sobota, 24 września 2016

17. Uraz, umowa i uśmiech

   Mucliber został znaleziony w tajnym korytarzu przez jednego z młodszych uczniów, którego przyciągnęły jego gniewne pomruki. Na nic innego Ślizgon nie mógł sobie pozwolić, bo Huncwoci zadbali by założyć mu na usta niewidzialny, magiczny knebel. Dalszy przebieg wydarzeń był do przewidzenia: wezwanie nauczycieli, którzy uwolnili już całkowicie czerwonego na twarzy Muclibera; odesłanie chłopaka do Skrzydła Szpitalnego, a następnie wysłuchanie go przez loże złożoną z opiekunów domu Lwa i domu Węża, a także dyrektora. Oczywiście zanim chłopak otworzył usta dla wszystkich było wiadome kto jest autorem pułapki na Ślizgona, jak również na co była ona odpowiedzią. Zemsta za Mary.
   W tej sytuacji nauczyciele zachowali się w sposób zadziwiający i karygodny z punktu widzenia wychowawczego. Po wysłuchaniu Muclibera profesor McGonagall powiedziała:
- Nie uważasz Horacy, że jest to sytuacja patowa?
- Co masz na myśli, moja droga?
- Mamy tu słowo przeciwko słowu, bo jestem pewna chóralnego zaprzeczenia chłopców w kwestii ich związku ze sprawą.
- Zapewne masz rację. – powiedział zamyślony opiekun Slytherinu, do czego dodał energiczne kiwanie głową, gdy napotkał wzrok profesora Dumbledore’a i jego delikatny uśmiech.
- Myślę, że możemy sobie w takim razie odpuścić konfrontację. Paniczowi Mucliberowi nic wielkiego się nie stało, dowodów brak…
- Ale…
- Chłopcze, nie ładnie jest przerywać kiedy kobieta mówi. – powiedział dyrektor. – A tymczasem życzę Ci powrotu do formy. – poklepał go po ramieniu i skierował się do drzwi.
- Jesteśmy ostatnio za mało surowi dla uczniów. Niektórym niedawno upiekło się przez to wiele poważnych przewinień. – patrzyła wymownie na Ślizgona kiedy to mówiła i skutecznie zamknęła mu usta tą aluzją.
- W dzisiejszych czasach trochę pobłażliwości nie zaszkodzi. I tak życie codzienne nas nie rozpieszcza. – Horacy Slughorn westchnął. – No cóż, nie ma co robić tu Poppy niepotrzebnego tłoku. Trzymaj się chłopcze.
- Do widzenia Poppy.
- Do widzenia, do widzenia. – powiedziała pielęgniarka kryjąc w swoim kołnierzu trudny do pohamowania uśmiech. Następnie zajęła się Mucliberem, który był wyraźnie zdezorientowany i zirytowany. On też, jak większość zaślepionych czarną magią Ślizgonów patrzył na wszystko bardzo krótkowzrocznie. Dla niego i jego kolegów to była sprawa utarcia nosa paru Gryfonom i pokazu siły. Dla reszty świata i bardziej dojrzałych uczniów – wersja mini wojny, której stawką był, jakkolwiek pompatycznie to brzmiało – pokój na świecie.


***


W innej części zamku, już poinformowany o zajściu z Mucliberem inny Śmierciożerca Junior wprowadził w życie swój plan. Skorzystał z przypływu emocji, które dodały mu odwagi na tyle by zaciągnąć siostry Durete w ustronne miejsce na rozmowę. Siedzieli teraz, a właściwie dziewczyny siedziały w całkiem sporych rozmiarów składziku na miotły, a Regulus stał między nimi a drzwiami, które zamknął uprzednio od środka. Obie Krukonki siedziały prosto jak struny, jedną nogę założyły na drugą, a ręce z zaplecionymi palcami położyły na kolanach. Żadna z nich nie sprawiała wrażenia przestraszonej czy zmartwionej. W pierwszej chwili kiedy je zaczepił i poprosił o chwilę poufnej rozmowy zdawały się nie tyle zdziwione, co zaintrygowane. Mimo to, Regulus czuł mieszankę podziwu i wstydu. Podziwu dla ich niewzruszonej niczym postawy, a wstydu… Cóż, nie bały się zostać z nim zamknięte w pustym pomieszczeniu, a to kiepsko świadczyło o jego pozycji i opinii, a może raczej jeszcze jej braku.
- Słuchamy uważnie, panie Black. – powiedziała Elinor swoim hipnotyzującym głosem, kręcąc przy tym kosmyk włosów na palcu. Z wyjątkową lubością podkreśliła zwłaszcza dwa ostatnie słowa, a Regulus domyślił się o kim w tym momencie myślała. Zdenerwowało go to jeszcze bardziej, więc palnął bez większych wstępów.
- Chciałbym Wam złożyć propozycję przyłączenia się do naszej grupy.
- Co znaczy ,,naszej”? I co to za ,,grupa”? – powiedziała Corinne całkowicie spokojnie, po czym wymieniły z siostrą porozumiewawcze spojrzenia i się uśmiechnęły. – Takie pytania powinny paść, gdybyśmy chciały udawać głupie i nieświadome tego, co się wokół nas dzieje. Ale pozwól, że nie będziemy kluczyć i przejdziemy do innej kwestii: Dlaczego my?
- Tylko wprost i bez kręcenia. – dodała Elinor mrużąc zalotnie oczy i zdając sobie sprawę, jakie to robi wrażenie na Regulusie i jak wytrąca go to z równowagi. Chłopak wziął głęboki wdech i postanowił zachować pełen profesjonalizm.
- Jesteście czystej krwi. To po pierwsze. Po drugie, jesteście silne i pewne we wszystkich swoich działaniach. I powiedzmy sobie szczerze – wolicie być po stronie wygranych, choćby nawet ta strona była napiętnowana przez ogół.
- Powiem Ci Smoczyco, że jest to całkiem trafna analiza psychologiczna.
- Nazwisko Black zobowiązuje. Mimo wszystko, mowa tu nadal o czarnej magii i rasizmie. Skąd ta mina? Mówiłam – nazywamy rzeczy po imieniu.
- Chodzi o władzę i ochronę magicznego dziedzictwa. Same przyznacie, że są tacy, którzy na miano czarodziei nie zasługują…
- Znamy tą ideologiczną gadkę. – powtrzymała go Corinne gestem ręki. – W sumie, ja mogę spróbować.
- To nie jest klub dyskusyjny, do którego można się dołączyć, a potem wypisać i odzyskać wpisowe.
- A co jest tym wpisowym w tym przypadku? Dusza? – Elinor celowo mówiła niższym głosem, ale Regulus nie dał się sprowokować.
- Co by nim nie było, wchodzę w to. Wolę trzymać z silniejszymi. I choć tajemnicą nie jest, że w szkole nimi raczej nie jesteście, to poza murami zamku proporcje są dosyć jasne. – powiedziała Corinne takim tonem, jakby zgadzała się zjeść kawałem ciasta dyniowego na deser.
- Żartujesz.
- Nie. I nie mów siostrzyczko, że dla Ciebie sprawa jest całkowicie nie do przemyślenia. Gdybyśmy sprawiały wrażenie krystalicznie grzecznych i ideologicznie poprawnych panicz Black by nam tego nie proponował z takim spokojem.
- Fakt, święte nie jesteśmy i nigdy nie udawałyśmy, że jest inaczej. Ale brak zasad dla własnych wygód w szkole, a w prawdziwym życiu tam – wskazała palcem na ścianę, myśląc o świecie za murami – to zupełnie inna sprawa.
- Boisz się?
- Nie. Ale jeśli mam się zadeklarować to dopiero, gdy propozycja wyjdzie od kogoś… Twardego.
Obie brunetki spojrzały jednocześnie na Ślizgona i wtedy dopiero chłopak zdał sobie sprawę, że powinien się wtrącić do rozmowy, którą na razie prawie z zapartym tchem obserwował. Dyskutowały jakby go tu nie było, co za charaktery. Ale on też go miał, wbrew temu co sądziły.
- Co dla Was jest oznaką bycia twardym? Wieszanie ludzi pod sufitem w magicznych pułapkach? – osiągnął zamierzony efekt sięgając po temat Huncwotów, obydwu dziewczynom drgnęły brwi.
- Rozumiem. Tak, zgadza się Huncwoci robią na nas wrażenie. Ale to, że lubimy ich prywatnie nie oznacza zgodności poglądów. – powiedziała Corinne, bo Elinor wyjątkowo się zamyśliła i jakby uśmiechała do własnych wspomnień.
- To, że lubicie ich nie koniecznie promieniuje na ich towarzystwo. I w ten sposób przechodzimy to tego, że my również jesteśmy wystarczająco zdecydowani w swoich działaniach.
- Czyli przechodzimy do momentu przekonywania nas o swojej sile. – Corinne założyła ręce na piersi i oparła się wygodniej.
,,Koniec. – pomyślał Regulus – Wystarczy tego lekceważenia.”
- A otrucie jawnie nielubianej przez Was Jules Justice ma wystarczającą siłę perswazji.
   Siostry Durete były zbyt opanowane, by krzyknąć ,,Co?”, ale tym razem potrzebowały o wiele dłuższej chwili milczenia do przetrawienia tej informacji. Pierwsza odezwała się Elinor, ale bez flirtu i uwodzenia, tylko tonem pasującym bardziej do jej siostry Królowej Śniegu.
- Nie wiem, czy bardziej interesuje mnie czemu, czy jak?
- Słyszałem, co o niej mówiłyście. Kiedy to pozostanie moją tajemnicą. A jeśli chodzi o przebieg całej akcji… Chyba będę chciał najpierw deklaracji Was obydwu zanim przejdę do zdradzania naszych sekretów. – powiedział Regulus i starał się naśladować przy tym nonszalancję swojego starszego brata.
- Wchodzę w to, jak już wcześniej nadmieniłam.
- A Ty , Elinor?
   Dziewczyna zarzuciła swoje piękne, czarne włosy na plecy, wysunęła do przodu podbródek i wydęła dolną wargę. Była to typowa dla niej postawa i mina, kiedy poważnie i intensywnie się nad czymś zastanawiała. W tej chwili obmyślała właśnie plan, który pozwoli wyciągnąć jej jak najwięcej korzyści z zaistniałej sytuacji. Jak wydedukowała będzie się tym razem wiązało to z paskudną i popełnioną z premedytacją zdradą, ale cóż. W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone, a kiedy oba ta stany się na siebie nakładają nie istnieje coś takiego, jak przesada.


***


   Tego samego dnia po skończonych lekcjach jeden z przywódców Huncwotów postanowił choć po części wynagrodzić pewnej nigdy nie skarżącej się na nic i zawsze pełnej pozytywnej energii damie kilka ostatnich wpadek. Właśnie dlatego teraz Syriusz Black i Jules Justice jedli kolację na moście na błoniach, a owa kolacja złożona była z jedzenia uprzednio wyniesionego z jadali i przygotowanego przez pełne sympatii dla Huncwotów skrzaty domowe. Zaśmiewali się przy tym tak, że Jules prawie wypadł z buzi kawałek naleśnika.
- Następnym razem załatwię śliniaczek. – zażartował i podał jej chusteczkę.
- Nie każdy może być idealny nawet plując jedzeniem. A wracając do tematu to po raz kolejny Wam się upiekło.
- Tak, ale tym razem i przyznaję się bez bicia nie dlatego, że wymyśliliśmy jakieś błyskotliwe alibi, tylko dlatego, że z McGonagall jest naprawdę równa babka.
- A miałeś kiedyś jakiekolwiek wątpliwości?
- Niby nie, ale nie posądziłbym jej o wykroczenie poza reguły, które nawet jej ciasny koczek wydają się trzymać w ryzach.
- No właśnie. – powiedziała Jules i pociągnęła łyk soku pomarańczowego przez słomkę. – Sok pomarańczowy, a nie dyniowy i w dodatku słomka. Aż dziw, że pamiętałeś o moich dziwactwach napojowych.
- Nie jestem znowu aż tak zapatrzony w siebie, jak sądzisz. I co miało znaczyć to ,,no właśnie”?
- Mimo, że faktycznie wszechświat rozszerzył Ci się poza Twoją własną osobę, nie zawsze trafnie wystawiasz ludziom oceny.
- A Ty jesteś w tym lepsza? Przecież Tobie trudno uwierzyć w jakiekolwiek objawy złej woli u kogokolwiek.
- Zgadza się, a wiąże się to z po prostu z ogromną ilością empatii, którą w sobie mam. I co? Żadnych złośliwych uwag?
- Nie mam ku nim podstaw, Twojej empatii rozmiarów Mount Everest nie da się kwestionować. – powiedział i uśmiechnął się półgębkiem.
- Stop! Nie rób tak. – zawołała i zakryła oczy rękami.
- Jak? O co Ci chodzi? Naprawdę i szczerze tak myślę. – powiedział Łapa odrywając jej palce od twarzy.
- Nie wątpię w przekaz, ale w sposób przekazu. Użyłeś tonu i uśmiechu podrywacza. I choć to miłe, bo oznacza, że masz mnie jednak za dziewczynę to całkowicie niedopuszczalne w łączących nas relacjach.
- A jakbyś je streściła? W sensie nasze relacje?
- Przyjaźń. – powiedziała, po czym dodała speszona, gniotąc szyjkę słomki. - Przynajmniej taką mam nadzieję.
- Żadnej przyjaźni, jeśli jeszcze raz usłyszę w Twoim głosie niepewność. Zgoda? – zapytał i wyciągnął w jej stronę swój kubek do toastu.
- Zgoda. – wypili i przez chwilę jedli w milczeniu, która na ich etapie znajomości nie była już krępująca.
- Jeszcze go nie znaleźliśmy. – powiedział Syriusz, krzywiąc się, a Jules nie musiała pytać by wiedzieć, że chodzi o jej truciciela.
- Trudno, ale za to ja znalazłam kolejną ciekawą zabawkę to Waszych dowcipów. Przypomina ona włóczkę na kołowrotku z właściwościach klejącymi o niesamowitej wydajności.
- Zamawiaj. – Łapa popatrzył na minę Jules i się zaśmiał. – Rozumiem, że to już zrobiłaś?
- Znam już trochę Wasz gust. A zatytułować do można tak: Magiczne, ciekawe i potrafiące zrobić zamieszanie.
- Ale nas spłyciłaś. Choć jest to tytuł wyjątkowo celnie sformułowany. – skomentował Black i wrzucił sobie do buzi winogrono.
- Brawo, 10 na 10. – zażartowała Jules, a następnie po sekundowym zawahaniu dodała. – A na ile oceniasz randkę z Elinor?
- O proszę, widzę, że ciekawość wzięła górę nad kompletną obojętnością na sprawy prywatne innych.
- Było to pytanie wypowiedziane impulsywnie. Nie zdążyłam go przepuścić przez filtr. Nie musisz…
- Ale mogę i chcę odpowiedzieć. Myślę, że… Punkt za rozmowę, punkt za ubaw i pięć punktów za wygląd, czyli łącznie siedem. Co?
- Ale Ty jesteś płytki. – zażartowała Jules.
- Nie zgadzam się z tą krzywdzącą opinią. Po prostu nie mogłem ocenić pozostałych aspektów wyżej, bo ona był zbyt wystudiowana w swoim zachowaniu.
- Nie chcę być niemiła, ani wystawiać osądów o kimś kogo słabo znam, ale obie siostry Durete wydają się takie być. I obie zabierają się za najwyższą półkę w szkole, czyli Huncwotów.
- Jak miło. Myślę, że Luniaczkowi dobrze zrobi na jego samoocenę Twoja opinia, o ile oczywiście mogą ją powtórzyć.
- I tak to zrobisz. – powiedziała Jules ze wzruszeniem ramion.
- Słucham? Nie jestem paplą! – obruszył się Łapa.
- Jesteś… Auł! – zawołała z wyrzutem dziewczyna, która właśnie dostała winogronem w oko.
- Przepraszam, chciałem trafić w buzię, ale się ruszyłaś.
- A ja chciałam powiedzieć, że jesteś, ale tylko jeśli chodzi o przepływ informacji między Tobą a chłopakami. O nic innego Cię nie posądzam, a tej materii się nie dziwię. Jesteście jak bracia, zwłaszcza Ty i James.
- To prawda. – skomentował Syriusz w dwóch słowach, ale było to wystraczająco wymowne. Nad prawdami ogólnymi nie trzeba się było rozwodzić.
- I za tą prawdę zostałam prawie oślepiona winogronem.
- Nie przekręcaj! A za oko przeprosiłem.
- Dobra, przecież się nie gniewam. – odpowiedziała i wstała z zaścielonego na moście kocyka.
- Gdzie się pani wybiera?
- Dowiesz się właśnie kolejnej rzeczy, na którą się składam ja jako osoba.
- Podobnej do faktu obsesji na punkcie soku pomarańczowego i słomek? – zapytał i podszedł do dziewczyny, która oparła się łokciami o barierkę mostu i patrzyła w niebo. W świetle gwiazd z tym uśmiechem na twarzy i iskrzącymi się oczami wyglądała bardzo ładnie. Syriusz był tak swobodny w kontaktach z płcią przeciwną, że ta myśl nie była w jego mniemaniu niczym niezwykłym, ale doszedł do wniosku, że Jules zapewne uznałaby ją za niestosowną w tej samej mierze, co jego ,,uśmiech podrywacza”. – Czekam na poznanie kolejnego sekretu.
- To żaden sekret. Rzecz tak ogólnie znana, że wie o niej cała mój Puchoński rocznik. Ale niech Ci będzie, że zrobię odpowiedni wstęp. Turururu! – wykonała gest, jakby grała na trąbce. – Uwielbiam gwiazdy. Niebo nocą…Eh. Mogłabym na nie patrzyć godzinami.
- Czyli astronomia to zapewne Twój ulubiony przedmiot. – powiedział Łapa i podążając za jej wzrokiem też zaczął patrzeć w gwiazdy.
- Paradoksalnie rzecz biorą, nie. Lubię go bardzo, ale on za wiele tłumaczy, a wbrew temu że mam fioła na punkcie nauki, uważam, że wiedza odbiera czasem niektórym rzeczą urok i piękno. Rozumiesz o co mi chodzi?
- Chyba nie do końca. – powiedział z wahaniem Syriusz.
- To popatrz w niebo, na te mrygające światełka na tafli atramentu. Są piękne, a to że się nazywają Vega, Orion czy Syriusz – uśmiechnęła się do niego – nie ma tu nic do rzeczy.
- Poetka z Ciebie.
- Tak, jasne. Z poezją nie wartą nawet złamanego sykla.Ale doceniam dobre intencje. A i zastrzegam – mimo mojej miłości do gwiazd ewentualne prezenty w formie Map Nieba lub książek o astronomii zdecydowanie odrzucam.
- Bo wiedza czasem niszczy piękno.
- Dokładnie. Wystarczy mi jedna osoba, która zainterpretowała to tak, a nie inaczej.
- Kto taki? – Syriusz był wyraźnie zaciekawiony, zwłaszcza że Jules była wyraźnie rozdarta mówiąc o tym.
- Twój wróg publiczny numer jeden z niewiadomej przyczyny.
- Darius? Kupuje Ci książki związane z gwiazdami? – Łapa wyglądał jakby miał wybuchnąć śmiechem.
- Bawi Cię to? Trop jest dobry. Lubię czytać i lubię gwiazdy, więc książka o gwiazdach wydaje się być idealnym pomysłem.
- Ale nie jest. A Ty ze swoim dobrym serduszkiem nie chciałaś mu robić przykrości, gdy wręczył Ci prezent ani później w rozmowie.
- Coś w tym rodzaju. I podkreślam jeszcze raz – to nic zabawnego. Wręcz przeciwnie, to słodkie kiedy coś, co dostajesz świadczy wyraźnie o tym, że rozmówca słuchał Cię uważnie…
- Ale nie do końca ze zrozumieniem.
- Ty, mądralo na początku też nie zrozumiałeś.
- Bo jak stwierdziliśmy mniej więcej na początku znajomości, jesteś wariatką w pozytywnym tego słowa znaczeniu i trudno Cię zrozumieć.
- Widzę, że nabijanie się z Dariusa poprawia Ci nastrój i samopoczucie. Nie podoba mi się to, bo jest moim przyjacielem i to dłużej niż Ty. – powiedziała wyzywająco i dźgnęła go palcem w brzuch.
- To zabolało i nie mam na myśli Twojego palca. – Łapa zrobił minę jak smutny piesek, czym zawsze bardziej rozbawiał Jules. Po chwili od słowa do słowa, znów śmiali się do łez.Nagle Syriusz zrobił minę jakby sobie o czymś przypomniał.
- Zapomniałem o jednym ,,szczególe” wczorajszej akcji. Towarzyszył nam ktoś, powiedzmy, z zewnątrz.
- Czuję się oszukana, mnie nigdy nie zabraliście na psoty.
- Wszystko przed nami. A ta osoba pojawiła się na horyzoncie całkowicie niespodziewanie. Masz trzy podejścia z pytaniami Tak lub Nie, a potem Ci powiem.
- Widzę, że spodobała Ci się moja zabawa. Okej. Czy to dziewczyna?
- Tak.
- Z Gryffindoru?
- Tak.
- Lily! – krzyknęła triumfalnie Jules.
- Nie. Willow.
- Willow? Ta Willow? Willow – Słodki –Czekoladowy – Loczek?
-Ciekawie ludzi nazywasz, nie ma co. Ale tak dokładnie ta.
- Niesamowite. I normalnie Wam pomogła i z Wami rozmawiała? – dziewczyna zdawała się być w zwalającym z nóg szoku.
- Tak, co w tym dziwnego?
- To, że Willow jest zakochana w Tobie po uszy i ile razy ją widziałam zawsze jąkała się w Twojej obecności.
- Chyba coś Ci się wydaje. – powiedział Syriusz, ale bez przekonania i coraz bardziej marszcząc brwi.
- Widzę, że trybiki zaskoczyły. A jeśli wczoraj zachowywała się normalnie to tylko potwierdza tezę. Nie peszyłeś jej, bo nie wyglądałeś jak Adonis, tylko jak Avery.
- Tkwi w tym jakaś logika. – przyznał Syriusz. – Co Ty robisz? – zapytał zdziwiony, patrząc jak Jules zaczyna składać do koszyka resztkę jedzenia i zwijać kocyk. Zostawiła na wierzchu tylko kiść winogron.
- Sprzątam. Późno już, powinniśmy wracać. Nasze spotkania sam na sam nie mogą się kończyć po ciszy nocnej.
- Bo?
- Bo to już zalatuje randką. – powiedziała z udawaną powagą. – Orientuj się! – krzyknęła i rzuciła w Syriusza winogronem, które on oczywiście złapał. – Tak się nie liczy, miało od razu wpaść do buzi.
- Przyjmuję wyzwanie, jeszcze raz.
   Oczywiście ten drugi raz winogronko rzucone przez Jules wylądowało prosto w ustach Syriusza. Dziewczyna tylko przewróciła oczami, patrząc jak się puszy.
   Dobrze się bawili w swoim towarzystwie i świetnie się dogadywali. Tak świetnie, że teksty Jules o tym, by Syriusz pamiętał, że jest dziewczyną wcale nie były takie straszne dziwne. Dla Huncwota- Podrywacza taka relacja z dziewczyną była zupełnym fenomenem. Szli w wyśmienitych humorach do zamku, a Jules by rozbawić dodatkowo Łapę wpychała w policzki po trzy winogrona i starała się mówić z takim balastem.
- Kiedy znowu mogę liczyć na taki zaszczyt? Towarzystwo Króla szkoły i to przez tak długi czas?
- Możesz liczyć na audiencję u całej linii królewskiej i to częściej i gęściej. Słowo Huncuotooa – ostatnie słowo zostało zniekształcone, bo Jules zatkała mu usta dłonią.
- Nie dawaj słowa, które potem będzie Ci trudno dotrzymać. Bo z tego co mi obiecasz, potem nawet podświadomie będę Cię rozliczać. A tak, każde spotkanie będzie miłą niespodzianką.
- Czemu niby trudno?
- Bo gęsto od przedstawicielek płci pięknej się wokół Ciebie robi. – powiedziała panna Justice złowrogim tonem. Syriusz zaśmiał się w swój szczekliwy sposób.
- Skoro mówisz, że Willow ma wobec mnie jakieś zamiary to chyba rzeczywiście.
- Willow i Elinor. Zupełne przeciwieństwa. Ciekawy ten trójkącik.
   Syriusz spojrzał na uśmiechniętą Jules i pomyślał, że możliwe iż tak figura ma jeszcze jeden kąt, ale tą uwagę zostawił dla siebie. Poruszając się po neutralnych tematach dotarli do zamku i kolejny miły dzień dobiegł końca.

poniedziałek, 12 września 2016

16. Nowe oblicza

   Willow była czerwona jak burak.
   Było to dosyć ciekawe w przypadku dziewczyny, której podobał się jeden z dwóch największych buntowników w szkole, Mistrz Łamania Zasad, Przeciwnik Zakazów, Wróg Uległości… Te tytuły można by mnożyć jeszcze długo, ale przekaz już na tym etapie był jasny. Ktoś taki, jak Syriusz Black w życiu by się nie zmartwił uwagami i pretensjami bibliotekarki, gdyby został znaleziony późną porą nad książkami w swoim ulubionym dziale.
   Ale Willow się przejęła, zwłaszcza że pani Pince wyraziła bardzo wybuchowo swoje oburzenie. Dziewczyna ukryła się w swoich bujnych lokach twarz i wyszła pośpiesznie z biblioteki. Zmierzała teraz korytarzami w stronę wieży Gryffindoru, nabierając już na powrót naturalnych kolorów. Kiedy już trochę ochłonęła wkurzyła się na siebie, że po raz kolejny wyszła na wierzch jej najbardziej niewygodna wada – nieradzenie sobie w konfrontacjach. Była to jej pięta Achillesowa od najmłodszych lat. Zawsze kiedy ktoś zaczynał na nią krzyczeć albo dążył do kłótni ona się wycofywała i milkła. Oczywiście spotkała już niejednokrotnie ludzi wykorzystujących tą jej cechę i widząc w niej słabość pomiatających nią oraz ustawiających jak im się podobało. Na szczęście etap jej życia wypełniony takimi ,,dominatorami” już dobiegł końca i obecnie już od dłuższego czasu była w erze dobrych przyjaciół. A ci dobrzy przyjaciele cenili jej bezproblemowość oraz całkowity brak wybuchowości, dzięki któremu tak pięknie uzupełniała się z temperamentem Lily Evans. To właśnie w głównej mierze rudowłosa pokazała Willow pozytywne strony jej pojawiającego się w kłótniach paraliżu.
- Wystarczy, że opanujesz napływające do oczu łzy i gotowe. – powiedziała kiedyś Lily w trakcie ich spaceru po błoniach, chwilę po ataku słownym Ślizgonów odpartym przez pannę Evans.
- Co gotowe? Przecież będę wtedy dalej wyglądać jak buraczany posąg. – odpowiedziała Willow lekko zirytowanym tonem, co jak na nią było wybuchowe ponad miarę. Niestety tylko przy przyjaciółkach czuła się na tyle pewnie i (o, ironio) dobrze, żeby tego tonu używać.
- Właśnie o to chodzi! Co najbardziej, przynajmniej mnie, denerwuje w trakcie sprzeczki? Jeśli ta druga osoba pozostaje całkowicie obojętna i spokojna w czasie kiedy ja bulgoczę z wściekłości. – zakończyła triumfującym głosem.
- I ja będę tą obojętną i spokojną stroną konfliktu?
- Pokażesz opanowanie i wyższość, każdego pieniacza to wykończy.
   Lily oczywiście miała rację. Willow sprawdziła jej teorię w trakcie dyskusji z jednym Ślizgonem przed meczem Gryfonów. Chłopak widząc ścianę, w którą uderzają jego słowa nakręcony do granic wytrzymałości pękł i obróciwszy się na pięcie odszedł z poczuciem porażki.
   Ale wtedy Willow miała przy sobie Lily. Rudowłosa zazwyczaj dodawała jej odwagi, ale w zamian też wiele dostawała, jak na przykład wyrozumiałość, bezstronną ocenę sytuacji oraz ,,życzliwość wielką jak ego Pottera” – określenie samej Lily. Z powodu tych wszystkich aspektów ich przyjaźń była naprawdę silna i tak doskonale czarownice się dogadywały. Oczywiście zdarzały się też momenty, w których Willow trochę bezmyślnie wystawiała cierpliwość i nerwy Lily na próbę. Pierwszym z brzegu przykładem była sprawa wizyty na treningu Gryfonów, wymuszonej przez Willow, a prawie przypieczętowanej porwaniem Lily przez Rogacza, który chciał żeby poczuła jak niesamowite jest latanie na miotle z zawodowcem.
   Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie na to wspomnienie i kierując myśli na temat zawsze poprawiający jej nastrój, czyli Syriusza Blacka, skręciła w jeden z tajnych korytarzy, który tajny był tylko z nazwy i stanowił po prostu przydatny skrót. Gdy tylko znalazła się za gobelinem kryjącym wejście do przejścia nabrała z przerażeniem powietrza w płuca i zamarła. Stał przed nią Avery, a to oznaczało tylko jedno – ma poważne tarapaty.
- Willow? – zapytał zdziwiony Ślizgon.
   Strach został na chwilę zmącony przez niedowierzanie, co rozwiązało jej ściśnięte gardło na tyle żeby zapytała:
- Znasz moje imię? – powiedziała nieco piskliwie i dopiero wtedy doszło do niej jak beznadziejnie nieznacząca jest w tej sytuacji ta kwestia. Avery uśmiechnął się półgębkiem w bardzo znajomy sposób i podszedł bliżej do dziewczyny.
- Znam i to od baaaardzo dawna. – odpowiedział i mrugnął. Efekt był mniej więcej taki sam, jakby walnął Willow obuchem w głowę. Nie wiedziała co się dzieje, a jej nogi, które jakby zakotwiczyły się w podłodze wydawały się być z ołowiu. Drgnęła dopiero na dźwięk zbliżających się kroków, co najpierw prawie przyprawiło ją o zawał. Jednak gdy usłyszała głosy nadchodzących poczuła ogromną ulgę.
- To będzie akcja jak marzenie. – powiedział James Potter głosem pełnym ekscytacji i wszedł w pole widzenia dziewczyny. Towarzyszył mu oczywiście Remus, a z tyłu podążał Peter. Wszyscy trzej stanęli jak wryci na widok Willow i Avery’ego.
- Cześć chłopaki. Cieszę się, że Was widzę. Choć zapewne panicz Avery odrobinę mniej. - akumulatory pewności siebie Willow automatycznie naładowały się obecnością Huncwotów, od których ta pewność zawsze emanowała.
- Niby dlaczego? Uważam, że to bardzo miłe spotkanie. – powiedział Avery i beztrosko włożył ręce w kieszenie i oparł o ścianę.
,,Pewnie sięga po różdżkę.” – pomyślała w panice dziewczyna.
- Chłopcy uważajcie, wiecie do czego on potrafi być zdolny.
- Wiemy. Na przykład do rzucania czarnomagicznych zaklęć, mam rację? – zwrócił się James do Avery’ego najzupełniej swobodnym tonem.
- Oczywiście, że masz. Albo myślę, że mógłbym też wziąć za zakładnika Willow i zrobić z niej żywą tarczę. – oczy mu błysnęły przebiegle i zanim Gryfonka zrozumiała jego słowa z cała ich mocą, chłopak chwycił ją za ręce i przyciągnął do siebie.
- Puszczaj mnie! Ratunku! Ja nie chcę… Nie! Pomóżcie mi! – Willow wpadła w taką panikę, że zaczęla niemiłosiernie krzyczeć i się wierzgać w uścisku Avery’ego, co oczywiście nie przyniosło zamierzonych rezultatów. On w tym czasie, a był to czas może paru sekund, objął ją ramieniem, a drugą ręką zatkał usta.
- Cichutko kochana, całą zabawę popsujesz. – powiedział i się uśmiechnął. Dopiero wtedy do Willow dotarło, że słyszy… Śmiech. Tłumiony ze wszystkich sił, ale szczery śmiech Jamesa Pottera. Kiedy skierowała wzrok na Huncwotów zobaczyła, że ich przywódca aż trzyma się za brzuch z rozbawienia, Peter chichotem mu wtóruje i tylko Remus patrzy na to wszystko z politowaniem.
- O co tu chodzi? – dopiero, gdy chłopcy na nią spojrzeli zdała sobie sprawę, że powiedziała to na głos.
- Wtajemniczymy ją, co? – zapytał Avery.
- Oczywiście i z największą przyjemnością. – powiedział James i poprawił okulary, które od tego napadu wesołości spadły mu na brodę.
- A spróbowalibyście inaczej. Przecież ona prawie zawału przez Was barany dostała. – powiedział Remus w sposób najsurowszy, na jaki był w stanie się zdobyć wobec swoich drogich przyjaciół.
- I nieźle mnie przy tym skopała. Nie wiedziałem, że masz w sobie tyle siły i zapału. Gratulacje. – zagadnął Avery patrząc Willow prosto w oczy. – I uwierz mi na słowo – Avery może i tak , a nawet bez wahania, ale ja w życiu nie użyłbym Cię jako tarczy. Szybciej Ci za nią posłużył.
- A-ha.- wybąkała dziewczyna i kiedy już była bliska przyjęcia jednego z paru scenariuszy, w których albo postradała zmysły, albo śniła, Rogacz powiedział.
- Niezwykle to szlachetne z Twojej strony, Łapo.
   Na te słowo Willow wytrzeszczyła na stojącego obok niej chłopaka oczy, a następnie… Tym razem ona zaszokowała chłopaków wyjątkowo wybuchową jak na nią reakcją.
- Wy durnie skończone! Prawie padłam na zawał! Jeśli dobrze się bawiliście to znaczy, że jesteście skończonymi socjopatami… – rozwinęła w tym wybuchu spowodowanym połączeniem ulgi ze złością i zapewne jeszcze by pokrzyczała, gdyby znowu nie zatkano jej ust.
- To chyba będzie moje nowe hobby. – zażartował Syriusz- Avery, po czym dodał – Puszczę Cię, jeśli obiecasz już nie krzyczeć. Hm?
   Willow wymownie popatrzyła na jego rękę na swoich ustach i sugerując niemożność odpowiedzi na to pytanie.
- Spryciulka. Wystarczy kiwnięcie głową.
   Dziewczyna przewróciła oczyma i wykonała twierdzący ruch głową, co poskutkowało natychmiastowym jej uwolnieniem.
- Trzeba przyznać, że nie znaliśmy Cię od tej strony. Przebywanie z Evans ma na Ciebie zły wpływ. Nasiąkasz ognistym temperamentem naszej rudowłosej. – powiedział James mijając ją i Syriusza, żeby sprawdzić czy przypadkiem nie za kotarą nie przyczaiło się kolejne, niespodziewane towarzystwo.
- Bo sama nie mogę mieć charakteru?
- Tego nikt nie powiedział. A ja na pewno nie będę nigdy tego negować - nadal czuję Twój charakter na piszczelach. – odpowiedział Syriusz- Avery.
- Ale jesteś delikatny. – odparowała Willow, czym wywołała kolejny cień zdumienia na twarzach chłopaków. Ale był ona za krótki i zbyt nieznaczny, by się za niego dąsać. Jedynie delikatnie wydęła dolną wargę, co było jej niekontrolowaną zapowiedzią obrażenia się. ,,Naprawdę mają mnie za aż tak bezpłciową?” – pomyślała, ale zamiast sobie odpowiadać wolała zwrócić się chłopaków. – Czekam na obiecane wyjaśnienia.
- I je dostaniesz. Tylko za szybko i w  biegu, bo eliksir wielosokowy już niedługo straci swoją moc. – powiedział Remus i rzucił na środek korytarza duża torbę, którą do tej pory trzymał za sobą i zaczął z niej wyładowywać kuleczki przypominające błękitne perły wielkości tłuczków. – Zaczynamy montaż.
   Chłopcy skierowali się w stronę torby, a miny mieli tak podekscytowane, jak dzieci w Miodowym Królestwie.
- Jak chcesz to możesz nam pomóc. – powiedział Avery, czyli Syriusz.
- A co konkretnie mam robić? – zapytała i podeszła do nich niepewnym krokiem.
- Bierzesz kulę – Syriusz podał jej gigaperłę – pocierasz z jednej strony – wziął ją za rękę i zaczął nią pocierać o błękitne cudeńko, które w dotyku było jakby…galaretowate. – Czujesz? Robi się cieplejsze? I teraz tą cieplejszą stroną przyczepiasz kulę do ściany, ale tak, żeby nie rzucała się z miejsca w oczy. – wstał i nie puszczając jej dłoni nakierował ją na ścianę korytarza ukrytą bardziej w cieniu. – Myślę, że zejście ściany z sufitem będzie najlepszym wyborem. – dokończył, po czym niespodziewanie uniósł Willow do góry trzymając ją mocno w talii. Inaczej nie miałaby szans dosięgnąć wymienionego przez Łapę miejsca, więc nie powinna była w żaden sposób nadinterpretowywać tego zachowania, ale na wszelki wypadek spięła swoje myśli tak, by powtrzymać je przed nakręcaniem się na swój obiekt westchnień. Zawsze tak było nawet kiedy Syriusz zerknął w jej stronę, która równie dobrze mogła być stroną Lily, Mary czy kogokolwiek innego. Ale tym razem… Była nadzwyczaj spokojna i zdystansowana nawet sama przed sobą. Cieszyło ją to bardzo, ale zamiast zachłystywać się dumą ze swojego opanowania tylko uśmiechnęła się i powiedziała:
- Prościzna.
   Przez następne kilka minut w spokoju i skupieniu rozmieszczali kulki po korytarzu, a w trakcie tych działań Willow dowiedziała się, że właśnie oto jest przypadkowym świadkiem przeprowadzania zemsty na Mucliberze za atak na Mary, że Syriusz z Jamesem ogłuszyli Avery’ego i wyrwali mu parę włosów, by następnie dodać je do ważonego przez ostatnie kilka dni eliksiru i że Łapa już ,,całkowicie odmieniony” dostał się do Pokoju Wspólnego Ślizgonów i umówił się w tym przejściu z Mucliberem na ,,czarnomagiczne pogaduchy” ( słowa Rogacza ). Reszty planu nie chcieli jej dokładnie zdradzać, bo uznali, że najlepszy efekt wywoła naoczne obejrzenie ich huncwockiego arcydzieła.
   Willow słuchała ich z zainteresowaniem w trakcie mocowanie kul, śmiała się z żartów i żartowała, co przychodziło jej wyjątkowo łatwo. Nie mogła się temu wprost nadziwić i analizowała skąd w niej ta nagła zmiana.
- Bardzo Cię proszę, nie bierz tego do siebie zbyt mocno, ale pierwszy raz mamy okazję doświadczyć jak fajnie się z Tobą współpracuję. – powiedział Syriusz i zerknął dziewczynie w oczy. Ona chwilę się zawahała, a następnie zmarszczyła brwi.
- Nie ma powodu. To szczera prawda.
   Syriusz trafił w sedno. Nic dziwnego, że okazali tyle zdziwienia widząc jej wcale nie tak niestandardowe reakcje. Ona rzeczywiście była dla nich kompletnie płaska pod względem charakteru i emocji. Szara myszka, uśmiechająca się życzliwie, acz zapewne głupkowato. Ktoś budzący sympatię, ale nie zainteresowanie. Byli razem w klasie już pięć lat, a wyglądało na to, że nigdy nie rozmawiali. Znaczy się wymieniali zdania, ale to było jak muskanie powierzchni i nie wchodzenie głębiej. Dla Huncwotów figurowała jako ,,przyjacióła Evans”, bo właśnie Lily całym swoim ognistym temperamentem ją przyćmiewała. Nie miała o to absolutnie pretensji do rudowłosej, kochała ją jak siostrę i wiedziała, że sama jest sobie winna. W gruncie rzeczy nie była przecież osobą, która nie ma nic do zaoferowania swojemu rozmówcy. Miała poglądy, opinie, ciekawe doświadczenia, ale była w stanie się z tym odsłonić dopiero po nabraniu do kogoś przekonania. Do Huncwotów przekonania nabrała praktycznie od pierwszego wejrzenia. Nie to było problemem. Prawdziwy problem odsłonił przed nią dopiero niby niewinny i żartobliwy komentarz Łapy.
   Ona nigdy nie dała im się poznać. Zawsze, za każdym pojedynczym razem paraliżowało jej jakąś część mózgu na widok chłopaków, a konkretnie panicza Blacka. Było to tak oczywiste i naturalne od samego początku, że nie widziała w tym niczego nad czym trzeba by się zastanawiać. Stan całkowicie normalny i nie do dyskutowania. Stan, którym zamknął jej drzwi na przyjaźń z tą oryginalną bandą. Stan, który umacniał się wprost proporcjonalnie do dojrzewania Syriusza i nabierania przez niego męskości i uroku. Kiedy zdała sobie z tego sprawę prawie trafił ją szlag. Chciała się zbliżyć do Blacka, a  przez te wszystkie lata w jego obecności wychodziła na szczerzącą się, bezbarwną idiotkę. A teraz, co się zmieniło? Wygląd, tylko wygląd. Lub raczej aż wygląd, bo Syriusz nie zmienił fryzury czy stylu ubierania tylko zmienił się w jednego z najbardziej odpychających Śmierciożerców Juniorów. Kiedy Willow nie musiała znosić przyjemnego widoku aparycji Łapy, nie rzucała się jej ona na mózg, więc była zdolna do bycia sobą. Rozmawiała ze swoim ideałem swobodnie i chyba zyskała jego większą sympatię. I choć wkurzyło ją niemiłosiernie, że musiała spotkać Syriusza- Avery’ego by dostać takowego olśnienia, była przeszczęśliwa, że udało jej się osiągnąć pułap znajomości z Huncwotami, który uważała za nieosiągalny tak długo, jak długo Lily będzie odrzucać zaloty Rogacza
- Willow, wszystko okej? – zapytał Remus, a dziewczyna zdała sobie sprawę ze swojego długiego już zadumanego milczenia, któremu się oddała stojąc pod ścianą w miejscu, gdzie umieściła ostatnią kulę.
- Tak, tak. Syriusz mi coś uświadomił.
- To dlatego, że jestem taki błyskotliwy.
- I skromny Łapciu, skromny. – skotrował James. – A teraz, jeśli wszystko ma się udać my czworo idziemy się schować za kotarę, a pan Avery poczeka na naszą ofiarę.
- Tak jest, panie kapitanie.
   Gdy wszyscy zajęli już pozycję, nie czekali za długo. Niezawodne wręcz obliczenia Pottera i Blacka i tym razem nie zawiodły. Mucliber wszedł po tajnego przejścia i nie spodziewając się ( o dziwo ) żadnego niebezpieczeństwa, skierował się prosto w stronę Avery’ego. Gdyby ktoś zapytał Willow o zdanie skatalogowałaby tych dwóch Ślizgonów jako przyjaciół, ale w minie Muclibera i minie Syriusza, który świetnie wczuł się w swoją rolę, zamiast życzliwości było widać pogardę. Ślizgoński synonim akceptacji.
   Te myśli biegły jej gdzieś z tyłu głowy, bo nad resztą umysłu przewagę wzięła ekscytacja. Wiedziała, że zaraz zacznie się akcja i obserwowała tak, jak wcześniej polecił jej James czy Mucliber przekroczył już linię pierwszych kulek. W momencie, w którym to się stało wszystko potoczyło się błyskawicznie.
- Przy następnej okazji zamiast na zemstę musimy się umówić na obgadanie jak to jest mieć dwucyfrowe IQ. – powiedział Syriusz-Avery i oparł się beztrosko o ścianę. Mucliber zdał sobie sprawę, co znaczą słowo Syriusza z lekkim opóźnieniem ( ale i tak niewielkim biorąc pod uwagę wspomniany już jego iloraz inteligencji ). Wyciągnął różdżkę, a Willow z przestrachem zobaczyła, że Łapa nie zrobił tego samego. Krzyknęła w tym samym momencie, w którym Mucliber rzucił w Syriusza zaklęcie z pewnością z tej samej kategorii, co to wymierzone w Mary. Wtedy zadziałały perły.
   Wszystkie naraz się rozświetliły i utworzyły coś w rodzaju szkieletu mieniącego się wszystkimi kolorami tęczy. Zaklęcie Muclibera odbiło się od granicy tego pola i odbijając się jak kula na bilardowym stole od wszystkich ścian uderzyło w samego atakującego. Tyle, że z większą mocą. Mucliber upadł na ziemię, a kiedy podniósł się na łokciach okazało się, że ma gigantyczną głowę jak troll i miliony krwawiących ran na całym ciele. Nie nauczyło go to zbyt wiele, bo znowu chwycił różdżkę, która wypadła mu z ręki. Ale tym razem Syriusz zareagował machnął swoją różdżką, wieszając Muclibera do góry nogami pod sufitem. Gdy ten zaczął wierzgać zaplątany w szatę szkolną, Łapa dotknął różdżką najbliżej znajdującej się kuli. Na początku wydawało się, że nic się nie dzieje, więc Willow zmarszczyła brwi, ale James widząc jej minę pośpieszył z wyjaśnieniem.
- Spójrz na podłogę. – powiedział stojąc już wewnątrz korytarza z resztą Huncwotów, ramię w ramię. Tylko Willow pochłonięta wydarzeniami nie przeszła jeszcze na powrót na drugą stronę kotary. Gdy już to zrobiła podłoga, na którą miała spojrzeć była już całkowicie pokryta wodą, której cały czas przybywało. Minęło zaledwie kilka sekund i cała przestrzeń między kulami zamieniła się w galaretowaty basen. Mucliber dalej wierzgał, ale jego ruchy były spowolnione, jak na zwolnionym filmie.
- Nie udusi się? – spytała dziewczyna, choć nie chciała zdradzać, ze martwi się losem tego drania.
- Możliwe. Pierwszy raz tego używamy. – powiedział James. Postał jeszcze chwilę z przechyloną głową podziwiając ich dzieło, po czym zakomenderował wyjątkowo niespodziewanie. – Idziemy.
   Dziewczyna była w szoku i chyba też dlatego ruszyła bez słowa za nimi. Obejrzała się tylko raz i napotkała przerażone spojrzenie Muclibera. To ją ruszyło. Gdy wyszli z przejścia zrównała się z Łapą.
- To mimo wszystko jednak lekka przesada, nie uważacie?
- Nie martw się Will, pułapka zaraz puści. Chcieliśmy go tylko nastraszyć, bo doskonale nas słyszał. – odrzekł Black. Dziewczynie spodobało się zdrobnienie, którego nikt inny z grona jej przyjaciół nigdy nie używał, bo wszystkim kojarzyło się z imieniem męskim. Jej samej z resztą również, ale z ust Syriusza nabierało innego wydźwięku. Między innymi dlatego, że eliksir przestawał już działać i twarz Avery’ego jak brzydka maska znikała zastępowana przez przystojną buzię Łapy. Doszli do Pokoju Wspólnego w milczeniu, bo było już grubo po ciszy nocnej, a do tego czasu Syriusz już całkowicie odzyskał twarz.
- Znacznie lepiej. – powiedział przecierając twarz dłonią.
- Zgadzam się. – powiedzieli wszyscy prawie jednocześnie, a potem zaczęli chichotać.
- Miło wiedzieć, że mój wygląd ma tak szerokie grono wielbicieli. – odrzekł Łapa i mrugnął do Willow. Dziewczyna co prawda spłonęła rumieńcem, ale nie straciła języka w gębie, ani władzy nad umysłem.
- Szersze na pewno niż Avery. – odparł James.
- Zgadzam się. A teraz pozwólcie, że się już odmeldowuję.
- Pozwolimy i dziękujemy za dzisiejsze towarzystwo. – powiedział Remus z lekkim skinieniem głowy, do którego przyłączyli się pozostali chłopcy.
   Willow pomachała na odchodne i pobiegała po schodach na górę. Miała nadzieję, że to początek nowego rozdziału ich znajomości, bo właśnie oto odkryła nową pośrednią właściwość eliksiru wielosokowego. Zdjął on klątwę krępacji z Willow i zapowiadało się, że ona raczej już nie wróci.