Tydzień dobiegł do
weekendu wyjątkowo spokojnie i bezboleśnie dla wszystkich. Mary wyszła ze
Skrzydła Szpitalnego i choć chodziła wszędzie w asyście grupki koleżanek,
fizycznie czuła się już bardzo dobrze. Z psychiką było trochę gorzej, więc
właśnie na psychice oprawcy postanowili się skupić Huncwoci. Do soboty
przynajmniej trzy razy doprowadzili do sytuacji, w której Mucliber był już
pewny ataku i bliski zawału, by ostatecznie tylko go minąć z uśmiechem na
twarzy. Taka była ich taktyka – wykończyć go życiem w niepewności i zaatakować
na sam koniec, kiedy będzie już naprawdę zmęczony. Gdy nadeszła sobota rano
wyjście do Hogsmeade było zdecydowanie najbardziej emocjonującym wydarzeniem od
zeszłego weekendu. Dla nauczycieli była to miła odmiana i chwila oddechu, a dla
uczniów… Cóż, u nich zwyczajnie wzmógł się głód czegoś ciekawego i było to
wyraźnie wyczuwalne i widoczne. Huncwoci zwyczajnie rozpieścili ich swoimi
akcjami i przyzwyczaili do faktu, że w Hogwarcie cały czas coś się dzieje.
Sami dowcipnisie
nie odczuwając bynajmniej jakieś społecznej presji, na kompletnym luzie
zbierali się w swoim dormitorium i przygotowywali do wyjścia do wioski. Robili
to bez pośpiechu i wybuchając co jakiś czas śmiechem.
- Zgadzam się, jego mina była bezcenna. – powiedział James
śmiejąc się do rozpuku i naśladując wyraz twarzy Muclibera, czym wywołał
kolejną salwę radości.
- Dobra, dobra, żartować możemy w drodze, chodźmy już może? –
zaproponował Remus i podniósł się ze swojego łóżka.
- Od razu widać, że pan Prefekt do nas wrócił, wszechświat
znów jest pełen ładu i porządku. – ogłosił Syriusz i narzucił na plecy swoją
skórzaną, czarną kurtkę.
- Cieszę się z tego bardzo, przecież bez Luniaczka bylibyśmy
jak dzieci we mgle. – dodał Rogacz i poklepał Lupina po ramieniu. Ten ostatni i
Peter zachichotali.
- Skoro już sobie ze mnie pożartowaliśmy to może powiecie mi
jaki mamy na dzisiaj plan? – zapytał Remus w czasie wiązania sobie sznurówek.
- Peter ma plany, które nie do końca sam sobie układał.
- W tą sobotę mógł liczyć w tym względzie na nieocenioną
pomoc profesor McGonagall. – dokończył za Potterem Syriusz, po czym dodał
widząc pytającą minę Lupina. – Ma dzisiaj korepetycje z paroma innymi uczniami
u niej w Sali.
- Naprawdę?
- Nam też trudno w to uwierzyć, ale najwyraźniej McGonagall
wątpi w nasze pedagogiczne zdolności. – James udał, że robi zbolałą minę.
- Tu raczej nie o zdolności chodzi. Gdybyście ich nie mieli
Peter miałby problemy już o wiele wcześniej. – powiedział Remus i choć brzmiało
to może niemiło nikt, łącznie z Peterem nie miał wątpliwości, że mówi szczerą
prawdę. – Problemem jest to, że w trakcie dawania lekcji za często się
rozpraszacie i to czymś, za co potem McGonagall musi Wam dawać szlabany.
- Jak to dobrze mądrego człowieka posłuchać. – skomentował Syriusz,
który już stał gotowy przy drzwiach w ubraniu, które choć proste tworzyły
jednak zestaw za fajny na zwykłe wyjście do Hogsmeade.
- Czyli Peter odpada, a my gdzie jesteśmy umówieni?
- My? – powtórzył zdziwiony James. – Chcesz mi powiedzieć,
że idziesz na randkę razem z Łapą?
- Na randkę? – zdziwiony Remus popatrzyła na Blacka jeszcze
raz i wszystko stało się jasne. A przynajmniej częściowo, bo nieobecny przez
ostatnie dni Lunatyk wyciągnął trochę mylne wnioski. – Czyli tak wyewoluowało
nasze spotkanie z Jules? – Lupin uśmiechnął się półgębkiem i oparł o parapet z
założonymi rękami, posyłając Syriuszowi spojrzenie pt.: A nie mówiłem, że tak
to się skończy?
- Momencik, bo chyba nastąpiły jakieś problemy w
komunikacji. – powiedział Potter, przejmując dowodzenia tak, jak to miał w
zwyczaju. – Syriusz, podkreślę – Nasz Syriusz idzie na randkę z Tą Elinor
Durete.
Chwilowy szok odebrał Remusowi mowę, a kiedy ją odzyskał
powiedział:
- Czy to jakiś żart?
- Nie, ale nie była to też wiadomość do rozgłaszania na
plakatach. – powiedział Syriusz i wzruszył przy tym ramionami. – A teraz możesz
mi powiedzieć skąd pomysł, że chodzi o Jules?
- Akurat to nie jest właściwe pytanie, bo na nie odpowiedź
jest aż nadto oczywista. Ja chciałbym wiedzieć o jakim spotkaniu wspomniał
Luniaczek. – powiedział Rogacz i popatrzył wyczekująco na Remusa.
- Wy poważnie nie pamiętacie?
- Czego? – zapytali przywódcy Huncwotów chórem.
- Około dwóch tygodniu temu, po tym jak Jules dała nam w
prezencie te magiczne gadżety zza granicy, policzyliśmy że znamy się już całe
cztery, bardzo owocne miesiące. A dokładniej – że te cztery miesiące miną
właśnie w tą sobotę. W związku z tym…
- Umówiliśmy się na wspólne wyjście do wioski. – dokończył James
z przerażeniem na twarzy, ale jego mina i tak była niczym w porównaniu z miną
Syriusza. – Co jest?
- Zaczepiała mnie w trakcie rozmowy przed śniadaniem we
wtorek o sobotnie wyjście, jeszcze zanim zgodziłam się na randkę z Elinor. Wspominała
coś subtelnie o spotkaniu, a właściwie starła się mnie naprowadzić na trop, ale
kompletnie nic mi nie zaświtało. A ona odeszła lekko przygaszona.
-Jules lekko przygaszona to jak zwykły człowiek w czarnej
rozpaczy. – skomentował James.
- Pięknie się spisałeś.
- Remusie uwierz mi, że sam sobie zrobię wyrzuty
wystarczająco duże, nie musisz mi w tym pomagać.
- To co teraz? – zapytał Peter, wtrącając się w końcu do
rozmowy.
- Nic. Ty idziesz na randkę z McGonagall, ja z Elinor, a
Remus i James szukają Jules.
- Łapo, zastanów się nad tym. Znasz Jules najlepiej z nas
czterech. Skoro zdaje sobie sprawę, że zapomnieliśmy i nagle wyskoczymy do niej
z głupkowatymi uśmiechami, kryjącymi zmieszanie i to w dodatku nie w pełnym
składzie, to co zrobi?
- Uniesie się honorem… Masz rację Rogaczu.
- Cóż, teraz już nic nie da się zrobić, oprócz oczywistych w
tym przypadku przeprosin… Tak, wiem, nie muszę Wam tego uświadamiać. A teraz,
już naprawdę powinniśmy wychodzić. – podsumował Remus.
- Oj, powinniśmy, powinniśmy… Zwłaszcza częściej myśleć. –
powiedział James, który mógł to przyznać tylko na płaszczyźnie dotyczącej
przyjaciół i ich zawodzenie. Po tych słowach wszyscy wyszli z dormitorium, a
miny mieli średnio zadowolone. Był to ten jeden z rzadkich momentów, w których
można było zobaczyć Huncwotów, którym jest faktycznie głupio z jakiegoś powodu.
***
- Jak tak bardzo nie chcesz ze mną iść do Hogsmeade to
powiedz to wprost! – nie wytrzymała Jules kiedy Darius już po raz trzeci w
drodze do wioski zadał jej pytanie z rangi ,,Naprawdę nie masz na dziś planów?”.
- Wiesz dobrze, że nie o to chodzi. Zwyczajnie wolę się
upewnić, że mi nie uciekniesz w połowie dnia.
- Nie, nie ucieknę. A ponieważ wiem, że byle jakie
wyjaśnienia Cię nie zadowolą to dodam: plany mi się pozmieniały. Albo raczej
wydawało mi się, że je mam.
- Ale się zawiodłaś… - powiedział Darius trochę ciszej, ale
nie tak cicho żeby było to niesłyszalne.
- Zgadza się, możesz triumfować. – powiedziała z przekąsem
dziewczyna i jeszcze przyśpieszyła kroku tak, że chłopak musiał podbiegać od
czasu do czasu, aby za nią nadążyć.
- Nie mam zamiaru triumfować i się cieszyć z Twojego
nieszczęścia. Choć przyznaję się bez bicia – aż ciśnie mi się na usta: A nie
mówiłem?
- Ale co konkretnie mówiłeś? Bo jesteś do nich tak
uprzedzony, że nie daję rady wszystkich negatywnych uwag zapisywać. –
powiedziała to tak sarkastycznym i podirytowanym tonem, że Darius nie wytrzymał
i wyrzucił odpowiedź na jej pytanie na jednym wydechu.
- Że Huncwoci to nieodpowiedzialne, wyrośnięte bachory,
które się Tobą bawią i samolubnie wykorzystują. – i dopiero kiedy to powiedział
i zobaczył minę Jules, minę pt.: „Dostałam w twarz siarczystego policzka” zdał
sobie sprawę, jak bardzo przesadził.
- Super, dobrze poznać prawdziwe intencje ludzi, którzy się
ze mną przyjaźnią. – powiedziała ze łzami w oczach. Ale nie było to spowodowane
tylko słowami Dariusa. W głębi serca, choć wierzyła w szczerość i sympatię
Huncwotów ( podobnie jak w dobroć każdego człowieka na ziemi ), nieustanne
gadanie Dariusa zasiało w jej sercu niepewność. I cierpiała za każdym razem,
gdy wątpliwości do niej wracały i kazały samą siebie pytać: Czy jest za mnie
lubić?
- Jules… Jules, przepraszam. Wiesz, że nie chciałem zrobić
Ci przykrości. A poza tym nie mówię o wszystkich Twoich przyjaciołach. Masz przyjaciół,
prawdziwych przyjaciół, na których zawsze możesz liczyć. – wskazał na siebie i
wykonał rękami gest, jakby chciał dodać ,,Ta-daaam”. Osiągnął tym swój cel –
Jules się uśmiechnęła.
- Oni też są moimi przyjaciółmi. Tym razem wyszło na Twoje,
ale tylko tym razem. – powiedziała z miną świadczącą, że nie będzie płakać
tylko walczyć o swoje racje.
- Zachowujesz się trochę jak dziecko, które pcha palec w
kociołek z eliksirem, choć wie, że się oparzy. – powiedział, niby zirytowany,
ale również rozbawiony jej urzekająco irracjonalnym czasem zachowaniem.
- Jestem wewnętrznie dzieckiem. I wariatką. Musisz to
zaakceptować. Albo nie musisz. Rób co chcesz. – powiedziała i uniosła ręce w
geście poddania się.
- Zaakceptuję. I powiem Ci jeszcze coś. – chwycił ją za
nadgarstki żeby się zatrzymała i popatrzyła na niego. – Ja nigdy Cię nie
zawiodę.
- Udam, że nie zauważyłam jak dobitnie podkreśliłeś to
pierwsze słowo i powiem tylko: Dziękuję. Oraz trzymam za słowo. – zażartowała i
zrobiła coś, czego się nie spodziewał i co go bardzo rozpromieniło od środka –
przytuliła go. A trwając w tym przytuleniu, powiedziała mu do ucha:
- Mówię to poważnie i cały sercem. Dziękuję, że jesteś i ze
mną wytrzymujesz. Choć mógłbyś się przecież zdenerwować tym, że robisz dziś za
mój (przyznaję się bez bicia) plan awaryjny.
- Zawsze do usług. Taka rola przyjaciół, prawdziwych przyjaciół,
którzy…
- Dobra, dobra, już załapałam. – powiedziała i zakończyła
przytulanie. – Skutecznie ukróciłeś mój moment wylewności. – zażartowała i
ruszyła w dalszą drogę już w o wiele lepszym humorze. A Dariusowi nie pozostało
nic innego, jak jej towarzyszyć.
***
Nie mogła uwierzyć
swoim oczom. Przecież to by było szczęście nie do opisania, gdyby scena, którą
przed chwilą w oddali ujrzała miała taki wydźwięk, jaki wydawała się mieć.
Postała jeszcze moment na ścieżce i kiedy zobaczyła, że dwie postacie przed nią
skierowały się w dalszą podróż do wioski, odczekawszy kilka sekund, poszła za
nimi. Szła dostojnie, z wysoko podniesioną głową i wypiętą piersią. Ta druga
była teraz ładnie podkreślona przez czarny, obcisły płaszczyk bez kołnierza.
Nie był co prawda wyśnionym ubraniem na zimową, brytyjską pogodę, ale za to
dodawał jej uroku i kobiecości, czego z pewnością nie można by było powiedzieć
o wysokim kołnierzu zapinanym pod brodą, w którym można było schować się aż po
nos. Taki bardziej praktyczny strój wybrała zdecydowana większość dziewczyn,
które ją mijały. A jeśli nie zapięcie pod brodę, to chociaż szaliki kryły ich
szyje i dekolty przed lodowatym wiatrem. Tylko ta jedna, jedyna czarnowłosa
wydawała się nic sobie z niego nie robić i dlatego jedyną rzeczą osłaniającą
czasami jej szyje były długie włosy zawiewane do przodu. Od czasu do czasu
przeczesywała je palcami i majestatycznie zarzucała z powrotem do tyłu. Była
piękna, a z bladą cerą, na której dzięki tylko jej znanym sposobom oprócz różu
nie było śladu rumieńców wywołanych zimnem i z pomalowanymi na czerwono ustami
przypominała Królewnę Śnieżkę. Uśmiechnęła się do siebie, sama dostrzegając to
podobieństwo.
Elinor Durete była
w pełni świadoma efektu jaki robi i zawsze starała się wykonywać sumienną
pracę, żeby nie słabł. Teraz kiedy przemierzała ulice Hogsmeade kierując się do
Trzech Mioteł nawet jej chód robił wrażenie. Ale mimo, ze wyglądała tak
atrakcyjnie, wszyscy raczej omijali ją szerokim łukiem niż pragnęli jej
bliskości. Po pierwsze – w większości wiedzieli jak bardzo to piękne jabłuszko
jest zepsute w środku. Wiedziała to również sama Elinor, która czasami
żartowała: ,,Każdy z nas dostał pewien przydział piękna. U mnie całe się
uzewnętrzniło i na wnętrze nie zostało zbyt wiele.” Było to smutne, ale jak najbardziej
prawdziwe. Poza tym dystans tworzyła jej uroda sama w sobie. I to nie chodzi o
to, że nią onieśmielała. Istnieją trzy typy ludzi atrakcyjnych: Tacy, którzy nie
wierzą w swoją atrakcyjność, tacy, którzy są jej świadomi, ale nie ma w tym
niczego niezdrowego oraz tacy, którzy byli aż zanadto świadomi i wpadali w
samozachwyt nad sobą, jakby emanują słowami: Jestem za ładny/a dla Was
wszystkich. Gdyby podporządkować do tych kategorii poszczególne osoby,
przedstawicielką grupy numer jeden byłaby Jules, grupy numer dwa – Syriusz, a
grupy numer trzy – Elinor i było jej z tym nad podziw dobrze.
Dobrze jej było też
z tym, że zaraz miała się spotkać z przedstawicielem gr.2 na ich pierwszej
oficjalnej randce. Miała ambitny plan na dzisiaj – plan rozkochania w sobie
panicza Blacka. No dobrze, może nie tyle rozkochania co trwalszego
zainteresowania, spodziewała się że nie pójdzie jej z nim zbyt łatwo. Ale już
na wstępie, jakby w prezencie urodzinowym ( na urodziny, których jak się można
było spodziewać wcale dzisiaj nie miała ) dostała spore ułatwienie, jeśli
chodzi o realizację swoich planów. Pierwszy i największy pachołek do
przeskoczenia w tym biegu nazywał się Jules Justice, która wyjątkowo mocno
zakorzeniła się w życiu Syriusza i którą on w ogródku swojego życia starannie
pielęgnował. Elinor co prawda nie chciała wierzyć, że Black coś czuje do
Puchonki, ale sama ich zażyłość przyjacielska jej wyraźnie nie odpowiadała. W
związku z tym widząc jak ten wkurzający chochlik tuli się dziś do Dariusa
Patterna prawie podskoczyła z radości. Skoro ona była zainteresowana kimś
innym, to sprawa z głowy. W swoim zadufaniu nie mogła przecież brać pod uwagę,
że zainteresowanie miałoby płynąć z jego strony. W końcu Jules była zawsze
uśmiechnięta, spontaniczna, zwariowana, w dodatku nigdy się nie malowała,
często jej gęste, brązowe włosy były związane w nieładzie. Była w tym wszystkim
taka… naturalna. Tak to właściwe słowo i tak – według Elinor to wszystko były
wady nie do zaakceptowania u dziewczyny, która miałaby zdobyć serce Syriusza
Blacka.
Skończyła te
przemyślenia w momencie, kiedy weszła do Trzech Mioteł. Szybko znalazła sobie
miejsce przy oknie, ale w połowie drogi do niego zrezygnowała. Obok stolika,
który wypatrzyła, miejsce dalej siedzieli Jules i Darius. Musiała w zamyśleniu
nie zauważyć, że cały czas idzie ich śladem, a gdy zobaczyła ich teraz wpadła
na pomysł. Skierowała się na przeciwległy koniec sali, w ustronne miejsce, z
którego miała świetny widok na parę Puchonów. Zajęła przy stoliku miejsce tak,
aby Syriusz siadając wylądował tyłem do swojej maskotki. Miało to dać szansę
Elinor na przeprowadzenie obserwacji i ciekawego eksperymentu. Wyjątkowo rozochocona złożyła zamówienie i z uśmiechem na
twarzy czekała na pojawienie się swojego księcia.
Gdy Syriusz wszedł
do Trzech Mioteł, przejrzała się kolejny i ostatni raz w podręcznym lusterku i
zawołała go, by natychmiast zwrócić na siebie uwagę i nie dać mu szansy się rozejrzeć.
Black uśmiechnął się, choć był to raczej uśmiech kurtuazyjny niż szczery i
radosny. Elinor to nie przeszkadzało.
- Dzień dobry Syriuszu. – powiedziała i założyła włosy za
ucho owijając sobie ich pasemko delikatnie wokół palca – gest wystudiowany do
perfekcji.
- Cześć i wszystkiego najlepszego. – powiedział zdejmując
kurtkę i wieszając ją na oparcie krzesła. – Jestem przekonany, że nie masz dziś
urodzin, ale postanowiłem przyłączyć się do tego teatrzyku i mam dla Ciebie
prezent. – uśmiechnął się i siadając podał jej malutkie pudełeczko owinięte w
papier prezentowy.
- Dziękuję Ci bardzo – była autentycznie zaskoczona, że
Syriusz, który nie wykazywał jakieś wielkiej ochoty na spotkanie z nią,
zaprzątał sobie głowę kupieniem jej czegoś. Westchnęła w myślach: Po prostu
ideał. Zerwała papier, otworzyła pudełeczko i zaśmiała się swoim wystudiowanym
perlistym śmiechem ( na tyle cicho, żeby nie wyglądało to sztucznie i na tyle
głośno, żeby zwrócić uwagę siedzącej naprzeciwko Jules). W opakowaniu była mała
książeczką pt.: ,,101 kłamstw na każde okazje”.
- Zastanawiałem się nad tym i nad kursem aktorskim, ale w
końcu uznałem, że kłamstwa bardziej pasują do Smoczycy. – zażartował i dał znać
Madame Rosmercie, że prosi o piwo kremowe.
- Widzę, że też znasz moje przezwisko.
- A Ty widzę, że się nim za bardzo nie przejmujesz.
- Lubię je i uważam za w pełni trafione. Poza tym, mamy już
pierwszą rzecz, która nas łączy. – powiedziała, a widząc pytający wzrok Syriusza
dokończyła flirciarsko. – Oboje mamy przezwiska, Łapo.
- Fakt, punkt dla Ciebie.
- Myślę, że nie ostatni dzisiaj. – skomentowała i oparła
lekko brodę o ręce złożone w idealną wręcz linię prostą.
- Niezła z Ciebie flirciara.
- Zabrzmiało to oskarżycielsko, a ja nie widzę w tym niczego
złego. Nie wierzę, że sam nie lubisz czasem poflirtować.
- Lubię, ale to nie znaczy że nie umiem normalnie rozmawiać
z dziewczynami. – powiedział Syriusz, czując rodzącą się w nim znowu obawę, że poświęci
dziś dzień na przekomarzankach słownych, a nie miał na to ochoty. Jedyną
rzeczą, która dawała mu nadzieję na spędzenie miło czasu z tą Ognistą z sióstr
Durete była perspektywa poznania jej lepiej, ale ona uparcie grała. Inni może
tego nie dostrzegali, bo ich przeszyła, ale on widział. Widział do jakiego
stopnia jej mimika i mowa ciała są wyuczone i sztuczne. Kiedy ona z uprzejmym uśmiechem na twarzy odbył tą gonitwę myśli, ona zmieniła front:
- Mimo tego, tylko wybrane mogą się poszczycić luksusem normalnej rozmowy ze słynnym Syriuszem Blackiem. Na przykład... - udała, że się zastanawia i przyłożyła palec do czerwonych ust. - Ta Puchonka, Jules Justcie, tak?
Osiągnęła zamierzony
efekt – Syriusz przed ułamek sekundy stracił panowanie i otworzył trochę
szerzej oczy. Udało jej się uderzyć, teraz wystarczyło iść za ciosem.
- To moja przyjaciółka i
między innymi dlatego nie mam zamiaru o niej rozmawiać za jej plecami. –
powiedział i pociągnął ze szklanki piwa kremowego, które przed chwilą Madame
Rosmerta przysłała mu na stolik. ,,Nawet nie wiesz jak dosłownie za jej plecami”
– pomyślała Elinor, martwiąc się nerwowością jaką wywołał w Syriuszu temat
dziewczyny.
- Tylko przyjaciółka?
Spędziłeś z nią Walentynki…
- Zazdrosna jesteś? –
Syriusz już oprzytomniał i stanął do walki jak równy z równym. Nie miał zamiaru
znowu dać się tak łatwo znokautować jakiemuś jej pytaniu.
- Oczywiście. Jesteś
uwielbiany przez wszystkie dziewczyny w szkole, a ja bym chciała Cię tylko dla
siebie. – odważne wyznanie, przy którym Elinor nawet nie drgnęła powieka. Za to
nachyliła się przez stół bliżej Syriusza, a on znający reguły takich
przepychanek doskonale, zrobił to samo, przez co ich twarze dzieliła teraz
odległość szerokości jednego kafla.
- Nie jestem niczyją
własnością, nie da się zrobić rezerwacji.
- A szkoda. Poza tym
wydaje mi się, że nie tylko ja żałuję. Twoja ,,przyjaciółka” pewnie też.
- Daruj już sobie te
podjazdy. To jest denerwujące i po tylu miesiącach przyjaźni z Jules wręcz
nudne. – powiedział i usiadł znowu wygodnie opierając się o krzesło i wziął
kolejny łyk piwa. Tym razem to Elinor lekko wytrzeszczyła oczy. Syriusz właśnie
wyrwał się z jej sideł kończąc tą rozmowę kompletnie nie po jej myśli. Chyba
faktycznie posunęła się za daleko. Użyła nie właściwego arsenału do walki z
takim przeciwnikiem.
- Ostre słowa. –
powiedziała i wydęła usta. Miało to być urocze, ale Syriusz tylko się zaśmiał w
swój szczekliwy sposób.
- Poważnie? Elinor,
przestań. Przestań grać i zrób w końcu coś szczerego. Znam te wszystkie chwyty
na pamięć, choć przyznaję, jesteś manipulatorką prawie tak dobrą jak ja.
- Manipulatorką? Ja? –
zabrzmiało to trochę zbyt piskliwie, bo brunetka spanikowana przyparciem do
muru straciła na chwilę panowanie nad sobą. A mówiąc to machnęła ręką tak
niefortunnie, że wylała na siebie swój syrop wiśniowy. Na jej szarej sukience
pojawiła się karmazynowa plama.
- Na Brodę Merlina! –
powiedziała przez zaciśnięte zęby i zaczęła się mocować z różdżką, która
utknęła w kieszeni płaszcza. To była rysa na jej idealnej pozie – plama i
Elinor Durete nie mogły istnieć w tej samej przestrzeni.
- Już, spokojnie. Ja się
tym zajmę. – powiedział Syriusz i skierował swoją różdżkę na sukienkę
dziewczyny. – Chłoszczyść.
Plama zniknęła, a Elinor zaczęła nerwowo
przeczesywać palcami włosy, a na jej policzkach w końcu pojawiły się wypieki.
- No nareszcie, bo byłem
już skłonny zmienić Twoje przezwisko ze Smoczyca na Wampirzyca, ale widzę, że
jednak krew krąży i serce bije. – zażartował i zatrzymał rękę Elinor podnoszącą
do twarzy lusterko. – Daj spokój. Teraz przynajmniej jesteś dla mnie
człowiekiem, a nie porcelanową lalką.
- Porcelanową? Porcelanę
łatwo zbić, a ja jestem twarda.
- Ale wystarczy odrobina
wiśni, żebyś prawie dostała palpitacji.
- Bawi Cię to? –
powiedziała to wyzywająco co znaczyło, że Smok zaczynał już dmuchać parą z
nozdrzy.
- Tak, bo dopiero teraz
mam wrażenie, że rozmawiam z prawdziwą Elinor, a nie Elinor Idealną.
- Nie każdemu bycie
ideałem przychodzi z taką łatwością. – zaczepiła go i uśmiechnęła półgębkiem.
- Dlatego lepiej nie
próbować i zostawić to zawodowcom.
- Nie mam wątpliwości,
że się do nich zaliczam.
- Tak? To czemu miałem
wrażenie, że nie rozmawiasz ze mną tylko cytujesz wyuczone kwestie. – na te
słowa dziewczyna nic nie odpowiedziała. Syriusz był dobry i szalenie
inteligentny. Nie dał się podczepić pod sznurki. ,,Jeju, on musi być mój.’’ –
pomyślała.
- Taka jestem i taki
jest mój styl. – dopiero po fakcie zdała sobie sprawę, że powiedziała to na
głos.
- Cóż, to też jest godne
pochwały. Grunt, że trwasz przy swoim i nie jesteś podatna na wpływy. – Syriusz
traktował tą rozmowę na wielkim luzie. Fakt – Elinor wydała mu się ciekawsza
niż to ocenił w pierwszej chwili, ale w dalszym ciągu biło od niej charakterystyczne
wyrachowanie, które zwyczajnie mu się nie podobało.
- Nie jestem. Raczej to
ja wpływam na ludzi, niż oni na mnie. I przyznaję otwarcie – nie zawsze pozytywnie.
– były to słowa, które mógłby wypowiedzieć również Syriusz, tylko że w jego
przypadku byłby to żart, a nie chłodne i beznamiętne stwierdzenie. Nie mogła
bardziej dosadnie przyklepać sobie łatki Wyrachowanej.
- Czyżby ktoś się
obraził? – zapytał Huncwot z lekkim rozbawieniem.
- A dziwisz się? Nic nie
idzie po mojej myśli.
- To faktycznie koniec
świata. – powiedział i zaczął się rozglądać po sali, żeby dać Elinor czas na
ochłonięcie. Ona w tym czasie
patrzyła gdzieś w bok, ponad jego lewym ramieniem i rzucała spojrzenie, które
miało charakter ognistej kuli wyplutej przez smoka.
-
Elinor, wiem że Ci się światopogląd trochę zawalił, ale może jednak uśpisz
Smoczycę i porozmawiamy. Nie ma sensu robić scen.
-
Tak uważasz?- zapytała nie przenosząc na niego wzroku.
-
Tak.
- I
Ty się nie dajesz tak łatwo wytrącić z równowagi? – kontynuowała i myślała
intensywnie o tym, że chociaż część swoich planów musi zrealizować. A do
zakończenia eksperymentu potrzebna była konfrontacja.
-
Zdecydowanie nie.
-
To się odwróć w takim razie. – powiedział patrząc mu już w oczy.
Syriusz zdziwiony tą prośbą, a raczej
poleceniem, odwrócił głowę i zamarł.
Jules siedziała przy stoliku pod oknem i
rozmawiała z Dariusem, który patrzył na nią jak w obrazek. Dziewczyna jakby
wyczuwając na sobie czyjeś spojrzenie, zerknęła w jego stronę ( tak naprawdę
zezowała na niego dość regularnie, o co była na siebie strasznie wściekła ).
Kiedy spojrzeli sobie w oczy uśmiechnęła się z wyraźnym trudem i pomachała mu
bez entuzjazmu. Następnie dopiła wodę goździkową, powiedziała coś do Dariusa i
oboje wstali od stołu. Po chwili oboje zniknęli za drzwiami. Jules nie
spojrzała na Syriusza ani razu.
A on. Czuł się tak, jak przyłapany przez
głupotę na przygotowaniu jakieś huncwockiej akcji. Wiedział, a raczej widział
co stało się Jules, bo była kompletną odwrotnością Elinor – nie grała, nie
udawała, była szczera i prawdziwa. A w tym momencie czuła się wyraźnie
zdradzona i oszukana, a on wiedział, że ma do tego całkowite prawo. Ktoś taki
jak Remus albo nawet James pobiegł by za nią żeby się wytłumaczyć, ale nie on.
To była ta cecha Syriusza, z którą trudno było wytrzymać i którą sam sobie
szkodził – nie lubił się tłumaczyć ani przyznawać do błędu. Jedyne co mu
pozostało w takiej sytuacji to usiąść bardziej leżąco na krześle, schować głowę
w ramionach i dopić piwo kremowe z obrażoną miną.
Elinor patrzyła na niego z cichą satysfakcją,
że udało jej się przebić przez mur obronny luzu, który wokół siebie zbudował, ale czuła niepokój z powodu jego reakcji. Może
pośpieszyła się ze stwierdzeniem, że przeceniła łączącą go z Jules relacje…
***
- Powiesz coś? – zapytał Darius idąc koło zamyślonej Jules w
stronę Wrzeszczącej Chaty, gdzie koło ogrodzenia często robili sobie wiosną
pikniki razem z Olivią i Meredith.
- A co? – zapytała, choć znał ją na tyle dobrze by wiedzieć,
że jest to machinalne i procesy myślowe są zaangażowane w zupełnie co innego
niż rozmowa z nim.
- Jules, cokolwiek. Cokolwiek, żeby zrobiło Ci się lżej. –
milczała, patrząc w przestrzeń. – Dobra to Ci pomogę: straszny z niego cham,
świnia i dureń. Nie dość, że jest tchórzem to…
- Nie jest tchórzem. – wtrąciła Jules nie wychodząc z
letargu.
- Będziesz go jeszcze bronić? W takim momencie?
- Syriusz mnie okłamał i wystawił, ale nie świadczy to o
braku odwagi. Najwyżej o braku kręgosłupa moralnego. – zaczęła coraz ciężej
stawiać kroki, więc Darius stwierdził, że musiała ją ta sytuacja bardzo zaboleć.
- Ty nawet jak się na kogoś wkurzasz musisz być precyzyjna i
uczciwa? – zapytał podirytowany. – Ten typ wybrał randkę z Elinor – Smoczycą Durete
zamiast spotkania z Tobą – jego podobno przyjaciółką, która zawsze mu pomaga i
jest jedną z najwspanialszych osób jakie znam…
- Myślisz, że to była randka? – zadawała pytania jak w
transie, a Dariusowi nie podobało się, że skupiła się akurat na tej części jego
wypowiedzi.
- A co innego? Z resztą, trafił swój na swego. Elinor jest
poniekąd damską wersją Syriusza.
- Przesadzasz… - powiedziała słabo.
- Wcale nie. A tak w ogóle to Cię nie poznaje, zamiast się
zdenerwować to zachowujesz się jak miotła ze zbyt dużym obciążeniem… Jules? –
powiedział zdziwiony, bo Puchonka zatrzymała się nagle i bujała się w miejscu. –
Jules? – tym razem jego ton był już bardziej przestraszony niż zdziwiony, bo
dziewczyna stała zamkniętymi oczami i była bardzo blada na twarzy. – Wszystko w
porządku?
- Podobno przyjaciółka… Co to za określenie? – zapytała i
osunęła się na ziemię.
Darius zdążył
ledwie złagodzić upadek, bo bezwładne ciało Jules przeleciało mu przez ręce.
Spanikowany poklepał ją po twarzy i próbował ocucić, ale kiedy otworzył jej
powieki i zobaczył same białka, prawie dostał zawału. Wyczarował magiczne nosze
i ruszył z Jules w stronę szkoły, krzycząc cały czas spanikowany:
- Pomocy! Ktoś ją otruł!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz