piątek, 15 września 2017

26. Zemsta vol.2

- Elinor tu nie ma. – słysząc te słowa, Ślizgon stanął jak wryty i napiął wszystkie mięśnie. Taką reakcję wywołała u niego nie tyle treść tej wypowiedzi, co głos, który usłyszał, a konkretnie – jego właściciel.
   Regulus właśnie zszedł z mostu i stanął twarzą w twarz z trzema wielkimi, hogwarckimi obeliskami oraz opierającym się o jeden z nich Syriuszem.
- Powiem Ci szczerze braciszku, że trochę mnie zawiodłeś. Wierzyłem, a przynajmniej chciałem wierzyć, że przygotowanie pułapki na Ciebie będzie wymagało czegoś więcej niż liściku ,,od Elinor”. – powiedział Łapa i oderwał plecy od skały.
   Regulus niemal poczuł, jak wspomniany liścik wypala mu dziurę w kieszeni. Jak mógł być tak głupi? Jak mógł pozwolić, żeby opanowały go emocje? Co z jego tradycyjnymi, zimnymi kalkulacjami? Moment… Tak się skupił na swoim wstydzie i na tym, żeby go nie okazywać, że dopiero teraz dotarł do niego sens słów Syriusza… Pułapka.
   Młodszy Black sięgnął po różdżkę, ale starszy Black miał już swoją w ręku.
- Expelliarmus! – Regulus został rozbrojony, a Syriusz uśmiechnął się półgębkiem. – Nieładnie braciszku. – Łapa pogroził mu palcem. – Ja chcę z Tobą porozmawiać, jak brat z bratem, a Ty do mnie od razu wyskakujesz z różdżką.
- Tak się składa, że mimo Twoich rzekomych dyskusyjnych zamiarów, tylko Ty z nas dwóch masz ją teraz w ręku. – Regulus był bezbronny, ale stał z wysoko uniesioną głową i wojowniczym wzrokiem. Tak, to zdecydowanie dziedziczyło się w tej rodzinie razem z nazwiskiem.
- Cóż za błyskotliwa uwaga. – powiedział Łapa i zacisnął zęby, przełykając gniew. Nie chodziło o to, że Syriusz czuł się ,,załatwiony” przez ciętą ripostę i ten fakt wytrącił go z równowagi. Gdyby chodziło tylko o słowne przepychanki, mógłby tu siedzieć z Regulusem do rana odbijając piłeczkę. Wszyscy wiedzieli, że jest w tym dobry. Jednak tym razem nie miał na to zwyczajnie ochoty, bo buzowała mu w głowie wściekłość. Wściekłość za otrucie przyjaciółki. Jednak zanim miał dać jej upust, chciał się dowiedzieć wszystkich szczegółów.
- Jak to zrobiliście?
- Co? – odparł Regulus z obojętną miną.
- Nie pogrywaj ze mną. Masz mi opisać krok po kroku, jak otruliście Jules. – Łapa podszedł do brata kilka kroków.
- Niby dlaczego miałbym to zrobić? I w ogóle dlaczego chcesz to wiedzieć?
- Chyba czegoś nie rozumiesz… JA zadaję pytania, a TY odpowiadasz. Bez dyskusji.
- Bo co? – Regulus był świadom, że przeciąga strunę. Mimo swoich kiepskich relacji z bratem, znał go cale życie i wiedział, jak wyglądają jego oczy, gdy ciskają gromy oraz znał jego morderczą minę.
- Bo Ci złamię nos, wystarczający powód? – powiedział Łapa z drwiącym uśmiechem. – Nie zezuj w stronę mostu. Po pierwsze, ucieczka nie jest zachowaniem, które przystoi paniczowi Black, a po drugie – wyczarowałem tam pole siłowe, które uruchomiło się, kiedy zszedłeś z mostu. Także, albo możesz stać w miejscu, albo podejść do mnie. Co wybierasz?
   Regulus nawet nie drgnął i patrzył na Syriusza z pogardą.
- Rozumiem, opcja numer jeden. Możemy przejść dalej?
   Młodszy panicz Black się zawahał. Nie wiedział, o co chodzi Syriuszowi, ale żeby zbliżyć się do rozwiązania tej zagadki, musiał chwilowo współpracować. Nie cierpiał swojego brata, ale nie mógł mu zarzucić braku inteligencji. Skoro Syriusz wiedział pod jaki adres się udać w sprawie szczegółów otrucia, to nie było opcji wmówić mu, że się myli. Wziął głęboki wdech.
- Możemy. – powiedział przez zęby.
- Świetnie, nareszcie widzę ruszyłeś do roboty swoje trzy szare komórki. Co to była za trucizna?
- Autorska. Dodam, że bazująca na truciźnie z krwiowca, bo zapewne taka jednowyrazowa odpowiedź Ci nie wystraczy.
- Jaki Ty jesteś przewidujący braciszku. Kto ją uwarzył? – Syriusz złapał na moment spojrzenie Regulusa i już znał odpowiedź. Uśmiechnął się półgębkiem. – Smarkerus, tak? Z resztą nie odpowiadaj, zbędny wysiłek, który by Cię jeszcze przeciążył, a my dopiero zaczynamy naszą sesję. Kto ją podrzucił do napoju Jules?
- Ja.
- No proszę. – Syriusz był autentycznie zaskoczony. Uważał się za jedynego członka swojej rodziny, który na gadaniu i knuciu nie poprzestawał, a wręcz uwielbiał bycie w centrum akcji. – Kiedy i jak?
- Wszedłem do Trzech Mioteł chwilę po tej Puchonce i jej przyjacielu, usiadłem przy barze. Następnie odwróciłem uwagę wszystkich w zasięgu przygotowanego już dla ofiary soku…
- Nie nazywaj jej tak. – przerwał Łapa tonem zimnym, jak lodowiec. – I nie udawaj, że nie pamiętasz jej imienia, a jeśli faktycznie masz jakieś luki w swoim pokręconym mózgu, ona nazywa się Jules. Dasz radę się do tego zastosować? – słowa Syriusza były przesączone jadem i prawie cały dygotał. Regulus nie powinien był używać słowa ,,ofiara”. Tyle, że chciał, bo chciał jak tylko się da zajść bratu za skórę. Był to swego rodzaju odwet za to, że w całej sytuacji był na przegranej pozycji i jego duma bardzo na tym cierpiała. – Możesz kontynuować.
- Wrzuciłem do soku truciznę zamkniętą w magicznej kapsułce, żeby opóźnić jej rozpuszczenie, a co za tym idzie, również działanie. – Regulus w sumie nie musiał wspominać o kapsułce, ale czuł podświadomie potrzebę, by o tym powiedzieć. Skarcił się za to w myślach. Nie chciał imponować i chwalić się starszemu bratu, te czasy miał już za sobą.
- A co z bezoarem? Skąd go wziąłeś?
- Wykradłem podczas jednego ze spotkań Klubu Ślimaka.
- Brawo. – powiedział Syriusz ironicznie, choć być może faktycznie był pod wrażeniem planu swojego młodszego brata. Choć wcale nie chciał być. – Kiedy mi go podrzuciłeś?
- Ja?
- Zakładam, że skoro wykonałeś najbardziej obciążającą część planu, to nie chciałeś już schodzić ze sceny do samego końca.
- Elinor wylała sok. – powiedział tylko Regulus, a Syriusz potaknął. Potwierdziły się podejrzenia Huncwota, a tym samym nasunęło się kolejne pytanie.
- Elinor z Wami współpracowała?
- Nie. – rzucił szybko Regulus.
- Nie? I tyle? Wiesz, jako doświadczony kłamca wiem, że takie krótkie odpowiedzi są znacznie lepiej maskujące niż długie wywody. Mówiąc wprost – nie wierzę Ci.
- Nie współpracowała.
- Dobra, idź dalej w zaparte. Jeszcze do tego wrócimy. – powiedział Syriusz i przełożył różdżkę z ręki do ręki i z powrotem. Miał to być sygnał przypominający dla młodszego Blacka, że nie uczestniczy w miłej braterskiej pogawędce, tylko w przesłuchaniu. – Czemu go podrzuciłeś?
- Ofiary śmiertelne nie leżały w moim interesie. – powiedział Regulus i stanął z pogardą mrużąc oczy. Jednak nie stał tak długo, bo sekundę później pięść Syriusza powaliła go na ziemię.
- Chcesz powiedzieć, że Jules żyje, bo Ty nie miałeś akurat kaprysu, żeby naprawdę ją otruć? – powiedział Syriusz, rozgniewany do granic możliwości, siadając na Regulusie i biorąc go za tak zwane ,,fraki”. – Czy Ty rzeczywiście jesteś aż tak nienormalny?
- Ja? A kto zdradził własną rodzinę i jest pierwszym fanem mieszańców wszelkiego rodzaju? – odparował młodszy Black, w którym w odpowiedzi na atak Syriusza, również narósł gniew.
- Naprawdę matka aż tak Cię zniszczyła, że zacząłeś rzucać jej złotymi myślami? Czy Ty nie widzisz, że ona robi z Ciebie rasistę i ostatnią łajzę?
- Tylko Ty tak uważasz, a teraz złaź ze mnie! – spróbował się wydostać z żelaznego uścisku brata, ale nie zdołał.
- Tylko ja? Zastanów się nad tym dobrze. Pomyśl, czy czujesz się bezpiecznie w towarzystwie kogokolwiek innego niż Twoja banda? Nie czujesz tych niechętnych spojrzeń całej reszty?
- Tak proporcje wyglądają w szkole, z dala od prawdziwego świata, z dala od niebezpieczeństwa. Łatwo być szlachetnym i bohaterskim w ciepełku murów szkoły.
- Aha, czyli przyznajesz, że to my jesteśmy ci szlachetni i bohaterscy? – Syriusza to widocznie zdziwiło i zastanowiło.
- A Ciebie to zapewne cieszy? W takim razie, to Ty jesteś głupi. Bo w obecnych czasach nie chodzi o szlachetność tylko o siłę.
- Czyli Wy to ci silniejsi? – zapytał ironicznie Łapa.
- Skoro potrafimy kogoś otruć i pozostać bezkarni. – Regulus powiedział to pewnym siebie tonem, ale koniec jego wypowiedzi zniknął, zatopiony w wybuchu, który właśnie dotarł do nich aż ze szkoły.
- Bezkarni powiadasz? Nie wiem czy reszta Ślizgonów zgodzi się z tym twierdzeniem, po wybuchowym prezencie, który dla nich przygotowaliśmy w lochach. – od Syriusza emanowała duma. Regulus zamrugał nie do końca na początku rozumiejąc sens słów swojego brata.
- Zemściliście się na całym domu?
- Tak, ku przestrodze dla wszystkich, którzy jeszcze kiedykolwiek zechcą zbliżyć się do naszych przyjaciół ze złymi intencjami. – Syriusz już zasadniczo tylko siedział na oszołomionym Regulusie i nie szarpał go za ubrania.
- Pożałujecie tego.
- Strasznie się boję. – Łapa przewrócił oczami.
- Ty może nie, ale ta Twoja Jules powinna. – warknął Regulus i zaraz po tym poleciał w jego stronę kolejny cios, na który tym razem był bardziej przygotowany. Zdążył się delikatnie odchylić, a następnie spróbował zrzucić z siebie brata ostrym szarpnięciem. I tak się zaczęło.
   Syriusz i Regulus Black bili się po mugolsku, tarzając się po ziemi. Obaj byli sprawni fizycznie i podobnie zdenerwowani, więc na początku walka była całkiem wyrównana. Jednak po chwili szarpaniny i walenia pięściami, wzrost i większa masa mięśniowa Syriusza dały o sobie znać. Przygwoździł młodszego brata do podłoża, tym razem plecami do góry i przytrzymał mu ręce z tyłu.
   Syriusz musiał oddać bratu sprawiedliwość. Bił się całkiem nieźle, czego dowodem była rozcięta i podpuchnięta warga Łapy. Czuł też kilka innych miejsc pulsujących od uderzeń, ale ostatnie słowa Regulusa skutecznie swoim pulsowaniem mu w głowie, sprawę przewyższały.
- Nie tkniesz więcej żadnego z moich przyjaciół.
- Czemu tak to ujmujesz, tak ogólnikowo, skoro żaden z Huncowtów nie był jeszcze bezpośrednim celem naszych ataków? – wysapał Regulus.
- Mówisz tak, jakbyście tych ataków jakoś szczególnie dużo przeprowadzali. A jeśli mnie pamięć nie myli, a nie myli na pewno, to jest to pierwszy tego rodzaju. – Syriusz sobie kpił z niego i jego bandy. Widać było, że swoją historię ataków i sabotaży uważa za szczególnie imponującą.
- Nie odpowiedziałeś, czyli najprawdopodobniej ta cała Jules jest jedną z wielu i nie ma u Ciebie szczególnych względów. – powiedział Regulus bardziej w przestrzeń, a dokładniej – w ziemię, niż do Syriusza. Huncwota jednak to bardzo zainteresowało. Do tego stopnia, że przewrócił brata na plecy i podniósł tak, żeby szarpnięciem zmusić go do spojrzenia sobie w oczy.
- To o to chodziło? Żeby mi zaleźć za skórę? – zapytał Syriusz, a widząc kompletny brak reakcji i uparte milczenie, dodał – Nic nie powiesz. Szkoda. Ale ja taki cichy nie będę. I powiem, że nie rozumiem zupełnie Twojego rozumowania. Jeśli chciałeś mi dopiec w imię tych ,,wspaniałych, rodzinnych wartości”, to czemu teraz i w taki sposób? Mało masz w domu okazji na przykład, jak śpię?
- Nawet jakbym Ci te piękne kudły ogolił przez sen, nie wywarłoby to na Tobie w połowie tak piorunującego wrażenia. – powiedział Regulus i nie potrzebował kwaśnego grymasu Syriusza, by wiedzieć, że ma rację. – Ale nie o to chodziło.
   Regulus zdecydował się dodać te pięć słów, po tym, jak dostał nagłego olśnienia. Wiedział, dlaczego wybrał za cel Jules i nic mu tak naprawdę z tego nie przyszło. Był to znak, że najwyraźniej trzeba zmienić strategię. Zamiast zachęcać Elinor do siebie, trzeba ją obrzydzić Syriuszowi. Nie wiedział, że dziewczyna sama świetnie sobie już radziła w tym punkcie, a szczerość, na którą chciał się teraz zdobyć miała tylko to pogłębić.
- A niby o co?
- Jules była celem sama w sobie. – powiedział, na co Syriusz tylko się roześmiał.
- Patrz, bo uwierzę. Niby czym miałaby Wam tak podpaść?
- Nie nam, tylko Elinor.
- Czyli jednak. – Syriusz puścił brata i pozwolił sobie na krótką niepochwalną tyradę w myślach pod adresem panny Durete. Przerażało go w pewien sposób wyrachowanie dziewczyny i to jak potrafiła grać na tysiąc frontów jednocześnie.
- Źle mnie zrozumiałeś. Nie brała w tym udziału i nie prosiła o to. Wystarczył fakt, że jej nie lubi. – siedzieli teraz naprzeciwko siebie na ziemi, ale na słowa młodszego brata Łapa wytrzeszczył najpierw oczy, a potem poderwał się na równe nogi.
- Ty jesteś więcej niż nienormlany braciszku. Chcesz mi powiedzieć, że atak na Jules był Twoim ,,romantycznym” prezentem dla Elinor? – Syriusz zaczął się śmiać. – Ty się musisz jeszcze wielu rzeczy nauczyć.
- Odwal się ode mnie okej. – Regulus też już stał na nogach.
- Po prostu chcę Ci udzielić dobrej rady. Kiedy chcesz zdobyć dziewczynę, a ta dziewczyna jest zazdrosna o koleżankę swojego obiektu uczuć, to naprawdę uważasz, że atakując tę koleżankę, zbliżysz się do dziewczyny? – Łapa przeanalizował to, co powiedział. – Fakt, trochę to zagmatwane i jeśli ktoś nie ma tak lotnego umysłu, jak mój może się pogubić, ale postaraj się nadążać.
- Za Twoim lotnym, a raczej ulatniającym się umysłem? – zapytał drwiąco Regulus, choć temat ich rozmowy był dla niego średnio komfortowy. Syriusz zostawił tę uwagę bez komentarza.
- Mówiąc wprost – jeśli chcesz Elinor, musisz sprawić, żeby przestała mnie lubić, a nie znęcać się nad osobami, których ona nie lubi. A skoro o tym mowa, ta lista antypatii jest dosyć długa.
- Złota rada.
- Nie za bardzo, bo sprawić, żeby ktoś przestał mnie lubić to rzeczy zwyczajnie niewykonalna.
- Poważnie? To jestem ekspertem od rzeczy niewykonalnych. Skończyliśmy?
- Rozmowę tak. A szkoda. Gdybyś nie szedł tak w zaparte, mógłbyś częściej dostawać takie ,,złote rady” od starszego brata.
- Uporu żadnemu z nas nie brakuje. – odparł Regulus, bo tylko tyle był w stanie wykrztusić, słysząc słowa Syriusza. Oprócz tego, dostrzegł także spojrzenie brata, wyrażające…żal? Tęsknotę? Może on też miewał chwilę braterskiego przywiązania. A może Regulusowi coś się wydawało.
- Dobra, dosyć tego. Nie możesz być jedynym Ślizgonem, który nie dostanie kary za ten numer z trucizną. – powiedział Łapa i wziął do ręki różdżkę. Regulus cały się zjeżył, ale dostrzegł jedną rzecz. W trakcie tej bijatyki zmienili z bratem ustawienie i teraz, po lewej stronie dalej miał pole siłowe, ale po prawej – czystą drogę ucieczki. Oczywiście postanowił ją wykorzystać.
- Regulus! – zawołał za bratem, znikającym pędem za jednym z obelisków. Syriusz zanim rzucił się za nim w pościg, najpierw użył zaklęcie przywołującego w jednym konkretnym celu.
   Dogonił go po około stu metrach i zaklęciem przewrócił na ziemię.
- Co by powiedziała na to nasza fantastycznie milusia matka? Przecież Black nie ucieka, Black się nie chowa. – powiedział Syriusz, celując w Regulusa, który leżał na ziemi. – A ja dodam do tego trzecią zasadę: Black gra uczciwie, nawet jeśli inni tego nie robią. – po tych słowach rzucił bratu jego różdżkę.
   Regulus patrzył przez chwilę zagubiony na trzymaną w ręku różdżkę. Trzeba było przyznać, że się tego kompletnie nie spodziewał.
- Nie rób takiej miny braciszku. Nie będę ciskać zaklęć w nieuzbrojonego.
   Młodszy Black wstał i spojrzał z ukrywaną ciekawością na brata.
- Uczciwy pojedynek, tak? A gdzie sekundujący?
- Nie bądźmy takimi formalistami. – Syriusz mignął uśmiechem zadowolenia i pewności siebie, a następnie widząc, że jego brat jest gotowy, powiedział – Start!
   Pojedynek toczył się zacięcie, padały zaklęcie, za zaklęciem, jedne chybione, drugie trochę mniej. Obaj panicze Black odznaczali się dużym zasobem wiedzy w dziedzinie zaklęć bojowych, obaj byli zdolnymi czarodziejami. Jednak teraz wyraźnie było widać to do czego nawiązał wcześniej Syriusz – Regulus unikał konfrontacji. Tak, jak reszta jego przyjaciół wolał bruździć, bawić się w podchody i używać innych, by nie brudzić sobie rąk. Miał za mało pewności siebie i odwagi, by bezpośrednio atakować i się pojedynkować. W tym przypadku okazało się to znaczące. Szala zwycięstwa zaczęła się przechylać na stronę Syriusza, dzięki jego doświadczeniu. Łapa pojedynkował się średnio paręnaście razy w miesiącu, jeśli nie z uczniami zaliczonymi do kategorii ,,Wrogowie”, to z którymś z Huncwotów, by nie zastygnąć i nie wypaść z formy. Ćwiczenia się opłaciły i Syriusz serią zaklęć właśnie zakończył pojedynek.
   Regulus leżał na ziemi ( już trzeci raz w ciągu spotkania ze starszym bratem ) i był cały zielony i w brodawkach. Z uszu ulatniała mu się para, a ręce tak mu napuchły, że nie byłby w stanie trzymać w nich różdżki, nawet gdyby Syriusz mu jej wcześniej nie wytrącił. I czuł ból. Nie był to ból, od którego chciało się płakać albo traciło się zmysły, ale czuł go przy każdy oddechu i to było najbardziej uciążliwe.
- To za Jules. Mam nadzieję, że choć trochę teraz poczujesz się, jak po łyknięciu trucizny. A, i podziękuj moim przyjaciołom, że ostatecznie odwiedli mnie od pomysłu, żeby Ci ją podać. Choć byłaby to chyba zemsta idealna.
- Zabiłbyś brata? – wysapał Regulus leżąc płasko i się nie ruszając.
- Nie, też wyposażyłem się prawidłowo w gabinecie profesora Ślimaka. Chodziłoby mi bardziej o jednakowość przeżyć. – powiedział Syriusz i podszedł do brata. Nie miał zamiaru już nic mu robić, w końcu Regulu nie miał, jak się bronić, ale czuł, że złość wcale mu całkowicie nie przeszła. Zastanowił się nad tym i doszedł do wniosku, że złość na ludzi, którzy krzywdzą jego przyjaciół zawsze będzie gdzieś w nim mieszkać, chociażby w szczątkowych ilościach.
- To jeszcze nie koniec. – powiedział Regulus.
- Wiem. Szczerze na to liczę. – odrzekł zaczepnie. – To do następnego braciszku.
   Syriusz minął brata i odszedł. Lubił po udanych i spektakularnych akcjach spędzić kilka chwil w samotności i spokoju. Oczywiście nie stronił nigdy celowo od towarzystwa Huncwotów. Z wielką lubością analizował zawsze z Jamesem wszystkie szczegóły ostatniego numeru i śmiał się aż do bólu brzucha, gdy rozważali co i na ile sposobów przecież mogło pójść nie tak, jak powinno. Fakt, że tak się nie działo sprawiał, że czuli się jeszcze bardziej niezniszczalni i wspaniali. Mogli ryzykować, mogli łamać zasady, mogli rozrabiać, mogli wszystko. W takich chwilach czuli, że będą w historii tej szkoły nieśmiertelni.
   Natomiast, gdy już zapadała noc i to taka ciemna i późna, bo żadna inna Huncwotów do łóżek nie zaganiała, Syriusz kładł się i oddawał swoim myślom. Traktował to, jak swego rodzaju zapisywanie na twardym dysku wspomnień. Starał sobie utrwalić każdy szczegół, a oprócz tego uwielbiał bawić się w psychologa. Każdego uczestniczącego w zdarzeniu osobnika poddawał oddzielnej psychoanalizie i szukał w zgormadzonych obserwacjach, ukrytych uczuć oraz intencji. Był w tym całkiem niezły, a wręcz się tym szczycił. Remus jednak niejednokrotnie wyrażał opinię, że tak, jak w wielu przypadkach diagnozy Syriusza były bezbłędne, wobec siebie nie potrafił dostrzec żadnych ,,objawów”.
   Teraz też miał wrażenie, że jego zmysły są lekko otępiałe. Ale nie ukrywał sam przed sobą powodów tego otępienia. Jedna rzecz poważnie zżerała go od środka. Syriusz Black zawsze walczył o przyjaciół, nie znosił, nie tolerował i nie wybaczał ich szkody. Zawsze starał się traktować ich jak najważniejszych ludzi na świecie. Chciał być sprawiedliwy i dobry, a tymczasem… Tymczasem nie potrafił utrzymać dobrych stosunków z własnym bratem.
   Bolało go to. Udawał, że nie i odciął się ze wszystkich sił, ale jego brat był jego jednym wielkim wyrzutem sumienia. Nie podobało mu się to bardzo i chciał to zmienić, ale jak do tej pory ponosił same porażki. Całej sprawy nie ułatwiał fakt, że w odróżnieniu od przyjaciół Syriusza, Regulus był po złej stronie barykady. I mimo tego, że Syriusz nie dawał sobie przetłumaczyć wielu rzeczy, ani przyznać się do błędu, w tej kwestii miał rację. W wojnie między Dobrem a Złem, mieli stanąć z bratem naprzeciwko siebie. Przynajmniej tak wyglądała ta sytuacja w chwili obecnej, ale Łapa nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
   I kwestii sprawy z zemstą też nie. Jednak na ostatni etap musieli z chłopakami trochę zaczekać, a do tej pory chciał się koniecznie dowiedzieć na własne oczy, jak świetnie poszła im realizacja planu.


   Regulus nadal nie odzyskał właściwego koloru, ani gładkiej skóry. Ręce mu jednak odpuchły, a ból minął. Zdawał sobie sprawę, że leżał tam, gdzie go zostawił Syriusz dosyć długo, po od śniegu naokoło, cały przemókł i przemarzł. Zastanawiał się czemu objawy tak szybko ustąpiły, a przynajmniej ich część. Nie było to w stylu Huncowtów. Lubili o sobie przypominać, a ich umiejętności magiczne z pewnością dawały szansę na przedłużanie ,,zemstowych dolegliwości” na każdy wybranych przez nich czas. Wiedział, że coś się za tym kryje. Może objawy zaklęć miały wracać cyklicznie i zwyczajnie minęła ich pierwsza fala?
   Nie chciał się teraz nad tym zastanawiać. Miał teraz tylko jeden cel. Czuł się poniżony i pokonany, a była to dla niego największa przegrana. Nie lubił, kiedy ktoś wnikał w jego głowę, uczucia. Upokarzało go, gdy okazywał się tym słabszym. W swojej bandzie nigdy tak się nie czuł, ale chyba nie do końca była to jego zasługa. Wśród Ślizgonów pozycję nadawał czarodziejowi prestiż jego nazwiska. A wziąwszy pod uwagę, że praktycznie nikt nie mógł się równać z potęgą i dziedzictwem nazwiska ,,Black”, Regulus stał się ważny i ,,szanowany” nie robiąc niemal nic, poza wykazaniem chęci do przystąpienia do grupy. Liczyli się tam z nim, a nawet słuchali, ale on zawsze czuł w podświadomości jakiś dziwny lęk. Jakby się bał, że ktoś odkryje, że zdobył tron za pomocą oszustwa i w każdej chwili miał go sprawdzić i zdetronizować. Widział czasem tą chęć detronizacji w oczach pozostałych Ślizgonów, a najlepszą na to receptą był jakiś zdecydowany krok.
   Teraz miał zamiar im właśnie taki zaproponować. Wiedział, że ustabilizuje się na swojej pozycji po tym, jak zainicjuje zrobienie czegoś spontanicznie i brutalnie.


   Minęło więcej niż pół godziny od momentu, w którym Regulus wrócił do zamku.
   Właśnie teraz Jules szła korytarzem wyjątkowo powoli, jak na nią. Nie miała przy sobie ani książek, ani torby i rozglądała się tak, jakby wybrała się na wycieczkę pozwiedzać. Szkoła wydawała się być kompletnie opustoszała tak, że słyszała odbijający się echem swój każdy krok. Zasadniczo słyszałaby je nawet na ruchliwym i zatłoczonym korytarzu, bo wyjątkowo głośno tupała, starając się ciężko stąpać. Był to zabieg jak najbardziej celowy, bo maskowała dzięki temu, skradającego się za nią w bezpiecznej odległości, pod pelerynką-niewidką Petera.
   Glizdogon szedł z otwartą Mapą w jednym ręku oraz lusterkiem dwukierunkowym Jamesa w drugim. Właśnie realizował ostatnią cześć huncwockiego planu i starał się był maksymalnie skupiony. Ostatni część zadania była szalenie ważna i odpowiedzialna, ale znowu nikt inny poza Glizdek nie nadawał się do jej wykonania. Zarówno James, jak i Syriusz oraz Remus nie byliby w stanie stać obojętnie i pozostać w ukryciu, na widok tego, czego zaraz miał być świadkiem. Charakter Petera nadał się w sam raz to bycia biernym i bezpiecznym.
   Pettigrew drgnął, kiedy zobaczył zbliżające się w ich kierunku ślady i tak, jak mu przykazali od razu zaalarmował Syriusza za pomocą lusterka. Następnie oba huncwockie skarby schował do wewnętrznej kieszeni szaty i szczelnie ją pozapinał. Tak na wszelki wypadek. Teraz mógł się skupić tylko na skradaniu.
   Jules szła dalej, jakby miała jakiś cel, co w rzeczywistości było dalekie od prawdy. Uszła kolejnych kilka korytarzy dalej i w końcu ślady, które Peter widział na Mapie, stały się osobami. Drogę pannie Justice zastąpili Śmierciożercy Juniorzy w pełnej krasie. Byli w komplecie i mieli na głowach czarne kaptury. Oni tłumaczyliby to chęcią zachowania większej autentyczności i podobieństwa, ale tak naprawdę starali się maskować wciąż widoczne i średnio estetyczne skutki zaklęć. Jules stanęła na baczność. Wiedziała, co ją czeka i że nie ma sensu nawet próbować sięgać po różdżkę, bo napastnicy swoje już w nią wymierzyli.
- Jakieś ostatnie słowa? – zapytał jeden z nich.
- Cóż za oryginalne pytanie. A, przepraszam, to pewnie miało mnie przestraszyć? – zakpiła, a oni już dłużej nie czekali.
   Z różdżek Juniorów poleciał prawdziwy grad zaklęć i uroków. Jules padła na ziemię po pierwszej salwie, ale on nie przestali od razu. Peter stał i czekał, mając nadzieję, że nie zaalarmował reszty za późno.
- Natychmiast przestać!!!! Co tu się dzieje?!!!!
   Głos profesor McGonagall zagrzmiał krzykiem tak mocnym, że czuć było jak zadygotała od niego podłoga. Opiekunka Gryffindoru machnięciem różdżki rozbroiła i unieruchomiła Ślizgonów. Razem z nią na korytarzu pojawili się pozostali Huncowci oraz Lily Evans. Właśnie oni byli w gabinecie wicedyrektorki, gdy Syriusz po tym, jak Peter dał mu znać, wparował tam i kazał natychmiast iść za nim. Zemsta dobiegła końca, a raczej miała przejść z fazy nielegalnej i całkowicie legalną i pełnoprawną za sprawą Gonagall. Juniorzy zostali przyłapali.
   Profesorka podbiegła do poszkodowanej, zniekształconej przez zaklęcia postaci. Opuchnięcia, zaczerwienienia, krew… Ale uwagę Gonagall zwróciło coś innego.
- Co to było za zaklęcie? Czemu wydaje się, że ma dwie twarze? – powiedziała w stronę napastników.
- To nie zaklęcie, pani profesor. – powiedział James. – To eliksir wielosokowy. Właśnie przestaje działać.
- To kim jest osoba, która tu leży, bo rozumiem, że możecie mnie w tej sprawie oświecić?
- Darius Pattern. Jules Justice jest bezpieczna. – powiedział Syriusz, to drugie bardziej do Ślizgonów, niż do profesorki i się uśmiechnął. Wygrali. Ciekawe, czy wszyscy będą tego zdania.

niedziela, 3 września 2017

Ogłoszenie

Witajcie kochani czytelnicy!
Jak widzicie na blogu pojawiła się urodzinowa 25. notka i właśnie z tej okazji przygotowałam skromne, ale jednak przedstawienie bohaterów. Mam nadzieję, że przypadnie Wam ono do gustu i w razie chaosu, który może się pojawić w moich notkach - pomoże się odnaleźć :))
Życzę miłego czytania i zapraszam do komentowania! ( aż mi się zrymowało :D )
Pozdrawiam :)

Zapraszam do poznania moich i nie do końca moich bohaterów! :)


James Potter

Czarodziej czystej krwi.
Pochodzi z dobrej oraz kochającej rodziny i jako jedynak jest dopieszczony, a wręcz delikatnie rozpieszczony.
Uwielbia ryzyko i bycie w centrum uwagi, a jedną z jego największych życiowych przyjemności jest spędzanie czasu i knucie w Huncwockim towarzystwie.
Jeden z najlepszych i najbardziej utalentowanych uczniów w szkole, nie zasługujący jednak na miano prymusa czy kujona. Wręcz przeciwnie.
Szukający drużyny quidditcha Gryffindoru, który staję się jednością z miotła, gdy tylko jej dosiada.
Zakochany w Lily Evans, ale stara się utrzymać siłę tego uczucia w tajemnicy ( z wiadomym skutkiem ).
Jego najlepszymi przyjaciółmi są Remus Lupin i Peter Pettrigrew. A przyjacielem-bratem – Syriusz Black.

Syriusz Black

Członek i dziedzic Szlachetnego i Starożytnego Rodu Blacków – niestety. Swojego dziedzictwa się wyrzeka, a swoim zachowaniem stara okazywać pogardę i dystans do rodziny, choć w genach dostał po niej pewne szlacheckie naleciałości – dumne noszenie głowy wysoko i przekonanie o własnej wspaniałości, choć to drugie jest w pełni uzasadnione.
Inteligentny i pewny siebie, co w połączeniu z urokiem osobistym i nonszalancją dają zestaw, któremu dziewczyny nie mogą się oprzeć.
Zawsze gotowy złamać kilka szkolnych przepisów oraz zbuntować się przeciw wszystkiemu i wszystkim.
Ścigający drużyny quidditcha Gryffindoru, czujący się na boisku, a raczej w powietrzu prawdziwie wolny.

Remus Lupin

Czarodziej półkrwi, naznaczony nieszczęśliwie wilkołaczym piętnem.
Spokojny, rozsądny, można by rzec – ostoja dojrzałości Huncwotów.
Przez swoją przypadłość, unikający dopuszczania ludzi bliżej do siebie, niż to konieczne oraz niesłusznie uważający się za ,,wadliwy towar”.
Prefekt Gryffindoru, którym się stał, by w zamyśle pilnować Huncwotów, a ostatecznie wyszło, że stał się ich szpiegiem u samego źródła.

Peter Pettigrew

Czarodziej czystej krwi, pochodzący normalnej, by nie powiedzieć przeciętnej rodziny.
Niepewny siebie, swoich możliwości i wyborów, a w związku z tym zawsze bezpiecznie skrywający się za plecami przyjaciół.
Uwielbia słodycze.
Z nauką jest średnio zaprzyjaźniony, ale od czego ma się przyjaciół.
Żyje w głównej mierze życiem oraz zrywami serca swoich przyjaciół, a zarazem idoli.

Lily Evans

Czarownica z mugolskiej rodziny, na którą oprócz jej i rodziców składa się też jej starsza siostra Petunia, która nie toleruje dziwactwa siostry i wszystkiego, co z tym związane. Na szczęście rodzice panny Evans są w tej kwestii mądrzejsi.
Dziewczyna z temperamentem równie ognistym, co kolor jej włosów.
Odznacza się ogromną walecznością i czystością myśli, poglądów i czynów. Dla niej ludzie nie mają łatek innych, niż te wypracowane zachowaniem i własnym działaniem.
Nie toleruje błazeństwa i pozerstwa, a szczególne uczulenie ma na te huncwockie.
Prefekt Gryffindoru o twardych zasadach i szlachetnym sercu.

Willow Penn

Czarownica półkrwi, czująca przynależność do obu światów, połączonych przez małżeństwo jej rodziców.
Urocza, serdeczna, ale bardzo płochliwa, co ujawnia się szczególnie w towarzystwie pewnego przystojnego Gryfona.
Przyjaciółka Lily Evans, dla której bywa czasem zimny okładem na ogniste wybuchy charakteru, który w przypadku panny Penn jest bardzo łagodny.
Dobra uczennica, zakochana w magicznej faunie i florze.


Jules Justice

Czarownica z magicznymi rodzicami, ale mieszaną rodziną. Uwielbia spędzać czas w gronie najbliższych, z którymi się rozumie i jest naprawdę blisko.
Nieźle zakręcona, a momentami nawet szalona. Charakterystyczne dla siebie dziwactwa oraz dziecinne zachowania osobiście lubi i uważa za swoją nieodłączną część. Dla innych są one urzekające albo irytujące.
Mądra i spostrzegawcza, ale przy tym naiwna, jeśli chodzi o wiarę w ludzi oraz ich dobre intencje. O złe nigdy nikogo nie podejrzewa.
Złote serce i wysokie stawianie sobie poprzeczki na każdej płaszczyźnie życia jest wyjątkowym zestawem, a ta wyjątkowość plus kilka innych drobiazgów sprawiają, że Huncwoci ją kochają.

Darius Pattern

Czarodziej czystej krwi, który ze swojego pochodzenia jest niebezpiecznie dumny.
Poukładany, spokojny, znajdujący źródło szczęścia w ciekawej rozmowie i zawziętej dyskusji.
Bardzo zaborczy chłopak, pilnujący i strzegący ,,swojego terenu” zwłaszcza przed ,,pajacowatymi intruzami”.
Przyjaciel Jules, który wie o niej tyle, że mógłby napisać książkę. Przynajmniej tak mu się wydaje.
W odkrywaniu uczuć jest ostrożny, a w nauce skrupulatny i zainteresowany każdą możliwością rywalizacji.

Olivia Seabird

Czarownica z mugolskiej rodziny, rodziny artystycznej i lekko zakręconej.
Bezpośrednia tak bardzo, że czasem aż nietaktowna. Poza tym zawsze uśmiechnięta i gotowa do działania, na czym by ono nie polegało.
Nie cierpi bezruchu oraz ciszy, a jej zainteresowania i talenty zaliczają się do kategorii określanej jako ,,Artystyczna”.
W szkole zasługująca na miano dobrej uczennicy, ale dostrzegająca, że ważniejsze od książek jest życie i to na całego.

Meredith Ruscoe

Czarownica z mugolskiej rodziny, rodziny akt prawnych, sprzeciwów i wyroków. Jednak mimo tej prawniczej otoczki, wychowywana z czułością, dzięki czemu do rodziców czuje nie tylko szacunek, ale również silną więź.
Zawsze sprawiedliwie oceniana, sama również postępuje z ludźmi sprawiedliwie.
Każdą sytuację analizuje i wyciąga wnioski, a przekonać do zmiany zdania mogą ją tylko twarde fakty i silne argumenty. Ze słuchaniem serca ma spore problemy.
Oddana przyjaciółka Olivii i Jules, a także sumienna i pracowita uczennica.

Timothy Pattern

Czarodziej czystej krwi, choć nie dostrzegający żadnego sensu w nadawaniu znaczenia swojemu pochodzeniu, a już tym bardziej w jego nadinterpretacji.
Spontaniczny i uwielbiający życie chwilą.
Ze szkoły, od nauczycieli wziął dokładnie tyle, ile uważał za potrzebne, a resztę wiedzy postanowił zdobyć bezpośrednio z dorosłego życia.
Podróżuje po świecie, nie czuje przynależności do żadnego miejsca i czerpie z tego przyjemność. Z tego oraz z możliwości odkrywaniu przed swoim młodszym bratem Dariusem ścieżek, których sam by nie dostrzegł. Jednak nigdy doradzając nie narzuca swojego zdania. To nie jest w stylu wolnego ducha.


Corinne Durete

Czarownica czystej krwi, dla której rodzina jest raczej instytucją niż grupą ludzi, z którymi jest się blisko. Nie wliczając w to oczywiście kochanej młodszej siostry, Elinor.
Bardzo bystra i sprytna, zarówno w sensie szkolnym, jak i życiowym.
Nazywana Królową Śniegu i to całkowicie uzasadnienie, bo chłód który bije od jej słów i gestów jest wręcz mrożący, a jej obecność obniża temperaturę w pomieszczeniu o kilka stopni.
Jej poglądy pozostawiają dużo do życzenia w kwestii moralności, bo wyznaje zasadę, by trzymać z silniejszymi.
Nie widzi czerni i bieli, tylko korzyści i straty, ale nie jest pozbawiona dziewczęcych odruchów. Tylko, że te również są najpierw przepuszczane przez filtr umysłu, a nie zamrożonego serca. 

Elinor Durete

Czarownica czystej krwi, która typowo rodzinnymi uczuciami darzy tylko starszą siostrę, Corinne.
Gorąca z sióstr Durete, nazywana Smoczycą. Swoimi słowami tak, jak smok zionięciem potrafi spalić przeciwnika.
Uważa się za niezwykłą i tego nie kryje, czym często budzi niechęć innych uczniów, czym natomiast kompletnie się nie przejmuje.
Jej zachowania, gesty, miny są dokładnie wystudiowane i zawsze idealne.
Nie rezygnuje i walczy, choćby nieczysto, gdy czegoś bardzo chce. Czegoś lub kogoś, a w tym drugim przypadku, osoba wzięta za cel powinna się strzec.


Regulus Black

Czarodziej czystej krwi, a konkretnie, bo samo to jest małym niedopowiedzeniem – młodszy z rodzeństwa należący do Szlachetnego i Starożytnego Rodu Blacków.
Oddany rodzinie i wyznawanym przez nią poglądom, bardziej ze względów bezpieczeństwa i z chęci dostosowania się niż z głębokim przekonań ( o czym pani Black nie musi wiedzieć ).
Mniej przebojowy niż jego brat Syriusz, ale także bardzo inteligentny i utalentowany.
Szukający drużyny Slytherinu oraz Śmierciożerca Junior.

Severus Snape

Czarodziej półkrwi, pochodzący z domu, który ciężko jest nazwać szczęśliwym i przytulnym.
Pragnący przynależności do czegoś ważnego i nawiązania silnej więzi, a po znalezieniu na nią szansy, wykazujący ogromny lęk przed jej stratą.
Zafascynowany czarną magią i lubujący się w eksperymentach z nią związanych.
Zdolny, ale nie czujący się pewnie praktycznie nigdy i nigdzie. Chyba, że w swoim podręczniku do eliksirów i komponowaniu na nie nowych przepisów.

sobota, 2 września 2017

25. Zemsta

Plan, dopracowany i dopieszczony do granic huncwockich możliwości, przeszedł właśnie w etap realizacji.
   Wymagało to starannych przygotowań i szczegółowego podziału zadań między czterech przyjaciół. W końcu rozmach, z którym mieli zamiar uderzyć w bandę Ślizgonów, w ich zamyśle miał być legendarny.
   Pierwszym etapem było ,,Oczyszczenie”. Ta część planu zakładała pozbycie się z pola rażenia wszystkich niewinnych i niepożądanych. W związku z tym Syriusz zadbał, by w każdym Pokoju Wspólnym na Tablicy Ogłoszeń znalazła się notka następującej treści:

Uwaga!
Dnia 25 lutego ( wtorek ) o godzinie 18.00 wszyscy uczniowie mają obowiązek stawić się w komplecie na terenie swoich Pokoi Wspólnych. Odbędą się wtedy specjalne spotkania z opiekunami domów, które tematyką obejmą kwestie bezpieczeństwa w tych trudnych i mrocznych czasach.
Powody, które usprawiedliwiałyby nieobecność na spotkaniu – brak.


   Data i czas nie były absolutnie przypadkowe. Po pierwsze środek tygodnia gwarantował, że wszyscy uczniowie będą się znajdować na terenie szkoły. Co prawda, po takim ogłoszeniu nawet w weekend, w czasie przeznaczonym na wyprawy do wioski istniało znikome prawdopodobieństwo, że ktoś nie posłucha wezwania. W końcu najwięksi buntownicy organizowali ,,zebranie”, a oprócz nich mało kto inny byłby w stanie choćby rozważyć tak dobitnie sformułowaną informacje pt.: ,,Obecność obowiązkowa”.
   Po drugie, dzięki Remusowi Huncwoci wiedzieli, że we wtorek wieczorem McGonagall, jako wicedyrektor,  planuje spotkanie z prefektami wszystkich domów, na które mieli przyjść również inni domowi opiekunowie. Zgrywając się z tym wydarzeniem chłopcy mogli mieć pewność, że w lochach nie będzie profesora Slughorna, a profesor Gonagall będzie zajęta i z opóźnieniem zareaguje na swoich stałych szlabanowych więźniów. Jednak szczęśliwie z wyboru terminu pokrywającego się z zebraniem organizowanym przez Gongall popłynęła jeszcze jedna korzyść. Wyniknęła z tego, co stało się w Dzień Z, czyli Dzień Zemsty w Wielkiej Sali w trakcie obiadu.
   Gdy uczniowie rozważali dziwiące ich w pewnej mierze ogłoszenie i poddawali je nieśmiało w wątpliwość, obok stołu Gryffindoru przeszła profesor McGonagall i powiedziała:
- Proszę pamiętać o dzisiejszym spotkaniu. – powiedziała to do Lily i Remusa, ale zrobiła to na tyle głośno, że słyszeli ją wszyscy siedzący w pobliżu, przy obu stołach uczniowie. To ich uspokoiło i sprawiło, że nawet słowem nie mieli już zamiaru wracać do tematu ogłoszenia.
- Kto by pomyślał. – powiedział z uśmiechem James, patrząc jak słowa pani profesor wpływają kojąco na uczniów. – Gonagall pomaga nam w naszej misji. Tego jeszcze nie było. – reszta Huncwotów tylko odpowiedziała Potterowi uśmiechem, ale w środku, tak samo jak Rogacz, poczuło ulgę.
   Nigdy jeszcze nie działali na taką skalę i choć zadbali o każdy szczegół, to wiele zależało od, nazwijmy to – chęci współpracy uczniów i nauczycieli oraz niezadawania przez nich żadnych niewygodnych pytań.
   Huncwoci opuścili Wieżę Gryffindoru z odpowiednim wyprzedzeniem pod osłoną Peleryny Niewidki. Znaczy wszyscy, poza Remusem. Jego zadaniem było koordynowanie i nadzorowanie sytuacji w Pokoju Wspólnym Gryfonów oraz czuwanie nad bezproblematycznym zachowaniem panny Evans. W tym celu, zaraz po wyjściu trójki przyjaciół, udał się pod schody prowadzące do damskiego dormitorium i poprosił jedną ze zmierzających tam dziewcząt o zawołanie Lily Evans.
   Rudowłosa zeszła do Remusa bez wahania, jemu jako tako ufała, poza tym miała zamiar wypytać go o pewną kwestię i cieszyła się, że sam dał jej ku temu okazję.
- Cześć. – powiedziała grzecznie i spokojnie, co wzbudziło podejrzenie u najspokojniejszego i najmniej podejrzliwego z Huncwotów.
- Cześć. Miałabyś coś przeciwko temu, gdybyśmy wyszli wcześniej na spotkanie prefektów? Chciałbym omówić z Tobą jedną sprawę. - ,,I upewnić się, że nie będziesz podkopywać pewności Gryfonów co do zbliżającego się spotkania i działać na niekorzyść naszej propagandy.” – dodał w myślach.
- To świetnie, bo ja z Tobą też. Możemy iść. – powiedziała i minęła go charakterystycznym dla siebie dziarskim krokiem.
   Poszło łatwo, co tylko dodatkowo zaalarmowało Remusa o tym, że czeka go długa i ciężka wspinaczka. Gdy wyszli już na schody i dalej panowała między nimi całkowita cisza, Remus wiedział, że nie może zacząć rozmowy. Zrobiłby w ten sposób to, czego wyraźnie oczekiwała Lily i wpadł w jej pułapkę. Uparcie milczał. Miał tą przewagę, że był cierpliwy. Ona nie.
- To o czym chciałeś ze mną porozmawiać? – nie wytrzymała w końcu Lily. – Gdzie idziesz? – dodała, widząc, że Lupin skręca w boczny korytarz.
- Daję nam więcej czasu na rozmowę, idąc dłuższą drogą. - ,,I znikam z widoku, na którym byśmy byli poruszając się po głównych korytarzach.”
- Okej. – Lily to odpowiadało. Liczyła, że przepyta Remusa od góry do dołu. – A wracając do tematu…?
- Przyznam szczerze, że robię za przedstawiciela Huncwotów. – zaczął w sposób, który wyostrzył wszystkie zmysły Lily. Dobry początek, ale co dalej? Musiał improwizować, bo prawda była taka, że w trakcie tego solennego przygotowywania się do wykonania swojej roli, nie przygotował sobie ,,Bezpiecznego tematu” do rozmowy z panną Evans, a chłopcy powiedzieli tylko, by dał czadu na miarę swojej wyobraźni, byle zająć bystry umysł Lily.
- Słucham uważnie. – powiedziała Evans i założyła ręce na piersi.
- Nie lubisz nas, prawda? – zaciekawił ją już, więc mógł sobie pozwolić na powolne dawkowanie napięcia.
- Nieprawda. – odrzekła zdecydowanie Lily. – Jest to zbyt mocno i ogólnie powiedziane.
- Rozwiniesz temat?
- Was może i lubię, ale nie lubię konkretnego zachowania poszczególnych jednostek. – powiedziała powoli, analizując przy tym, czy aby na pewno tak myśli. Doszła to wniosku, że tak. Sami chłopcy, póki swoim zachowaniem nie przypominali łobuzowatych dzieci, mieścili się w kanonach jej sympatii.
- James zalicza się do tych jednostek?
- Wiesz dobrze, że on w szczególności.
- Dlaczego?
- Poważnie pytasz? Czy może chcesz mnie sprowokować, żebym przestała Cię uważać za najrozsądniejszego w tym zestawie?
- Pytam poważnie, bo skoro mowa o rozsądku, to spójrzmy na to rozsądnie – ile miałaś okazji, by poznać Rogacza?
- Wystarczająco, by wiedzieć, że jest niedojrzały i uwielbia być w centrum uwagi. – powiedziała walecznym tonem, bo nie podobał jej się kierunek, jaki Remus nadawał tej rozmowie. Czuła, że musi przejąć zaraz ster.
- Tyle to wie prawie każdy uczeń w szkole. Ciebie stać na więcej. – Lily się zatrzymała. Oho, chyba uderzył za mocno.
- Owszem, stać. I właśnie dlatego proces poznawczy Pottera zatrzymałam na pierwszej stacji. To, co pokazuje światu, cała jego powierzchowność sprawia, że zaglądanie dalej uznałam za niewarte zachodu. Poza tym mam wrażenie, że głębiej spotkałabym tylko masę powietrza pompującego ten jego wielki balonowaty łeb. – wściekła się i to bardzo. Nie podobało jej się zarzucanie, że nieuczciwie ocenia Jamesa Pottera. Przecież nie odrzuciła jego osoby kompletnie bezpodstawnie. Był moment, że nawet chciała dać mu szansę… Ale ją zmarnował podrzucając śmierdzące ładunki do szatni od quiddticha, kiedy znajdowali się w niej zawodnicy Slytherinu.
- A czy chociaż raz z nim rozmawiałaś na spokojnie, dłużej niż przez minutę?
- Nie. – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Próbowała, ale po pierwszych piętnastu sekundach już za bardzo działał jej na nerwy swoimi popisami.
- A może spróbujesz?
- A co konkretnie ta próba miałaby obejmować? - ,,No właśnie, co?” – pomyślał, ale nie mógł się już wycofać.
- Spędzenie trochę czasu z naszą czwórką na neutralnym gruncie.
- Ja i Wasza czwórka? – Lily była w głębokim szoku.
- Możesz zabrać Willow. – dorzucił od niechcenia, bo bardzo zaciekawił go zadumany wyraz twarzy Lily.
- Zgoda. – powiedziała dziewczyna, która nie chciała być osobą, której można by zarzucić opieranie się na uprzedzeniach czy oporność na zmianę poglądów. – Ale mam jeden warunek.
- Jaki? – zapytał z lekkim lękiem Lupin. Wiedział, że ze względu na przyjaciela musi się zgodzić, nawet jeśli Evans karze mu skakać na jednej nodze i szczekać w trakcie śniadania na stole Gryffindoru.
- Masz mi szczerze odpowiedzieć czy macie coś wspólnego z tym spotkaniem, które rzekomo ma się zaraz odbyć w każdym Pokoju Wspólnym, ale jakiś dziwnym trafem nie będzie na nim żadnego z opiekunów domów. – spojrzała na niego przenikliwie. Wiedziała, że nareszcie ona dyktuje warunki i zasady tej rozmowy.
- Nie. – odpowiedział Remus.
- Co ,,nie”?
- Nie mamy nic wspólnego z tym spotkaniem. - ,,Bo żadnego spotkania nie będzie.” – pomyślał i wiedział, że Syriusz byłby dumny z takiego łapania za słówka i wynajdywania furtek. Wybrał drogę krycia ich planu, choć wiedział, że obie mają swoje wady. W opcji, którą wybrał przekreślał możliwość dania szansy Rogaczowi na spotkanie z Evans, bo rudowłosa z pewnością po zakończeniu misji domyśli się całej prawdy. Gdyby jednak się przyznał, żeby szczerością przypieczętować układ z Lily… Spojrzał dyskretnie na zegarek. Jeszcze miałaby szansę wszystko zepsuć. Nie mógł ryzykować.
- W porządku. Dogadamy jeszcze szczegóły. – odrzekła spokojnie Lily, ale Lupin czuł, że ona wie, że nic z tego nie wyjdzie, bo sprawa z tymi tajemniczymi ogłoszeniami pachniała Huncwotem na kilometr.
   Cóż, na to Lunatyk nie miał już wpływu. Swoje zadanie wykonał, choć czuł, że treść ich rozmowy odznaczy  się jakimś znaczącym piętnem na losach Huncwotów.


   
   W czasie, gdy Remus prowadził rozmowy z ,,Rudą Furią”, jak zawsze w myślach nazywał pannę Evans Glizdogon, sam Peter wyłapał sobie najprzyjemniejsze i najspokojniejsze zadanie. ,,Wyłapał” może nie było odpowiednim określeniem, bo jak to zazwyczaj było, Peter nie miał wpływu na rozdział obowiązków. Tym aspektem zajmowali się zawsze przywódcy – James i Syriusz. To oni zdecydowali, że wziąwszy pod uwagę skalę ich przedsięwzięcia Peter powinien mieć mało stresujące zajęcie, takie, w którym nic tak naprawdę nie miało szans pójść nie tak.
   Teraz siedział i czekał, schowany pod schodami i skupiał się, żeby nogi mieć zwarto podciągnięte pod brodę, by nie miały szans wystawać z cienia. Nie była to zbyt wygodna pozycja, dlatego co rusz się delikatnie wiercił i analizował, ile czasu już minęło od chwili, gdy James zniknął w wejściu do lochów, które było całkiem dobrze widoczne z pozycji Petera. Uprzednio zwinął ciasno Pelerynkę Niewidkę i schował ją do wewnętrznej kieszeni szaty. Glizdogon tego na początku nie rozumiał, ale Rogacz mu wytłumaczył, że woli być zauważony niż ryzykować, że ktoś wpadnie na niego-niewidzialnego i odkryje ich wielki sekretny skarb.
   Peter westchnął i przytulił się mocniej do ściany, żeby się wygodniej oprzeć i poczuł, jak poły szaty opadają na ziemię, wydając przy tym szklane brzęknięcie. Od razu się wyprostował i spanikowany wyciągnął z kieszeni flakonik z uważonym eliksirem. Obejrzał go dokładnie, a kiedy upewnił się, że jest cały i absolutnie nie ucierpiał, postawił go z największą ostrożnością obok siebie na podłodze tak, aby nie miał szans go kopnąć ani przewrócić.
   Pomyślał sobie co by było, gdyby uszkodził albo wylał zawartość flakonika… Wzdrygnął się. Syriusz by go chyba udusił. Zanim powierzył mu eliksir, wytłumaczył mu spokojnie, powoli i wielokrotnie na czym będzie polegać jego zadanie.
- Pamiętaj, że będziesz miał tylko jeden moment, który musisz wykorzystać. Zamieszanie trochę potrwa, ale szybko przejdzie z fazy zagubienia w fazę czujności. Rozumiesz? – ton Syriusza przypominał ton, którego się używa tłumacząc coś nierozgarniętemu dziecku.
- Tak.
- I oprócz szybkości musisz zadbać też o jak największą dyskrecję w trakcie wykonywania zadania. Rozumiesz?
- Tak. – Peter energicznie pokiwał głową, a Łapa westchnął.
   Co prawda zadanie Petera, a raczej jego ewentualne niewykonanie nie przekreślało zemsty i głównej części zadania. Uniemożliwiłoby, a raczej skomplikowałoby niebezpiecznie drugą część planu, która według Syriusza była równie ważna, co pierwsza, ale plan zemsty by się nie zmienił. Niestety, mimo całej odpowiedzialności, której ciężar czuł Glizdogon trzymając flakonik, właśnie on i tylko on mógł podjąć się tej misji. Powód dość prozaiczny i związany ze wspomnianą przez Syriusza dyskrecją. Prawda była taka, że w ,,fazie czujności” Rogacz albo Łapa nie mieliby szans pozostać niezarejestrowani przez uczniów, a Glizdek… On się potrafił wtopić w tłum.
   Ale do czasu, gdy będzie miał okazję wykorzystać ten swój talent musiało minąć jeszcze kilka chwil. Teraz pozostało mu czekać aż James skończy wykonywać swoje ,,zemstowe obowiązki”. Rozważając to swoje niewygodne zajęcie, z opóźnieniem zauważył coś, co inni Huncwoci z ich wyostrzonymi zmysłami dostrzegliby o wiele wcześniej. A raczej usłyszeli zbliżające się kroki.
   Kiedy Peter zobaczył kto właśnie przebiegł przez hol i wbiegł na schody prowadzące do lochów – skamieniał. Nie wiedział co ma zrobić. Syriusz i James nie dali mu instrukcji na taki wypadek. Co  ma robić? Porzucić posterunek i spróbować ostrzec Rogacza? Czy siedzieć, przyjmując, że jego przyjaciel oraz idol da sobie radę?
   Rozsiadł się wygodniej. Zostaje. Jednego był pewien – bez ścisłych poleceń chłopców, robiąc coś na własną rękę szybciej zaszkodzi niż pomoże. James Potter da sobie radę.


   
   James upewnił się po raz kolejny czy wszystkie framugi drzwi prowadzących na główny korytarz lochów są szczelnie obramowane ich magiczną wstążką, a następnie czy płachta imitująca sufit jest wystarczająco napięta.
   Uśmiechnął się. Był dumny z ich autorskiego dzieła i nie mógł się doczekać jego efektów. Zerknął na zegarek. Mechanizm miał się uruchomić automatycznie już za dosłownie moment. Czas było udać się na powierzchnię. Zadowolony ruszył korytarzem, gdy nagle usłyszał kroki. Zamarł i jak zawodowy drapieżnik przyczaił się instynktownie za rogiem. Nie była to najlepsza kryjówka, bo jeśli nadchodząca osoba zmierzała w jego kierunku, to i tak miała na niego wpaść, ale lepszej w zasięgu skoku nigdzie nie miał. Zastanawiał się czy się nie schować pod peleryną, ale obawiał się, że nie zdąży. Dlatego czekał w napięciu, a rękę wsunął do kieszeni i zacisnął na różdżce.
   Jednak kiedy zobaczył kim jest jedyna uczennica, która nie znajduje się w tej chwili w Pokoju Wspólnym swojego domu, wybuchła w nim mieszanka radości i przestrachu.
- Lily. – powiedział i wytrzeszczył w pierwszym odruchu oczy. W drugim odruchu sięgnął ręką do włosów i solidnie je poczochrał.
- Potter? – powiedziała niemal bezgłośnie, po czym zrobiła się czerwona ze złości. – Czyli już nawet Remusowi nie można ufać… W sumie to się tego spodziewałam.
- O czym mówisz, przepraszam, bo trochę nie w temacie jestem. – uśmiechnął się do niej czarująco. To ją tylko dodatkowo rozeźliło.
- O tym, że widzę właśnie na własne oczy, jak to Wy ,,nie macie nic wspólnego” z tym ogłoszeniem międzypokojowym.
- Widzisz na własne oczy? Naprawdę? Czyżby mi się gdzieś przykleiło? – zaczął sobie żartować i w tych żartach udawać, że ogląda swoje ubranie, czy aby przypadkiem czegoś na nim faktycznie nie ma.
- Nie drażnij mnie, dobrze. – powiedziała, po czym zrobiła wielkie oczy, przypominając coś sobie. – To dlatego Remus zrobił taką przerażoną minę, kiedy profesor Slughorn wysłał mnie do swojego gabinetu po swoją saszetkę. Wiedział, że Cię tu spotkam. – dokończyła, dźgając Jamesa oskarżycielsko palcem w pierś.
- Czemu profesor Ślimak wysłał akurat Ciebie, a nie jednego ze swoich prefektów? Moment, zdałem sobie sprawę, jak głupie to było pytanie. Przecież do kogo nasz profesor ma większe zaufanie i kogo darzy większą sympatią, jak nie naszą wspaniała Lily Evans. Swoją drogą kwestię, jego niezmiernej sympatii do Twojej osoby w zupełności rozumiem i powielam. – kolejny uśmiech i krok do przodu, aby swoją bliskością trochę speszyć rudowłosą i przydusić jej waleczność.
- Daruj sobie. Twoje teksty mają w sobie tyle uroku, co rogogon węgierski delikatności i subtelności. – odrzekła Lily i spojrzała na Pottera wzrokiem ostrym, jak ogon wyżej wspomnianego smoka. -  A teraz gadaj, co tu robisz?
- Zwiedzam. Rzadko kiedy jest do tego okazja i to w tak sprzyjających warunkach, jak kompletnie Odślizgonione korytarze. Powietrze ma zupełnie inny zapach, taki świeższy. – powiedział i dla podkreślenia swoich słów zaciągnął teatralnie powietrze do płuc. A gdy to zrobił, dodał. – Piękne masz perfumy, Evans. Niezwykła słodycz.
- Ty chyba masę energii musisz wkładać w to, żeby być tak niezwykle irytujący i głupkowato upierdliwy. Nikt aż tak uszkodzony się nie rodzi. – powiedziała, ale zdenerwowała się tym, że dała się wciągnąć w tą słowną przepychankę.
- Ja mogę być wyjątkiem. A Ty masz szansę i to jedyną w swoim rodzaju, żeby z takim wyjątkowym ewenementem przyrodniczym spędzić trochę czasu sam na sam. Nie zmarnuj takiej okazji.
- Okazji? Chyba tylko do tego, żeby uśmiercić całe bataliony swoich komórek mózgowych. – prychnęła.
- O przepraszam. Wątpisz w moją inteligencję? Kochana możesz mnie sprawdzić każdym możliwym tekstem. Ale pod jednym warunkiem?
- Jakim? – zapytała odruchowo, zanim ugryzła się w język.
- Że badać mnie będziesz na siedząco, żeby jak będziesz padać z wrażenia, nie stała Ci się żadna krzywda. – mrugnął, a ona przewróciła oczami.
- Chyba wolę paść na ziemię nieprzytomna niż dalej tego słuchać.
- Nie wiesz, co tracisz. Albo wiesz i wzbraniasz się, bo boisz się siły z jaką mogłabyś stracić dla mnie głowę. – powiedział i nawinął na palec kosmyk jej rudych włosów. Dostał oczywiście za to po łapach, ale uważał, że było warto.
- Jeśli kiedykolwiek coś mi się do tego stopnia poprzestawia, to niech mi tą głowę zetną. – warknęła i spojrzała mu przez ramię w głąb korytarza. Tak bardzo chciała już ruszyć dalej, ale minięcie Pottera wcale nie było łatwym zadaniem.
- Szkoda by było takiej ślicznej główki, Evans. Naprawdę, prawdziwe marnotrawstwo. – uśmiechnął się półgębkiem. Zdawał sobie sprawę z tego, że bardzo się odsłania z swoimi motylami w brzuchu, ale co tam. Byli sami, Lily była niejako w potrzasku. Chciał wykorzystać tą sytuację do granic możliwości.
- Długo będziemy się tak bawić półsłówkami?
- Całą wieczność, jeśli wykażesz chęci do współpracy. Przyznasz, że nieczęsto mamy okazję porozmawiać?
- Fakt. – powiedziała Lily i postanowiła zbić Jamesa z tropu, by dać sobie szansę na ucieczkę. – Mieliśmy możliwość spędzenia więcej czasu w swoim towarzystwie, negocjowałam to z Remusem, ale cóż… Ceną, która miała przypieczętować tą umowę była szczerość. Za dużo, jak na Was.
- Jaką umowę? O czym Ty mówisz? – Lily uśmiechnęła się w duchu, wytrąciła Pottera z równowagi.
- Zapytaj Remusa. A teraz, zejdź mi z drogi.
- Nie uciekniesz mi tak łatwo. – zastąpił jej drogę, kiedy próbowała go minąć. – Za dobrze się bawię.
- A ja nie. A skoro nie mam szans dowiedzieć się, co się tu dzieje, to jedyne, co mam Ci jeszcze do powiedzenia to: Do widzenia. - podjęła jeszcze raz próbę ucieczki, ale tym razem James chwycił rudowłosą za ramiona i przytrzymał. – Co Ty robisz? Puść mnie.
   Ale Rogacz ledwo ją słyszał. Tak go pochłonęła rozmowa z Lily, że na chwilę zapomniał o zemście, planie i tykającym mechanizmie bomby. Teraz z przerażeniem patrząc na zegarek, zdał sobie sprawę, że ich pułapka uruchomi się dosłownie za paręnaście sekund.
- Musimy stąd uciekać. – powiedział i zaczął ciągnąc Lily w kierunku schodów.
- Co? Nie. Nigdzie z Tobą nie idę. – dziewczyna zaczęła się wyrywać, co spowalniało ich przesuwanie się do przodu w nieznacznym, ale w tej sytuacji – nieakceptowalnym stopniu.
- Lily, nie dyskutuj. Dla własnego dobra.
- Grozisz mi?
- Nie, po prostu… - westchnął. Wiedział, że dalsza gadanina nie ma sensu, a Evans jest zbyt uparta, by zwyczajnie ulec i go posłuchać. Istniała tylko jedna możliwość.
   Rogacz puścił ręce Lily, by po chwili przerzucić ją sobie przez ramię i ruszyć się biegiem do wyjście z lochów.
- Puszczaj mnie! Potter, słyszysz mnie? Natychmiast!
   Wierzgała, kopała, biła, ale nic z tego. James jej nie puszczał, a nawet przyśpieszył bieg pod wpływem jej wiercenia się. Kiedy pokonywał ostatnie schodki prowadzące do wyjścia z lochów, poczuł na plecach podmuch świadczący o zwolnieniu mechanizmu. Wybuch, który nastąpił ułamek sekundy później był na tyle silny, że James stojący już na progu przewrócił się i upadł razem z Lily na podłogę.
- Wow, w ostatniej chwili. – powiedział, ciężko dysząc i spojrzał na Lily, która leżała z twarzą dosłownie kilka centymetrów od niego. – Przyznasz, że potrafię zapewnić dziewczynie niezapomnianą rozrywkę i adrenalinę.
- Jeszcze raz mnie dotniesz albo spróbujesz podnieść, to zrobię Ci taką awanturę, że wyłysiejesz i nie będziesz miał już czego czochrać. – powiedziała, dalej leżąc po tym zawirowaniu na ziemi, oparta na łokciach. Chciała jak najszybciej wstać i zwiększyć dystans między nią a Potterem, ale czuła, że jeszcze za bardzo kręci jej się po tej wywrotce w głowie.
- Brzmi groźnie, ale również ekscytująco. – powiedział James i nie wiadomo, czy pod wpływem adrenaliny, delikatnego wstrząsu czy zwyczajnie bliskości panny Evans, zaczął się nachylać w jej stronę z wiadomym zamiarem. Przed siarczystym policzkiem, który dostałby po tak skradzionym pocałunku uratowali go Puchoni, którzy zaalarmowani wybuchem zaczęli się wylewać do holu. Wiadomo było już w każdym Pokoju Wspólnym, że ogłoszenie było podpuchą i przybycie innych uczniów do źródła wielkiego ,,BUM” było tylko kwestią czasu.
   Panna Evans zdając sobie sprawę z sytuacji, w której się znalazła, trochę zbladła. Uczniowie nadciągający od strony kuchni mieli przed oczami następujący widok: James Potter i Lily Evans leżący na ziemi, można by powiedzieć, że w objęciach, a on właśnie nachylał się nad nią z zamiarem skradzenia pocałunku. Nie mogła pozwolić sobie na co takiego. Gdyby w świat poszła informacja, że znalazła się z Potterem w tak bliskiej… Wzdrygnęła się.
   Cała ta analiza trwała może ułamek sekundy, ale obrodziła w decyzję – natychmiast wstać i zwiększyć dystans. Niestety komplikacje pojawiły się już na samym początku. Lily tak bardzo chciała się błyskawicznie spionizować, że zderzyła się z Rogaczem głowami. Zobaczyła gwiazdki, ale niezrażona tym stanęła na dwóch nogach.
- Evans, ale masz twardą głowę. Jest to oczywiście komplement, a dla mnie szansa, że będę miał po Tobie pięknego pamiątkowego siniaka. – powiedział James, wstając i rozmasowując przy tym łuk brwiowy.
- Zrobię Ci zaraz jeszcze jednego, jeśli mi nie powiesz, co to jest?! – wykrzyknęła, żywiąc głęboką nadzieję, że zwróci uwagę ,,opinii publicznej” na wybuch w lochach. Dym, który się stamtąd wydobywał bardzo ułatwił jej zadanie.
- Co to jest? – powtórzył James, a następnie zrobił dwa kroki w tył, by z najlepszej pozycji obserwować efekty. – To prawdziwe, huncwockie arcydzieło.
   Wokół wejścia do lochów tłum uczniów ustawił się w półkolu i przyłączył się do Rogacza, wpatrującego się z ekscytacją w kłęby dymu. Po chwili zaczęli z nich wychodzić uczniowie.
   Gdy odliczanie dobiegło końca płachta imitująca sufit spadła, wywołując podmuch i głośne bum. Spowodowała również zagęszczenie powietrza na terenie całych lochów. Zamieniło się ono w czerwonawą, gęstą mgłę. Mgłę, która wysysała ze wszystkich obramowanych uprzednio pomieszczeń, na główny korytarz. Każdy uczeń, nawet już całkowicie świadomy tego, że przejście przez drzwi wywołuje rzucenie na przechodzącego uroku, był przez nie przeciągany choćby siłą. Potem już zaczarowani na różne sposoby Ślizgoni pod wpływem czerwonej mgły zaczynali się histerycznie i nieopanowanie śmiać.
   Z perspektywy uczniów czekających w holu wyglądało to dosyć makabrycznie – czerwona mgła, śmiech jak kiepskiego horroru. A potem… Zaczęli wychodzić na zewnątrz. Cóż, Huncwoci sprawili się koncertowo.
   Ślizgoni mieli paskudne plamy na skórze, w rozmaitych kolorach i kształtach.
   Powiększone niektóre części ciała, na przykład prawe ucho i dolną wargę.
   Drapali się energicznie, dręczeni jakąś okropną wysypką.
   Ich ubrania zdawały się kamienieć w oczach, tworząc ciężkie i uniemożliwiające ruchy zbroje.
   Śmiech ustąpił, a zamiast niego z ust Ślizgonów wydobywały się dźwięki imitujące wszystkie możliwe zwierzęta.
   Była to tylko część ,,objawów”, które zapewnili mieszkańcom lochów Huncwoci. Włożyli w swoją autorską pułapkę cały swój magiczny kunszt i efekt naprawdę powalał na kolana. Uczniowie znajdujący się w holu obserwowali to wszystko najpierw we względnej ciszy ( bo przerywanej kakofonią zwierzęcych odgłosów ). Jednak kiedy zdali sobie sprawę z tego co się dzieje i że tak naprawdę nikomu nie dzieje się żadna poważna krzywda ( Hunwoci w odróżnieniu od Śmierciożerców Juniorów nie przekraczali pewnych granic ) – do ogólnego hałasu dołączył śmiech, ale tym razem niewymuszony i niehisteryczny. Było to przedstawienie, które żal by było przegapić.
   Lily nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Popatrzyła tylko na Jamesa oskarżycielsko. Nie mógł jej wyjaśnić, dlaczego to zrobili, a teraz nawet nie miał ochoty. Czerpał radość i rósł z powodu dumy z tak udanego przedsięwzięcia. Wiedział, że nie będzie mu dane stać tu zbyt długo, bo właśnie do holu zaczęli docierać Krukoni, a nawet kilku szybko biegających Gryfonów. Przybycie nauczycieli wysiało w powietrzu. Rogacz miał czas na ucieczkę oraz znalezienie kryjówki na czas, gdy profesor McGonagall wypuści z siebie pierwsze zionięcie ogniem, ale wiedział, że to nie ma sensu. Zbyt wiele osób go widziało. Nie żeby nie wierzył w uczniowską solidarność, ale wiedział, że Lily mu tego nie daruje, a poza tym Gonagall sama doda dwa do dwóch.
   Jednak stał nieruchomo, podziwiał swoje dzieło i czekał z jeszcze jednego powodu. Miał dać się rzucić nauczycielom na pożarcie, żeby dać czas Syriuszowi na dokończenie jego misji. Bo panicz Black oprócz produkcji tych niesamowitych bomb, wziął na siebie z największą przyjemnością jeszcze jedno zdanie. Bardzo osobiste zadanie, które postanowił wykonać w bardziej ustronnym miejscu na błoniach. Właśnie tam czekał na spotkanie ze zwabionym podstępem, jedynym Ślizgonem, którego nie było w chwili zemsty w lochach.
   Ten jeden Ślizgon miał dostać zemstę spersonalizowaną.