sobota, 24 września 2016

17. Uraz, umowa i uśmiech

   Mucliber został znaleziony w tajnym korytarzu przez jednego z młodszych uczniów, którego przyciągnęły jego gniewne pomruki. Na nic innego Ślizgon nie mógł sobie pozwolić, bo Huncwoci zadbali by założyć mu na usta niewidzialny, magiczny knebel. Dalszy przebieg wydarzeń był do przewidzenia: wezwanie nauczycieli, którzy uwolnili już całkowicie czerwonego na twarzy Muclibera; odesłanie chłopaka do Skrzydła Szpitalnego, a następnie wysłuchanie go przez loże złożoną z opiekunów domu Lwa i domu Węża, a także dyrektora. Oczywiście zanim chłopak otworzył usta dla wszystkich było wiadome kto jest autorem pułapki na Ślizgona, jak również na co była ona odpowiedzią. Zemsta za Mary.
   W tej sytuacji nauczyciele zachowali się w sposób zadziwiający i karygodny z punktu widzenia wychowawczego. Po wysłuchaniu Muclibera profesor McGonagall powiedziała:
- Nie uważasz Horacy, że jest to sytuacja patowa?
- Co masz na myśli, moja droga?
- Mamy tu słowo przeciwko słowu, bo jestem pewna chóralnego zaprzeczenia chłopców w kwestii ich związku ze sprawą.
- Zapewne masz rację. – powiedział zamyślony opiekun Slytherinu, do czego dodał energiczne kiwanie głową, gdy napotkał wzrok profesora Dumbledore’a i jego delikatny uśmiech.
- Myślę, że możemy sobie w takim razie odpuścić konfrontację. Paniczowi Mucliberowi nic wielkiego się nie stało, dowodów brak…
- Ale…
- Chłopcze, nie ładnie jest przerywać kiedy kobieta mówi. – powiedział dyrektor. – A tymczasem życzę Ci powrotu do formy. – poklepał go po ramieniu i skierował się do drzwi.
- Jesteśmy ostatnio za mało surowi dla uczniów. Niektórym niedawno upiekło się przez to wiele poważnych przewinień. – patrzyła wymownie na Ślizgona kiedy to mówiła i skutecznie zamknęła mu usta tą aluzją.
- W dzisiejszych czasach trochę pobłażliwości nie zaszkodzi. I tak życie codzienne nas nie rozpieszcza. – Horacy Slughorn westchnął. – No cóż, nie ma co robić tu Poppy niepotrzebnego tłoku. Trzymaj się chłopcze.
- Do widzenia Poppy.
- Do widzenia, do widzenia. – powiedziała pielęgniarka kryjąc w swoim kołnierzu trudny do pohamowania uśmiech. Następnie zajęła się Mucliberem, który był wyraźnie zdezorientowany i zirytowany. On też, jak większość zaślepionych czarną magią Ślizgonów patrzył na wszystko bardzo krótkowzrocznie. Dla niego i jego kolegów to była sprawa utarcia nosa paru Gryfonom i pokazu siły. Dla reszty świata i bardziej dojrzałych uczniów – wersja mini wojny, której stawką był, jakkolwiek pompatycznie to brzmiało – pokój na świecie.


***


W innej części zamku, już poinformowany o zajściu z Mucliberem inny Śmierciożerca Junior wprowadził w życie swój plan. Skorzystał z przypływu emocji, które dodały mu odwagi na tyle by zaciągnąć siostry Durete w ustronne miejsce na rozmowę. Siedzieli teraz, a właściwie dziewczyny siedziały w całkiem sporych rozmiarów składziku na miotły, a Regulus stał między nimi a drzwiami, które zamknął uprzednio od środka. Obie Krukonki siedziały prosto jak struny, jedną nogę założyły na drugą, a ręce z zaplecionymi palcami położyły na kolanach. Żadna z nich nie sprawiała wrażenia przestraszonej czy zmartwionej. W pierwszej chwili kiedy je zaczepił i poprosił o chwilę poufnej rozmowy zdawały się nie tyle zdziwione, co zaintrygowane. Mimo to, Regulus czuł mieszankę podziwu i wstydu. Podziwu dla ich niewzruszonej niczym postawy, a wstydu… Cóż, nie bały się zostać z nim zamknięte w pustym pomieszczeniu, a to kiepsko świadczyło o jego pozycji i opinii, a może raczej jeszcze jej braku.
- Słuchamy uważnie, panie Black. – powiedziała Elinor swoim hipnotyzującym głosem, kręcąc przy tym kosmyk włosów na palcu. Z wyjątkową lubością podkreśliła zwłaszcza dwa ostatnie słowa, a Regulus domyślił się o kim w tym momencie myślała. Zdenerwowało go to jeszcze bardziej, więc palnął bez większych wstępów.
- Chciałbym Wam złożyć propozycję przyłączenia się do naszej grupy.
- Co znaczy ,,naszej”? I co to za ,,grupa”? – powiedziała Corinne całkowicie spokojnie, po czym wymieniły z siostrą porozumiewawcze spojrzenia i się uśmiechnęły. – Takie pytania powinny paść, gdybyśmy chciały udawać głupie i nieświadome tego, co się wokół nas dzieje. Ale pozwól, że nie będziemy kluczyć i przejdziemy do innej kwestii: Dlaczego my?
- Tylko wprost i bez kręcenia. – dodała Elinor mrużąc zalotnie oczy i zdając sobie sprawę, jakie to robi wrażenie na Regulusie i jak wytrąca go to z równowagi. Chłopak wziął głęboki wdech i postanowił zachować pełen profesjonalizm.
- Jesteście czystej krwi. To po pierwsze. Po drugie, jesteście silne i pewne we wszystkich swoich działaniach. I powiedzmy sobie szczerze – wolicie być po stronie wygranych, choćby nawet ta strona była napiętnowana przez ogół.
- Powiem Ci Smoczyco, że jest to całkiem trafna analiza psychologiczna.
- Nazwisko Black zobowiązuje. Mimo wszystko, mowa tu nadal o czarnej magii i rasizmie. Skąd ta mina? Mówiłam – nazywamy rzeczy po imieniu.
- Chodzi o władzę i ochronę magicznego dziedzictwa. Same przyznacie, że są tacy, którzy na miano czarodziei nie zasługują…
- Znamy tą ideologiczną gadkę. – powtrzymała go Corinne gestem ręki. – W sumie, ja mogę spróbować.
- To nie jest klub dyskusyjny, do którego można się dołączyć, a potem wypisać i odzyskać wpisowe.
- A co jest tym wpisowym w tym przypadku? Dusza? – Elinor celowo mówiła niższym głosem, ale Regulus nie dał się sprowokować.
- Co by nim nie było, wchodzę w to. Wolę trzymać z silniejszymi. I choć tajemnicą nie jest, że w szkole nimi raczej nie jesteście, to poza murami zamku proporcje są dosyć jasne. – powiedziała Corinne takim tonem, jakby zgadzała się zjeść kawałem ciasta dyniowego na deser.
- Żartujesz.
- Nie. I nie mów siostrzyczko, że dla Ciebie sprawa jest całkowicie nie do przemyślenia. Gdybyśmy sprawiały wrażenie krystalicznie grzecznych i ideologicznie poprawnych panicz Black by nam tego nie proponował z takim spokojem.
- Fakt, święte nie jesteśmy i nigdy nie udawałyśmy, że jest inaczej. Ale brak zasad dla własnych wygód w szkole, a w prawdziwym życiu tam – wskazała palcem na ścianę, myśląc o świecie za murami – to zupełnie inna sprawa.
- Boisz się?
- Nie. Ale jeśli mam się zadeklarować to dopiero, gdy propozycja wyjdzie od kogoś… Twardego.
Obie brunetki spojrzały jednocześnie na Ślizgona i wtedy dopiero chłopak zdał sobie sprawę, że powinien się wtrącić do rozmowy, którą na razie prawie z zapartym tchem obserwował. Dyskutowały jakby go tu nie było, co za charaktery. Ale on też go miał, wbrew temu co sądziły.
- Co dla Was jest oznaką bycia twardym? Wieszanie ludzi pod sufitem w magicznych pułapkach? – osiągnął zamierzony efekt sięgając po temat Huncwotów, obydwu dziewczynom drgnęły brwi.
- Rozumiem. Tak, zgadza się Huncwoci robią na nas wrażenie. Ale to, że lubimy ich prywatnie nie oznacza zgodności poglądów. – powiedziała Corinne, bo Elinor wyjątkowo się zamyśliła i jakby uśmiechała do własnych wspomnień.
- To, że lubicie ich nie koniecznie promieniuje na ich towarzystwo. I w ten sposób przechodzimy to tego, że my również jesteśmy wystarczająco zdecydowani w swoich działaniach.
- Czyli przechodzimy do momentu przekonywania nas o swojej sile. – Corinne założyła ręce na piersi i oparła się wygodniej.
,,Koniec. – pomyślał Regulus – Wystarczy tego lekceważenia.”
- A otrucie jawnie nielubianej przez Was Jules Justice ma wystarczającą siłę perswazji.
   Siostry Durete były zbyt opanowane, by krzyknąć ,,Co?”, ale tym razem potrzebowały o wiele dłuższej chwili milczenia do przetrawienia tej informacji. Pierwsza odezwała się Elinor, ale bez flirtu i uwodzenia, tylko tonem pasującym bardziej do jej siostry Królowej Śniegu.
- Nie wiem, czy bardziej interesuje mnie czemu, czy jak?
- Słyszałem, co o niej mówiłyście. Kiedy to pozostanie moją tajemnicą. A jeśli chodzi o przebieg całej akcji… Chyba będę chciał najpierw deklaracji Was obydwu zanim przejdę do zdradzania naszych sekretów. – powiedział Regulus i starał się naśladować przy tym nonszalancję swojego starszego brata.
- Wchodzę w to, jak już wcześniej nadmieniłam.
- A Ty , Elinor?
   Dziewczyna zarzuciła swoje piękne, czarne włosy na plecy, wysunęła do przodu podbródek i wydęła dolną wargę. Była to typowa dla niej postawa i mina, kiedy poważnie i intensywnie się nad czymś zastanawiała. W tej chwili obmyślała właśnie plan, który pozwoli wyciągnąć jej jak najwięcej korzyści z zaistniałej sytuacji. Jak wydedukowała będzie się tym razem wiązało to z paskudną i popełnioną z premedytacją zdradą, ale cóż. W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone, a kiedy oba ta stany się na siebie nakładają nie istnieje coś takiego, jak przesada.


***


   Tego samego dnia po skończonych lekcjach jeden z przywódców Huncwotów postanowił choć po części wynagrodzić pewnej nigdy nie skarżącej się na nic i zawsze pełnej pozytywnej energii damie kilka ostatnich wpadek. Właśnie dlatego teraz Syriusz Black i Jules Justice jedli kolację na moście na błoniach, a owa kolacja złożona była z jedzenia uprzednio wyniesionego z jadali i przygotowanego przez pełne sympatii dla Huncwotów skrzaty domowe. Zaśmiewali się przy tym tak, że Jules prawie wypadł z buzi kawałek naleśnika.
- Następnym razem załatwię śliniaczek. – zażartował i podał jej chusteczkę.
- Nie każdy może być idealny nawet plując jedzeniem. A wracając do tematu to po raz kolejny Wam się upiekło.
- Tak, ale tym razem i przyznaję się bez bicia nie dlatego, że wymyśliliśmy jakieś błyskotliwe alibi, tylko dlatego, że z McGonagall jest naprawdę równa babka.
- A miałeś kiedyś jakiekolwiek wątpliwości?
- Niby nie, ale nie posądziłbym jej o wykroczenie poza reguły, które nawet jej ciasny koczek wydają się trzymać w ryzach.
- No właśnie. – powiedziała Jules i pociągnęła łyk soku pomarańczowego przez słomkę. – Sok pomarańczowy, a nie dyniowy i w dodatku słomka. Aż dziw, że pamiętałeś o moich dziwactwach napojowych.
- Nie jestem znowu aż tak zapatrzony w siebie, jak sądzisz. I co miało znaczyć to ,,no właśnie”?
- Mimo, że faktycznie wszechświat rozszerzył Ci się poza Twoją własną osobę, nie zawsze trafnie wystawiasz ludziom oceny.
- A Ty jesteś w tym lepsza? Przecież Tobie trudno uwierzyć w jakiekolwiek objawy złej woli u kogokolwiek.
- Zgadza się, a wiąże się to z po prostu z ogromną ilością empatii, którą w sobie mam. I co? Żadnych złośliwych uwag?
- Nie mam ku nim podstaw, Twojej empatii rozmiarów Mount Everest nie da się kwestionować. – powiedział i uśmiechnął się półgębkiem.
- Stop! Nie rób tak. – zawołała i zakryła oczy rękami.
- Jak? O co Ci chodzi? Naprawdę i szczerze tak myślę. – powiedział Łapa odrywając jej palce od twarzy.
- Nie wątpię w przekaz, ale w sposób przekazu. Użyłeś tonu i uśmiechu podrywacza. I choć to miłe, bo oznacza, że masz mnie jednak za dziewczynę to całkowicie niedopuszczalne w łączących nas relacjach.
- A jakbyś je streściła? W sensie nasze relacje?
- Przyjaźń. – powiedziała, po czym dodała speszona, gniotąc szyjkę słomki. - Przynajmniej taką mam nadzieję.
- Żadnej przyjaźni, jeśli jeszcze raz usłyszę w Twoim głosie niepewność. Zgoda? – zapytał i wyciągnął w jej stronę swój kubek do toastu.
- Zgoda. – wypili i przez chwilę jedli w milczeniu, która na ich etapie znajomości nie była już krępująca.
- Jeszcze go nie znaleźliśmy. – powiedział Syriusz, krzywiąc się, a Jules nie musiała pytać by wiedzieć, że chodzi o jej truciciela.
- Trudno, ale za to ja znalazłam kolejną ciekawą zabawkę to Waszych dowcipów. Przypomina ona włóczkę na kołowrotku z właściwościach klejącymi o niesamowitej wydajności.
- Zamawiaj. – Łapa popatrzył na minę Jules i się zaśmiał. – Rozumiem, że to już zrobiłaś?
- Znam już trochę Wasz gust. A zatytułować do można tak: Magiczne, ciekawe i potrafiące zrobić zamieszanie.
- Ale nas spłyciłaś. Choć jest to tytuł wyjątkowo celnie sformułowany. – skomentował Black i wrzucił sobie do buzi winogrono.
- Brawo, 10 na 10. – zażartowała Jules, a następnie po sekundowym zawahaniu dodała. – A na ile oceniasz randkę z Elinor?
- O proszę, widzę, że ciekawość wzięła górę nad kompletną obojętnością na sprawy prywatne innych.
- Było to pytanie wypowiedziane impulsywnie. Nie zdążyłam go przepuścić przez filtr. Nie musisz…
- Ale mogę i chcę odpowiedzieć. Myślę, że… Punkt za rozmowę, punkt za ubaw i pięć punktów za wygląd, czyli łącznie siedem. Co?
- Ale Ty jesteś płytki. – zażartowała Jules.
- Nie zgadzam się z tą krzywdzącą opinią. Po prostu nie mogłem ocenić pozostałych aspektów wyżej, bo ona był zbyt wystudiowana w swoim zachowaniu.
- Nie chcę być niemiła, ani wystawiać osądów o kimś kogo słabo znam, ale obie siostry Durete wydają się takie być. I obie zabierają się za najwyższą półkę w szkole, czyli Huncwotów.
- Jak miło. Myślę, że Luniaczkowi dobrze zrobi na jego samoocenę Twoja opinia, o ile oczywiście mogą ją powtórzyć.
- I tak to zrobisz. – powiedziała Jules ze wzruszeniem ramion.
- Słucham? Nie jestem paplą! – obruszył się Łapa.
- Jesteś… Auł! – zawołała z wyrzutem dziewczyna, która właśnie dostała winogronem w oko.
- Przepraszam, chciałem trafić w buzię, ale się ruszyłaś.
- A ja chciałam powiedzieć, że jesteś, ale tylko jeśli chodzi o przepływ informacji między Tobą a chłopakami. O nic innego Cię nie posądzam, a tej materii się nie dziwię. Jesteście jak bracia, zwłaszcza Ty i James.
- To prawda. – skomentował Syriusz w dwóch słowach, ale było to wystraczająco wymowne. Nad prawdami ogólnymi nie trzeba się było rozwodzić.
- I za tą prawdę zostałam prawie oślepiona winogronem.
- Nie przekręcaj! A za oko przeprosiłem.
- Dobra, przecież się nie gniewam. – odpowiedziała i wstała z zaścielonego na moście kocyka.
- Gdzie się pani wybiera?
- Dowiesz się właśnie kolejnej rzeczy, na którą się składam ja jako osoba.
- Podobnej do faktu obsesji na punkcie soku pomarańczowego i słomek? – zapytał i podszedł do dziewczyny, która oparła się łokciami o barierkę mostu i patrzyła w niebo. W świetle gwiazd z tym uśmiechem na twarzy i iskrzącymi się oczami wyglądała bardzo ładnie. Syriusz był tak swobodny w kontaktach z płcią przeciwną, że ta myśl nie była w jego mniemaniu niczym niezwykłym, ale doszedł do wniosku, że Jules zapewne uznałaby ją za niestosowną w tej samej mierze, co jego ,,uśmiech podrywacza”. – Czekam na poznanie kolejnego sekretu.
- To żaden sekret. Rzecz tak ogólnie znana, że wie o niej cała mój Puchoński rocznik. Ale niech Ci będzie, że zrobię odpowiedni wstęp. Turururu! – wykonała gest, jakby grała na trąbce. – Uwielbiam gwiazdy. Niebo nocą…Eh. Mogłabym na nie patrzyć godzinami.
- Czyli astronomia to zapewne Twój ulubiony przedmiot. – powiedział Łapa i podążając za jej wzrokiem też zaczął patrzeć w gwiazdy.
- Paradoksalnie rzecz biorą, nie. Lubię go bardzo, ale on za wiele tłumaczy, a wbrew temu że mam fioła na punkcie nauki, uważam, że wiedza odbiera czasem niektórym rzeczą urok i piękno. Rozumiesz o co mi chodzi?
- Chyba nie do końca. – powiedział z wahaniem Syriusz.
- To popatrz w niebo, na te mrygające światełka na tafli atramentu. Są piękne, a to że się nazywają Vega, Orion czy Syriusz – uśmiechnęła się do niego – nie ma tu nic do rzeczy.
- Poetka z Ciebie.
- Tak, jasne. Z poezją nie wartą nawet złamanego sykla.Ale doceniam dobre intencje. A i zastrzegam – mimo mojej miłości do gwiazd ewentualne prezenty w formie Map Nieba lub książek o astronomii zdecydowanie odrzucam.
- Bo wiedza czasem niszczy piękno.
- Dokładnie. Wystarczy mi jedna osoba, która zainterpretowała to tak, a nie inaczej.
- Kto taki? – Syriusz był wyraźnie zaciekawiony, zwłaszcza że Jules była wyraźnie rozdarta mówiąc o tym.
- Twój wróg publiczny numer jeden z niewiadomej przyczyny.
- Darius? Kupuje Ci książki związane z gwiazdami? – Łapa wyglądał jakby miał wybuchnąć śmiechem.
- Bawi Cię to? Trop jest dobry. Lubię czytać i lubię gwiazdy, więc książka o gwiazdach wydaje się być idealnym pomysłem.
- Ale nie jest. A Ty ze swoim dobrym serduszkiem nie chciałaś mu robić przykrości, gdy wręczył Ci prezent ani później w rozmowie.
- Coś w tym rodzaju. I podkreślam jeszcze raz – to nic zabawnego. Wręcz przeciwnie, to słodkie kiedy coś, co dostajesz świadczy wyraźnie o tym, że rozmówca słuchał Cię uważnie…
- Ale nie do końca ze zrozumieniem.
- Ty, mądralo na początku też nie zrozumiałeś.
- Bo jak stwierdziliśmy mniej więcej na początku znajomości, jesteś wariatką w pozytywnym tego słowa znaczeniu i trudno Cię zrozumieć.
- Widzę, że nabijanie się z Dariusa poprawia Ci nastrój i samopoczucie. Nie podoba mi się to, bo jest moim przyjacielem i to dłużej niż Ty. – powiedziała wyzywająco i dźgnęła go palcem w brzuch.
- To zabolało i nie mam na myśli Twojego palca. – Łapa zrobił minę jak smutny piesek, czym zawsze bardziej rozbawiał Jules. Po chwili od słowa do słowa, znów śmiali się do łez.Nagle Syriusz zrobił minę jakby sobie o czymś przypomniał.
- Zapomniałem o jednym ,,szczególe” wczorajszej akcji. Towarzyszył nam ktoś, powiedzmy, z zewnątrz.
- Czuję się oszukana, mnie nigdy nie zabraliście na psoty.
- Wszystko przed nami. A ta osoba pojawiła się na horyzoncie całkowicie niespodziewanie. Masz trzy podejścia z pytaniami Tak lub Nie, a potem Ci powiem.
- Widzę, że spodobała Ci się moja zabawa. Okej. Czy to dziewczyna?
- Tak.
- Z Gryffindoru?
- Tak.
- Lily! – krzyknęła triumfalnie Jules.
- Nie. Willow.
- Willow? Ta Willow? Willow – Słodki –Czekoladowy – Loczek?
-Ciekawie ludzi nazywasz, nie ma co. Ale tak dokładnie ta.
- Niesamowite. I normalnie Wam pomogła i z Wami rozmawiała? – dziewczyna zdawała się być w zwalającym z nóg szoku.
- Tak, co w tym dziwnego?
- To, że Willow jest zakochana w Tobie po uszy i ile razy ją widziałam zawsze jąkała się w Twojej obecności.
- Chyba coś Ci się wydaje. – powiedział Syriusz, ale bez przekonania i coraz bardziej marszcząc brwi.
- Widzę, że trybiki zaskoczyły. A jeśli wczoraj zachowywała się normalnie to tylko potwierdza tezę. Nie peszyłeś jej, bo nie wyglądałeś jak Adonis, tylko jak Avery.
- Tkwi w tym jakaś logika. – przyznał Syriusz. – Co Ty robisz? – zapytał zdziwiony, patrząc jak Jules zaczyna składać do koszyka resztkę jedzenia i zwijać kocyk. Zostawiła na wierzchu tylko kiść winogron.
- Sprzątam. Późno już, powinniśmy wracać. Nasze spotkania sam na sam nie mogą się kończyć po ciszy nocnej.
- Bo?
- Bo to już zalatuje randką. – powiedziała z udawaną powagą. – Orientuj się! – krzyknęła i rzuciła w Syriusza winogronem, które on oczywiście złapał. – Tak się nie liczy, miało od razu wpaść do buzi.
- Przyjmuję wyzwanie, jeszcze raz.
   Oczywiście ten drugi raz winogronko rzucone przez Jules wylądowało prosto w ustach Syriusza. Dziewczyna tylko przewróciła oczami, patrząc jak się puszy.
   Dobrze się bawili w swoim towarzystwie i świetnie się dogadywali. Tak świetnie, że teksty Jules o tym, by Syriusz pamiętał, że jest dziewczyną wcale nie były takie straszne dziwne. Dla Huncwota- Podrywacza taka relacja z dziewczyną była zupełnym fenomenem. Szli w wyśmienitych humorach do zamku, a Jules by rozbawić dodatkowo Łapę wpychała w policzki po trzy winogrona i starała się mówić z takim balastem.
- Kiedy znowu mogę liczyć na taki zaszczyt? Towarzystwo Króla szkoły i to przez tak długi czas?
- Możesz liczyć na audiencję u całej linii królewskiej i to częściej i gęściej. Słowo Huncuotooa – ostatnie słowo zostało zniekształcone, bo Jules zatkała mu usta dłonią.
- Nie dawaj słowa, które potem będzie Ci trudno dotrzymać. Bo z tego co mi obiecasz, potem nawet podświadomie będę Cię rozliczać. A tak, każde spotkanie będzie miłą niespodzianką.
- Czemu niby trudno?
- Bo gęsto od przedstawicielek płci pięknej się wokół Ciebie robi. – powiedziała panna Justice złowrogim tonem. Syriusz zaśmiał się w swój szczekliwy sposób.
- Skoro mówisz, że Willow ma wobec mnie jakieś zamiary to chyba rzeczywiście.
- Willow i Elinor. Zupełne przeciwieństwa. Ciekawy ten trójkącik.
   Syriusz spojrzał na uśmiechniętą Jules i pomyślał, że możliwe iż tak figura ma jeszcze jeden kąt, ale tą uwagę zostawił dla siebie. Poruszając się po neutralnych tematach dotarli do zamku i kolejny miły dzień dobiegł końca.

poniedziałek, 12 września 2016

16. Nowe oblicza

   Willow była czerwona jak burak.
   Było to dosyć ciekawe w przypadku dziewczyny, której podobał się jeden z dwóch największych buntowników w szkole, Mistrz Łamania Zasad, Przeciwnik Zakazów, Wróg Uległości… Te tytuły można by mnożyć jeszcze długo, ale przekaz już na tym etapie był jasny. Ktoś taki, jak Syriusz Black w życiu by się nie zmartwił uwagami i pretensjami bibliotekarki, gdyby został znaleziony późną porą nad książkami w swoim ulubionym dziale.
   Ale Willow się przejęła, zwłaszcza że pani Pince wyraziła bardzo wybuchowo swoje oburzenie. Dziewczyna ukryła się w swoich bujnych lokach twarz i wyszła pośpiesznie z biblioteki. Zmierzała teraz korytarzami w stronę wieży Gryffindoru, nabierając już na powrót naturalnych kolorów. Kiedy już trochę ochłonęła wkurzyła się na siebie, że po raz kolejny wyszła na wierzch jej najbardziej niewygodna wada – nieradzenie sobie w konfrontacjach. Była to jej pięta Achillesowa od najmłodszych lat. Zawsze kiedy ktoś zaczynał na nią krzyczeć albo dążył do kłótni ona się wycofywała i milkła. Oczywiście spotkała już niejednokrotnie ludzi wykorzystujących tą jej cechę i widząc w niej słabość pomiatających nią oraz ustawiających jak im się podobało. Na szczęście etap jej życia wypełniony takimi ,,dominatorami” już dobiegł końca i obecnie już od dłuższego czasu była w erze dobrych przyjaciół. A ci dobrzy przyjaciele cenili jej bezproblemowość oraz całkowity brak wybuchowości, dzięki któremu tak pięknie uzupełniała się z temperamentem Lily Evans. To właśnie w głównej mierze rudowłosa pokazała Willow pozytywne strony jej pojawiającego się w kłótniach paraliżu.
- Wystarczy, że opanujesz napływające do oczu łzy i gotowe. – powiedziała kiedyś Lily w trakcie ich spaceru po błoniach, chwilę po ataku słownym Ślizgonów odpartym przez pannę Evans.
- Co gotowe? Przecież będę wtedy dalej wyglądać jak buraczany posąg. – odpowiedziała Willow lekko zirytowanym tonem, co jak na nią było wybuchowe ponad miarę. Niestety tylko przy przyjaciółkach czuła się na tyle pewnie i (o, ironio) dobrze, żeby tego tonu używać.
- Właśnie o to chodzi! Co najbardziej, przynajmniej mnie, denerwuje w trakcie sprzeczki? Jeśli ta druga osoba pozostaje całkowicie obojętna i spokojna w czasie kiedy ja bulgoczę z wściekłości. – zakończyła triumfującym głosem.
- I ja będę tą obojętną i spokojną stroną konfliktu?
- Pokażesz opanowanie i wyższość, każdego pieniacza to wykończy.
   Lily oczywiście miała rację. Willow sprawdziła jej teorię w trakcie dyskusji z jednym Ślizgonem przed meczem Gryfonów. Chłopak widząc ścianę, w którą uderzają jego słowa nakręcony do granic wytrzymałości pękł i obróciwszy się na pięcie odszedł z poczuciem porażki.
   Ale wtedy Willow miała przy sobie Lily. Rudowłosa zazwyczaj dodawała jej odwagi, ale w zamian też wiele dostawała, jak na przykład wyrozumiałość, bezstronną ocenę sytuacji oraz ,,życzliwość wielką jak ego Pottera” – określenie samej Lily. Z powodu tych wszystkich aspektów ich przyjaźń była naprawdę silna i tak doskonale czarownice się dogadywały. Oczywiście zdarzały się też momenty, w których Willow trochę bezmyślnie wystawiała cierpliwość i nerwy Lily na próbę. Pierwszym z brzegu przykładem była sprawa wizyty na treningu Gryfonów, wymuszonej przez Willow, a prawie przypieczętowanej porwaniem Lily przez Rogacza, który chciał żeby poczuła jak niesamowite jest latanie na miotle z zawodowcem.
   Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie na to wspomnienie i kierując myśli na temat zawsze poprawiający jej nastrój, czyli Syriusza Blacka, skręciła w jeden z tajnych korytarzy, który tajny był tylko z nazwy i stanowił po prostu przydatny skrót. Gdy tylko znalazła się za gobelinem kryjącym wejście do przejścia nabrała z przerażeniem powietrza w płuca i zamarła. Stał przed nią Avery, a to oznaczało tylko jedno – ma poważne tarapaty.
- Willow? – zapytał zdziwiony Ślizgon.
   Strach został na chwilę zmącony przez niedowierzanie, co rozwiązało jej ściśnięte gardło na tyle żeby zapytała:
- Znasz moje imię? – powiedziała nieco piskliwie i dopiero wtedy doszło do niej jak beznadziejnie nieznacząca jest w tej sytuacji ta kwestia. Avery uśmiechnął się półgębkiem w bardzo znajomy sposób i podszedł bliżej do dziewczyny.
- Znam i to od baaaardzo dawna. – odpowiedział i mrugnął. Efekt był mniej więcej taki sam, jakby walnął Willow obuchem w głowę. Nie wiedziała co się dzieje, a jej nogi, które jakby zakotwiczyły się w podłodze wydawały się być z ołowiu. Drgnęła dopiero na dźwięk zbliżających się kroków, co najpierw prawie przyprawiło ją o zawał. Jednak gdy usłyszała głosy nadchodzących poczuła ogromną ulgę.
- To będzie akcja jak marzenie. – powiedział James Potter głosem pełnym ekscytacji i wszedł w pole widzenia dziewczyny. Towarzyszył mu oczywiście Remus, a z tyłu podążał Peter. Wszyscy trzej stanęli jak wryci na widok Willow i Avery’ego.
- Cześć chłopaki. Cieszę się, że Was widzę. Choć zapewne panicz Avery odrobinę mniej. - akumulatory pewności siebie Willow automatycznie naładowały się obecnością Huncwotów, od których ta pewność zawsze emanowała.
- Niby dlaczego? Uważam, że to bardzo miłe spotkanie. – powiedział Avery i beztrosko włożył ręce w kieszenie i oparł o ścianę.
,,Pewnie sięga po różdżkę.” – pomyślała w panice dziewczyna.
- Chłopcy uważajcie, wiecie do czego on potrafi być zdolny.
- Wiemy. Na przykład do rzucania czarnomagicznych zaklęć, mam rację? – zwrócił się James do Avery’ego najzupełniej swobodnym tonem.
- Oczywiście, że masz. Albo myślę, że mógłbym też wziąć za zakładnika Willow i zrobić z niej żywą tarczę. – oczy mu błysnęły przebiegle i zanim Gryfonka zrozumiała jego słowa z cała ich mocą, chłopak chwycił ją za ręce i przyciągnął do siebie.
- Puszczaj mnie! Ratunku! Ja nie chcę… Nie! Pomóżcie mi! – Willow wpadła w taką panikę, że zaczęla niemiłosiernie krzyczeć i się wierzgać w uścisku Avery’ego, co oczywiście nie przyniosło zamierzonych rezultatów. On w tym czasie, a był to czas może paru sekund, objął ją ramieniem, a drugą ręką zatkał usta.
- Cichutko kochana, całą zabawę popsujesz. – powiedział i się uśmiechnął. Dopiero wtedy do Willow dotarło, że słyszy… Śmiech. Tłumiony ze wszystkich sił, ale szczery śmiech Jamesa Pottera. Kiedy skierowała wzrok na Huncwotów zobaczyła, że ich przywódca aż trzyma się za brzuch z rozbawienia, Peter chichotem mu wtóruje i tylko Remus patrzy na to wszystko z politowaniem.
- O co tu chodzi? – dopiero, gdy chłopcy na nią spojrzeli zdała sobie sprawę, że powiedziała to na głos.
- Wtajemniczymy ją, co? – zapytał Avery.
- Oczywiście i z największą przyjemnością. – powiedział James i poprawił okulary, które od tego napadu wesołości spadły mu na brodę.
- A spróbowalibyście inaczej. Przecież ona prawie zawału przez Was barany dostała. – powiedział Remus w sposób najsurowszy, na jaki był w stanie się zdobyć wobec swoich drogich przyjaciół.
- I nieźle mnie przy tym skopała. Nie wiedziałem, że masz w sobie tyle siły i zapału. Gratulacje. – zagadnął Avery patrząc Willow prosto w oczy. – I uwierz mi na słowo – Avery może i tak , a nawet bez wahania, ale ja w życiu nie użyłbym Cię jako tarczy. Szybciej Ci za nią posłużył.
- A-ha.- wybąkała dziewczyna i kiedy już była bliska przyjęcia jednego z paru scenariuszy, w których albo postradała zmysły, albo śniła, Rogacz powiedział.
- Niezwykle to szlachetne z Twojej strony, Łapo.
   Na te słowo Willow wytrzeszczyła na stojącego obok niej chłopaka oczy, a następnie… Tym razem ona zaszokowała chłopaków wyjątkowo wybuchową jak na nią reakcją.
- Wy durnie skończone! Prawie padłam na zawał! Jeśli dobrze się bawiliście to znaczy, że jesteście skończonymi socjopatami… – rozwinęła w tym wybuchu spowodowanym połączeniem ulgi ze złością i zapewne jeszcze by pokrzyczała, gdyby znowu nie zatkano jej ust.
- To chyba będzie moje nowe hobby. – zażartował Syriusz- Avery, po czym dodał – Puszczę Cię, jeśli obiecasz już nie krzyczeć. Hm?
   Willow wymownie popatrzyła na jego rękę na swoich ustach i sugerując niemożność odpowiedzi na to pytanie.
- Spryciulka. Wystarczy kiwnięcie głową.
   Dziewczyna przewróciła oczyma i wykonała twierdzący ruch głową, co poskutkowało natychmiastowym jej uwolnieniem.
- Trzeba przyznać, że nie znaliśmy Cię od tej strony. Przebywanie z Evans ma na Ciebie zły wpływ. Nasiąkasz ognistym temperamentem naszej rudowłosej. – powiedział James mijając ją i Syriusza, żeby sprawdzić czy przypadkiem nie za kotarą nie przyczaiło się kolejne, niespodziewane towarzystwo.
- Bo sama nie mogę mieć charakteru?
- Tego nikt nie powiedział. A ja na pewno nie będę nigdy tego negować - nadal czuję Twój charakter na piszczelach. – odpowiedział Syriusz- Avery.
- Ale jesteś delikatny. – odparowała Willow, czym wywołała kolejny cień zdumienia na twarzach chłopaków. Ale był ona za krótki i zbyt nieznaczny, by się za niego dąsać. Jedynie delikatnie wydęła dolną wargę, co było jej niekontrolowaną zapowiedzią obrażenia się. ,,Naprawdę mają mnie za aż tak bezpłciową?” – pomyślała, ale zamiast sobie odpowiadać wolała zwrócić się chłopaków. – Czekam na obiecane wyjaśnienia.
- I je dostaniesz. Tylko za szybko i w  biegu, bo eliksir wielosokowy już niedługo straci swoją moc. – powiedział Remus i rzucił na środek korytarza duża torbę, którą do tej pory trzymał za sobą i zaczął z niej wyładowywać kuleczki przypominające błękitne perły wielkości tłuczków. – Zaczynamy montaż.
   Chłopcy skierowali się w stronę torby, a miny mieli tak podekscytowane, jak dzieci w Miodowym Królestwie.
- Jak chcesz to możesz nam pomóc. – powiedział Avery, czyli Syriusz.
- A co konkretnie mam robić? – zapytała i podeszła do nich niepewnym krokiem.
- Bierzesz kulę – Syriusz podał jej gigaperłę – pocierasz z jednej strony – wziął ją za rękę i zaczął nią pocierać o błękitne cudeńko, które w dotyku było jakby…galaretowate. – Czujesz? Robi się cieplejsze? I teraz tą cieplejszą stroną przyczepiasz kulę do ściany, ale tak, żeby nie rzucała się z miejsca w oczy. – wstał i nie puszczając jej dłoni nakierował ją na ścianę korytarza ukrytą bardziej w cieniu. – Myślę, że zejście ściany z sufitem będzie najlepszym wyborem. – dokończył, po czym niespodziewanie uniósł Willow do góry trzymając ją mocno w talii. Inaczej nie miałaby szans dosięgnąć wymienionego przez Łapę miejsca, więc nie powinna była w żaden sposób nadinterpretowywać tego zachowania, ale na wszelki wypadek spięła swoje myśli tak, by powtrzymać je przed nakręcaniem się na swój obiekt westchnień. Zawsze tak było nawet kiedy Syriusz zerknął w jej stronę, która równie dobrze mogła być stroną Lily, Mary czy kogokolwiek innego. Ale tym razem… Była nadzwyczaj spokojna i zdystansowana nawet sama przed sobą. Cieszyło ją to bardzo, ale zamiast zachłystywać się dumą ze swojego opanowania tylko uśmiechnęła się i powiedziała:
- Prościzna.
   Przez następne kilka minut w spokoju i skupieniu rozmieszczali kulki po korytarzu, a w trakcie tych działań Willow dowiedziała się, że właśnie oto jest przypadkowym świadkiem przeprowadzania zemsty na Mucliberze za atak na Mary, że Syriusz z Jamesem ogłuszyli Avery’ego i wyrwali mu parę włosów, by następnie dodać je do ważonego przez ostatnie kilka dni eliksiru i że Łapa już ,,całkowicie odmieniony” dostał się do Pokoju Wspólnego Ślizgonów i umówił się w tym przejściu z Mucliberem na ,,czarnomagiczne pogaduchy” ( słowa Rogacza ). Reszty planu nie chcieli jej dokładnie zdradzać, bo uznali, że najlepszy efekt wywoła naoczne obejrzenie ich huncwockiego arcydzieła.
   Willow słuchała ich z zainteresowaniem w trakcie mocowanie kul, śmiała się z żartów i żartowała, co przychodziło jej wyjątkowo łatwo. Nie mogła się temu wprost nadziwić i analizowała skąd w niej ta nagła zmiana.
- Bardzo Cię proszę, nie bierz tego do siebie zbyt mocno, ale pierwszy raz mamy okazję doświadczyć jak fajnie się z Tobą współpracuję. – powiedział Syriusz i zerknął dziewczynie w oczy. Ona chwilę się zawahała, a następnie zmarszczyła brwi.
- Nie ma powodu. To szczera prawda.
   Syriusz trafił w sedno. Nic dziwnego, że okazali tyle zdziwienia widząc jej wcale nie tak niestandardowe reakcje. Ona rzeczywiście była dla nich kompletnie płaska pod względem charakteru i emocji. Szara myszka, uśmiechająca się życzliwie, acz zapewne głupkowato. Ktoś budzący sympatię, ale nie zainteresowanie. Byli razem w klasie już pięć lat, a wyglądało na to, że nigdy nie rozmawiali. Znaczy się wymieniali zdania, ale to było jak muskanie powierzchni i nie wchodzenie głębiej. Dla Huncwotów figurowała jako ,,przyjacióła Evans”, bo właśnie Lily całym swoim ognistym temperamentem ją przyćmiewała. Nie miała o to absolutnie pretensji do rudowłosej, kochała ją jak siostrę i wiedziała, że sama jest sobie winna. W gruncie rzeczy nie była przecież osobą, która nie ma nic do zaoferowania swojemu rozmówcy. Miała poglądy, opinie, ciekawe doświadczenia, ale była w stanie się z tym odsłonić dopiero po nabraniu do kogoś przekonania. Do Huncwotów przekonania nabrała praktycznie od pierwszego wejrzenia. Nie to było problemem. Prawdziwy problem odsłonił przed nią dopiero niby niewinny i żartobliwy komentarz Łapy.
   Ona nigdy nie dała im się poznać. Zawsze, za każdym pojedynczym razem paraliżowało jej jakąś część mózgu na widok chłopaków, a konkretnie panicza Blacka. Było to tak oczywiste i naturalne od samego początku, że nie widziała w tym niczego nad czym trzeba by się zastanawiać. Stan całkowicie normalny i nie do dyskutowania. Stan, którym zamknął jej drzwi na przyjaźń z tą oryginalną bandą. Stan, który umacniał się wprost proporcjonalnie do dojrzewania Syriusza i nabierania przez niego męskości i uroku. Kiedy zdała sobie z tego sprawę prawie trafił ją szlag. Chciała się zbliżyć do Blacka, a  przez te wszystkie lata w jego obecności wychodziła na szczerzącą się, bezbarwną idiotkę. A teraz, co się zmieniło? Wygląd, tylko wygląd. Lub raczej aż wygląd, bo Syriusz nie zmienił fryzury czy stylu ubierania tylko zmienił się w jednego z najbardziej odpychających Śmierciożerców Juniorów. Kiedy Willow nie musiała znosić przyjemnego widoku aparycji Łapy, nie rzucała się jej ona na mózg, więc była zdolna do bycia sobą. Rozmawiała ze swoim ideałem swobodnie i chyba zyskała jego większą sympatię. I choć wkurzyło ją niemiłosiernie, że musiała spotkać Syriusza- Avery’ego by dostać takowego olśnienia, była przeszczęśliwa, że udało jej się osiągnąć pułap znajomości z Huncwotami, który uważała za nieosiągalny tak długo, jak długo Lily będzie odrzucać zaloty Rogacza
- Willow, wszystko okej? – zapytał Remus, a dziewczyna zdała sobie sprawę ze swojego długiego już zadumanego milczenia, któremu się oddała stojąc pod ścianą w miejscu, gdzie umieściła ostatnią kulę.
- Tak, tak. Syriusz mi coś uświadomił.
- To dlatego, że jestem taki błyskotliwy.
- I skromny Łapciu, skromny. – skotrował James. – A teraz, jeśli wszystko ma się udać my czworo idziemy się schować za kotarę, a pan Avery poczeka na naszą ofiarę.
- Tak jest, panie kapitanie.
   Gdy wszyscy zajęli już pozycję, nie czekali za długo. Niezawodne wręcz obliczenia Pottera i Blacka i tym razem nie zawiodły. Mucliber wszedł po tajnego przejścia i nie spodziewając się ( o dziwo ) żadnego niebezpieczeństwa, skierował się prosto w stronę Avery’ego. Gdyby ktoś zapytał Willow o zdanie skatalogowałaby tych dwóch Ślizgonów jako przyjaciół, ale w minie Muclibera i minie Syriusza, który świetnie wczuł się w swoją rolę, zamiast życzliwości było widać pogardę. Ślizgoński synonim akceptacji.
   Te myśli biegły jej gdzieś z tyłu głowy, bo nad resztą umysłu przewagę wzięła ekscytacja. Wiedziała, że zaraz zacznie się akcja i obserwowała tak, jak wcześniej polecił jej James czy Mucliber przekroczył już linię pierwszych kulek. W momencie, w którym to się stało wszystko potoczyło się błyskawicznie.
- Przy następnej okazji zamiast na zemstę musimy się umówić na obgadanie jak to jest mieć dwucyfrowe IQ. – powiedział Syriusz-Avery i oparł się beztrosko o ścianę. Mucliber zdał sobie sprawę, co znaczą słowo Syriusza z lekkim opóźnieniem ( ale i tak niewielkim biorąc pod uwagę wspomniany już jego iloraz inteligencji ). Wyciągnął różdżkę, a Willow z przestrachem zobaczyła, że Łapa nie zrobił tego samego. Krzyknęła w tym samym momencie, w którym Mucliber rzucił w Syriusza zaklęcie z pewnością z tej samej kategorii, co to wymierzone w Mary. Wtedy zadziałały perły.
   Wszystkie naraz się rozświetliły i utworzyły coś w rodzaju szkieletu mieniącego się wszystkimi kolorami tęczy. Zaklęcie Muclibera odbiło się od granicy tego pola i odbijając się jak kula na bilardowym stole od wszystkich ścian uderzyło w samego atakującego. Tyle, że z większą mocą. Mucliber upadł na ziemię, a kiedy podniósł się na łokciach okazało się, że ma gigantyczną głowę jak troll i miliony krwawiących ran na całym ciele. Nie nauczyło go to zbyt wiele, bo znowu chwycił różdżkę, która wypadła mu z ręki. Ale tym razem Syriusz zareagował machnął swoją różdżką, wieszając Muclibera do góry nogami pod sufitem. Gdy ten zaczął wierzgać zaplątany w szatę szkolną, Łapa dotknął różdżką najbliżej znajdującej się kuli. Na początku wydawało się, że nic się nie dzieje, więc Willow zmarszczyła brwi, ale James widząc jej minę pośpieszył z wyjaśnieniem.
- Spójrz na podłogę. – powiedział stojąc już wewnątrz korytarza z resztą Huncwotów, ramię w ramię. Tylko Willow pochłonięta wydarzeniami nie przeszła jeszcze na powrót na drugą stronę kotary. Gdy już to zrobiła podłoga, na którą miała spojrzeć była już całkowicie pokryta wodą, której cały czas przybywało. Minęło zaledwie kilka sekund i cała przestrzeń między kulami zamieniła się w galaretowaty basen. Mucliber dalej wierzgał, ale jego ruchy były spowolnione, jak na zwolnionym filmie.
- Nie udusi się? – spytała dziewczyna, choć nie chciała zdradzać, ze martwi się losem tego drania.
- Możliwe. Pierwszy raz tego używamy. – powiedział James. Postał jeszcze chwilę z przechyloną głową podziwiając ich dzieło, po czym zakomenderował wyjątkowo niespodziewanie. – Idziemy.
   Dziewczyna była w szoku i chyba też dlatego ruszyła bez słowa za nimi. Obejrzała się tylko raz i napotkała przerażone spojrzenie Muclibera. To ją ruszyło. Gdy wyszli z przejścia zrównała się z Łapą.
- To mimo wszystko jednak lekka przesada, nie uważacie?
- Nie martw się Will, pułapka zaraz puści. Chcieliśmy go tylko nastraszyć, bo doskonale nas słyszał. – odrzekł Black. Dziewczynie spodobało się zdrobnienie, którego nikt inny z grona jej przyjaciół nigdy nie używał, bo wszystkim kojarzyło się z imieniem męskim. Jej samej z resztą również, ale z ust Syriusza nabierało innego wydźwięku. Między innymi dlatego, że eliksir przestawał już działać i twarz Avery’ego jak brzydka maska znikała zastępowana przez przystojną buzię Łapy. Doszli do Pokoju Wspólnego w milczeniu, bo było już grubo po ciszy nocnej, a do tego czasu Syriusz już całkowicie odzyskał twarz.
- Znacznie lepiej. – powiedział przecierając twarz dłonią.
- Zgadzam się. – powiedzieli wszyscy prawie jednocześnie, a potem zaczęli chichotać.
- Miło wiedzieć, że mój wygląd ma tak szerokie grono wielbicieli. – odrzekł Łapa i mrugnął do Willow. Dziewczyna co prawda spłonęła rumieńcem, ale nie straciła języka w gębie, ani władzy nad umysłem.
- Szersze na pewno niż Avery. – odparł James.
- Zgadzam się. A teraz pozwólcie, że się już odmeldowuję.
- Pozwolimy i dziękujemy za dzisiejsze towarzystwo. – powiedział Remus z lekkim skinieniem głowy, do którego przyłączyli się pozostali chłopcy.
   Willow pomachała na odchodne i pobiegała po schodach na górę. Miała nadzieję, że to początek nowego rozdziału ich znajomości, bo właśnie oto odkryła nową pośrednią właściwość eliksiru wielosokowego. Zdjął on klątwę krępacji z Willow i zapowiadało się, że ona raczej już nie wróci.

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

15. Detektywi i delegaci

   Lily siedziała ze swoimi przyjaciółkami w Pokoju Wspólnym i rozmawiała na temat, który nie schodził z ust uczniów Hogwartu przez ostatnie kilka godzin. Był wieczór, a w Hogsmeade w czasie incydentu była spora grupa uczniów z każdego domu, dlatego nie było zamku nikogo, kto by nie słyszał o otruciu Jules Justice.
- Podobno wszystko wydawało się być w porządku kiedy wychodziła z Trzech Mioteł…
- I co w związku z tym? Sugerujesz, że Darius Pattern podał jej truciznę – zapytała zirytowana Lily, która nie lubiła plotek i snucia teorii spiskowych. Wiedziała, że żyją w mrocznych czasach, ale nie ma co dostawać paranoi.
- No nie, to jasne że została otruta w Pubie. Po prostu analizujemy jak działa i atakowała ją trucizna. – powiedziała Willow z poważną miną, co było urzekające w przypadku jej słodkiej, okrągłej buzi.
- Ale miała szczęście, prawda? Nie dość, że trucizna okazała się nie być śmiertelna…
- …jeszcze tego by brakowało…
- …to w dodatku okazało się, że jest dostępny bezoar i to na zawołanie.
- Kitty, naprawdę wierzysz, że to był przypadek? – zapytała Ruth i spojrzała na nią wymownie.
- Bezoar nie zalicza się raczej do akcesoriów, które nosi się w kieszeni ot tak na co dzień.
- Słyszałaś co powiedziała nasza mistrzyni eliksirów? Jeśli bezoar był w wiosce to musiało mieć to związek z otruciem Jules. – wygłosiła swoją opinię Willow, dalej nie zmieniając swojego tonu pełnego powagi.
- Mówisz poważnie? Czyli sugerujesz, że Twój kochany Syriusz Black miał coś wspólnego z tym zamachem? W końcu to on miał jakimś dziwnym sposobem ten magiczny kamień w kieszeni kurtki. – powiedziała Ruth marszcząc brwi tak, że powstała między nimi pionowa kreska.
- Absolutnie! Niby jak i dlaczego. Przecież ta Jules to jego przyjaciółka. – zaprotestowała natychmiast Willow na tyle głośno, że jej słowa doszły do uszu Huncwotów siedzących przy kominku niedaleko stolika dziewczyn. One jakoś niespecjalnie rzuciły się do potakiwania Willow.
- Moim zdaniem to mógł być ich jakiś kolejny, głupi żart. – powiedziała Lily patrząc w okno.
- To chyba jakaś kpina?! – dziewczyny prawie podskoczyły na dźwięk głosu Pottera, pełnego oburzenia i złości. Stał teraz obok ich stolika, a za jego plecami ustawili się właśnie Remus z Peterem, którzy zerwali się z foteli trochę wolniej niż ich narwany przyjaciel. – Jak możecie myśleć, że moglibyśmy zrobić coś tak bezmyślnego i potwornego?
- Akurat jeśli chodzi o bezmyślność nie jeden raz wchodziliście na jej wyżyny, więc nie dziw się że mamy takie podejrzenia. – odparowała Lily.
- Czemu jedno i drugie z Was używa liczby mnogiej? – zapytała Kitty cicho wyraźnie zestresowana tym, że znalazła się w oku cyklonu kłótni Evans i Pottera. Nikt niestety nie zwrócił na nią uwagi.
- Nigdy nie zrobilibyśmy czegoś, co stanowiłoby zagrożenie dla życia któregoś z uczniów.
- A mam Ci przypomnieć te wszystkie ataki na Severusa. – zapytała rudowłosa i aż wstała z krzesła.
- To trochę inna kategoria. – James ujął to tak celowo i uśmiechnął się półgębkiem. Nadal był jeszcze wkurzony po ich ostatniej wymianie zdań, ale musiał przyznać – była piękna kiedy się denerwowała, a pasemko rudych włosów opadało jej na twarz.
- Jesteś okropny.
- Nie moja wina, że wzięłaś za punkt honoru stworzyć program ochrony dla Łojowatych.
- I nie moja wina, że ryzyko jest dla Ciebie ważniejsze niż używanie mózgu. Skoro nie macie nic wspólnego z trucizną podaną Jules to skąd u Syriusza wziął się bezoar?
- Ktoś mu go podrzucił! – Rogacz był tak wkurzony, że aż dostał wypieków na twarzy.
- Nie uważasz, że brzmi to trochę naciąganie? – zapytała i założyła ręce na piersi.
- Lily, a czy Ty nie uważasz że naciągana jest teoria o podtruwaniu przez nas dobrej przyjaciółki? – odezwał się Remus, głos rozsądku i zimna głowa Huncwotów. Dopiero teraz na jego słowa kłócąca para się rozejrzała i zauważyła, że wszyscy ich słuchają. Część robiła to bardziej dyskretnie, część mniej, ale żadnemu Gryfonowi obecnemu w Pokoju Wspólnym nie umknęło słowo wypowiedziane przez Lily i Jamesa, tego można było być pewnym. Lily wzięła głęboki oddech i postanowiła zachowywać się jak na Prefekta przystało:
- A macie pomysł kto mógł to zrobić?
- Niestety nie, ale uwierz- trafi na czarną listę wyroków-do-wykonania obok Muclibera.
- A gdzie jest Syriusz? – zapytała Willow, choć to pytanie cisnęło się na usta zapewne wszystkim.
- Daj spokój i tak się dowiedzą – powiedział Remus do Jamesa, który ( już było to widać po jego minie ) miał zamiar trochę pozmyślać. – Jest u dyrektora, składa wyjaśnienia.
- Składał. Teraz jest tu już od dłuższej chwili słucha Waszej dyskusji i ciekawych rzeczy się dowiaduje. – wszyscy odwrócili się w stronę wejście do PW, a z dziury wyłonił się Syriusz. Pewnym krokiem, mimo ciszy która zapadła przeszedł do schodów, a przy nich rzucił jeszcze przez ramię:
- Nigdy w życiu nie zrobiłbym krzywdy Jules, ani żadnemu z moich przyjaciół. Przyjaciele to rzecz święta. – po czym zniknął na klatce schodowej, a Gryfoni pod wpływem ostrego i wymownego  spojrzenia Rogacza wrócili jakby nigdy nic do swoich zajęć. Huncowci udali się w ślad za Łapą, a James zdążył tylko za odchodne powiedzieć trochę z przekory, trochę dla rozluźnienia atmosfery:
- Mówiłem Ci, że ślicznie wyglądasz jak się złościsz Evans?
   To skutecznie usadziło ją na miejscu i zmusiło do udawania, jak bardzo jest zajęta swoimi książkami. Reszta dziewczyn poszła jej śladem i rozmowa o truciu dobiegła końca.
   Przynajmniej w tej części zamku.


   W Pokoju Wspólnym Ravenclawu siostry Durete zajęły fotele najbardziej ustronnie postawione w rogu i od niedawnego powrotu Elinor z gabinetu dyrektora analizowały wnikliwie całą sytuację.
- I wtedy usłyszeliście wołanie o pomoc, tak? – zapytała Corinne skupiona na każdym słowie swojej siostry, które tamta według polecenia miała wypowiadać powoli i klarownie.
- Tak.
- A od kiedy Syriusz zobaczył Jules siedział naburmuszony i nieswój?
- Zgadza się.
- I co dalej?
- Wyszliśmy, a właściwie wybiegliśmy z Trzech Mioteł. Syriusz był jedną z pierwszych osób, które zrozumiały dramaturgię sytuacji.
- Znaczy to, że albo coś wiedział, albo jest bardzo przystosowany do dzisiejszych czasów i umie błyskawicznie reagować. – podsumowała Corinne tonem pani profesor i złożyła ręce czubkami palców.
- To drugie na pewno nie mija się z prawdą. Mówić dalej?
- Tak, tak.
- Darius biegł, a raczej truchtał przez główną ulicę Hogsmeade, a Jules lewitowała obok niego. Kiedy dobiegł na wysokość Trzech Mioteł, potknął się o coś i puścił zaklęcie. Jules upadła na ziemię…
- … miękko na śnieżny puch, zaledwie kilka metrów od Was?
- Tak. Wtedy Syriusz podbiegł i uklęknął obok niej…
- Twarzą…?
- Twarzą w moją stronę. Zaczął jej sprawdzać tętno, źrenice, a kiedy zdał sobie sprawę że coś jest nie tak, co zajęło mu zaledwie parę sekund, zaczął się macać po kieszeniach. – zrobiła pauzę, bo wiedziała że siostra chce coś wtrącić.
- Mógł szukać różdżki, ale to wie tak naprawdę tylko on. A gdzie był w tym czasie Darius?
- Zdążył się do nich zbliżyć akurat na moment, w którym Syriusz wyjął z kieszeni bezoar.
- I?
- Zrobił wielkie oczy i powiedział: ,, Skąd masz bezoar?”. I dobrze, że to powiedział bo Syriusz był tak zdziwiony, że nie wiedział chyba przez chwilę co trzyma w rękach.
- Black jest dobrym aktorem…
- Kończąc: wepchnął jej kamień do gardła, ona westchnęła ciężko, a jej źrenice znów stały się widoczne.
- A potem transport do zamku, pani Pomfrey, profesor McGonagall i tak dalej… A w trakcie tłumaczeń Blacka…
- Nie było w nim nic świadczącego, że jest winny. – skończyła domyślając się o co chce ją zapytać siostra.
- Okej. To ostatnie pytanie: jeśli nie Black, to kto mógł ją otruć i czy ten ktoś miał okazję podrzucić kamień Syriuszowi?
- Nie wiem kto, ale na drugie pytanie na bank tak. Był moment kiedy wylałam na siebie syrop… Daruj sobie to spojrzenie… W każdym razie to pochłonęło na dłuższy moment naszą uwagę, a razem z rozmową było tak absorbujące, że nic byśmy nie zauważyli. Nawet nie pamiętam czy ktoś się kręcił wokół naszego stolika.
- Co sądzi na ten temat Pattern?
- Oskarża Syriusza, ale on go nie cierpi bo wielbi Justice. – wzruszyła ramionami i zrobiła minę pt.: „Jak można wielbić Justice?”.
- A profesor Dumbledore?
- Wierzy Syriuszowi. Ja z resztą też. – powiedziała to czesząc palcami kosmyk włosów tak, jak zrobiła to dzisiaj już wielokrotnie. Zaczynał to się robić jej tik nerwowy.
- Cóż, teraz zostaje czekać na powrót małej z Św. Munga. – podsumowała z chłodną obojętnością Królowej Śniegu Corinne, po czym wstała i poszła do dormitorium. Elinor chwilę się zawahała, ale poszła za nią. Potrzebowała snu, który ukoi jej zszarganę nerwy, bo mimo że chodziło o ludzkie życie, jedyne co widziała w tym otruciu to popsutą randkę z Blackiem i nieosiągnięte cele. W jej mniemaniu zapewne miała o wiele gorszy dzień niż Jules, która w tym czasie w Londynie usłyszała, że musi zostać na noc na obserwację.


***


- Druga już w tym tygodniu wizyta w szpitalu. Zaczyna mi to wchodzić w krew. – powiedziała Jules do Dariusa, Olivii i Meredith, którzy przyszli po nią do Hogsmeade, gdzie pojawiła się przed chwilą dzięki pomocy świstoklika przygotowanego przez profesora Dumbledore’a.
- Humor dopisuje, więc wszystko na swoim miejscu. – powiedziała Olivia, krótko ścięta blondynka z brązowymi oczami i przytuliła mocno przyjaciółkę.
- Albo raczej w dalszym ciągu nic nie na swoim miejscu. – dodała ciemnowłosa, zawsze uczesana w dwa warkocze Meredith i dołączyła do uścisku.
- Dla Jules jest to stan całkowicie normalny. – zażartował Darius, przestępując z nogi na nogę. On z największym niepokojem czekał przez tą dobę na powrót Jules, bo to on z obecnego tu towarzystwa jako jedyny widział, jak potwornie trucizna wpłynęła na dziewczynę. Ona sama uśmiechnęła się na jego widok i zarzuciła mu ręce na szyję z wielkim entuzjazmem. – Jaki zaszczyt mnie spotkał, indywidualne przytulenie.
- Nie przyzwyczajaj się tylko do tych wyróżnień. – odpowiedziała zadziornie Jules. – To co, idziemy do zamku? Czy poczekamy, może ktoś będzie chciał mnie czymś poczęstować?
- Ale Ty masz poczucie humoru dziewczyno… - powiedziała Olivia z rozbawieniem i cała paczka ruszyła w stronę świateł zamku, pięknie wyglądających na tle wieczornego nieba. Przez jakiś czas ich wędrówce towarzyszyły żarty i wygłupy, ale w końcu chłopak nie wytrzymał:
- Wiedzą co dokładnie Ci podali? – Jules popatrzyła na niego i przez moment żałował, że wyciągnął znów ten temat, ale ona tylko uśmiechnęła się i zaczęła opowiadać. Opowiadać, że uzdrowiciele w św. Mungu pierwszy raz się spotkali z czymś takim, że to ma wiele wspólnego z czarną magią i z pewnością zalicza się do eksperymentów własnej roboty.
- A domyślasz się kto to zrobił? – zapytała Meredith bardzo ostrożnie. Nie wiedziała czy po takiej truciźnie jej pamięć będzie wiarygodnym źródłem.
- Nie.
   Jules powiedziała to tak ostro i dobitnie, że nikt nie kontynuował tematu za to wszyscy byli zaskoczeni. Darius spodziewał się albo raczej chciał się domyślać co znaczy jej zachowanie – zrzucał wszystko na osobę Syriusza Blacka, który najpierw potraktował ją jak zabawkę, a następnie ( Darius dalej obstawał przy swoim ) podał jej truciznę. Tylko, że zdaniem Patterna powodem podtrucia nie była dość specyficzna zabawa. Według jego teorii Black podał jej jakiś specyfik, by następnie rycersko ją uratować i pewnie w ten sposób oczyścić sobie kartę. Nie było to zanadto inteligentne, ale nie wszystkie akcje Huncwotów nosiły miano perfekcyjnie przemyślanych.
   Po takiej reakcji Jules szliby zapewne dalej do szkoły w ciszy, gdyby tylko dziewczyna nie była na takową wręcz uczulona. Ochłonęła praktycznie tak szybko, jak się uniosła i zaczęła swoją charakterystyczną gadaninę, która miała na celu sprawiać by wszyscy naokoło czuli się dobrze. Działało. Jules jak dobry duszek zarażała pozytywnym myśleniem, optymizmem i dziecięcym, szczerym podejściem do świata. Nikt tak, jak ona nie mógłby podejść do swojego otrucia na tak spokojny i wyluzowany sposób.
- Grunt to dobra zabawa. Ale mimo mojego głęboko skrywanego uzależnienia od adrenaliny, będę chyba przez dłuższy czas chodzić wszędzie z własną butelką z wodą. Albo piersiówką, będzie bardziej stylowo. - plotła i zdawała sobie z tego sprawę, ale od czasu do czasu można pogadać inaczej niż intelektualnie.
   Byli w wyśmienitych nastrojach kiedy weszli do zamku i udali się do Pokoju Wspólnego. Tym razem, Jules nie wzbudzała już takiego zainteresowania lub może się do niego przyzwyczaiła i dlatego nie widziała ciekawskich spojrzeń. ,, Przyzwyczajona do bycia bohaterką serii Wypadki, wypadeczki, wypadunie. To chyba nie wróży zbyt dobrze.” – pomyślała i uśmiechnęła się do swoich myśli. Nie była świadoma, że jest obserwowana w pośredni sposób i zanim jeszcze zdążyła wejść do swojego dormitorium, pewien brunet wybiegał z jednej z wieży zamkowych chowając do kieszeni magiczną Mapą i biorąc ją sobie za cel, którym już przywykła ostatnio być. Lecz tym razem nie było obawy, że stanie jej się krzywda.





   Syriusz był zdeterminowany żeby spotkać się jeszcze dzisiaj z Jules. Po długiej rozmowie z Jamesem zdecydował się na poważny krok przyznania się błędu i całkowitej szczerości. Chyba nikt poza Rogaczem nie byłby w stanie sprawić, by Łapa schował dumę do kieszeni. Podobnie jak nikt poza Syriuszem nie był w stanie gasić zarozumialstwa Pottera. Był to jeden z dowodów na ogromną siłę ich przyjaźni i argument dla świata twierdzącego, że mają na siebie wyłącznie zły wpływ. Zwyczajnie wzajemne nakręcanie o zabarwieniu powiedzmy negatywnym był bardziej widoczne niż to pozytywne. Zwłaszcza w przypadku Syriusza, który choć wiedział doskonale jak powinien się zachować czasem był bliski zakrztuszenia się przyznaniem do słabości. Tym razem wręcz wspiął się na wyżyny walki ze sobą, bo nawet zaczepił po śniadaniu Dariusa Patterna prosząc żeby dał mu znać kiedy będzie miał jakieś informacje o powrocie Jules. Teraz idąc w kierunku dormitorium Puchonów nadal widział jego oburzoną minę i słyszał słowa Dariusa: ,,Może Ci jeszcze fiolki przyniosę?”. Gdyby nie reakcja Remusa, Syriusz zarobiłby kolejny szlaban za wrzucenie Dariusa w wazę z sokiem dyniowym. Nie lubił Patterna i był w pełni świadomy, że z wzajemnością. Ale on w odróżnieniu do Dariusa nigdy nie skarżył i nie podburzał Jules przeciwko drugiej stronie. Uważał to za zachowanie poniżej krytyki. Radził sobie sam z wszelkimi odzywkami, a dodatkowo był na tyle pewny siebie, że w jego mniemaniu takie gadanie nie mogło mu w żadnej mierze zaszkodzić.
   Analizując to wszystko dobiegł do wejście do kuchni i poszedł korytarzem dalej. Nie wiedział co ma zrobić, żeby dostać się do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu, a Mapa wyraźnie pokazywała, że bez tej wiedzy nie uda mu się spotkać z Jules. Zaczął się zastanawiać, a jego myśli biegły z prędkością światła wyświetlając kolejno różne scenariusze. A kiedy już zaczął na poważnie brać pomysł żeby drzeć się w niebogłosy aż dziewczyna go usłyszy, panna Justice pojawiła się przed nim na korytarzu.
Zamarli, a oczy Jules zaszkliły się wyraźnie. Dziewczyna jednak wzięła głęboki wdech i łapiąc Syriusza za nadgarstek wyprowadziła go na dwór. Kiedy stanęli już na zimnie w cieniu zamku stanęła z rękami założonymi i prosta jak struna. Syriusz się uśmiechnął. Lubił kiedy Jules rzucała mu wyzwanie tą postawą i spojrzeniem.
- Nie wiem czy Twój uśmiech to sygnał, że coś Ci się na synapsach nie zeszło czy faktycznie masz jakieś logiczne do niego powody?
- To jest Twoja wersja pytania: ,,Czego się szczerzysz?”. – zażartował, ale tym razem ( o dziwo ) Jules nie zareagowała i z niewzruszoną miną czekała co jeszcze ma jej do powiedzenia. Cóż, nie było sensu tego odwlekać. – Przepraszam.
- Wow, ziemia się rozstąpiła taką siłę rażenia miały Twoje przeprosiny. – Jules pękła jej kamienna twarz, ale postawy jeszcze nie zmieniła. – A za co konkretnie?
- Za to, że zawiodłem Cię jako przyjaciółkę i zapomniałem o umówionym spotkaniu.
- Wiesz jak ja się poczułam? Sama bym nie wiedziała, gdyby Darius pomocnie by tego nie nazwał… Nie rób min, on w odróżnieniu od Ciebie nigdy nie zachowywał się tak, że miałam wątpliwości czy nasza przyjaźń nie polega tylko na wykorzystywaniu.
- Auć, zabolało.
- Co Ty nie powiesz, mnie też. Ja otwieram przed Wami serce, a Wy jak się ze mną kontaktujecie to tylko w interesach. Nie wymagam żebyście mnie traktowali jak przyjaciółkę, za mało fajna jestem na przyjaciółkę Huncwotów, wiem, ale nie róbcie mi chociaż nadziei, że mogą nią być. Trzeba mnie było ustawić od razu do szeregu. – wyrzucała z siebie słowa z zawrotną szybkością zrzucając jednocześnie ciężar z serca.
- Skończyłaś?
- Ale Ty jesteś denerwujący… - zmrużyła oczy i wykonała gest, jakby zaciskała Syriuszowi ręce na szyi.
- Po prostu przesadzasz.
- Nieprawda. Ostatnimi czasy nawet nie bawiłeś się w kurtuazję tylko leciałeś od razu z listą Waszych potrzeb.
- Powinnaś się chyba cieszyć. To znaczy, że nasza przyjaźń jest już na wyższym etapie – etapie całkowitej swobody. – powiedział podkreślając ostatnie trzy słowa śmiesznym gestem przedstawiania tytułów filmowych.
- Chyba musisz mi zrobić rozpiskę tej etapowej drabinki. – skontrowała i uśmiechnęła się do niego nareszcie tym uśmiechem, który najbardziej lubił. – I co dalej? Nie powinieneś przeprosić jeszcze za coś? – zrobiła wyczekującą minę.
- Co takiego?! – wybuchnął po krótkiej pauzie spowodowanej szokiem. – Mówisz poważnie? Jak możesz myśleć, że zrobiłem coś takiego. Nigdy bym Cię nie skrzywdził, jesteś moją przyjaciółką na brodę Merlina. Szybciej wypiłbym za Ciebie tą truciznę niż Ci ją podał. – jego wybuch sprawił, że Jules aż podskoczyła, a teraz stała przygwożdżona plecami do ściany zamku, gdzie zagonił ją Syriusz podchodząc w trakcie wybuchu coraz bliżej niej. Kiedy dziewczyna usłyszała co powiedział i dotarł do niej sens ostatniego zdania, aż szczęka jej opadła. A potem – zaczęła się śmiać. Trochę to zbiło Syriusza z tropu.
- Czy Ty normalny jesteś? Uważasz, że wzięłam Cię za truciciela? – było to dla niej tak absurdalne, że aż ze śmiechu usiadła. – Możesz mnie używać jako zaplecza technicznego, ale jestem pewna że byś nie posunął się do podania trucizny nawet Ślizgonowi… Chyba. – dodała żartobliwie i popatrzyła na niego z politowaniem.
- To za co miałbym Cię jeszcze przepraszać? – zapytał kucając naprzeciwko.
- Zgaduj, może dowiem się czegoś ciekawego. – oboje się zaśmiali. – Albo nie, już same przeprosiny to dla Ciebie wysiłek ponad miarę, nie będę Cię nadwyrężać.
- Bardzo zabawne. Może od razu daj mi całą listę moich przewinień, a ja sobie będę codziennie wybierał jeden podpunkt.
- To było dobre. Ale kontynuując: okłamałeś mnie.
- Kiedy?
- Powiedziałeś, że nie masz planów na sobotę, a potem – bum, randka z Elinor Durete. Co masz na swoją obronę? – udała wyniosła minę pani sędziny.
- Sprzeciw Wysoki Sądzie, żądne kłamstwo nie miało miejsca. Pamiętasz ten ,,upadek” Elinor, który ukrócił naszą rozmowę? Stworzyła sobie okazję do umówienia się ze mną.
- A Ty biedaku broniłeś się rękami i nogami. – powiedziała i pogłaskała Łapę po ramieniu udawanym, pocieszającym gestem.
- Żebyś wiedziała, czułem się trochę jak eksperyment naukowy kiedy traktowała mnie swoimi wyważonymi tekstami i spojrzeniem chłodnym z wyrachowania.
- Rzeczywiście męczarnie: piękne włosy, śliczna figura. Biedak z Ciebie… Co? – przerwała widząc badawcze spojrzenie Łapy.
- Właśnie zdałem sobie sprawę, że stanowicie swoje przeciwieństwa…
- W sensie ładna i brzydka? – zapytała wchodząc mu w słowo.
- W sensie jedna z opracowaną rolą, a jedna z wielkim talentem do niezastanawiania się co mówi, wariatko.
- Cóż za wnikliwa obserwacja. Dobra, pomóż mi wstać, trochę zimno w tyłek mi się zrobiło.
   Syriusz wziął ją za rękę i podciągnął w górę. Całe napięcie wyparowało bezpowrotnie. Black czuł się dobrze w towarzystwie Justice i lubił z nią rozmawiać, bo mimo szczerości nie była ona wcale łatwa do rozgryzienia i potrafiła go zaskoczyć. . Oprócz tego była jedyną znaną mu dziewczyną, która nie próbowała się do niego przystawiać. W dodatku te ich żarty zawsze poprawiały mu humor. Ruszyli powłócząc nogami w stronę zamku.
- Masz pomysł kto to zrobił? – zapytał Syriusz. Nie musiał zaznaczać, że chodzi o otrucie i nie wiedział, że Jules już usłyszała dziś takie pytanie. Tym razem jednak w sytuacji, w której nie musiała mierzyć się z towarzystwem z wyrobioną opinią odnośnie winowajcy  nie zareagowała wybuchowo.
- Nie, ale na bank była to ta sama osoba, która podrzuciła Ci bezoar. Czyli był to ktoś w miarę inteligentny.
- Rzeczywiście, szczyt mądrości podtruwać ludzi. – zażartował Łapa, na co ona dała mu kuksańca w bok.
- Chodzi mi o to, że zdawał sobie sprawę z siły trucizny i wpadł na to żeby załatwić antidotum.
- I w dodatku ten niezwykły łaskawca nas dobrze zna, wiedział że się przyjaźnimy.
- O tym wie prawie każdy w szkole – Boski Syriusz i ta postrzelona Puchonka? Takie teksty obleciały w swoim czasie całą szkołę.
- Masz rację. Zwłaszcza z tym boskim. – mrugnął do niej i oboje wybuchli śmiechem. W takich chwilach Syriusz zastanawiał się jak to możliwe, że nie poznali się wcześniej. Wstyd mu było się przyznać, ale powodem był właśnie ten społeczny podział i fakt, że on razem z chłopakami należeli do ścisłej elity szkolnej. Jules była jedną z tych osób, które poznajesz i potem zawsze czujesz się dobrze w ich towarzystwie, ale nie pchała się do popularności. Choć gdyby dała się poznać całemu światu od  tej mniej głośniej i sarkastycznej strony, którą przedstawiała wszystkim naokoło, a przez którą Huncwotom udało się przedrzeć, od razu wdarłaby się na hogwarckie salony. Gdy tak na nią patrzył teraz w świetle niknącego już Księżyca, na to jak gestykuluje i roluje włosy ( musiała coś robić z rękami, nie było innej opcji ) pierwszy raz przyszło mu na myśl, że urodą od pierwszej klasy też by nie odstawała. Przyglądając się jej tak się zamyślił, że dopiero po chwili zdał sobie sprawę z panującej ciszy i jej pytającego spojrzenia.
- Hogwart do Syriusza? Ja wiem, że rozmowa ze mną potrafi być uciążliwa, ale mógłbyś bardziej dyskretnie pokazywać, że nie słuchasz. – zaczepiła go w ramię i skubnęła palcami dolną wargę czekając na odpowiedź. Zwróciła tym uwagę nastawionego na obserwację Syriusza jak ładne i pełne ma usta.
- Słucham, po prostu… Nieważne. Mam do Ciebie jeszcze jedną sprawę. – dodał szybko i oprzytomniał do postawy niewzruszonego, emanującego nonszalancją luzaka. – W imieniu Huncwotów zapraszam Cię uroczyście na kolację w spotkanie w Hogsmeade w następną sobotę. – ukłonił się w pół dla dodania dramaturgii.
- Bardzo dziękuję, jakie to miłe. Ale muszę odmówić.
- Czemu? Tym razem na pewno nie zapomnimy. – powiedział i położył rękę na sercu.
- Wiem, ale jestem już umówiona z Dariusem – ma urodziny.
- Ale prawdziwe czy wymyślone? Bo z tym drugim rodzajem spotkałem się już wczoraj.
- Prawdziwe. Niestety, przegapiliście miejsce w moich zapchanym grafiku to teraz trochę poczekacie. A teraz już dobranoc. Muszę wracać, bo po ostatnich wydarzeniach każde moje zniknięcie będzie urastać do rangi tragedii.
- Rozumiem. Dobranoc.
   Uśmiechnęli się do siebie i Jules wycofała się w korytarz machając aż straciła Syriusza z oczu. A on… On był wkurzony. Czuł się tak jakby ktoś zabrał mu jego zabawkę bez pozwolenia. I to kto? Darius Pattern. Tak, było to dziecinne i świadczyło o uważaniu się w paru kwestiach za pępek świata, ale cóż – taka był prawda. Łapa ruszył w drogę powrotną do dormitorium i zastanawiał się, skąd wzięły się jego wszystkie dzisiejsze wynurzenia pod adresem dziewczyny: o jej urodzie i jej ustach…
Zwariowałem czy co? – pomyślał. – To trochę tak jakbym analizował aparycję Jamesa. – było to dziwne porównanie, ale rzeczywiście w świecie Syriusza Jules miała łatkę bardziej kumpla niż dziewczyny. Zastanowił się czy wzięłaby to za komplement, a że nie doszedł do zadowalających wniosków postanowił nigdy jej tego tak nie przedstawiać.
   Teraz miał do przedstawienia co innego, a mianowicie zwycięski powrót z delegacji i dalsze poszukiwania truciciela. Znalezienie tego ostatniego ustawił sobie za punkt honoru, a kiedy pomyślał co mu zrobi… Uśmiechnął się sadystycznie i z tym sadystycznym uśmiechem wszedł do wieży. Cóż, na przyjaciół Syriusza Blacka nie można było podnosić ręki choćby nie wiem co.

niedziela, 21 sierpnia 2016

14. Trzy Miotły, dwie perspektywy i jedna ofiara

   Tydzień dobiegł do weekendu wyjątkowo spokojnie i bezboleśnie dla wszystkich. Mary wyszła ze Skrzydła Szpitalnego i choć chodziła wszędzie w asyście grupki koleżanek, fizycznie czuła się już bardzo dobrze. Z psychiką było trochę gorzej, więc właśnie na psychice oprawcy postanowili się skupić Huncwoci. Do soboty przynajmniej trzy razy doprowadzili do sytuacji, w której Mucliber był już pewny ataku i bliski zawału, by ostatecznie tylko go minąć z uśmiechem na twarzy. Taka była ich taktyka – wykończyć go życiem w niepewności i zaatakować na sam koniec, kiedy będzie już naprawdę zmęczony. Gdy nadeszła sobota rano wyjście do Hogsmeade było zdecydowanie najbardziej emocjonującym wydarzeniem od zeszłego weekendu. Dla nauczycieli była to miła odmiana i chwila oddechu, a dla uczniów… Cóż, u nich zwyczajnie wzmógł się głód czegoś ciekawego i było to wyraźnie wyczuwalne i widoczne. Huncwoci zwyczajnie rozpieścili ich swoimi akcjami i przyzwyczaili do faktu, że w Hogwarcie cały czas coś się dzieje.
   Sami dowcipnisie nie odczuwając bynajmniej jakieś społecznej presji, na kompletnym luzie zbierali się w swoim dormitorium i przygotowywali do wyjścia do wioski. Robili to bez pośpiechu i wybuchając co jakiś czas śmiechem.
- Zgadzam się, jego mina była bezcenna. – powiedział James śmiejąc się do rozpuku i naśladując wyraz twarzy Muclibera, czym wywołał kolejną salwę radości.
- Dobra, dobra, żartować możemy w drodze, chodźmy już może? – zaproponował Remus i podniósł się ze swojego łóżka.
- Od razu widać, że pan Prefekt do nas wrócił, wszechświat znów jest pełen ładu i porządku. – ogłosił Syriusz i narzucił na plecy swoją skórzaną, czarną kurtkę.
- Cieszę się z tego bardzo, przecież bez Luniaczka bylibyśmy jak dzieci we mgle. – dodał Rogacz i poklepał Lupina po ramieniu. Ten ostatni i Peter zachichotali.
- Skoro już sobie ze mnie pożartowaliśmy to może powiecie mi jaki mamy na dzisiaj plan? – zapytał Remus w czasie wiązania sobie sznurówek.
- Peter ma plany, które nie do końca sam sobie układał.
- W tą sobotę mógł liczyć w tym względzie na nieocenioną pomoc profesor McGonagall. – dokończył za Potterem Syriusz, po czym dodał widząc pytającą minę Lupina. – Ma dzisiaj korepetycje z paroma innymi uczniami u niej w Sali.
- Naprawdę?
- Nam też trudno w to uwierzyć, ale najwyraźniej McGonagall wątpi w nasze pedagogiczne zdolności. – James udał, że robi zbolałą minę.
- Tu raczej nie o zdolności chodzi. Gdybyście ich nie mieli Peter miałby problemy już o wiele wcześniej. – powiedział Remus i choć brzmiało to może niemiło nikt, łącznie z Peterem nie miał wątpliwości, że mówi szczerą prawdę. – Problemem jest to, że w trakcie dawania lekcji za często się rozpraszacie i to czymś, za co potem McGonagall musi Wam dawać szlabany.
- Jak to dobrze mądrego człowieka posłuchać. – skomentował Syriusz, który już stał gotowy przy drzwiach w ubraniu, które choć proste tworzyły jednak zestaw za fajny na zwykłe wyjście do Hogsmeade.
- Czyli Peter odpada, a my gdzie jesteśmy umówieni?
- My? – powtórzył zdziwiony James. – Chcesz mi powiedzieć, że idziesz na randkę razem z Łapą?
- Na randkę? – zdziwiony Remus popatrzyła na Blacka jeszcze raz i wszystko stało się jasne. A przynajmniej częściowo, bo nieobecny przez ostatnie dni Lunatyk wyciągnął trochę mylne wnioski. – Czyli tak wyewoluowało nasze spotkanie z Jules? – Lupin uśmiechnął się półgębkiem i oparł o parapet z założonymi rękami, posyłając Syriuszowi spojrzenie pt.: A nie mówiłem, że tak to się skończy?
- Momencik, bo chyba nastąpiły jakieś problemy w komunikacji. – powiedział Potter, przejmując dowodzenia tak, jak to miał w zwyczaju. – Syriusz, podkreślę – Nasz Syriusz idzie na randkę z Tą Elinor Durete.
Chwilowy szok odebrał Remusowi mowę, a kiedy ją odzyskał powiedział:
- Czy to jakiś żart?
- Nie, ale nie była to też wiadomość do rozgłaszania na plakatach. – powiedział Syriusz i wzruszył przy tym ramionami. – A teraz możesz mi powiedzieć skąd pomysł, że chodzi o Jules?
- Akurat to nie jest właściwe pytanie, bo na nie odpowiedź jest aż nadto oczywista. Ja chciałbym wiedzieć o jakim spotkaniu wspomniał Luniaczek. – powiedział Rogacz i popatrzył wyczekująco na Remusa.
- Wy poważnie nie pamiętacie?
- Czego? – zapytali przywódcy Huncwotów chórem.
- Około dwóch tygodniu temu, po tym jak Jules dała nam w prezencie te magiczne gadżety zza granicy, policzyliśmy że znamy się już całe cztery, bardzo owocne miesiące. A dokładniej – że te cztery miesiące miną właśnie w tą sobotę. W związku z tym…
- Umówiliśmy się na wspólne wyjście do wioski. – dokończył James z przerażeniem na twarzy, ale jego mina i tak była niczym w porównaniu z miną Syriusza. – Co jest?
- Zaczepiała mnie w trakcie rozmowy przed śniadaniem we wtorek o sobotnie wyjście, jeszcze zanim zgodziłam się na randkę z Elinor. Wspominała coś subtelnie o spotkaniu, a właściwie starła się mnie naprowadzić na trop, ale kompletnie nic mi nie zaświtało. A ona odeszła lekko przygaszona.
-Jules lekko przygaszona to jak zwykły człowiek w czarnej rozpaczy. – skomentował James.
- Pięknie się spisałeś.
- Remusie uwierz mi, że sam sobie zrobię wyrzuty wystarczająco duże, nie musisz mi w tym pomagać.
- To co teraz? – zapytał Peter, wtrącając się w końcu do rozmowy.
- Nic. Ty idziesz na randkę z McGonagall, ja z Elinor, a Remus i James szukają Jules.
- Łapo, zastanów się nad tym. Znasz Jules najlepiej z nas czterech. Skoro zdaje sobie sprawę, że zapomnieliśmy i nagle wyskoczymy do niej z głupkowatymi uśmiechami, kryjącymi zmieszanie i to w dodatku nie w pełnym składzie, to co zrobi?
- Uniesie się honorem… Masz rację Rogaczu.
- Cóż, teraz już nic nie da się zrobić, oprócz oczywistych w tym przypadku przeprosin… Tak, wiem, nie muszę Wam tego uświadamiać. A teraz, już naprawdę powinniśmy wychodzić. – podsumował Remus.
- Oj, powinniśmy, powinniśmy… Zwłaszcza częściej myśleć. – powiedział James, który mógł to przyznać tylko na płaszczyźnie dotyczącej przyjaciół i ich zawodzenie. Po tych słowach wszyscy wyszli z dormitorium, a miny mieli średnio zadowolone. Był to ten jeden z rzadkich momentów, w których można było zobaczyć Huncwotów, którym jest faktycznie głupio z jakiegoś powodu.


***


- Jak tak bardzo nie chcesz ze mną iść do Hogsmeade to powiedz to wprost! – nie wytrzymała Jules kiedy Darius już po raz trzeci w drodze do wioski zadał jej pytanie z rangi ,,Naprawdę nie masz na dziś planów?”.
- Wiesz dobrze, że nie o to chodzi. Zwyczajnie wolę się upewnić, że mi nie uciekniesz w połowie dnia.
- Nie, nie ucieknę. A ponieważ wiem, że byle jakie wyjaśnienia Cię nie zadowolą to dodam: plany mi się pozmieniały. Albo raczej wydawało mi się, że je mam.
- Ale się zawiodłaś… - powiedział Darius trochę ciszej, ale nie tak cicho żeby było to niesłyszalne.
- Zgadza się, możesz triumfować. – powiedziała z przekąsem dziewczyna i jeszcze przyśpieszyła kroku tak, że chłopak musiał podbiegać od czasu do czasu, aby za nią nadążyć.
- Nie mam zamiaru triumfować i się cieszyć z Twojego nieszczęścia. Choć przyznaję się bez bicia – aż ciśnie mi się na usta: A nie mówiłem?
- Ale co konkretnie mówiłeś? Bo jesteś do nich tak uprzedzony, że nie daję rady wszystkich negatywnych uwag zapisywać. – powiedziała to tak sarkastycznym i podirytowanym tonem, że Darius nie wytrzymał i wyrzucił odpowiedź na jej pytanie na jednym wydechu.
- Że Huncwoci to nieodpowiedzialne, wyrośnięte bachory, które się Tobą bawią i samolubnie wykorzystują. – i dopiero kiedy to powiedział i zobaczył minę Jules, minę pt.: „Dostałam w twarz siarczystego policzka” zdał sobie sprawę, jak bardzo przesadził.
- Super, dobrze poznać prawdziwe intencje ludzi, którzy się ze mną przyjaźnią. – powiedziała ze łzami w oczach. Ale nie było to spowodowane tylko słowami Dariusa. W głębi serca, choć wierzyła w szczerość i sympatię Huncwotów ( podobnie jak w dobroć każdego człowieka na ziemi ), nieustanne gadanie Dariusa zasiało w jej sercu niepewność. I cierpiała za każdym razem, gdy wątpliwości do niej wracały i kazały samą siebie pytać: Czy jest za mnie lubić?
- Jules… Jules, przepraszam. Wiesz, że nie chciałem zrobić Ci przykrości. A poza tym nie mówię o wszystkich Twoich przyjaciołach. Masz przyjaciół, prawdziwych przyjaciół, na których zawsze możesz liczyć. – wskazał na siebie i wykonał rękami gest, jakby chciał dodać ,,Ta-daaam”. Osiągnął tym swój cel – Jules się uśmiechnęła.
- Oni też są moimi przyjaciółmi. Tym razem wyszło na Twoje, ale tylko tym razem. – powiedziała z miną świadczącą, że nie będzie płakać tylko walczyć o swoje racje.
- Zachowujesz się trochę jak dziecko, które pcha palec w kociołek z eliksirem, choć wie, że się oparzy. – powiedział, niby zirytowany, ale również rozbawiony jej urzekająco irracjonalnym czasem zachowaniem.
- Jestem wewnętrznie dzieckiem. I wariatką. Musisz to zaakceptować. Albo nie musisz. Rób co chcesz. – powiedziała i uniosła ręce w geście poddania się.
- Zaakceptuję. I powiem Ci jeszcze coś. – chwycił ją za nadgarstki żeby się zatrzymała i popatrzyła na niego. – Ja nigdy Cię nie zawiodę.
- Udam, że nie zauważyłam jak dobitnie podkreśliłeś to pierwsze słowo i powiem tylko: Dziękuję. Oraz trzymam za słowo. – zażartowała i zrobiła coś, czego się nie spodziewał i co go bardzo rozpromieniło od środka – przytuliła go. A trwając w tym przytuleniu, powiedziała mu do ucha:
- Mówię to poważnie i cały sercem. Dziękuję, że jesteś i ze mną wytrzymujesz. Choć mógłbyś się przecież zdenerwować tym, że robisz dziś za mój (przyznaję się bez bicia) plan awaryjny.
- Zawsze do usług. Taka rola przyjaciół, prawdziwych przyjaciół, którzy…
- Dobra, dobra, już załapałam. – powiedziała i zakończyła przytulanie. – Skutecznie ukróciłeś mój moment wylewności. – zażartowała i ruszyła w dalszą drogę już w o wiele lepszym humorze. A Dariusowi nie pozostało nic innego, jak jej towarzyszyć.


***


 Nie mogła uwierzyć swoim oczom. Przecież to by było szczęście nie do opisania, gdyby scena, którą przed chwilą w oddali ujrzała miała taki wydźwięk, jaki wydawała się mieć. Postała jeszcze moment na ścieżce i kiedy zobaczyła, że dwie postacie przed nią skierowały się w dalszą podróż do wioski, odczekawszy kilka sekund, poszła za nimi. Szła dostojnie, z wysoko podniesioną głową i wypiętą piersią. Ta druga była teraz ładnie podkreślona przez czarny, obcisły płaszczyk bez kołnierza. Nie był co prawda wyśnionym ubraniem na zimową, brytyjską pogodę, ale za to dodawał jej uroku i kobiecości, czego z pewnością nie można by było powiedzieć o wysokim kołnierzu zapinanym pod brodą, w którym można było schować się aż po nos. Taki bardziej praktyczny strój wybrała zdecydowana większość dziewczyn, które ją mijały. A jeśli nie zapięcie pod brodę, to chociaż szaliki kryły ich szyje i dekolty przed lodowatym wiatrem. Tylko ta jedna, jedyna czarnowłosa wydawała się nic sobie z niego nie robić i dlatego jedyną rzeczą osłaniającą czasami jej szyje były długie włosy zawiewane do przodu. Od czasu do czasu przeczesywała je palcami i majestatycznie zarzucała z powrotem do tyłu. Była piękna, a z bladą cerą, na której dzięki tylko jej znanym sposobom oprócz różu nie było śladu rumieńców wywołanych zimnem i z pomalowanymi na czerwono ustami przypominała Królewnę Śnieżkę. Uśmiechnęła się do siebie, sama dostrzegając to podobieństwo.
   Elinor Durete była w pełni świadoma efektu jaki robi i zawsze starała się wykonywać sumienną pracę, żeby nie słabł. Teraz kiedy przemierzała ulice Hogsmeade kierując się do Trzech Mioteł nawet jej chód robił wrażenie. Ale mimo, ze wyglądała tak atrakcyjnie, wszyscy raczej omijali ją szerokim łukiem niż pragnęli jej bliskości. Po pierwsze – w większości wiedzieli jak bardzo to piękne jabłuszko jest zepsute w środku. Wiedziała to również sama Elinor, która czasami żartowała: ,,Każdy z nas dostał pewien przydział piękna. U mnie całe się uzewnętrzniło i na wnętrze nie zostało zbyt wiele.” Było to smutne, ale jak najbardziej prawdziwe. Poza tym dystans tworzyła jej uroda sama w sobie. I to nie chodzi o to, że nią onieśmielała. Istnieją trzy typy ludzi atrakcyjnych: Tacy, którzy nie wierzą w swoją atrakcyjność, tacy, którzy są jej świadomi, ale nie ma w tym niczego niezdrowego oraz tacy, którzy byli aż zanadto świadomi i wpadali w samozachwyt nad sobą, jakby emanują słowami: Jestem za ładny/a dla Was wszystkich. Gdyby podporządkować do tych kategorii poszczególne osoby, przedstawicielką grupy numer jeden byłaby Jules, grupy numer dwa – Syriusz, a grupy numer trzy – Elinor i było jej z tym nad podziw dobrze.
   Dobrze jej było też z tym, że zaraz miała się spotkać z przedstawicielem gr.2 na ich pierwszej oficjalnej randce. Miała ambitny plan na dzisiaj – plan rozkochania w sobie panicza Blacka. No dobrze, może nie tyle rozkochania co trwalszego zainteresowania, spodziewała się że nie pójdzie jej z nim zbyt łatwo. Ale już na wstępie, jakby w prezencie urodzinowym ( na urodziny, których jak się można było spodziewać wcale dzisiaj nie miała ) dostała spore ułatwienie, jeśli chodzi o realizację swoich planów. Pierwszy i największy pachołek do przeskoczenia w tym biegu nazywał się Jules Justice, która wyjątkowo mocno zakorzeniła się w życiu Syriusza i którą on w ogródku swojego życia starannie pielęgnował. Elinor co prawda nie chciała wierzyć, że Black coś czuje do Puchonki, ale sama ich zażyłość przyjacielska jej wyraźnie nie odpowiadała. W związku z tym widząc jak ten wkurzający chochlik tuli się dziś do Dariusa Patterna prawie podskoczyła z radości. Skoro ona była zainteresowana kimś innym, to sprawa z głowy. W swoim zadufaniu nie mogła przecież brać pod uwagę, że zainteresowanie miałoby płynąć z jego strony. W końcu Jules była zawsze uśmiechnięta, spontaniczna, zwariowana, w dodatku nigdy się nie malowała, często jej gęste, brązowe włosy były związane w nieładzie. Była w tym wszystkim taka… naturalna. Tak to właściwe słowo i tak – według Elinor to wszystko były wady nie do zaakceptowania u dziewczyny, która miałaby zdobyć serce Syriusza Blacka.
   Skończyła te przemyślenia w momencie, kiedy weszła do Trzech Mioteł. Szybko znalazła sobie miejsce przy oknie, ale w połowie drogi do niego zrezygnowała. Obok stolika, który wypatrzyła, miejsce dalej siedzieli Jules i Darius. Musiała w zamyśleniu nie zauważyć, że cały czas idzie ich śladem, a gdy zobaczyła ich teraz wpadła na pomysł. Skierowała się na przeciwległy koniec sali, w ustronne miejsce, z którego miała świetny widok na parę Puchonów. Zajęła przy stoliku miejsce tak, aby Syriusz siadając wylądował tyłem do swojej maskotki. Miało to dać szansę Elinor na przeprowadzenie obserwacji i ciekawego eksperymentu. Wyjątkowo rozochocona złożyła zamówienie i z uśmiechem na twarzy czekała na pojawienie się swojego księcia.
   Gdy Syriusz wszedł do Trzech Mioteł, przejrzała się kolejny i ostatni raz w podręcznym lusterku i zawołała go, by natychmiast zwrócić na siebie uwagę i nie dać mu szansy się rozejrzeć. Black uśmiechnął się, choć był to raczej uśmiech kurtuazyjny niż szczery i radosny. Elinor to nie przeszkadzało.
- Dzień dobry Syriuszu. – powiedziała i założyła włosy za ucho owijając sobie ich pasemko delikatnie wokół palca – gest wystudiowany do perfekcji.
- Cześć i wszystkiego najlepszego. – powiedział zdejmując kurtkę i wieszając ją na oparcie krzesła. – Jestem przekonany, że nie masz dziś urodzin, ale postanowiłem przyłączyć się do tego teatrzyku i mam dla Ciebie prezent. – uśmiechnął się i siadając podał jej malutkie pudełeczko owinięte w papier prezentowy.
- Dziękuję Ci bardzo – była autentycznie zaskoczona, że Syriusz, który nie wykazywał jakieś wielkiej ochoty na spotkanie z nią, zaprzątał sobie głowę kupieniem jej czegoś. Westchnęła w myślach: Po prostu ideał. Zerwała papier, otworzyła pudełeczko i zaśmiała się swoim wystudiowanym perlistym śmiechem ( na tyle cicho, żeby nie wyglądało to sztucznie i na tyle głośno, żeby zwrócić uwagę siedzącej naprzeciwko Jules). W opakowaniu była mała książeczką pt.: ,,101 kłamstw na każde okazje”.
- Zastanawiałem się nad tym i nad kursem aktorskim, ale w końcu uznałem, że kłamstwa bardziej pasują do Smoczycy. – zażartował i dał znać Madame Rosmercie, że prosi o piwo kremowe.
- Widzę, że też znasz moje przezwisko.
- A Ty widzę, że się nim za bardzo nie przejmujesz.
- Lubię je i uważam za w pełni trafione. Poza tym, mamy już pierwszą rzecz, która nas łączy. – powiedziała, a widząc pytający wzrok Syriusza dokończyła flirciarsko. – Oboje mamy przezwiska, Łapo.
- Fakt, punkt dla Ciebie.
- Myślę, że nie ostatni dzisiaj. – skomentowała i oparła lekko brodę o ręce złożone w idealną wręcz linię prostą.
- Niezła z Ciebie flirciara.
- Zabrzmiało to oskarżycielsko, a ja nie widzę w tym niczego złego. Nie wierzę, że sam nie lubisz czasem poflirtować.
- Lubię, ale to nie znaczy że nie umiem normalnie rozmawiać z dziewczynami. – powiedział Syriusz, czując rodzącą się w nim znowu obawę, że poświęci dziś dzień na przekomarzankach słownych, a nie miał na to ochoty. Jedyną rzeczą, która dawała mu nadzieję na spędzenie miło czasu z tą Ognistą z sióstr Durete była perspektywa poznania jej lepiej, ale ona uparcie grała. Inni może tego nie dostrzegali, bo ich przeszyła, ale on widział. Widział do jakiego stopnia jej mimika i mowa ciała są wyuczone i sztuczne. Kiedy ona z uprzejmym uśmiechem na twarzy odbył tą gonitwę myśli, ona zmieniła front:
- Mimo tego, tylko wybrane mogą się poszczycić luksusem normalnej rozmowy ze słynnym Syriuszem Blackiem. Na przykład... - udała, że się zastanawia i przyłożyła palec do czerwonych ust. - Ta Puchonka, Jules Justcie, tak?
Osiągnęła zamierzony efekt – Syriusz przed ułamek sekundy stracił panowanie i otworzył trochę szerzej oczy. Udało jej się uderzyć, teraz wystarczyło iść za ciosem.
- To moja przyjaciółka i między innymi dlatego nie mam zamiaru o niej rozmawiać za jej plecami. – powiedział i pociągnął ze szklanki piwa kremowego, które przed chwilą Madame Rosmerta przysłała mu na stolik. ,,Nawet nie wiesz jak dosłownie za jej plecami” – pomyślała Elinor, martwiąc się nerwowością jaką wywołał w Syriuszu temat dziewczyny.
- Tylko przyjaciółka? Spędziłeś z nią Walentynki…
- Zazdrosna jesteś? – Syriusz już oprzytomniał i stanął do walki jak równy z równym. Nie miał zamiaru znowu dać się tak łatwo znokautować jakiemuś jej pytaniu.
- Oczywiście. Jesteś uwielbiany przez wszystkie dziewczyny w szkole, a ja bym chciała Cię tylko dla siebie. – odważne wyznanie, przy którym Elinor nawet nie drgnęła powieka. Za to nachyliła się przez stół bliżej Syriusza, a on znający reguły takich przepychanek doskonale, zrobił to samo, przez co ich twarze dzieliła teraz odległość szerokości jednego kafla.
- Nie jestem niczyją własnością, nie da się zrobić rezerwacji.
- A szkoda. Poza tym wydaje mi się, że nie tylko ja żałuję. Twoja ,,przyjaciółka” pewnie też.
- Daruj już sobie te podjazdy. To jest denerwujące i po tylu miesiącach przyjaźni z Jules wręcz nudne. – powiedział i usiadł znowu wygodnie opierając się o krzesło i wziął kolejny łyk piwa. Tym razem to Elinor lekko wytrzeszczyła oczy. Syriusz właśnie wyrwał się z jej sideł kończąc tą rozmowę kompletnie nie po jej myśli. Chyba faktycznie posunęła się za daleko. Użyła nie właściwego arsenału do walki z takim przeciwnikiem.
- Ostre słowa. – powiedziała i wydęła usta. Miało to być urocze, ale Syriusz tylko się zaśmiał w swój szczekliwy sposób.
- Poważnie? Elinor, przestań. Przestań grać i zrób w końcu coś szczerego. Znam te wszystkie chwyty na pamięć, choć przyznaję, jesteś manipulatorką prawie tak dobrą jak ja.
- Manipulatorką? Ja? – zabrzmiało to trochę zbyt piskliwie, bo brunetka spanikowana przyparciem do muru straciła na chwilę panowanie nad sobą. A mówiąc to machnęła ręką tak niefortunnie, że wylała na siebie swój syrop wiśniowy. Na jej szarej sukience pojawiła się karmazynowa plama.
- Na Brodę Merlina! – powiedziała przez zaciśnięte zęby i zaczęła się mocować z różdżką, która utknęła w kieszeni płaszcza. To była rysa na jej idealnej pozie – plama i Elinor Durete nie mogły istnieć w tej samej przestrzeni.
- Już, spokojnie. Ja się tym zajmę. – powiedział Syriusz i skierował swoją różdżkę na sukienkę dziewczyny. – Chłoszczyść.
   Plama zniknęła, a Elinor zaczęła nerwowo przeczesywać palcami włosy, a na jej policzkach w końcu pojawiły się wypieki.
- No nareszcie, bo byłem już skłonny zmienić Twoje przezwisko ze Smoczyca na Wampirzyca, ale widzę, że jednak krew krąży i serce bije. – zażartował i zatrzymał rękę Elinor podnoszącą do twarzy lusterko. – Daj spokój. Teraz przynajmniej jesteś dla mnie człowiekiem, a nie porcelanową lalką.
- Porcelanową? Porcelanę łatwo zbić, a ja jestem twarda.
- Ale wystarczy odrobina wiśni, żebyś prawie dostała palpitacji.
- Bawi Cię to? – powiedziała to wyzywająco co znaczyło, że Smok zaczynał już dmuchać parą z nozdrzy.
- Tak, bo dopiero teraz mam wrażenie, że rozmawiam z prawdziwą Elinor, a nie Elinor Idealną.
- Nie każdemu bycie ideałem przychodzi z taką łatwością. – zaczepiła go i uśmiechnęła półgębkiem.
- Dlatego lepiej nie próbować i zostawić to zawodowcom.
- Nie mam wątpliwości, że się do nich zaliczam.
- Tak? To czemu miałem wrażenie, że nie rozmawiasz ze mną tylko cytujesz wyuczone kwestie. – na te słowa dziewczyna nic nie odpowiedziała. Syriusz był dobry i szalenie inteligentny. Nie dał się podczepić pod sznurki. ,,Jeju, on musi być mój.’’ – pomyślała.
- Taka jestem i taki jest mój styl. – dopiero po fakcie zdała sobie sprawę, że powiedziała to na głos.
- Cóż, to też jest godne pochwały. Grunt, że trwasz przy swoim i nie jesteś podatna na wpływy. – Syriusz traktował tą rozmowę na wielkim luzie. Fakt – Elinor wydała mu się ciekawsza niż to ocenił w pierwszej chwili, ale w dalszym ciągu biło od niej charakterystyczne wyrachowanie, które zwyczajnie mu się nie podobało.
- Nie jestem. Raczej to ja wpływam na ludzi, niż oni na mnie. I przyznaję otwarcie – nie zawsze pozytywnie. – były to słowa, które mógłby wypowiedzieć również Syriusz, tylko że w jego przypadku byłby to żart, a nie chłodne i beznamiętne stwierdzenie. Nie mogła bardziej dosadnie przyklepać sobie łatki Wyrachowanej.
- Czyżby ktoś się obraził? – zapytał Huncwot z lekkim rozbawieniem.
- A dziwisz się? Nic nie idzie po mojej myśli.
- To faktycznie koniec świata. – powiedział i zaczął się rozglądać po sali, żeby dać Elinor czas na ochłonięcie.Ona w tym czasie patrzyła gdzieś w bok, ponad jego lewym ramieniem i rzucała spojrzenie, które miało charakter ognistej kuli wyplutej przez smoka.
- Elinor, wiem że Ci się światopogląd trochę zawalił, ale może jednak uśpisz Smoczycę i porozmawiamy. Nie ma sensu robić scen.
- Tak uważasz?- zapytała nie przenosząc na niego wzroku.
- Tak.
- I Ty się nie dajesz tak łatwo wytrącić z równowagi? – kontynuowała i myślała intensywnie o tym, że chociaż część swoich planów musi zrealizować. A do zakończenia eksperymentu potrzebna była konfrontacja.
- Zdecydowanie nie.
- To się odwróć w takim razie. – powiedział patrząc mu już w oczy.
   Syriusz zdziwiony tą prośbą, a raczej poleceniem, odwrócił głowę i zamarł.
   Jules siedziała przy stoliku pod oknem i rozmawiała z Dariusem, który patrzył na nią jak w obrazek. Dziewczyna jakby wyczuwając na sobie czyjeś spojrzenie, zerknęła w jego stronę ( tak naprawdę zezowała na niego dość regularnie, o co była na siebie strasznie wściekła ). Kiedy spojrzeli sobie w oczy uśmiechnęła się z wyraźnym trudem i pomachała mu bez entuzjazmu. Następnie dopiła wodę goździkową, powiedziała coś do Dariusa i oboje wstali od stołu. Po chwili oboje zniknęli za drzwiami. Jules nie spojrzała na Syriusza ani razu.
   A on. Czuł się tak, jak przyłapany przez głupotę na przygotowaniu jakieś huncwockiej akcji. Wiedział, a raczej widział co stało się Jules, bo była kompletną odwrotnością Elinor – nie grała, nie udawała, była szczera i prawdziwa. A w tym momencie czuła się wyraźnie zdradzona i oszukana, a on wiedział, że ma do tego całkowite prawo. Ktoś taki jak Remus albo nawet James pobiegł by za nią żeby się wytłumaczyć, ale nie on. To była ta cecha Syriusza, z którą trudno było wytrzymać i którą sam sobie szkodził – nie lubił się tłumaczyć ani przyznawać do błędu. Jedyne co mu pozostało w takiej sytuacji to usiąść bardziej leżąco na krześle, schować głowę w ramionach i dopić piwo kremowe z obrażoną miną.
   Elinor patrzyła na niego z cichą satysfakcją, że udało jej się przebić przez mur obronny luzu, który wokół siebie zbudował, ale czuła niepokój z powodu jego reakcji. Może pośpieszyła się ze stwierdzeniem, że przeceniła łączącą go z Jules relacje…


***


- Powiesz coś? – zapytał Darius idąc koło zamyślonej Jules w stronę Wrzeszczącej Chaty, gdzie koło ogrodzenia często robili sobie wiosną pikniki razem z Olivią i Meredith.
- A co? – zapytała, choć znał ją na tyle dobrze by wiedzieć, że jest to machinalne i procesy myślowe są zaangażowane w zupełnie co innego niż rozmowa z nim.
- Jules, cokolwiek. Cokolwiek, żeby zrobiło Ci się lżej. – milczała, patrząc w przestrzeń. – Dobra to Ci pomogę: straszny z niego cham, świnia i dureń. Nie dość, że jest tchórzem to…
- Nie jest tchórzem. – wtrąciła Jules nie wychodząc z letargu.
- Będziesz go jeszcze bronić? W takim momencie?
- Syriusz mnie okłamał i wystawił, ale nie świadczy to o braku odwagi. Najwyżej o braku kręgosłupa moralnego. – zaczęła coraz ciężej stawiać kroki, więc Darius stwierdził, że musiała ją ta sytuacja bardzo zaboleć.
- Ty nawet jak się na kogoś wkurzasz musisz być precyzyjna i uczciwa? – zapytał podirytowany. – Ten typ wybrał randkę z Elinor – Smoczycą Durete zamiast spotkania z Tobą – jego podobno przyjaciółką, która zawsze mu pomaga i jest jedną z najwspanialszych osób jakie znam…
- Myślisz, że to była randka? – zadawała pytania jak w transie, a Dariusowi nie podobało się, że skupiła się akurat na tej części jego wypowiedzi.
- A co innego? Z resztą, trafił swój na swego. Elinor jest poniekąd damską wersją Syriusza.
- Przesadzasz… - powiedziała słabo.
- Wcale nie. A tak w ogóle to Cię nie poznaje, zamiast się zdenerwować to zachowujesz się jak miotła ze zbyt dużym obciążeniem… Jules? – powiedział zdziwiony, bo Puchonka zatrzymała się nagle i bujała się w miejscu. – Jules? – tym razem jego ton był już bardziej przestraszony niż zdziwiony, bo dziewczyna stała zamkniętymi oczami i była bardzo blada na twarzy. – Wszystko w porządku?
- Podobno przyjaciółka… Co to za określenie? – zapytała i osunęła się na ziemię.
   Darius zdążył ledwie złagodzić upadek, bo bezwładne ciało Jules przeleciało mu przez ręce. Spanikowany poklepał ją po twarzy i próbował ocucić, ale kiedy otworzył jej powieki i zobaczył same białka, prawie dostał zawału. Wyczarował magiczne nosze i ruszył z Jules w stronę szkoły, krzycząc cały czas spanikowany:
- Pomocy! Ktoś ją otruł!