wtorek, 26 stycznia 2016

5. Mecz z troskliwym zakończeniem

   Boisko do quidditcha tej soboty z daleka już ogłaszało, kto będzie się dziś mierzył na kolejnym etapie wyścigu po puchar.
   Część trybun tonęła w czerwono-złotych proporcach z pięknym, dostojnym lwem, a druga część w żółto-czarnych z może mniej dostojnym, ale z pewnością oryginalnym borsukiem, którego Puchoni za tą indywidualność lubili. Kibice też byli widocznie podzieleni, choć prześwitywały wśród nich również liczne plamy zwykłej czerni hogwartckich szat, na które składali się głównie uczniowie z domów dziś niegrających. Nie znaczyło to jednak, że wszyscy Krukoni i Ślizgoni byli obojętni na wynik meczu i nie liczyła się dla nich odpowiedź na pytanie: Gryffindor czy Hufflepuff? Ci pierwsi kibicowali wedle własnych upodobań, na które składała się liczba znajomych w jednej i drugiej drużynie lub sam fakt jakości gry, który w obecnych składach był porównywalny, choć wiadomo, że nie taki sam. Natomiast ci drudzy bez jakichkolwiek wątpliwości życzyli przegranej Gryfonom. Nie chodziło tylko o wielowiekową i znaną wszystkim niechęć między tymi domami, ale również o własne interesy. Bez obrazy dla drużyny Puchonów uważali, że będę o wiele mniej groźnymi przeciwnikami niż ekipa pod wodzą Jamesa Pottera.
   Kapitan Gryfonów w czasie, gdy spragnieni sportowych wrażeń uczniowie, zająwszy już miejsca, gwarnie czekali na rozpoczęci gry, udzielał swoim zawodnikom ostatnich wskazówek z typowym dla siebie poczuciem humoru i wyluzowaniem. Wydawać by się mogło, że nie podchodzi do sprawy poważnie, ale tak naprawdę miał zdolności do bycia kapitanem niemal wrodzone. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nic lepiej nie działa na graczy niż odrobina śmiechu i zapomnienia o stresie, przynajmniej tym niezdrowym. Zdrowy, motywujący stres był jak najbardziej wskazany, bo motywował zawodników i rozbudzał w nich ducha rywalizacji.
   Kiedy nadszedł czas Rogacz całą swoją drużynę postawił na nogi i w zwartym szyku ruszyli na boisko. Brandon Jordan właśnie zaczął przedstawiać drużyny, zaczynając alfabetycznie od Gryffindoru:
- Na pozycji szukającego, kapitan Gryfonów - jedyny i niepokonany, James Potter!
Ścigający, zawsze zwinni i szybcy to: Dorcas Meadowes, Jared Frade i Syriusz Black.
Pałkarze, życzymy im siły i celności: Will Quinn oraz Paul Trot.
I oczywiście obrońca, który strzeże bramek jak nasz herbowy lew - Henry Choin.
   Jordan musiał na moment przerwać przedstawianie, bo podeszła do niego profesor McGonagall i szeptem, z dala od zasięgu magicznego megafonu, upominała go (nie były tu żadnych wątpliwości) o obowiązku zachowania bezstronności, jeśli chce dalej sprawować funkcję komentatora. Kiedy pokiwał głową i po raz kolejny obiecał, że będzie obiektywny, przeszedł do zawodników Hufflepuffu. Oni akurat nie musieli się bać negatywnych komentarzy od strony Brandona, ani jego złośliwości. Nikogo nie wywyższał tak, jak Gryfonów, ale był tak wesołą osobą, że sympatii nie szczędził nikomu. Poza Ślizgonami. Ale Ślizgonów uważał za inną kategorię ,,znajomych".
- W drużynie Puchonów mamy:
na pozycji szukającego Cole'a Brona,
na pozycji ścigającego: kapitana - Martina Shota - nazwisko niesprzyjająco dla Gryfonów jest bardzo trafne w przypadku tego zawodnika.
A także - piękne i choć nowe,zawsze chętnie oglądane ścigające: Grace Lynn oraz Jules Justice,
Następnie pałkarze: Liam Natt i Darius Pattern.
A na koniec - Zack Ściana-Sunt.
   Drużyny zajęły miejsca na środku boiska, czemu towarzyszyły głośne wiwaty falujących kolorami kibiców. Kapitanowie podeszli i podali sobie ręce, po czym pani Hooch dała sygnał, by dosiąść mioteł. Wszyscy zawodnicy, a w szczególności Potter i Bron w skupieniu i napięciu obserwowali wypuszczenie znicza. Kiedy złota piłeczka odleciała i chwilowo zniknęła z oczu szukającym, pani Hooch zaczęła odliczanie.
- ...trzy, dwa, jeden. - gwizdek, wzmocniony zaklęciem. - Grę czas zacząć!
   14 mioteł wraz z czarodziejami wzleciało go góry. Obrońcy zajęli pozycje, a ścigający przejęli kafla. Szukający robili już okrążenia wokół boiska... Innymi słowy zapowiadał się bardzo ciekawy mecz.


***

   Mecz trwał już godzinę. Gra była niezwykle wyrównana. Jednym z powodów mógł być nowy i nieznany jeszcze za dobrze skład Puchonów, który skompletował w tym roku Martin. Mało tego znicz, jakby zainteresowany przebiegiem meczu, schował się tak dobrze, że do tej pory szukający z obu drużyn zdobywali punkty głównie bramkami. Widowisko było jak się patrzy, a przez to Jordan miał naprawdę co komentować.
- Meadowes ma kafla, strzeżona przez Blacka i Frade leci prosto w stronę prawej obręczy Puchonów. Sunt szykuje się do obrony... Ale co to... Piękny zwód ścigającej Gryffindoru i gol prosto w środkową obręcz. Brawo!
Ale już Puchoni w konrataku... Justice ma kafla, mija w zawodowym stylu próbującego jej zabrać piłkę Frade'a. Teraz Black bierze ją sobie za cel... Ale musi zrobić unik przed tłuczkiem, którego prosto w jego stronę posłał Natt. Justice jest coraz bliżej... I punkty dla drużyny Hufflepuffu.
180 do 130 dla Gryffindoru, ale emocje. Zawodnicy już na pewno zmęczeni, ale miejmy nadzieję energii im dodaje fakt, jak wielu emocji nam dostarczają.
Black leci na bramkę... Kiwa Lynn i Shota... Jest coraz bliżej... Piękna bramka. Naprawdę. Osoby, które nie przyszły dziś na mecz niech żałują.
Kontratak. Shot przy piłce, Lynn go asekuruje. Unikają tłuczków... I widowiskowa obrona Choina. Tak trzymać Henry, nie daj im się! Przepraszam pani profesor...
Ale czy ja dobrze widzę?... Justice zwiodła pałkarzy Gryffindoru tak, że jeden prawie trzasnął drugiego. Quinn nieźle oberwał... Z jego słownictwa wnioskuje, że nie jest zadowolony... Wow, ta dziewczyna wydaje się stanowić jedność z miotłą... Ciekawe czy da się zaprosić... To znaczy już 190 do 140. Jak tak dalej pójdzie będziemy tu siedzieć do wieczora. Mi osobiście to odpowiada, ale zawodnicy raczej tego nie wytrzymają, więc lepiej niech szukający...
Tak! Potter i Bron wypatrzyli złotego znicza! Lecą, ścigają go... Gra praktycznie zamarła... Zaraz rozbiją się o wieżę... Nie, wyszli z tego bez szwanku, a Potter dzięki refleksowi zyskał przewagę... Znicz niebezpiecznie się zniżył... Kapitan Gryfonów leci korkociągiem w dół... 
W ostatniej chwili podrywa się do góry, ale czy ma znicza?
TAK! MA! Skrzydełka łopoczą w ręce Pottera! Gryffindor wygrywa 340 do 140! Hurraaaa!
   Gryfoni zaczęli wiwatować, część drużyny podleciała do Jamesa i zaczęła go ściskać. W ferworze całej tej radości i zamieszania fakt odgwizdania faulu przez panią Hooch już po zakończeniu meczu został zauważony z dużym opóźnieniem. Syriusz i James odwrócili się w tym samym momencie i w tym samym momencie ruszyli w kierunku Jules, która właśnie nieprzytomna spadała w dół z zastraszającą prędkością. Woleli nie wiedzieć czy dolecieliby do niej na czas, ale na szczęście nie musieli się nad tym zastanawiać, bo Darius Pattern, który po złapaniu znicza przez Jamesa lecieł w kierunku Jules był znacznie bliżej i złapał ją jeszcze wysoko nad ziemią. Grace przechwyciła miotłę koleżanki z drużyny i wylądowała tuż obok Dariusa trzymającego na rękach pannę Justice, która nadal nie odzyskała świadomości, a teraz ponad to było widać jak z rany na skroni leci jej po policzku krew.
   Wszyscy zawodnicy zgromadzili się obok niej, a kibice prawie całkowicie ucichli. Kiedy James i Syriusz zrozumieli z krzyków pani Hooch i profesor McGonagall, która wyjątkowo szybko znalazła się na boisku, co się stało, obaj zagotowali się z gniewu.
- Will! - krzyknął Łapa i zupełnie zapominając o tym, że jest obserwowany, wyręczył przyjaciela w udzielaniu kapitańskich ,,reprymend" i walnął pałkarza z pięści. Ten od siły uderzenia się przewrócił. - Uderzać tłuczkiem, już po zakończeniu w gry w kompletnie niespodziewającą się tego dziewczynę, tylko dlatego, bo Cię okiwała?! Zwariowałeś?! - krzyknął Potter, przytrzymując Łapę, by nie narobił sobie kłopotów. A przynajmniej nie większych.
   Jednak tym nie musieli się martwić. Profesor McGongall oburzona zachowaniem swojego ucznia, natychmiast ,,zaprosiła" Willa do swojego gabinetu, udając, że nie widzi jego puchnącej, rozciętej wargi. W czasie, gdy Potter i Black wymierzali sprawiedliwość do Jules dotarła, zawsze obecna na wszelki wypadek na meczach pani Pomfrey. 
- Nic jej nie będzie, prawda? - zapytał Syriusz podbiegając do pielęgniarki i jej pacjentki, rozpychając przy tym członków drużyny Puchonów.
- Nie będę teraz odpowiadać na pytania. Zabieram ją do Skrzydła Szpitalnego, a Wy pozwólcie mi na to i nie torujcie drogi.
   Kobieta wzięła Jules na niewidzialne nosze i szybkim krokiem opuściła boisko. Profesor Dumbledore, który niezauważony w tym całym zamieszaniu znajdował się na boisku już od dłuższej chwili, by nie robić jeszcze większej afery niż ta, która miała się już stać tematem plotek w całym zamku na najbliższy miesiąc, pogratulował zwycięstwom i kazał wszystkim się rozejść. Po kolei, dom, za domem. Lepiej nie kusić uczniów do zamieszek, do których rozemocjonowali po sportowych i niesportowych wydarzeniach z pewnością byli skorzy.
   Drużyny także, zachowując dystans rozeszły się do szatni, ale najpierw James przeprosił Puchonów za swojego - tu cytat - pacanowatego pałkarza.
   W szatni Rogacz i Łapa przebrali się rekordowo szybko i ruszyli w ślad za panią Pomfrey, zwinnie wymijając tłumy. Kiedy dotarli na pierwsze piętro przed drzwi królestwa pielęgniarki, oczywiście usłyszeli od niej stanowcze ,,Proszę zaczekać.", z którym przez te wszystkie lata nauczyli się nie walczyć. A pani Pomfrey, również kierowana wieloletnim doświadczeniem wiedziała, że lepiej nie zmuszać Huncwotów do zbyt długiego czekania, bo może to owocować głupimi pomysłami.
- Tylko proszę jej nie męczyć. Ja zaraz wrócę i wnikliwie skontroluję czy aby moje wytyczne zostały spełnione. - pogroziła im palcem i udała się zapewne do dyrektora, by zrelacjonować stan pacjentki.
   Jules leżała na łóżku w pełnym, drużynowym stroju, do którego pani Pomfery dodała czapkę z bandaża. Odzyskała przytomność, ale wzrok miała lekko zamglony. Mimo to, kiedy zobaczyła chłopaków uśmiechnęła się szczerze i promiennie, choć słabo.
- Gratuluję wygranej. Zasłużona, choć musicie przyznać, że my też daliśmy czadu. - powiedziała siląc się na w miarę niezachrypnięty głos.
- Oczywiście. Zwłaszcza Ty byłaś świetna. - powiedział James.
- W innym wypadku nie uznaliby Cię za tak groźną, by Cię kontuzjować. - Syriusz uśmiechnął się półgębkiem, a Jules odpowiedziała mu wersją pełną, wyraźnie rozśmieszona jego słowami. Łapa starał się zachowywać naturalnie, ale w rzeczywistości martwił się o dziewczynę. Patrzył na jej zabandażowaną głowę z troską, którą nieudolnie starał się ukryć. Jules, zawsze bezpośrednia i szczera wypaliła:
- Jestem w szoku. Myślałam, że to przedstawienie z Walentynek już dobiegło końca. Gdybyś mnie ostrzegł, że mam dalej grać...
- Poczekaj, o co Ci chodzi? - zapytał Łapa, wyraźnie skonsternowany.
- O Twoje przejęcie i strzelenie Willa w twarz, o którym wspomniała pani Pomfery, bardziej w nerwach niż informacyjnie.
- Czuję się poważnie urażony. Poważnie uważasz, że udaję zmartwienie i troskę. Przecież jesteś moją przyjaciółką, nie chcę żeby działa Ci się krzywda. - powiedział Syriusz, a spanikowany wydźwiękiem tych słów szybko dodał. - James podobnie, a nie był z Tobą na udawanej randce.
- Wiem, wiem. - powiedziała dziewczyna szczerząc się jak złośliwy chochlik. - Tylko ciśnienie Ci chciałam podnieść, bo podobno mecze nie wpływają na Ciebie w ten sposób.
- Ty mała... - dalsze żarty przerwało otworzenie się drzwi do sali, a w nich pojawiła się reszta drużyny Puchonów.
- Cześć. - powiedział stojący na przodzie Darius i bez wahania podszedł do łóżka Jules. A reszta zawodników jego śladem.
- To my już nie będziemy Wam przeszkadzać. - powiedział Rogacz, wymownie mrugając do Syriusza i tym samym przypominając mu o ich planach, które ułożyli sobie na czas po meczu.
- Wracaj szybko do zdrowia. - powiedział Black i uścisnął Jules rękę na pożegnanie, czym zdenerwował Dariusa, a to dało mu z niewiadomych przyczyn jakąś dziwną satysfakcję i radość.
- Do zobaczenia chłopcy. - posłała im buziaka i zajęła się następnymi gośćmi. Wychodząc Huncwoci usłyszeli tylko jeszcze jak Jules z wielką gorliwością dziękuje Dariusowi.
- Wylewna i kochana nawet ze wstrząsem mózgu. - powiedział James kiedy już byli na korytarzu, na co Syriusz potaknął i zaśmiał się w swój szczekliwy sposób. - A teraz zmieniając odrobinę temat: myślisz, że w całej szkole już wiedzą o naszej wygranej?
- A jeśli tak, to co? - Black drażnił się z Rogaczem, choć domyślał się kogo miał na myśli jego przyjaciel mówiąc ,,cała szkoła".
- Nic. A z resztą nieważne. Pośpieszmy się. Lunatyk i Glizdek pewnie czekają już przy posągu jednookiej wiedźmy.
- Tak jest, panie kapitanie. - zasalutował Syriusz.
   Następnie ci dwaj wariaci ruszyli na trzecie piętro, dalej dobrze się bawić i korzystać z tak pięknej soboty, w którą musieli koniecznie uczcić jakimś dowcipem wygraną w quidditcha.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

4. Lunatyk-ujące rozterki

    Spotkanie prefektów Gryffindoru właśnie dobiegło końca.
    Profesor McGonagall omówiła ze swoimi podopiecznymi ostatni miesiąc poczynań Gryfonów, dała wytyczne, które w przypadku takich charakterów były raczej sugestiami i kazała jednemu z nich zrobić wieczorny obchód po szóstym i siódmym piętrze. Zadania podjął się Remus. Życząc pani profesor spokojnej nocy wyszedł szybko z jej gabinetu i skierował się ku schodom. Lily została, gdyż miała w zanadrzu pytanie pt. : Pięć minut zwłoki. Zawsze przygotowywała sobie takowe albo w trakcie zebrania, albo chwilę przed, by mieć pretekst do zostania w gabinecie tą chwilę dłużej. Dawała w ten sposób Remusowi czas, by się oddalić i unikała wspólnych powrotów, patroli, o ile nie były konieczne. W przeciwnym razie oboje - jak na dojrzałych ludzi przystało - rozmawiali ze sobą poruszając tematy całkowicie neutralne. Nie było to wbrew pozorom łatwe i wymagało od nich niezłej gimnastyki umysłowej, bo często nawet tak niewinny wątek jak lekcja Historii Magii mogła naprowadzić rozmowę na tory kolejnego wybryku szkolnej paczki buntowników.
   Lunatyk był co prawda jedynym z Huncwotów, na którego miała alergię tylko z definicji, ale dla zdrowszej atmosfery woleli nie wchodzić sobie w drogę. Lily raz jeden próbowała przedyskutować z paniczem Lupinem powody, dla których James, Syriusz są dobrymi przyjaciółmi i dobrym towarzystwem do spędzania wolnego czasu. Skończyło się to oczywiście tym, że twarz Lily od nerwów upodobniła się kolorem do jej włosów, a Remus pierwszy raz od kiedy się znali pokazał, że potrafi krzyczeć. Jakby tego było, Rogacz kiedy tylko się dowiedział o dyskutujących spacerach Lunatyka i panny Evans zapragnął poznać każdy ich szczegół i niby od niechcenia sugerował Remusowi co powinien Lily o nim i reszcie Huncwotów opowiadać. A już zwłaszcza o nim.
   Kierując się zdobytym doświadczeniem Lupin wspiął się błyskawicznie prawie już na piętra docelowe. Z resztą, mijając okna miał w głowie tylko myśli dotyczące nadchodzącej pełni. Prawie cały Księżyc świecił mu w twarz, a on ten blask odczytywał wewnętrznie jako zwykłą drwinę. Pogrążony w tych dręczących go myślach wspiął się niemal do swojego Pokoju Wspólnego, uprzednio oczywiście sumiennie zaglądając w przydzielone mu miejsca.
   Jednak tuż przed wejściem na schody czekała na niego niespodzianka. Zza jednego z filarów niespodziewanie aczkolwiek stanowczo wyszła śliczna, drobna brunetka, z prostymi włosami i ściętą prosto grzywką. Twarz miała bladą, choć delikatnie piegowatą, a oczy lazurowo-niebieskie, z którymi pięknie komponował się szalik, którym owinęła szyję.
   Remus był tak zaskoczony widokiem Krukonki, że na dłuższą chwilę zaniemówił.
- Pewnie chciałeś powiedzieć ,,Cześć". - powiedziała niezrażona jego reakcją dziewczyna.
- Tak, ale skoro już mnie w tym wyręczyłaś to może przejdziemy dalej. - odrzekł Lupin, uprzednio delikatnie odkaszlując, bo nagle zaschło mu w gardle. - Co tutaj robisz?
- Będziesz udawał, że nie wiesz, czy to też pominiemy?
- Corinne, a nie uważasz, że możemy również pominąć tą rozmowę. - powiedział wzdychając, a że był już zmęczony zabrzmiał niegrzeczniej niż tego chciał. Postanowił się zreflektować. - Schlebia mi Twoje zainteresowanie. Bardzo. Tylko, że jak już wspominałem - i nie mówię tego, żeby Cię spławić - nie umawiam się na randki.
- Bo doszukujesz się w swojej osobie jakiegoś defektu. Od razu mogę Cię ostrzec, że trochę do zajmie, bo nie masz żadnego. Dobra - dodała, widząc uniesioną z rozbawieniem brew panicza Lupina - Żadnego, który by Cię czynił nieatrakcyjnym dla przedstawicielek mojej płci. - wyraziła swoją opinię pewnym tonem, z głową wysoko uniesioną i patrząc chłopakowi prosto w oczy.
- Niemożliwa jesteś. A w dodatku uparta jak osioł. Nie wspominając o fakcie, że za takie późne spacery poza dormitorium mógłbym Cię komuś podkablować jako prefekt. - uśmiechnął się łobuzersko, ale miało to o wiele skromniejszy wydźwięk niż w wydaniu jego dwóch, bardzo popularnych kumpli.
- Śmiało, uwolnisz się w ten sposób ode mnie na kilka wieczorów. Bo jak już nieraz wspominałam - nie mam zamiaru dać za wygraną. - powiedziała i zbliżyła się elektryzująco blisko, a że nie była zbyt wysoka to nos miała na wysokości brody Lunatyka. Nie robiła tego nawet z uśmiechem, w kontaktach była chłodna jak lód. Emocje wyrażały tylko i wyłącznie jej intensywnie niebieskie oczy.
   Remus patrzył na nią, dochodząc do wniosku (wbrew wszelkim swoim zasadom), że lubi dziewczynę. Pomijając to, że często doprowadzała do krzyżowania się ich dróg. nie była natrętna. Nie znam drugiej tak niewylewnej i oszczędnej w słowach osoby, nie tylko dziewczyny. Właśnie przez to, że dawała swoim milczeniem i spokojem przestrzeń do oddechu i nigdy nie pytała pierwsza o rzeczy z życia swojego rozmówcy, o których sam nie wspomniał, Lupin kiedyś się zapomniał. Dopuścił ją o jeden krok za blisko i teraz zbierał tego plony. A przecież musiał trzymać ją na dystans, musiał... Dla jej dobra.
- Muszę już iść. - przerwał ciszej, która w towarzystwie Corinne nie była niezręczna.
- Dobrze. - nie oponowała. Zobaczyła się z nim, powiedziała to, co chciała. Nie było sensu dalej się rozwodzić nad tematem. - Dobranoc. - powiedziała i niespodziewanie wspięła się na palce i go pocałowała. Drugi raz w życiu.


***

   Remus całujący się. I to z kim? Z Królową Śniegu.
   Lily nie mogła w to uwierzyć. Cofnęła się szybko za róg i tylko wyjrzała na chwilę, żeby zobaczyć jak Lunatyk się cofa, kiwa brunetce głową, mija ją i odchodzi. Ona za to, z tą samą kamienną miną, skierowała się w stronę swojej wieży, nie oglądając się za siebie. Utwierdziła tym Lily w przekonaniu, że ma coś nie tak z głową. Panna Evans nie lubiła oceniać ludzi po pozorach, tak samo jak ich podglądać, ale Corinne Durete za każdym razem sprawiała wrażenie, jakby była na poziomie emocjonalnym skały. I ktoś taki zainteresował się delikatnym, miłym i ciepłym Remusem. A Remus nią. Żeby przeciwieństwa przyciągały się do tego stopnia... To był dla niej szok. 
   Odczekała w tych rozmyślaniach jeszcze momencik, aż od chwili, w której portret zamknął się za Lupinem minęły ok. 2 minuty i ruszyła jego śladem. Była już wykończona dzisiejszym dniem i jedyne o czym marzyła to miękkie łóżko i ciepła kołderka. 
Jak dobrze, że jutro sobota - pomyślała. - Cały Gryffindor zbierze się na boisku, a ona będzie mogła spokojnie odpocząć. Bez hałasu, nerwów, bez popisów Jamesa Pottera.


***

   W dormitorium Gryfonów piątej klasy nikt jeszcze nie spał, ale wyjątkowo, jak na tą ekipę wszyscy grzecznie leżeli w łózkach. Powodem tej wyjątkowo wcześnie zarządzonej godziny spania był oczywiście mecz Gryfoni kontra Puchoni, który miał się odbyć na drugi dzień i na który szukający i ścigający drużyny Gryffindoru musieli być w świetnej formie. A że według nich na formę pozytywnie wpływało śmianie się na potęgę przed snem to kiedy Lunatyk wrócił był bardzo wesoło i gdyby sam nie zaczął tematu, być może nikt by go nie zaczepił dzisiaj nawet o zebranie u McGonagall. 
   Zaczął zdawać raport w pierwszej pauzie między salwami śmiechu, w którym sam uczestniczył. Łapa i Rogacz z uwagą słuchali wszystkich tych określeń, których używała pani profesor żeby opisywać swoją dezaprobatę dla ich wybryków. Wiedziała, że dotrze to do zainteresowanych i także nie przestawała im imponować kreatywnością w negatywnym komentowaniu wszystkich dowcipów. Kiedy ustalili wstępnie czym ją zabawią w następnym miesiącu, Remus zdecydował się powiedzieć to, co mu ciążyło. Zawsze tak robił. Dzielił się ze swoimi przyjaciółmi wszystkim, bo tylko im tak naprawdę ufał.
- Całowałem się z Corinne.
Nie pamiętał żeby chociaż raz cisza w tym pokoju zapadła tak szybko, jak teraz. 
- Cold - Corinne? - zapytał odruchowo Syriusz, zapominając o braku sympatii Lunatyka do przezwiska, które jej nadali.
- Tak. Czekała na mnie, aż wrócę ze spotkania. I na ,,do widzenia" mnie pocałowała. - powiedział to spokojniej niż się czuł. Położył się na swoim łóżku z rękami pod głową.
- Ładnie. A czy Ty przypadkiem nie miałeś żyć jak mnich? - zapytał Rogacz siadając na baczność.
- Miałem i nadal mam. Zaskoczyła mnie. Poza tym, mówiłem Wam, że tak w zasadzie to ją lubię.
- To trochę sprzeczne sygnały. - powiedział Syriusz i prychnął pod nosem. Przecież nikt tak nie zwodził dziewczyn, jak on. Jego dalsze komentarze w tej sprawie byłyby czystą hipokryzją.
- Lubisz, całujesz się z nią. Co stoi na przeszkodzie żeby spróbować. Ten jeden raz. Przecież nikt Ci nie każe się z nią żenić. - wyraził swoją opinię James i był w tym bardzo obiektywny, bo osobiście nie przepadał za Krukonką.
- Bo to nie jest fair. Wiązać się z kimkolwiek, ze świadomością, że nie będę mógł zaproponować później nic poważnego.
- No tak, te Twoje chore zasady...
- Chory to ja jestem Syriuszu i nikogo nie będę tym obciążał.
- Jeśli obciążająca jest znajomość z Tobą to chyba od tego ciężaru powinniśmy być już dawno garbaci. - skwitował Potter, czym wywołał ogólną wesołość, a Peter skwapliwie i z wielkim zaangażowaniem pokiwał głową, żeby go wesprzeć.
- Dobra koniec tematu. Wy chyba spać macie, o ile mi wiadomo? - powiedział Lupin z nutką ironii w głosie.
- Tak jest mamusiu. - powiedział Łapa, rozbawiony zachowaniem przyjaciela.
- Chyba za porównanie z mamą Syriusza to się obrazić powinieneś. I pamiętaj! - zawołał Rogacz do Remusa, opadając na poduszki - Bez ryzyka nie ma zabawy.

sobota, 9 stycznia 2016

3. Walentynki cz.2

   Wieczór tej soboty, której wszyscy oddawali się miłosnym spotkaniom i pozwalali sobie, chociaż na chwilę zapomnieć o narastającym, pulsującym i gotowym w każdym momencie wybuchnąć zagrożeniu przyszedł błyskawicznie. I mimo, iż minął tak szybko, a czas między wschodem i zachodem Słońca był nawet jak na tą porę dosyć krótki, zdołał zebrać obfite żniwa. Były to nie tylko żniwa nowych, szczęśliwych par, pocałunków i czułości, ale niestety również żniwa złamanych serc, łez i kłótni.
   Między innymi właśnie dlatego James, Syriusz, Remus i Peter mieli o czym rozmawiać, kiedy szli w wyśmienitych nastrojach pod pelerynką-niewidką przez błonia, zmierzając z determinacją w stronę Wierzby Bijącej. Mieli w planach na tej Walentynkowy wieczór mnóstwo huncwockiej pracy, dlatego praktycznie po chwili, w której wszyscy czterej zgromadzili się w dormitorium przypisanym Gryfonom piątej klasy, zebrali potrzebne rzeczy i ruszyli na misję. Noc była jasna, bo Księżyc świecił już połową talerza, a niebo było bezchmurne. Światło odbijało się od śniegu, który pokrywał szczelnie całe błonia nadając im mistyczny wręcz wygląd. Sprawiało to, że ewentualni uczniowie, którzy łamiąc zasady postanowiliby chodzić po błoniach, mieliby strasznie duże problemy z pozostaniem niezauważonymi. Ale oczywiście był to problem zwyczajnych ludzi, nie elity takiej jak Huncwoci, w których posiadaniu znajdowała się nie tylko pelerynka-niewidka, ale również wiedza na temat wielu tajnych przejść w zamku.
   Właśnie tą wiedzę chłopcy szli spisać i utrwalić z myślą o ułatwieniu sobie życia, jak również wspomożeniu przyszłych pokoleń. Rzucili zaklęcie unieruchamiające agresywne drzewo i już bez pelerynki na głowach, zmierzali tunelem podziemnym do Wrzeszczącej Chaty. Tam na miejscu, w jednym z pokoi czekał prawie cały ich sprzęt, tak zwany przez nich Zestaw Mistrzowskiego Buntownika. Znajdowały się tam gadżety od Zonka, mugolskie materiały wybuchowe, eliksiry różnego przeznaczenia oraz... Długo by wymieniać. Najważniejszy w każdym razie był stół, starszy z pewnością od nich, który został tam umieszczony prawdopodobnie w czasie budowy. Naprawili go i teraz właśnie na nim rozkładali ogromny arkusz papieru, poskładany w dziwny sposób, z dziwnie nakreślonymi uliczkami oraz sporą ilością jeszcze całkowicie białych, niezapełnionych plam.
- To nasze dzieło wygląda jeszcze całkiem niepozornie, ale kiedyś... Będzie bezcenne. - powiedział James, patrząc z dumą na arkusz papieru i dosuwając sobie do stołu jedno z czterech również naprawionych na ich użytek krzeseł.
- W tym tempie wypełnimy całą przestrzeń i jeszcze będziemy kartki doczepiać. - powiedział zadowolony Syriusz. - Po każdej pełni nasza znajomość terenów zamku wchodzi na wyższy pułap.
- Miło mi, że moja przypadłość tak Wam służy i umożliwia nieustanny rozwój. - powiedział Remus z ironią w głosie i dosiadł się do przyjaciół.
- Dobra tu teraz dorysuj tajne przejście, a obok tego korytarza, w posągu zaznacz... O właśnie. - instruował James Remusa, który według kolejki miał dziś dzierżyć pióro. Lunatyk oczywiście wiedział albo pamiętał co trzeba do rysunków dodać, ale Rogacz miał taki nawyk pouczania, z którym wdał się wyraźnie w swojego tatę. Bywało to denerwujące, ale Remus postanowił tego nie komentować i znieść w milczeniu. Przyjaźń to akceptowanie wad i dziwactw przyjaciół, a według Lupina nikt nigdy nie miał takiego wyzwania pod tym względem, co jego kompani. Nie miał prawa narzekać, skoro oni nie narzekali. I choć brzmiało to jakby miał nawet przy nich kompleksy, tak naprawdę od czasu utworzenia tej wyjątkowej paczki jego spojrzenie na siebie znacznie się poprawiło.
   Rysowali i utrwalali swoją twórczość, śmiejąc się przy zabawnych historyjkach, którymi Rogacz sypał jak z rękawa. W tym czasie Peter asystował Syriuszowi w robieniu bomb koloryzujących, które w ramach prezentu Walentynkowego mieli zamiar podrzucić Ślizgonom do lochów.
- Musimy w końcu wymyślić nazwę. - powiedział niespodziewanie Lunatyk, kiedy ucichł śmiech spowodowany kolejnym żartem. - I sposób zabezpieczania mapy przed niepożądanymi obserwatorami.
- To chyba nazwę właśnie mamy z głowy. - odrzekł Łapa. - Mapa. Nasza mapa, czyli Mapa Huncwotów.
- Dobre. - uśmiechnął się James, a wszyscy zgodnie pokiwali głowami. - A jeśli chodzi o zabezpieczenia, najlepsze byłoby jakieś hasło, na dźwięk którego atrament stawałby się widoczny.
- Niegłupie, ale co to konkretnie miałoby być? -zapytał Remus. - ,,Chcę rozwalić szkołę, zrobić dowcip".
- Nie. Wydaje mi się, że lepiej coś z pompą. Jak : Uroczyście przysięgam! - zawołał James.
- Że knujesz coś niedobrego? - zapytał Glizdogon, wtrącając się niepewnie do rozmowy. Zwykle wolał po prostu słuchać z uwielbieniem reszty Huncwotów.
- Świetny pomysł Peter, to jest TO! - wykrzyknął Rogacz. - ,,Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego."
- A na zamknięcie - ,,Koniec psot."
- Super Syriuszu. Wygląda na to, że mamy decyzję. Wszyscy zgodni?
   Po tym jak wszyscy, jak na komendę podnieśli w górę prawe ręce, nanieśli na mapę nowe zabezpieczenia i kończąc dzisiejszą wizytę, spojrzeli przed ,,wytarciem" atramentu na swoje działo. A tam, na okładce:
   Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz,
   zawsze uczynni doradcy czarodziejskich psotników,
   mają zaszczyt przedstawić
   MAPĘ HUNCWOTÓW
- Pięknie. - podsumował oszczędnie, ale jakże trafnie Remus.
   Po wszystkim zwinęli się i z zadowolonymi minami, zniknęli na powrót najpierw w klapie w podłodze, a następnie pod pelerynką.


                                                                   ***

   Drewniany most i Kamienny Krąg znajdowały się bardzo blisko Wierzby Bijącej, ale jak prawie żadne miejsce w Hogwarcie, nie umożliwiały bezpośredniej jej obserwacji. Nie była to w zasadzie żadna strata. Widok z tej części błoni i tak był porażający, więc lepszego miejsca na przystanek w spacerze nie można było sobie wyobrazić. To był jeden z powodów, dla którego Lily i Severus rozmawiali na schodkach przy wyjściu z drewnianego mostu już od dłuższego czasu. Drugim był fakt, że na terenie całych, białych błoni, właśnie tu mogli spokojnie posiedzieć w miarę ukryci. Korzystali z tego w najlepsze, bo rzadko zdarzała się okazja spędzenia czasu gdzieś na terenie szkoły bez tych wymownych spojrzeń i szeptania za plecami, Nie zniechęcało ich to, ale na tak wybuchową osobę jak Lily działało jak płachta na byka.
   Teraz na szczęście mieli spokój. Dziewczyna odpowiadała o swoim dzisiejszym dniu i o tym, jak przekonywała koleżanki do wyjścia. Ogółem o wszystkim co jej do głowy akurat przyszło. Informacje zwrotne musiały być niestety trochę bardziej filtrowane. Severus, chociaż nie chciał mieć przed Lily tajemnic, to droga którą wybrał go do tego zmuszała. Nie chodziło nawet o zakaz dzielenia się niektórymi faktami. Większym problemem było nastawienie panny Evans do jego znajomych i zainteresowań. W związku z tym, żeby nie zaogniać sytuacji traktowali ową kwestię jak temat Tabu. Było to w sprzeczności z zasadami Lily i powodowało u niej moralny dyskomfort, ale nie chciała tracić przyjaciela z dzieciństwa. Choć jego ostatnio wyrażane poglądy były coraz bardziej martwiące...
- Prorok Codzienny trąbi o zagrożeniu, ale wydaję mi się, że poniekąd jest to przedstawianie rzeczywistości tylko z jednej strony. Jakby chcieli podburzyć społeczeństwo. Zobaczysz, że ostatecznie to wojnę zaczną podkręceni i zastraszeni zwykli czarodzieje. - powiedział Severus, ale spojrzawszy na Lily i jej minę z ustami zaciśniętymi, postanowił nie ciągnąć wątku.
- Mówisz tak, jakby wojna była nieunikniona. A chodzi właśnie o to, żeby do jej wybuchu nie dopuścić. I koniec tematu na tym, bo się denerwuję. - powiedziała rudowłosa i podniosła ręce w geście obronnym.
- To zmieniając go: idziesz na mecz quidditcha w następną sobotę? Gryffindor gra.
- Nie zachęca mnie to, wręcz przeciwnie. Oglądnie popisów Jamesa nie jest dla mnie najlepszą formą sobotniego relaksu.
- Oczywista sprawa. Zadufany w sobie pajac. - zaczął bardzie mamrotać niż mówić pod nosem całą masę nieprzychylnych określeń pod adresem Pottera.
- Sev, przestań. Widzę, że masz na jego punkcie małą obsesję, ale nie warty jest Twoich nerwów.
- Zaczynasz go bronić? - obruszył się i spojrzał na nią z wyrzutem, jakby jakiejś zdrady albo przestępstwa się dopuściła - Przecież też go nie lubisz.
- I właśnie dlatego nie mam zamiaru o nim rozmawiać.
- To nie jest jakaś tam rozmowa. Szczera prawda...
- Przestań. - powiedziała siadając prosto - Ostatnio niesamowicie się drażliwy zrobiłeś.
- Nieprawda. Po prostu ja swoją niechęć wolę wyrażać, żeby jej w sobie nie dusić.
- Faktycznie, pod tym łojem nie jedno mogłoby się udusić. - do rozmowy dołączył się kolejny męski głos, a zza jednego z głazów wyszedł jego właściciel. James postanowił ujawnić się i wyszedł spod pelerynki, by napsuć Snapeowi trochę krwi, a także zwrócić choć na chwilę uwagę Lily. Reszta Huncwotów, by nie wzbudzać jeszcze większych podejrzeń i uniknąć pytań, postanowiła zostać w ukryciu.
- Co Ty tutaj robisz? - Evans zareagowała szybciej niż się można było spodziewać. Zerwała się na równe nogi i wyszła Potterowi na przeciw. - O tej porze, na błoniach.
- I kto to mówi pani prefekt. - uśmiechnął się łobuzersko.
- Ja przynajmniej nikogo nie podsłuchuję.
- Ja też nie. Błonia to teren ogólnie dostępny, a tak głośno dyskutować nikt Wam nie kazał.
- Lepiej mnie nie pouczaj i wracaj do zamku w podskokach.
- Taki miałem zamiar. I z wielką przyjemnością przy okazji Ciebie do Pokoju Wspólnego odprowadzę, bo jak sama wiesz - o tej porze chodzić po błoniach nie można.
- To co TY tu robisz? - wtrącił się Severus i stanął obok Lily.
- To raczej nie Twój interes Smarku.
- Nie nazywaj go tak. - powiedziała Evans spokojnie, ale stanowczo.
- Zawsze go będziesz bronić? Z tego co mi wiadomo w jego słowniku znajdują się słowa o znaczeniu znacznie gorszym.
   Lily mina trochę zrzedła, ale wiedziała jak złym pomysłem jest kontynuowanie dyskusji. Najlepiej było się rozejść.
- Idziemy Sev.
- Co takiego? A to, że on się włóczy o tej porze po błoniach...
- To nie Twój interes. - powiedział Rogacz wyciągając różdżkę i niby od niechcenia obracając ją w palcach.
- Obejdzie się bez tych pokazów siły. Jak również bez eskorty. Poradzę sobie. - powiedziała Lily i obróciwszy się na pięcie ruszyła mostem w kierunku szkoły. A Snape oczywiście za nią, nie patrząc Potterowi w oczy.
   Kiedy zniknęli już na końcu mostu za rogiem, do Jamesa podeszli jego przyjaciele z peleryną zwiniętą i trzymaną przez Syriusza.
- Nie mogłeś się powstrzymać, co? - zapytał Łapa.
- Nie. Zwłaszcza, ze zasadniczo dziś są WALENTYNKI.
- Niemożliwe towarzystwo. - powiedział Remus i skierował się prosto do zamku.
   Reszta poszła w jego ślady. Na dziś koniec już przygód.
   Oczywiście koniec zaraz po tym jak dadzą Kolorowy i Bombowy prezent swoich ukochanym Ślizgonom. Nie byliby sobą, gdyby tego nie zrobili. Huncwot - to zobowiązuje.

 

piątek, 8 stycznia 2016

2. Walentynki

   Róż.
   Mnóstwo różu.
   Różowe baloniki, różowe serduszka, różowe falbanki i firanki w oknach, różowe wstążeczki, różowe kupidynki, różowe świeczki i różowe wystawy w sklepach. Tak właśnie tego zimowego dnia wyglądało Hogseamde. Jak zalane różową powodzią. Mdlącą różową powodzią.
   W zestawieniu z mnóstwem białego puchu, który padał poprzedniej nocy jak oszalały, ograniczając widoczność na 2 metry w przód, wioska przypominała krajobraz z bajki. Słodkiej bajki, ze słowami występującymi wyłącznie w formie zdrobnień. I choć biło to swoim przesadyzmem w oczy, na większość uczniów spacerujących dzisiaj po wiosce miało ciekawy wpływ. Wyjątkowość Walentynek polegała dokładnie na tym. Wpędzała ludzi w jakieś dziwne przeświadczenie, że tylko wtedy są zdolni do okazywania uczuć, a miłość ma moc stokrotnie większą. Z tego powodu pary, które chodziły po uliczkach wioski w dzień Świętego Walentego trzymając się za ręce miały tak rozanielone miny i wielkie oczekiwania.
   Na szczęście w tym natłoku walentynkowego szaleństwa byli tacy, którzy zachowywali zdrowy rozsądek albo raczej normalność, żeby nie obrazić wielbicieli 14 lutego. Korzystali z przywileju cosobotniej wycieczki, ale bez randkowego towarzystwa. Oczywiście by zdecydować się na taki krok należało mieć mnóstwo pewności siebie oraz chodzić z głową dumnie uniesioną do góry. A oba te podpunkty pasowały idealnie do panny Lily Evans. To właśnie ona namówiła swoje dwie koleżanki z dormitorium (te które zostały tego dnia bez chłopaków) do damskiego wypadu do Hogsmeade wbrew wszystkim oporom i wątpliwościom. Uważała, że ma prawo się zrelaksować i żadnego męskiego kompana do tego nie potrzebuje. Planowała co prawda wieczorem wyjść na błonia z Severusem, ale przecież nie w ramach randki.
   Samotnie Walentynki spędzali także Remus i Peter, ale obaj z dwóch różnych powodów. Ten pierwszy, prefekt, najspokojniejszy z Huncwotów i swoim urokiem zjednujący sobie sympatię przedstawicielek płci przeciwnej kategorycznie unikał randek. Wszystkie dziewczyny, które choć próbowały okazać mu uwagę - delikatnie i kulturalnie odrzucał, a 14 lutego zaszywał się w dormitorium lub w bibliotece ze stertą książek. Odcinał się od świata i wracał dopiero po różowej burzy. Na brak powodzenia nie mógł narzekać, aż tak wstydliwy żeby nie zaprosić dziewczyny na randkę nie był, więc co było powodem tej awersji? Futerkowy problem. Według jego najlepszych przyjaciół była to głupia wymówka i bezsensowna przyczyna unikania związków, ale jak to podsumowywali - każdy Huncwot musiał być trochę dziwakiem.
   Peter natomiast ochotę na randki miał, niestety trudniej mu było znaleźć na te randki towarzystwo. Mówiąc otwarcie nie prezentował się tak dobrze jak jego trzej kumple, ale mimo wszystko głównym powodem takiego, a nie innego stanu rzeczy była jego nieśmiałość i niepewność we wszelkich kontaktach, nie tylko tych damsko-męskich. W związku z tym kolejne już Walentynki spędzał w sobie wyłącznie znany sposób, najpewniej wędrując po zamku i odwiedzając kuchnię, do której wejście kiedyś pokazali mu James i Syriusz. Była co prawda ta historia z Harriet z zeszłego roku, ale tego wolał ani nie wspominać ani nie powielać...
   Nasuwało się pytanie: co w tak kochliwy dzień robili przywódcy Huncwotów, którzy uchodzili za królów szkoły. W szczególności Syriusz ze swoim modelowym wyglądem i uwodzicielskim spojrzeniem. James może nie uchodził za tak szalenie atrakcyjnego, ale przystojny był. Dystans między Rogaczem a zainteresowanymi nim dziewczynami tworzył się w innym miejscu zatytułowanym: Umówisz się ze mną Evans? Lecz skoro tajemnicą nie była również zawsze otrzymywana odpowiedź, wiele pań mogło szukać go wzrokiem tego dnia. Ich wysiłki musiały się jednak zakończyć klęską, bo James tego dnia od rana był dosłownie niewidzialny. Nikomu nic nie mówiąc wstał wcześniej, wyciągnął swoją pelerynkę-niewidkę i ruszył w poszukiwaniu swojej ulubionej rudowłosej. Śledził ją co roku, może nie jakoś obsesyjnie i niezdrowo, ale sumiennie sprawdzając czy aby żaden adorator się koło niej nie kręci, a raczej czy ona żadnemu nie okazuje zainteresowania. James nigdy szczerze nie powiedział przyjaciołom co robi w Walentynki, kiedy znika na cały dzień. Uważał, że nie wychodzi zbyt korzystnie w takiej sytuacji i nawet najlepszym kumplom wolał nie ujawniać, jak silna jest jego fascynacja Lily. Milczenie i kłamstwa nie zwiodły jednak braterskiej więzi między Rogaczem i Łapą. Syriusz wiedział doskonale, gdzie znika jego najlepszy przyjaciel, ale otwarcie nigdy tego nie powiedział. W ten sposób chronił wiernie prywatność Jamesa, który z kolei zdawał sobie sprawę, że Łapa zna jego sekret. A Syriusz wiedział, że on wie, ale mimo wszystko nikt nie mówił o tym głośno i tak sobie udawali w najlepsze.
   Tymczasem Syriusz w tym roku zmienił diametralnie i znacząco sposób spędzania Walentynek, na wyjątkowo do niego nie pasujący i wzbudzający wiele emocji. I tak oto szedł przez wioskę, centralnie samym środkiem uliczki, trzymając pod rękę śliczną dziewczynę z długimi, brązowymi włosami, zielonymi oczami i ładną, zaokrągloną tam, gdzie trzeba figurą. Mijające ich dziewczyny, nawet te na randkach wodziły za Syriuszem tęsknym, pełnym cichego uwielbienia wzrokiem, a na jego towarzyszkę patrzyły z przekąsem i najczęściej zazdrością. Obu rodzajów spojrzeń para była w pełni świadoma.
   Kiedy doszli do Trzech Mioteł, Syriusz otworzył przed Jules drzwi uśmiechając się znacząco i powiedział, żeby poszła zająć jakiś stolik, a sam podszedł do lady Madame Rosmerty.
- Syriuszu, mój drogi, czym mogę Ci służyć? - zapytała kobieta, wyraźnie uradowana widokiem jednego ze swoich ulubionych komików.
- Chciałbym zamówić najbardziej romantyczne napoje z dzisiejszej Walentynkowej karty. - powiedział uśmiechając się serdecznie.- Tak romantyczne żeby serduszkami odbijało mi się przez najbliższy miesiąc.
- Bardzo zabawne. Zaraz podam żartownisiu. - powiedziała, a kiedy już chciał odejść, szturchnęła go w ramię i zapytała szeptem - Czy Twoja wybranka to ta, o której myślę?
- Udam, że nie przenikam ludzkim myśli z dziecięcą łatwością, a poza tym - prawdziwy mężczyzna nie odpowiada na takie pytania. - wykonał gest zamykania buzi na kłódkę i mrugnął.
   Idąc w kierunku Jules z satysfakcją odnotował, że jest obserwowany. Zanim usiadł dał Jules buziaka w policzek. Ona tylko uśmiechnęła się półgębkiem i uniosła brew.
- O to Ci chodziło? - zapytała możliwie najciszej, nachylając się w jego kierunku.
- Powiem szczerze, że aż takiego zainteresowania się nie spodziewałem. - odparł biorąc ją za leżącą na stoliku rękę.
- Gdybym wiedziała, że to zadania będzie tak niebezpieczne i dostarczy mi tyle adrenaliny, nie zastanawiałabym się nad przystaniem na Twoją propozycję tak długo. Zawsze jakaś dodatkowa przygoda.
- Niebezpieczne? Adrenalina? - zapytał, lekko marszcząc brwi.
- Nie udawaj, że nie wiesz co mam na myśli. Po dzisiejszym dniu stanę się wrogiem publicznym numer jeden w szkole. Większość dziewczyn będzie chciała wydłubać mi oczy. - zrobiła przerażoną minę i ułożyła palce w szpony.
- To teraz wiesz, że nie przesadzałem. Uratowałaś mnie przed całą armią rozkochanych dziewczyn.
- No tak, bo już zapomniałam jaki to Ty jesteś wspaniały i uwielbiany. Cóż za zaszczyt mnie dziś spotkał, będę miała o czym w życiu opowiadać, nagle wszystko nabrało se...
- Dobra wystarczy. Nawet udawana randka do czegoś zobowiązuje. - spojrzał na nią wymownie, drugie zdanie sygnalizując praktycznie tylko ruchem warg.
   Madame Rosmerta przyniosła napoje. Wyglądały jak Walentynki w płynie. Różowe kufle były w odcieniu napoju, więc wydawał się unosić w powietrzu, a było to tym bardziej efektowne, że róż cały czasz zmieniał odcień. Na wierzchu była piana, z której unosiły się i pękały bąbelki w kształcie serduszek, a słomki wyglądały jak łuki kupidyna z naciągniętą strzałą.
- Smacznego. - powiedziała Rosmerta, a potem zmierzyła Jules badawczym spojrzeniem, w sposób, który zapewne wydawał się jej dyskretny.
- Nie rozumiem. - powiedziała dziewczyna, kiedy Madame Rosmerta już się oddaliła. - Przyjaźnię się z Wami już od paru miesięcy, pokazuję w Hogsmeade w Waszym ,,akompaniamencie" regularnie, a nikt nie wydaje się patrzeć na nas z niedowierzaniem albo podejrzliwością.
- Myślę, że o wiele trudniej opinii publiczno-szkolnej było uwierzyć w moją przyjaźń z dziewczyną niż teraz w to, że owa przyjaźń zmieniła się w coś więcej. - powiedział Syriusz i zaryzykował pociągnięcie pierwszego łyka ze Nektaru Zakochanych, jak został w karcie nazwany ten napój.
- I jak? - zapytała, patrząc na łykającego płyn Łapę.
- Słodkie. I jest to wszystko co mogę Ci na ten temat powiedzieć, dalszych wrażeń nie da się opisać, trzeba poznać je osobiście.
- Może poczekam jeszcze chwilę i jeśli włosy ani sposób myślenia nie zmienią u Ciebie koloru to zaryzykuję. - zażartowała, na co Syriusz odpowiedział robiąc najsłodszą minę, jaką był w stanie zrobić.
- Pij śmiało. Najwyżej będziesz patrzeć na świat przez różowe okulary. - powiedział i pociągnął kolejny łyk.
- Pamiętasz to? To określenie?
- Oczywiście. Pamiętam praktycznie wszystkie przysłowia i przenośnie, które Peter przyniósł z mugoloznawstwa.
- Swoją drogą ciekawe, że zapisał się na akurat taki przedmiot dodatkowy. To znaczy, pochodzi z rodziny czarodziejów czystej krwi i na pewno dowie się tam wielu nowych rzeczy, ale właśnie przez swoje pochodzenie będzie się musiał wszystkiego uczyć, wszystko będzie dla niego nowe.
- Ty to wiesz, my wiedzieliśmy i Peter raczej też, ale chyba spodziewał się innego poziomu trudności, jeśli chodzi o ten przedmiot. Nie docenił kreatywności mugoli.
- Nie on jeden i niestety nie on ostatni. A skoro już zeszliśmy na tematy szkoły, jak Ci idzie przygotowanie do egzaminów?
- Chyba sobie kpisz. Jestem rewelacyjnie przygotowany i to bez żadnych przygotowań. - powiedział i rozsiadł wygodniej na krześle.
- Przepraszam panicza, że zapomniałam o jego niezwykłych zdolnościach,, kolejna już gafa dzisiaj. - zakryła usta dłonią z udawanym przerażeniem.
   Oboje wybuchnęli śmiechem i wrócili do rozmowy, która tak ich pochłonęła, że nie zauważyli upływającego czasu i wędrówki Słońca, powoli docierającego już do widnokręgu. Ale w dobrym towarzystwie czas zawsze szybko leci. Zdecydowanie za szybko.

środa, 6 stycznia 2016

1. Prolog

   James Potter, Syriusz Black, Remus Lupin, Peter Pettigrew... James Potter, Syriusz Black, Remus Lupin, Peter Pettigrew... James Potter, Syriusz Black, Remus Lupin, Peter Pettigrew.
   Te cztery imiona i nazwiska powtarzała w myślach profesor Minerwa McGonagall idąc korytarzami szybkim, zdecydowanym krokiem. Minę miała tak surową, że uczniowie schodzili jej z drogi, a niektórzy nawet rezygnowali z zejścia schodami z półpięter zanim nie zniknęła za następnym rogiem. Nietrudno było zgadnąć, że jej nieskrywana złość ma związek ze słyszanym, mało tego odczuwalnym, wielkim BUM, które rozległo się w prawie całym pionie tej części zamku. Pani profesor miała przed oczami korytarz na czwartym piętrze, którego podłoga i ściany z wielowiekowej cegły były teraz wyszczerbione, a owe wyszczerbienia wypełnione farbą w taki sposób, że przedstawiały kolorowe, ruchome obrazy latających mioteł z cyklicznie pojawiającym się zdaniem ,,Uśmiechnij się i baw się dobrze!". Uczniowie rzeczywiście, mijając dzieło rozrabiaków uśmiechali się lub z zachwytem podziwiali nowy wystrój piętra, ale profesor Minerwie do śmiechu nie było.
   Przed samą sobą owszem mogła przyznać, że zdolności jej buntowniczych i mających za nic porządek uczniów są wybitne, ale zdecydowanie sposób w jaki dawali im upust nie leżał chociażby w promieniu tysiąca mil od tego właściwego. A skoro rozbieżność w tym przypadku była tak ogromna Minerwa nie miała wątpliwości, że sprawcami są czterej piątoklasiści z jej własnego domu. Ci sami, którym zaledwie dwa dni temu dała dwutygodniowy szlaban za to, że w lochach... Nieważne. Nie potrzebowała teraz dodatkowych powodów do nerwów. Musiała znaleźć tych dowcipnisiów i uświadomić, że czas wolny powinni szczególnie teraz poświęcać nauce. Nie sądziła, że tym razem przyniesie to spodziewany rezultat, ale będzie miała szansę ich uspokoić na dodatkowe dwa tygodnie.
   Zastanawiając się jakimi technikami stworzyli swoją bombę i uruchomili ją na dystans oraz gdzie mogli się pochować z myślą, iż tam ich szukać nie będzie pokonała kolejny zakręt. A tam, na korytarzu prowadzącym do biblioteki zobaczyła jednego z poszukiwanych.
   Postawna sylwetka, długie czarne włosy, układające się niedbale i cień tajemniczego uśmiechu zawsze majaczący na twarzy. To były tylko niektóre z cech charakterystycznych Syriusza Blacka. Chłopak szedł z nonszalancją, trzymając ręce w kieszeniach, a na widok swojej pani profesor uśmiechnął się serdecznie. To był według profesor McGonagall w tym przypadku szczyt bezczelności.
- Panie Black.
- Dzień dobry pani profesor. W czym mogę pani pomóc? - uśmiech nie schodził mu z ust, ale zatrzymał się i wyjął ręce z kieszeni.
- Pomocy nie potrzebuję, ale odrobina posłuszeństwa oraz poszanowanie dla ogólnie panujących zasad nie zaszkodziłyby. - powiedziała i zacisnęła usta.
- Postaramy się rozważyć spełnienie tych pani życzeń, bo zakładam, że jest to komunikat nie tylko do mnie, ale i do moich przyjaciół.
- Wystarczy przekomarzania się, panie Black. Za to co stało się na czwartym piętrze dostaje pan szlaban. Pan, pan Potter, pan Lupin i pan Pettigrew macie łącznie już miesiąc do odpracowania. - powiedziała i odwróciła się żeby odejść korytarzem bez wdawania się w niepotrzebne dyskusje. Bezskutecznie. Syriusz ruszył za nią i w dwóch krokach zastąpił drogę.
- Skoro mamy odbyć karę to czy można chociaż wiedzieć za co? - Syriusz minę miał pasującą do sytuacji zadawania pytania, ale zdolności aktorskie Huncwotów były tak samo legendarne, jak ich poczucie humoru.
- Nie mam obowiązku przechodzić przez tą rozmowę znowu. Gdybyście byli niewiniątkami o nic bym pana teraz nie oskarżała bez możliwości obrony.
- Ale do niej to nawet recydywiści powinni mieć prawo...
- Praw się najpierw przestrzega, a potem na nie powołuje. - powiedziała i wiedziała, że trochę tu jeszcze postoi. Argumenty rzucane przez tą czwórkę, a w szczególności przez Pottera i Blacka zawsze były trafne, a oni - niemożliwi do zbycia milczeniem.
- Oczywiście się zgadzam, ale czy zadanie organów sprawiedliwości nie polega przypadkiem właśnie na tym by postępować odpowiednio z tymi, którzy odpowiednio nie postępują.
- Jest to w pewnym sensie przyznanie się do winy, panie Black. - dała się wciągnąć w grę, szlag by to trafił.
- Jakiej winy, chcę usłyszeć zarzuty.- chłopak uśmiechnął się teraz półgębkiem wyraźnie zadowolony z obrotu sytuacji.
- Zostanie pan skazany bez procesu. - powiedziała i minęła Syriusza.
- Pani profesor. - zabrzmiało znowu, wypowiedziane w sposób sugerujący z pytaniem, prośbą. Zatrzymała się i odwróciła. Ale tylko dlatego, że był to damski głos.
- Tak? - zapytała stojącej parę metrów za Syriuszem dziewczynę z długimi brązowymi włosami, po barwach na szacie można było stwierdzić, że Puchonkę.
- Czy chce pani ukarać go za coś co miało miejsce w ciągu ostatniej godziny? - zadała dziwne pytanie patrząc prosto na kobietę i nie zaszczycając zdziwionego Blacka nawet spojrzeniem.
- A co to ma za znaczenie?
- Spore. Bo jeśli odpowiedź na to pytanie jest twierdząca to muszę zaświadczyć o niewinności Syriusza.
- Musi pani? - zapytała profesorka wyraźnie zdziwiona formą użytą przez uczennicę.
- Tak. Inaczej postąpiłabym nieuczciwie, a nie zwykłam tego robić. - powiedziała, a potem szybko dodała widząc pełne konsternacji miny. - Około godziny temu wchodziłam do biblioteki, tak samo jak Syriusz, który specjalnie się zatrzymał żeby przytrzymać mi drzwi.
- Faktycznie, to byłaś Ty. - powiedział Syriusz, włączając się pierwszy raz do trzyosobowej rozmowy. Dopiero gdy dokończył zdanie zdał sobie sprawę, że niezbyt się popisał.
- Tak, ja. - odpowiedziała dziewczyna i spojrzała na Syriusza z pewnym rozbawieniem. Załapała. Nie zapamiętał jej.
- Czyli mam uznać to za danie alibi, pani Justice? Ręczy pani za pana Blacka swoją nieszarganą opinią.  - McGonagall jak zwykle konkretna i zdecydowana.
- Zgadza się. Przynajmniej w tej sprawie.
- Dobrze. - powiedziała kobieta wzdychając. - Nie wiem czy to szczęście czy spryt, ale... Do widzenia. - odeszła, a Syriusz tylko kiwnął jej głową ukazując kolejny swój uśmiech - pełen szczerej radości.
   Odwrócił się ku swojej wybawczyni, ale spotkał go niemiły zawód.
   Zmierzała już ku drugiemu końcowi korytarza.
 - Ej! - krzyknął i pobiegł za nią, a kiedy dogonił, wyciągnął rękę. - Jestem Syriusz Black...
- Wiem kim jesteś. - weszła mu w słowo i dopiero się zatrzymała. - Nie wiem czy w całej szkole znajdzie się ktoś to nie wie.
- Okej. - powiedział z wahaniem, słysząc waleczną nutkę w jej głosie. Czyżby druga Lily Evans? - pomyślał. - A Twoje imię mógłbym poznać, bo nazwisko już słyszałem.
- Jules. Nazywam się Jules Justice. Miło mi. - wzięła rękę Syriusza, której jeszcze nie opuścił i nią potrząsnęła.
- Mi chyba jednak milej. Dzięki za pomoc. - następny uśmiech, ten z nutką flirtu.
- Nie ma za co. - powiedziała. - Nie zrobiłam tego ani dla Ciebie, ani dla Twoich kolegów. Tylko dla spokoju sumienia. Nie musisz mi okazywać wdzięczności. A już tym bardziej zaprzątać myśli pamiętaniem mnie. - nie chciała pokazywać, że jej kobieca duma została lekko urażona, ale nie wytrzymała.
- Przepraszam, byłem myślami gdzie indziej. - odrzekł, przyglądając się ukradkiem dziewczynie od stóp do głów i stwierdzając, że zdecydowanie jest warta zapamiętania.
- Domyślam się gdzie i dlatego się ciesz, że poświadczam to, co widzę, a nie to, co myślę.
- Udam, że nie rozumiem. - Syriusz wzruszył ramionami i mrugnął do niej. Wtedy na jej twarzy też pojawił się uśmiech.
- Niezły z Ciebie czaruś. - uśmiechnęła się szerzej z kiełkującą na twarzy sympatią. - Życzę Ci powodzenia i regularnie wchodzących pod nogi świadków.
- Dziękuję bardzo. - powiedział już do jej pleców.
   Jules Justice. Musi ją zapamiętać. Możliwe, że zyskał dziś cennego sojusznika Huncwockiej braci.
   Odwrócił się i skierował w kierunku dormitorium. Czas omówić z Rogasiem, Luniem i Glizdkiem kolejną udaną akcję i sprawdzić czy równie zwinnie udało im się wywinąć.

wtorek, 5 stycznia 2016

Przygodę czas zacząć :)

   To post powitalny dla wszystkich, którzy kiedykolwiek zechcą zajrzeć do mojej twórczości. Będzie to opowieść o roczniku 1960 ze świata Harry'ego Pottera, czyli głównie o sławnych i niezastąpionych Huncwotach :) jest to jeden z moich ulubionych wątków z książek J.K.Rowling i kiedy szukam chwili relaksu czytam blogi FanFiction właśnie o tej tematyce :) w końcu sama zdecydowałam się coś stworzyć :) mam nadzieję, że ani ja ani moi czytelnicy nie zawiodą się tym, co tu spotkają :)
   Miłego czytania :)