zastanowieniu stwierdziła, że nie widzi w tym niczego dziwnego. Elinor była zołzą, ale bardzo atrakcyjną.
- Już wielokrotnie Ci wspominałem, że to ja jestem ten bardziej udany w naszym rodzeństwie.
- No tak, ale możesz mi teraz wytłumaczyć w jakim celu przedstawiłeś mi to drzewo sympatii i antypatii?
- Bo od niego wzięło się Twoje otrucie. – powiedział Łapa z bardzo poważną miną. Jules aż się wyprostowała. – Chcesz zgadywać, czy Ci to wszystko wyłuszczyć?
- Ja miałam przecież tylko słuchać. – powiedziała Jules, starając się ukryć emocje. Kiedy temat otrucia był świeży, wiedziała, że będzie nim bombardowana i miała czas by przygotować maskę optymizmu. Ale teraz, gdy temat wypłynął niespodziewanie… Poczuła, że drży wewnętrznie na samo wspomnienie, jak blisko była końca.
- Regulus lubi Elinor, a Elinor nie lubi Ciebie, bo ja Cię lubię i to bardzo. W tej sytuacji Regulus wymyśla, że jeśli z pomocą Śmierciożerców Juniorów Ci zaszkodzi, to wkupi się w łaski Elinor. Jeśli natomiast chodzi o bezoar w mojej kieszeni… Cóż, nie jest jeszcze totalnym psychopatą, nie posunąłby się do ostateczności. Poza tym, wydaje mi się, ale to są tylko moje domysły, miał nadzieję, że jak Cię uratuję, to się do siebie zbliżymy i Elinor przestanie za mną latać.
- Aha. – tylko tyle była w stanie powiedzieć Jules. Czyli ktoś, a konkretnie Regulus, podał jej truciznę, bo Elinor za nią nie przepadała? Jej krzywda miała byś sposobem na podryw. To było tak straszne i szokujące, tak niepasujące do obrazu świata pielęgnowanego przez Jules, który jest pełen dobra, że aż się jej w głowie zakręciło.
- Wszystko w porządku?
- Oczywiście. – powiedziała to słabym głosem, ale z sarkazmu nie zrezygnowała.
- Mogę kontynuować? Czy wolisz to najpierw przetrawić?
- Wolę, żebyś mnie szybko i za jednym zamachem zbombardował.
- Okej, to następną bombą jest to, że wiem to wszystko od Elinor.
- Chyba się przesłyszałam.
- Nie. Regulus jej się pochwalił, a ona stwierdziła, że jest to świetny materiał do położenia fundamentu pod naszą znajomość. Wtedy, kiedy poszedłem w nocy do przystani, żeby się z nią spotkać o wszystkim mi opowiedziała.
- Tak po prostu?
- Niezupełnie. – powiedział Syriusz wyjątkowo niechętnie, więc Jules, mimo szoku, który dopiero powoli z niej odchodził, postanowiła drążyć tą kwestię.
- Mógłbyś rozwinąć tę myśl?
- Obiecała mi informacje i zapewnienie Tobie immunitetu za… Za mnie. – powiedział Syriusz, krzywiąc się, a widząc niepewną minę panny Justice, dodał. – Miałem się z nią spotykać, a ona w zamian powiedziała mi wszystko o Twoim otruciu i obiecała dopilnować, by żaden atak na Ciebie się nie powtórzył. Oczywiście wszystkie szczegóły miały zostać między nami, a ja miałem być przekonywujący.
   Zapadła chwila ciszy, w której słowa Syriusza miały szansę należycie wybrzmieć. Jules patrzyła na niego rozumiejąc, co było zawarte w wypowiedzi Syriusza – poświęcił się dla niej, bo chciał ją chronić. Chronić tak, jak deklarował się zawsze bronić swoich przyjaciół. Bronić, choćby swoim kosztem. Czyli ona naprawdę była jego przyjaciółką. Tak ją to wzruszyło, że jedyne co była w stanie powiedzieć, to:
- Dziękuję.
   Tyle wystarczyło, Syriusz zrozumiał i się uśmiechnął. Teraz mógł przejść już do tej ciekawszej części tej historii, części pełnej triumfu.
- To w dalszym ciągu nie wszystko.
- To może ja zejdę z tego kamienia i usiądę na ziemi, żeby nie spaść, bo czuję, że kolejna sensacja mnie stąd zrzuci. – powiedziała Jules i zaczęła wstawać ze, szczerze powiedziawszy, niezbyt wygodnego siedziska. Usiadła po turecku na ziemi, a Syriusz zajął miejsce naprzeciwko niej.
- Ten dzisiejszy atak na Ślizgonów to była zemsta za Twoją krzywdę dla winnych i przestroga dla niewinnych. – powiedział Syriusz i patrzył z lubością na reakcję Jules. Dziewczyna słusznie zeszła do parteru, bo aż cała skamieniała na słowa Łapy.
- Zrobiliście coś takiego… Zdemolowaliście… Ich wszystkich posłaliście… Dla mnie? – wyjąkała, gdy odzyskała głos.
- Tak. I nie mówię Ci tego, żebyś czuła, że jesteś nam coś winna albo żeby Ci się pochwalić jacy jesteśmy cudowni. Mówię to, bo wiem, że Tobie wstrząsu trzeba, by uwierzyć, że jesteś dla nas naprawdę cenną osobą i prawdziwą przyjaciółką. A jak będziesz miała ku temu jeszcze kiedyś wątpliwości, to wysadzimy tym razem cały parter, łącznie z Wielką Salą.
- I moim Pokojem Wspólnym, jakbyś zapomniał. – powiedziała, po czym przysunęła się do niego i mocno go przytuliła. – Za to też dziękuję, naprawdę. Doceniam Wasze zaangażowanie i wysiłek.
- Ale? – powiedział Syriusz, czując jak jej włosy łaskoczą go w nos. Bardzo ładnie pachniały.
- A skąd wiesz, że jakieś jest? – zapytała, odsuwając się.
- Bo Cię znam. – powiedział pewnym siebie głosem i zrobił Jules miejsce na podłodze koło siebie.
- Okej, w takim razie: Doceniam, ale nie róbcie tego więcej. Wiesz, że zasadniczo jestem pacyfistką.
- Nie do końca.
- Będziesz się ze mną kłócił?
- Tak, bo moim zdaniem wyraziłaś się nieprecyzyjnie.
- Ah tak? To słucham, pani profesorze. Postaw mi psychologiczną diagnozę.
- Jesteś pacyfistką, jeśli chodzi o odpłacanie za krzywdę, która dotknęła bezpośrednio Ciebie. Natomiast w przypadku, gdy ktoś podnosi rękę na osoby Ci bliskie… Mówiąc delikatnie Twój pacyfizm jest kneblowany, wiązany i wrzucany do ciemnej piwnicy.
- Ale obrazowo to przedstawiłeś. Muszę przyznać, że to trochę martwiące, że tak dobrze potrafisz przewidzieć moje reakcje.
- Pocieszę Cię, że nie zawsze. Nie spodziewałbym się nigdy tego chowania za Dariusem w Wielkiej Sali.
- I bardzo dobrze, nie lubię być przewidywalna. W moim mniemaniu ludzie przewidywalni są nudni.
- Potwierdzam. – Łapa spojrzał elektryzująco na Jules, na co ona zerwała się na równe nogi.
- Dobra dosyć tego, wracamy do zamku. Ty jak za długo przebywasz sam na sam z dziewczyną to nie panujesz już kompletnie nad trybem Don Juana. A wszystkie jego atuty i atrybuty powinieneś raczej zostawić dla swojej nowej dziewczyny.
- Bardzo zabawne. – powiedział panicz Black i wstał, by ruszyć za Jules korytarzem w kierunku zamku. Prawda była taka, że nie miał jeszcze ochoty wracać, bo stęsknił się za Puchonką przez ten czas spotkaniowej abstynencji i dobrze mu się z nią rozmawiało. Jednak postanowił nie protestować, by nie wyszło na jaw, że ma do dziewczyny słabość, do której nie chciał się przyznać nawet przed samym sobą.
- Martwiący jest Twój brak sprzeciwu dla określenia ,,nowa dziewczyna”.
- Bo nie jest to warte żadnego komentarza. Poza tym, dnia dzisiejszego straciła już całkowicie swoją przewagę.
- Myślisz, że ta zemsta ją powtrzyma i zniechęci do dalszego podjudzania?
- A co? Boisz się o swoje bezpieczeństwo? Zawsze możemy na zmianę pełnić z chłopakami przy Tobie dyżury.
- Nie boję, ale się zastanawiam, czy Elinor tak łatwo da za wygraną, skoro już jej się udało Cię zdobyć.
- Czyli chcesz mnie jej rzucić na pożarcie?
- Dokładnie. Chcę, żeby Smoczyca spaliła Cię na popiół, żebym ja mogła spokojnie spać. Za kogo Ty mnie masz?
- Za kogoś, kto w życiu by na to nie pozwolił i nie zgodził się na to, żebym się tak poświęcał. Właśnie dlatego znaleźliśmy sposób, żeby pozbyć się przynajmniej większości problematycznych jednostek.
- Zamieniam się słuch w takim razie.
- Zemsta w lochach to była główna i bardziej pokazowa część planu. Ale miał on jeszcze drugi, niemniej ważny tor. Kiedy James robił wielkie BUM, ja spotkałem się z Regulusem i dopilnowałem, by tylko mocniej zapragnął dobrać Ci się do skóry…
- Dziękuję bardzo… - wtrąciła Jules z miną, która wyrażała zaciekawienie i zdziwienie jednocześnie.
-… Zapewniłem w ten sposób, że Śmierciożercy Juniorzy, w takim czy innym stanie, zasadzili się dziś na Ciebie w jednym z korytarzy i puścili w Twoją stronę całą salwę zaklęć i uroków…
- Nie przypominam sobie takiego incydentu… - starała się zażartować Jules i ukryć w ten sposób swoje kompletne skonfundowanie.
- Peter Cię śledził i dopilnował, by w odpowiednim momencie nas zaalarmować, byśmy wezwali nauczycieli, którzy przyłapali tą bandę na gorącym uczynku. Myślę, że w tym momencie dyrektor wysyła listy do ich rodziców, by natychmiast zjawili się w zamku, w większości po odbiór swoich pociech.
- Syriuszu, ja nie za bardzo rozumiem, o czym Ty mówisz.
- O eliksirze wielosokowym. Peter korzystając z zamieszania, które wybuchło po eksplozji, przekazał go Dariusowi, który wtajemniczony w cały plan…
- CO?! – Jules aż stanęła z wrażenia.
- Powiem Ci, że jestem w szoku, że Meredith i Olivia faktycznie nie puściły pary z ust. Widziały mnie i Dariusa na moście, jak poszedłem mu zaproponować uczestnictwo w planie, ale obiecały, że nie pisną Ci ani słowa.
- Zaproponować uczestnictwo? Tak nazywasz fakt, że jak rozumiem, Darius w mojej postaci został wystawiony na atak Ślizgonów? – dziewczyna była tak oburzona, że zaczęła szybciej oddychać.
- Zgodził się. Chciał pomóc zapewnić Ci bezpieczeństwo. – Syriusz wzruszył ramionami, co tylko dodatkowo rozeźliło Jules.
- I tylko tak mógł Wam pomóc, tak? Niech zgadnę, to był Twój pomysł?
- Częściowo. O co Ci chodzi? – zapytał, widząc jak Jules się miota od ściany do ściany korytarza.
- Nie wierzę. Naprawdę nie rozumiesz? Przede mną nie musisz się do tego przyznawać, ale sam przed sobą odpowiedz sobie na pytanie, czy rzeczywiście nie mogliście rozwiązać tego inaczej? Czy przypadkiem nie chodziło Ci o to, żeby wykonać misję i jednocześnie poturbować kogoś, kogo wyraźnie nie lubisz.
- Jules, my to zrobiliśmy dla Twojego bezpieczeństwa. Poza tym, Darius mógł się nie zgodzić, nikt go do niczego nie zmuszał.
- Tak? A nie wziąłeś go przypadkiem pod włos, sugerując, że to jedyny sposób, by zapewnić mi bezpieczeństwo?
- A nawet jeśli? To był najlepszy sposób, banda Regulusa chciała napaść na Ciebie, a do tego nie chcieliśmy dopuścić. – powiedział Łapa, już wyraźnie zirytowany, że Jules ma do niego pretensje. Chciał ją chronić. Na Dariusie faktycznie mu nie zależało, ale czy to zbrodnia?
- A któryś z Was nie mógł odegrać tej roli?
- A mało się dla Ciebie już poświęciliśmy? – nie chciał, żeby to tak zabrzmiało, ale widząc minę Jules zrozumiał, że już za późno.
- Nie, nawet za mocno. I bardzo Was za to przepraszam. Możesz mi powiedzieć, gdzie teraz jest Darius?
- Zabrali go do Skrzydła Szpitalnego. Jules, ja…
- Teraz nie proszę o wytłumaczenie. Usłyszałam wszystko, co chciałam. Do zobaczenia. – powiedziała chłodno, po czym podbiegła za najbliższy zakręt, by zniknąć Syriuszowi z oczu.
   Łapa stał tylko i patrzył. Nie wiedział jakim cudem coś poszło nie tak. Jak z euforii, wpadli znów w konflikt. Jego znajomość z Jules przypominała ostatnio kolejkę górką. Góra, dół, góra, dół. A on przecież się postarał, przeprosił. Poprosił Dariusa o pomoc, bo jest przyjacielem Jules, a nawet jeśli trochę go zmanipulował, to co z tego? Miał czyste intencje, a Jules nie miała racji.
   Przynajmniej to postanowił sobie wmówić.

piątek, 15 września 2017

26. Zemsta vol.2

- Elinor tu nie ma. – słysząc te słowa, Ślizgon stanął jak wryty i napiął wszystkie mięśnie. Taką reakcję wywołała u niego nie tyle treść tej wypowiedzi, co głos, który usłyszał, a konkretnie – jego właściciel.
   Regulus właśnie zszedł z mostu i stanął twarzą w twarz z trzema wielkimi, hogwarckimi obeliskami oraz opierającym się o jeden z nich Syriuszem.
- Powiem Ci szczerze braciszku, że trochę mnie zawiodłeś. Wierzyłem, a przynajmniej chciałem wierzyć, że przygotowanie pułapki na Ciebie będzie wymagało czegoś więcej niż liściku ,,od Elinor”. – powiedział Łapa i oderwał plecy od skały.
   Regulus niemal poczuł, jak wspomniany liścik wypala mu dziurę w kieszeni. Jak mógł być tak głupi? Jak mógł pozwolić, żeby opanowały go emocje? Co z jego tradycyjnymi, zimnymi kalkulacjami? Moment… Tak się skupił na swoim wstydzie i na tym, żeby go nie okazywać, że dopiero teraz dotarł do niego sens słów Syriusza… Pułapka.
   Młodszy Black sięgnął po różdżkę, ale starszy Black miał już swoją w ręku.
- Expelliarmus! – Regulus został rozbrojony, a Syriusz uśmiechnął się półgębkiem. – Nieładnie braciszku. – Łapa pogroził mu palcem. – Ja chcę z Tobą porozmawiać, jak brat z bratem, a Ty do mnie od razu wyskakujesz z różdżką.
- Tak się składa, że mimo Twoich rzekomych dyskusyjnych zamiarów, tylko Ty z nas dwóch masz ją teraz w ręku. – Regulus był bezbronny, ale stał z wysoko uniesioną głową i wojowniczym wzrokiem. Tak, to zdecydowanie dziedziczyło się w tej rodzinie razem z nazwiskiem.
- Cóż za błyskotliwa uwaga. – powiedział Łapa i zacisnął zęby, przełykając gniew. Nie chodziło o to, że Syriusz czuł się ,,załatwiony” przez ciętą ripostę i ten fakt wytrącił go z równowagi. Gdyby chodziło tylko o słowne przepychanki, mógłby tu siedzieć z Regulusem do rana odbijając piłeczkę. Wszyscy wiedzieli, że jest w tym dobry. Jednak tym razem nie miał na to zwyczajnie ochoty, bo buzowała mu w głowie wściekłość. Wściekłość za otrucie przyjaciółki. Jednak zanim miał dać jej upust, chciał się dowiedzieć wszystkich szczegółów.
- Jak to zrobiliście?
- Co? – odparł Regulus z obojętną miną.
- Nie pogrywaj ze mną. Masz mi opisać krok po kroku, jak otruliście Jules. – Łapa podszedł do brata kilka kroków.
- Niby dlaczego miałbym to zrobić? I w ogóle dlaczego chcesz to wiedzieć?
- Chyba czegoś nie rozumiesz… JA zadaję pytania, a TY odpowiadasz. Bez dyskusji.
- Bo co? – Regulus był świadom, że przeciąga strunę. Mimo swoich kiepskich relacji z bratem, znał go cale życie i wiedział, jak wyglądają jego oczy, gdy ciskają gromy oraz znał jego morderczą minę.
- Bo Ci złamię nos, wystarczający powód? – powiedział Łapa z drwiącym uśmiechem. – Nie zezuj w stronę mostu. Po pierwsze, ucieczka nie jest zachowaniem, które przystoi paniczowi Black, a po drugie – wyczarowałem tam pole siłowe, które uruchomiło się, kiedy zszedłeś z mostu. Także, albo możesz stać w miejscu, albo podejść do mnie. Co wybierasz?
   Regulus nawet nie drgnął i patrzył na Syriusza z pogardą.
- Rozumiem, opcja numer jeden. Możemy przejść dalej?
   Młodszy panicz Black się zawahał. Nie wiedział, o co chodzi Syriuszowi, ale żeby zbliżyć się do rozwiązania tej zagadki, musiał chwilowo współpracować. Nie cierpiał swojego brata, ale nie mógł mu zarzucić braku inteligencji. Skoro Syriusz wiedział pod jaki adres się udać w sprawie szczegółów otrucia, to nie było opcji wmówić mu, że się myli. Wziął głęboki wdech.
- Możemy. – powiedział przez zęby.
- Świetnie, nareszcie widzę ruszyłeś do roboty swoje trzy szare komórki. Co to była za trucizna?
- Autorska. Dodam, że bazująca na truciźnie z krwiowca, bo zapewne taka jednowyrazowa odpowiedź Ci nie wystraczy.
- Jaki Ty jesteś przewidujący braciszku. Kto ją uwarzył? – Syriusz złapał na moment spojrzenie Regulusa i już znał odpowiedź. Uśmiechnął się półgębkiem. – Smarkerus, tak? Z resztą nie odpowiadaj, zbędny wysiłek, który by Cię jeszcze przeciążył, a my dopiero zaczynamy naszą sesję. Kto ją podrzucił do napoju Jules?
- Ja.
- No proszę. – Syriusz był autentycznie zaskoczony. Uważał się za jedynego członka swojej rodziny, który na gadaniu i knuciu nie poprzestawał, a wręcz uwielbiał bycie w centrum akcji. – Kiedy i jak?
- Wszedłem do Trzech Mioteł chwilę po tej Puchonce i jej przyjacielu, usiadłem przy barze. Następnie odwróciłem uwagę wszystkich w zasięgu przygotowanego już dla ofiary soku…
- Nie nazywaj jej tak. – przerwał Łapa tonem zimnym, jak lodowiec. – I nie udawaj, że nie pamiętasz jej imienia, a jeśli faktycznie masz jakieś luki w swoim pokręconym mózgu, ona nazywa się Jules. Dasz radę się do tego zastosować? – słowa Syriusza były przesączone jadem i prawie cały dygotał. Regulus nie powinien był używać słowa ,,ofiara”. Tyle, że chciał, bo chciał jak tylko się da zajść bratu za skórę. Był to swego rodzaju odwet za to, że w całej sytuacji był na przegranej pozycji i jego duma bardzo na tym cierpiała. – Możesz kontynuować.
- Wrzuciłem do soku truciznę zamkniętą w magicznej kapsułce, żeby opóźnić jej rozpuszczenie, a co za tym idzie, również działanie. – Regulus w sumie nie musiał wspominać o kapsułce, ale czuł podświadomie potrzebę, by o tym powiedzieć. Skarcił się za to w myślach. Nie chciał imponować i chwalić się starszemu bratu, te czasy miał już za sobą.
- A co z bezoarem? Skąd go wziąłeś?
- Wykradłem podczas jednego ze spotkań Klubu Ślimaka.
- Brawo. – powiedział Syriusz ironicznie, choć być może faktycznie był pod wrażeniem planu swojego młodszego brata. Choć wcale nie chciał być. – Kiedy mi go podrzuciłeś?
- Ja?
- Zakładam, że skoro wykonałeś najbardziej obciążającą część planu, to nie chciałeś już schodzić ze sceny do samego końca.
- Elinor wylała sok. – powiedział tylko Regulus, a Syriusz potaknął. Potwierdziły się podejrzenia Huncwota, a tym samym nasunęło się kolejne pytanie.
- Elinor z Wami współpracowała?
- Nie. – rzucił szybko Regulus.
- Nie? I tyle? Wiesz, jako doświadczony kłamca wiem, że takie krótkie odpowiedzi są znacznie lepiej maskujące niż długie wywody. Mówiąc wprost – nie wierzę Ci.
- Nie współpracowała.
- Dobra, idź dalej w zaparte. Jeszcze do tego wrócimy. – powiedział Syriusz i przełożył różdżkę z ręki do ręki i z powrotem. Miał to być sygnał przypominający dla młodszego Blacka, że nie uczestniczy w miłej braterskiej pogawędce, tylko w przesłuchaniu. – Czemu go podrzuciłeś?
- Ofiary śmiertelne nie leżały w moim interesie. – powiedział Regulus i stanął z pogardą mrużąc oczy. Jednak nie stał tak długo, bo sekundę później pięść Syriusza powaliła go na ziemię.
- Chcesz powiedzieć, że Jules żyje, bo Ty nie miałeś akurat kaprysu, żeby naprawdę ją otruć? – powiedział Syriusz, rozgniewany do granic możliwości, siadając na Regulusie i biorąc go za tak zwane ,,fraki”. – Czy Ty rzeczywiście jesteś aż tak nienormalny?
- Ja? A kto zdradził własną rodzinę i jest pierwszym fanem mieszańców wszelkiego rodzaju? – odparował młodszy Black, w którym w odpowiedzi na atak Syriusza, również narósł gniew.
- Naprawdę matka aż tak Cię zniszczyła, że zacząłeś rzucać jej złotymi myślami? Czy Ty nie widzisz, że ona robi z Ciebie rasistę i ostatnią łajzę?
- Tylko Ty tak uważasz, a teraz złaź ze mnie! – spróbował się wydostać z żelaznego uścisku brata, ale nie zdołał.
- Tylko ja? Zastanów się nad tym dobrze. Pomyśl, czy czujesz się bezpiecznie w towarzystwie kogokolwiek innego niż Twoja banda? Nie czujesz tych niechętnych spojrzeń całej reszty?
- Tak proporcje wyglądają w szkole, z dala od prawdziwego świata, z dala od niebezpieczeństwa. Łatwo być szlachetnym i bohaterskim w ciepełku murów szkoły.
- Aha, czyli przyznajesz, że to my jesteśmy ci szlachetni i bohaterscy? – Syriusza to widocznie zdziwiło i zastanowiło.
- A Ciebie to zapewne cieszy? W takim razie, to Ty jesteś głupi. Bo w obecnych czasach nie chodzi o szlachetność tylko o siłę.
- Czyli Wy to ci silniejsi? – zapytał ironicznie Łapa.
- Skoro potrafimy kogoś otruć i pozostać bezkarni. – Regulus powiedział to pewnym siebie tonem, ale koniec jego wypowiedzi zniknął, zatopiony w wybuchu, który właśnie dotarł do nich aż ze szkoły.
- Bezkarni powiadasz? Nie wiem czy reszta Ślizgonów zgodzi się z tym twierdzeniem, po wybuchowym prezencie, który dla nich przygotowaliśmy w lochach. – od Syriusza emanowała duma. Regulus zamrugał nie do końca na początku rozumiejąc sens słów swojego brata.
- Zemściliście się na całym domu?
- Tak, ku przestrodze dla wszystkich, którzy jeszcze kiedykolwiek zechcą zbliżyć się do naszych przyjaciół ze złymi intencjami. – Syriusz już zasadniczo tylko siedział na oszołomionym Regulusie i nie szarpał go za ubrania.
- Pożałujecie tego.
- Strasznie się boję. – Łapa przewrócił oczami.
- Ty może nie, ale ta Twoja Jules powinna. – warknął Regulus i zaraz po tym poleciał w jego stronę kolejny cios, na który tym razem był bardziej przygotowany. Zdążył się delikatnie odchylić, a następnie spróbował zrzucić z siebie brata ostrym szarpnięciem. I tak się zaczęło.
   Syriusz i Regulus Black bili się po mugolsku, tarzając się po ziemi. Obaj byli sprawni fizycznie i podobnie zdenerwowani, więc na początku walka była całkiem wyrównana. Jednak po chwili szarpaniny i walenia pięściami, wzrost i większa masa mięśniowa Syriusza dały o sobie znać. Przygwoździł młodszego brata do podłoża, tym razem plecami do góry i przytrzymał mu ręce z tyłu.
   Syriusz musiał oddać bratu sprawiedliwość. Bił się całkiem nieźle, czego dowodem była rozcięta i podpuchnięta warga Łapy. Czuł też kilka innych miejsc pulsujących od uderzeń, ale ostatnie słowa Regulusa skutecznie swoim pulsowaniem mu w głowie, sprawę przewyższały.
- Nie tkniesz więcej żadnego z moich przyjaciół.
- Czemu tak to ujmujesz, tak ogólnikowo, skoro żaden z Huncowtów nie był jeszcze bezpośrednim celem naszych ataków? – wysapał Regulus.
- Mówisz tak, jakbyście tych ataków jakoś szczególnie dużo przeprowadzali. A jeśli mnie pamięć nie myli, a nie myli na pewno, to jest to pierwszy tego rodzaju. – Syriusz sobie kpił z niego i jego bandy. Widać było, że swoją historię ataków i sabotaży uważa za szczególnie imponującą.
- Nie odpowiedziałeś, czyli najprawdopodobniej ta cała Jules jest jedną z wielu i nie ma u Ciebie szczególnych względów. – powiedział Regulus bardziej w przestrzeń, a dokładniej – w ziemię, niż do Syriusza. Huncwota jednak to bardzo zainteresowało. Do tego stopnia, że przewrócił brata na plecy i podniósł tak, żeby szarpnięciem zmusić go do spojrzenia sobie w oczy.
- To o to chodziło? Żeby mi zaleźć za skórę? – zapytał Syriusz, a widząc kompletny brak reakcji i uparte milczenie, dodał – Nic nie powiesz. Szkoda. Ale ja taki cichy nie będę. I powiem, że nie rozumiem zupełnie Twojego rozumowania. Jeśli chciałeś mi dopiec w imię tych ,,wspaniałych, rodzinnych wartości”, to czemu teraz i w taki sposób? Mało masz w domu okazji na przykład, jak śpię?
- Nawet jakbym Ci te piękne kudły ogolił przez sen, nie wywarłoby to na Tobie w połowie tak piorunującego wrażenia. – powiedział Regulus i nie potrzebował kwaśnego grymasu Syriusza, by wiedzieć, że ma rację. – Ale nie o to chodziło.
   Regulus zdecydował się dodać te pięć słów, po tym, jak dostał nagłego olśnienia. Wiedział, dlaczego wybrał za cel Jules i nic mu tak naprawdę z tego nie przyszło. Był to znak, że najwyraźniej trzeba zmienić strategię. Zamiast zachęcać Elinor do siebie, trzeba ją obrzydzić Syriuszowi. Nie wiedział, że dziewczyna sama świetnie sobie już radziła w tym punkcie, a szczerość, na którą chciał się teraz zdobyć miała tylko to pogłębić.
- A niby o co?
- Jules była celem sama w sobie. – powiedział, na co Syriusz tylko się roześmiał.
- Patrz, bo uwierzę. Niby czym miałaby Wam tak podpaść?
- Nie nam, tylko Elinor.
- Czyli jednak. – Syriusz puścił brata i pozwolił sobie na krótką niepochwalną tyradę w myślach pod adresem panny Durete. Przerażało go w pewien sposób wyrachowanie dziewczyny i to jak potrafiła grać na tysiąc frontów jednocześnie.
- Źle mnie zrozumiałeś. Nie brała w tym udziału i nie prosiła o to. Wystarczył fakt, że jej nie lubi. – siedzieli teraz naprzeciwko siebie na ziemi, ale na słowa młodszego brata Łapa wytrzeszczył najpierw oczy, a potem poderwał się na równe nogi.
- Ty jesteś więcej niż nienormlany braciszku. Chcesz mi powiedzieć, że atak na Jules był Twoim ,,romantycznym” prezentem dla Elinor? – Syriusz zaczął się śmiać. – Ty się musisz jeszcze wielu rzeczy nauczyć.
- Odwal się ode mnie okej. – Regulus też już stał na nogach.
- Po prostu chcę Ci udzielić dobrej rady. Kiedy chcesz zdobyć dziewczynę, a ta dziewczyna jest zazdrosna o koleżankę swojego obiektu uczuć, to naprawdę uważasz, że atakując tę koleżankę, zbliżysz się do dziewczyny? – Łapa przeanalizował to, co powiedział. – Fakt, trochę to zagmatwane i jeśli ktoś nie ma tak lotnego umysłu, jak mój może się pogubić, ale postaraj się nadążać.
- Za Twoim lotnym, a raczej ulatniającym się umysłem? – zapytał drwiąco Regulus, choć temat ich rozmowy był dla niego średnio komfortowy. Syriusz zostawił tę uwagę bez komentarza.
- Mówiąc wprost – jeśli chcesz Elinor, musisz sprawić, żeby przestała mnie lubić, a nie znęcać się nad osobami, których ona nie lubi. A skoro o tym mowa, ta lista antypatii jest dosyć długa.
- Złota rada.
- Nie za bardzo, bo sprawić, żeby ktoś przestał mnie lubić to rzeczy zwyczajnie niewykonalna.
- Poważnie? To jestem ekspertem od rzeczy niewykonalnych. Skończyliśmy?
- Rozmowę tak. A szkoda. Gdybyś nie szedł tak w zaparte, mógłbyś częściej dostawać takie ,,złote rady” od starszego brata.
- Uporu żadnemu z nas nie brakuje. – odparł Regulus, bo tylko tyle był w stanie wykrztusić, słysząc słowa Syriusza. Oprócz tego, dostrzegł także spojrzenie brata, wyrażające…żal? Tęsknotę? Może on też miewał chwilę braterskiego przywiązania. A może Regulusowi coś się wydawało.
- Dobra, dosyć tego. Nie możesz być jedynym Ślizgonem, który nie dostanie kary za ten numer z trucizną. – powiedział Łapa i wziął do ręki różdżkę. Regulus cały się zjeżył, ale dostrzegł jedną rzecz. W trakcie tej bijatyki zmienili z bratem ustawienie i teraz, po lewej stronie dalej miał pole siłowe, ale po prawej – czystą drogę ucieczki. Oczywiście postanowił ją wykorzystać.
- Regulus! – zawołał za bratem, znikającym pędem za jednym z obelisków. Syriusz zanim rzucił się za nim w pościg, najpierw użył zaklęcie przywołującego w jednym konkretnym celu.
   Dogonił go po około stu metrach i zaklęciem przewrócił na ziemię.
- Co by powiedziała na to nasza fantastycznie milusia matka? Przecież Black nie ucieka, Black się nie chowa. – powiedział Syriusz, celując w Regulusa, który leżał na ziemi. – A ja dodam do tego trzecią zasadę: Black gra uczciwie, nawet jeśli inni tego nie robią. – po tych słowach rzucił bratu jego różdżkę.
   Regulus patrzył przez chwilę zagubiony na trzymaną w ręku różdżkę. Trzeba było przyznać, że się tego kompletnie nie spodziewał.
- Nie rób takiej miny braciszku. Nie będę ciskać zaklęć w nieuzbrojonego.
   Młodszy Black wstał i spojrzał z ukrywaną ciekawością na brata.
- Uczciwy pojedynek, tak? A gdzie sekundujący?
- Nie bądźmy takimi formalistami. – Syriusz mignął uśmiechem zadowolenia i pewności siebie, a następnie widząc, że jego brat jest gotowy, powiedział – Start!
   Pojedynek toczył się zacięcie, padały zaklęcie, za zaklęciem, jedne chybione, drugie trochę mniej. Obaj panicze Black odznaczali się dużym zasobem wiedzy w dziedzinie zaklęć bojowych, obaj byli zdolnymi czarodziejami. Jednak teraz wyraźnie było widać to do czego nawiązał wcześniej Syriusz – Regulus unikał konfrontacji. Tak, jak reszta jego przyjaciół wolał bruździć, bawić się w podchody i używać innych, by nie brudzić sobie rąk. Miał za mało pewności siebie i odwagi, by bezpośrednio atakować i się pojedynkować. W tym przypadku okazało się to znaczące. Szala zwycięstwa zaczęła się przechylać na stronę Syriusza, dzięki jego doświadczeniu. Łapa pojedynkował się średnio paręnaście razy w miesiącu, jeśli nie z uczniami zaliczonymi do kategorii ,,Wrogowie”, to z którymś z Huncwotów, by nie zastygnąć i nie wypaść z formy. Ćwiczenia się opłaciły i Syriusz serią zaklęć właśnie zakończył pojedynek.
   Regulus leżał na ziemi ( już trzeci raz w ciągu spotkania ze starszym bratem ) i był cały zielony i w brodawkach. Z uszu ulatniała mu się para, a ręce tak mu napuchły, że nie byłby w stanie trzymać w nich różdżki, nawet gdyby Syriusz mu jej wcześniej nie wytrącił. I czuł ból. Nie był to ból, od którego chciało się płakać albo traciło się zmysły, ale czuł go przy każdy oddechu i to było najbardziej uciążliwe.
- To za Jules. Mam nadzieję, że choć trochę teraz poczujesz się, jak po łyknięciu trucizny. A, i podziękuj moim przyjaciołom, że ostatecznie odwiedli mnie od pomysłu, żeby Ci ją podać. Choć byłaby to chyba zemsta idealna.
- Zabiłbyś brata? – wysapał Regulus leżąc płasko i się nie ruszając.
- Nie, też wyposażyłem się prawidłowo w gabinecie profesora Ślimaka. Chodziłoby mi bardziej o jednakowość przeżyć. – powiedział Syriusz i podszedł do brata. Nie miał zamiaru już nic mu robić, w końcu Regulu nie miał, jak się bronić, ale czuł, że złość wcale mu całkowicie nie przeszła. Zastanowił się nad tym i doszedł do wniosku, że złość na ludzi, którzy krzywdzą jego przyjaciół zawsze będzie gdzieś w nim mieszkać, chociażby w szczątkowych ilościach.
- To jeszcze nie koniec. – powiedział Regulus.
- Wiem. Szczerze na to liczę. – odrzekł zaczepnie. – To do następnego braciszku.
   Syriusz minął brata i odszedł. Lubił po udanych i spektakularnych akcjach spędzić kilka chwil w samotności i spokoju. Oczywiście nie stronił nigdy celowo od towarzystwa Huncwotów. Z wielką lubością analizował zawsze z Jamesem wszystkie szczegóły ostatniego numeru i śmiał się aż do bólu brzucha, gdy rozważali co i na ile sposobów przecież mogło pójść nie tak, jak powinno. Fakt, że tak się nie działo sprawiał, że czuli się jeszcze bardziej niezniszczalni i wspaniali. Mogli ryzykować, mogli łamać zasady, mogli rozrabiać, mogli wszystko. W takich chwilach czuli, że będą w historii tej szkoły nieśmiertelni.
   Natomiast, gdy już zapadała noc i to taka ciemna i późna, bo żadna inna Huncwotów do łóżek nie zaganiała, Syriusz kładł się i oddawał swoim myślom. Traktował to, jak swego rodzaju zapisywanie na twardym dysku wspomnień. Starał sobie utrwalić każdy szczegół, a oprócz tego uwielbiał bawić się w psychologa. Każdego uczestniczącego w zdarzeniu osobnika poddawał oddzielnej psychoanalizie i szukał w zgormadzonych obserwacjach, ukrytych uczuć oraz intencji. Był w tym całkiem niezły, a wręcz się tym szczycił. Remus jednak niejednokrotnie wyrażał opinię, że tak, jak w wielu przypadkach diagnozy Syriusza były bezbłędne, wobec siebie nie potrafił dostrzec żadnych ,,objawów”.
   Teraz też miał wrażenie, że jego zmysły są lekko otępiałe. Ale nie ukrywał sam przed sobą powodów tego otępienia. Jedna rzecz poważnie zżerała go od środka. Syriusz Black zawsze walczył o przyjaciół, nie znosił, nie tolerował i nie wybaczał ich szkody. Zawsze starał się traktować ich jak najważniejszych ludzi na świecie. Chciał być sprawiedliwy i dobry, a tymczasem… Tymczasem nie potrafił utrzymać dobrych stosunków z własnym bratem.
   Bolało go to. Udawał, że nie i odciął się ze wszystkich sił, ale jego brat był jego jednym wielkim wyrzutem sumienia. Nie podobało mu się to bardzo i chciał to zmienić, ale jak do tej pory ponosił same porażki. Całej sprawy nie ułatwiał fakt, że w odróżnieniu od przyjaciół Syriusza, Regulus był po złej stronie barykady. I mimo tego, że Syriusz nie dawał sobie przetłumaczyć wielu rzeczy, ani przyznać się do błędu, w tej kwestii miał rację. W wojnie między Dobrem a Złem, mieli stanąć z bratem naprzeciwko siebie. Przynajmniej tak wyglądała ta sytuacja w chwili obecnej, ale Łapa nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
   I kwestii sprawy z zemstą też nie. Jednak na ostatni etap musieli z chłopakami trochę zaczekać, a do tej pory chciał się koniecznie dowiedzieć na własne oczy, jak świetnie poszła im realizacja planu.


   Regulus nadal nie odzyskał właściwego koloru, ani gładkiej skóry. Ręce mu jednak odpuchły, a ból minął. Zdawał sobie sprawę, że leżał tam, gdzie go zostawił Syriusz dosyć długo, po od śniegu naokoło, cały przemókł i przemarzł. Zastanawiał się czemu objawy tak szybko ustąpiły, a przynajmniej ich część. Nie było to w stylu Huncowtów. Lubili o sobie przypominać, a ich umiejętności magiczne z pewnością dawały szansę na przedłużanie ,,zemstowych dolegliwości” na każdy wybranych przez nich czas. Wiedział, że coś się za tym kryje. Może objawy zaklęć miały wracać cyklicznie i zwyczajnie minęła ich pierwsza fala?
   Nie chciał się teraz nad tym zastanawiać. Miał teraz tylko jeden cel. Czuł się poniżony i pokonany, a była to dla niego największa przegrana. Nie lubił, kiedy ktoś wnikał w jego głowę, uczucia. Upokarzało go, gdy okazywał się tym słabszym. W swojej bandzie nigdy tak się nie czuł, ale chyba nie do końca była to jego zasługa. Wśród Ślizgonów pozycję nadawał czarodziejowi prestiż jego nazwiska. A wziąwszy pod uwagę, że praktycznie nikt nie mógł się równać z potęgą i dziedzictwem nazwiska ,,Black”, Regulus stał się ważny i ,,szanowany” nie robiąc niemal nic, poza wykazaniem chęci do przystąpienia do grupy. Liczyli się tam z nim, a nawet słuchali, ale on zawsze czuł w podświadomości jakiś dziwny lęk. Jakby się bał, że ktoś odkryje, że zdobył tron za pomocą oszustwa i w każdej chwili miał go sprawdzić i zdetronizować. Widział czasem tą chęć detronizacji w oczach pozostałych Ślizgonów, a najlepszą na to receptą był jakiś zdecydowany krok.
   Teraz miał zamiar im właśnie taki zaproponować. Wiedział, że ustabilizuje się na swojej pozycji po tym, jak zainicjuje zrobienie czegoś spontanicznie i brutalnie.


   Minęło więcej niż pół godziny od momentu, w którym Regulus wrócił do zamku.
   Właśnie teraz Jules szła korytarzem wyjątkowo powoli, jak na nią. Nie miała przy sobie ani książek, ani torby i rozglądała się tak, jakby wybrała się na wycieczkę pozwiedzać. Szkoła wydawała się być kompletnie opustoszała tak, że słyszała odbijający się echem swój każdy krok. Zasadniczo słyszałaby je nawet na ruchliwym i zatłoczonym korytarzu, bo wyjątkowo głośno tupała, starając się ciężko stąpać. Był to zabieg jak najbardziej celowy, bo maskowała dzięki temu, skradającego się za nią w bezpiecznej odległości, pod pelerynką-niewidką Petera.
   Glizdogon szedł z otwartą Mapą w jednym ręku oraz lusterkiem dwukierunkowym Jamesa w drugim. Właśnie realizował ostatnią cześć huncwockiego planu i starał się był maksymalnie skupiony. Ostatni część zadania była szalenie ważna i odpowiedzialna, ale znowu nikt inny poza Glizdek nie nadawał się do jej wykonania. Zarówno James, jak i Syriusz oraz Remus nie byliby w stanie stać obojętnie i pozostać w ukryciu, na widok tego, czego zaraz miał być świadkiem. Charakter Petera nadał się w sam raz to bycia biernym i bezpiecznym.
   Pettigrew drgnął, kiedy zobaczył zbliżające się w ich kierunku ślady i tak, jak mu przykazali od razu zaalarmował Syriusza za pomocą lusterka. Następnie oba huncwockie skarby schował do wewnętrznej kieszeni szaty i szczelnie ją pozapinał. Tak na wszelki wypadek. Teraz mógł się skupić tylko na skradaniu.
   Jules szła dalej, jakby miała jakiś cel, co w rzeczywistości było dalekie od prawdy. Uszła kolejnych kilka korytarzy dalej i w końcu ślady, które Peter widział na Mapie, stały się osobami. Drogę pannie Justice zastąpili Śmierciożercy Juniorzy w pełnej krasie. Byli w komplecie i mieli na głowach czarne kaptury. Oni tłumaczyliby to chęcią zachowania większej autentyczności i podobieństwa, ale tak naprawdę starali się maskować wciąż widoczne i średnio estetyczne skutki zaklęć. Jules stanęła na baczność. Wiedziała, co ją czeka i że nie ma sensu nawet próbować sięgać po różdżkę, bo napastnicy swoje już w nią wymierzyli.
- Jakieś ostatnie słowa? – zapytał jeden z nich.
- Cóż za oryginalne pytanie. A, przepraszam, to pewnie miało mnie przestraszyć? – zakpiła, a oni już dłużej nie czekali.
   Z różdżek Juniorów poleciał prawdziwy grad zaklęć i uroków. Jules padła na ziemię po pierwszej salwie, ale on nie przestali od razu. Peter stał i czekał, mając nadzieję, że nie zaalarmował reszty za późno.
- Natychmiast przestać!!!! Co tu się dzieje?!!!!
   Głos profesor McGonagall zagrzmiał krzykiem tak mocnym, że czuć było jak zadygotała od niego podłoga. Opiekunka Gryffindoru machnięciem różdżki rozbroiła i unieruchomiła Ślizgonów. Razem z nią na korytarzu pojawili się pozostali Huncowci oraz Lily Evans. Właśnie oni byli w gabinecie wicedyrektorki, gdy Syriusz po tym, jak Peter dał mu znać, wparował tam i kazał natychmiast iść za nim. Zemsta dobiegła końca, a raczej miała przejść z fazy nielegalnej i całkowicie legalną i pełnoprawną za sprawą Gonagall. Juniorzy zostali przyłapali.
   Profesorka podbiegła do poszkodowanej, zniekształconej przez zaklęcia postaci. Opuchnięcia, zaczerwienienia, krew… Ale uwagę Gonagall zwróciło coś innego.
- Co to było za zaklęcie? Czemu wydaje się, że ma dwie twarze? – powiedziała w stronę napastników.
- To nie zaklęcie, pani profesor. – powiedział James. – To eliksir wielosokowy. Właśnie przestaje działać.
- To kim jest osoba, która tu leży, bo rozumiem, że możecie mnie w tej sprawie oświecić?
- Darius Pattern. Jules Justice jest bezpieczna. – powiedział Syriusz, to drugie bardziej do Ślizgonów, niż do profesorki i się uśmiechnął. Wygrali. Ciekawe, czy wszyscy będą tego zdania.