Plan, dopracowany i dopieszczony
do granic huncwockich możliwości, przeszedł właśnie w etap realizacji.
Wymagało to starannych przygotowań i szczegółowego podziału zadań między
czterech przyjaciół. W końcu rozmach, z którym mieli zamiar uderzyć w bandę
Ślizgonów, w ich zamyśle miał być legendarny.
Pierwszym etapem było ,,Oczyszczenie”. Ta część planu zakładała pozbycie
się z pola rażenia wszystkich niewinnych i niepożądanych. W związku z tym
Syriusz zadbał, by w każdym Pokoju Wspólnym na Tablicy Ogłoszeń znalazła się
notka następującej treści:
Uwaga!
Dnia 25 lutego (
wtorek ) o godzinie 18.00 wszyscy uczniowie mają obowiązek stawić się w
komplecie na terenie swoich Pokoi Wspólnych. Odbędą się wtedy specjalne
spotkania z opiekunami domów, które tematyką obejmą kwestie bezpieczeństwa w
tych trudnych i mrocznych czasach.
Powody, które
usprawiedliwiałyby nieobecność na spotkaniu – brak.
Data i czas nie były absolutnie przypadkowe. Po pierwsze środek tygodnia
gwarantował, że wszyscy uczniowie będą się znajdować na terenie szkoły. Co
prawda, po takim ogłoszeniu nawet w weekend, w czasie przeznaczonym na wyprawy
do wioski istniało znikome prawdopodobieństwo, że ktoś nie posłucha wezwania. W
końcu najwięksi buntownicy organizowali ,,zebranie”, a oprócz nich mało kto
inny byłby w stanie choćby rozważyć tak dobitnie sformułowaną informacje pt.:
,,Obecność obowiązkowa”.
Po drugie, dzięki Remusowi Huncwoci wiedzieli, że we wtorek wieczorem
McGonagall, jako wicedyrektor, planuje
spotkanie z prefektami wszystkich domów, na które mieli przyjść również inni
domowi opiekunowie. Zgrywając się z tym wydarzeniem chłopcy mogli mieć pewność,
że w lochach nie będzie profesora Slughorna, a profesor Gonagall będzie zajęta
i z opóźnieniem zareaguje na swoich stałych szlabanowych więźniów. Jednak
szczęśliwie z wyboru terminu pokrywającego się z zebraniem organizowanym przez
Gongall popłynęła jeszcze jedna korzyść. Wyniknęła z tego, co stało się w Dzień
Z, czyli Dzień Zemsty w Wielkiej Sali w trakcie obiadu.
Gdy uczniowie rozważali dziwiące ich w pewnej mierze ogłoszenie i
poddawali je nieśmiało w wątpliwość, obok stołu Gryffindoru przeszła profesor
McGonagall i powiedziała:
- Proszę pamiętać o dzisiejszym
spotkaniu. – powiedziała to do Lily i Remusa, ale zrobiła to na tyle głośno, że
słyszeli ją wszyscy siedzący w pobliżu, przy obu stołach uczniowie. To ich
uspokoiło i sprawiło, że nawet słowem nie mieli już zamiaru wracać do tematu
ogłoszenia.
- Kto by pomyślał. – powiedział z
uśmiechem James, patrząc jak słowa pani profesor wpływają kojąco na uczniów. –
Gonagall pomaga nam w naszej misji. Tego jeszcze nie było. – reszta Huncwotów
tylko odpowiedziała Potterowi uśmiechem, ale w środku, tak samo jak Rogacz,
poczuło ulgę.
Nigdy jeszcze nie działali na taką skalę i choć zadbali o każdy
szczegół, to wiele zależało od, nazwijmy to – chęci współpracy uczniów i
nauczycieli oraz niezadawania przez nich żadnych niewygodnych pytań.
Huncwoci opuścili Wieżę Gryffindoru z odpowiednim wyprzedzeniem pod
osłoną Peleryny Niewidki. Znaczy wszyscy, poza Remusem. Jego zadaniem było
koordynowanie i nadzorowanie sytuacji w Pokoju Wspólnym Gryfonów oraz czuwanie
nad bezproblematycznym zachowaniem panny Evans. W tym celu, zaraz po wyjściu
trójki przyjaciół, udał się pod schody prowadzące do damskiego dormitorium i
poprosił jedną ze zmierzających tam dziewcząt o zawołanie Lily Evans.
Rudowłosa zeszła do Remusa bez wahania, jemu jako tako ufała, poza tym
miała zamiar wypytać go o pewną kwestię i cieszyła się, że sam dał jej ku temu
okazję.
- Cześć. – powiedziała grzecznie
i spokojnie, co wzbudziło podejrzenie u najspokojniejszego i najmniej
podejrzliwego z Huncwotów.
- Cześć. Miałabyś coś przeciwko
temu, gdybyśmy wyszli wcześniej na spotkanie prefektów? Chciałbym omówić z Tobą
jedną sprawę. - ,,I upewnić się, że nie będziesz podkopywać pewności Gryfonów
co do zbliżającego się spotkania i działać na niekorzyść naszej propagandy.” –
dodał w myślach.
- To świetnie, bo ja z Tobą też.
Możemy iść. – powiedziała i minęła go charakterystycznym dla siebie dziarskim
krokiem.
Poszło łatwo, co tylko dodatkowo
zaalarmowało Remusa o tym, że czeka go długa i ciężka wspinaczka. Gdy wyszli
już na schody i dalej panowała między nimi całkowita cisza, Remus wiedział, że
nie może zacząć rozmowy. Zrobiłby w ten sposób to, czego wyraźnie oczekiwała
Lily i wpadł w jej pułapkę. Uparcie milczał. Miał tą przewagę, że był
cierpliwy. Ona nie.
- To o czym chciałeś ze mną
porozmawiać? – nie wytrzymała w końcu Lily. – Gdzie idziesz? – dodała, widząc,
że Lupin skręca w boczny korytarz.
- Daję nam więcej czasu na
rozmowę, idąc dłuższą drogą. - ,,I znikam z widoku, na którym byśmy byli
poruszając się po głównych korytarzach.”
- Okej. – Lily to odpowiadało.
Liczyła, że przepyta Remusa od góry do dołu. – A wracając do tematu…?
- Przyznam szczerze, że robię za
przedstawiciela Huncwotów. – zaczął w sposób, który wyostrzył wszystkie zmysły
Lily. Dobry początek, ale co dalej? Musiał improwizować, bo prawda była taka,
że w trakcie tego solennego przygotowywania się do wykonania swojej roli, nie
przygotował sobie ,,Bezpiecznego tematu” do rozmowy z panną Evans, a chłopcy
powiedzieli tylko, by dał czadu na miarę swojej wyobraźni, byle zająć bystry
umysł Lily.
- Słucham uważnie. – powiedziała Evans
i założyła ręce na piersi.
- Nie lubisz nas, prawda? –
zaciekawił ją już, więc mógł sobie pozwolić na powolne dawkowanie napięcia.
- Nieprawda. – odrzekła zdecydowanie
Lily. – Jest to zbyt mocno i ogólnie powiedziane.
- Rozwiniesz temat?
- Was może i lubię, ale nie lubię
konkretnego zachowania poszczególnych jednostek. – powiedziała powoli,
analizując przy tym, czy aby na pewno tak myśli. Doszła to wniosku, że tak.
Sami chłopcy, póki swoim zachowaniem nie przypominali łobuzowatych dzieci, mieścili
się w kanonach jej sympatii.
- James zalicza się do tych
jednostek?
- Wiesz dobrze, że on w
szczególności.
- Dlaczego?
- Poważnie pytasz? Czy może
chcesz mnie sprowokować, żebym przestała Cię uważać za najrozsądniejszego w tym
zestawie?
- Pytam poważnie, bo skoro mowa o
rozsądku, to spójrzmy na to rozsądnie – ile miałaś okazji, by poznać Rogacza?
- Wystarczająco, by wiedzieć, że
jest niedojrzały i uwielbia być w centrum uwagi. – powiedziała walecznym tonem,
bo nie podobał jej się kierunek, jaki Remus nadawał tej rozmowie. Czuła, że
musi przejąć zaraz ster.
- Tyle to wie prawie każdy uczeń
w szkole. Ciebie stać na więcej. – Lily się zatrzymała. Oho, chyba uderzył za
mocno.
- Owszem, stać. I właśnie dlatego
proces poznawczy Pottera zatrzymałam na pierwszej stacji. To, co pokazuje
światu, cała jego powierzchowność sprawia, że zaglądanie dalej uznałam za
niewarte zachodu. Poza tym mam wrażenie, że głębiej spotkałabym tylko masę
powietrza pompującego ten jego wielki balonowaty łeb. – wściekła się i to
bardzo. Nie podobało jej się zarzucanie, że nieuczciwie ocenia Jamesa Pottera.
Przecież nie odrzuciła jego osoby kompletnie bezpodstawnie. Był moment, że
nawet chciała dać mu szansę… Ale ją zmarnował podrzucając śmierdzące ładunki do
szatni od quiddticha, kiedy znajdowali się w niej zawodnicy Slytherinu.
- A czy chociaż raz z nim
rozmawiałaś na spokojnie, dłużej niż przez minutę?
- Nie. – odpowiedziała zgodnie z
prawdą. Próbowała, ale po pierwszych piętnastu sekundach już za bardzo działał
jej na nerwy swoimi popisami.
- A może spróbujesz?
- A co konkretnie ta próba
miałaby obejmować? - ,,No właśnie, co?” – pomyślał, ale nie mógł się już
wycofać.
- Spędzenie trochę czasu z naszą
czwórką na neutralnym gruncie.
- Ja i Wasza czwórka? – Lily była
w głębokim szoku.
- Możesz zabrać Willow. –
dorzucił od niechcenia, bo bardzo zaciekawił go zadumany wyraz twarzy Lily.
- Zgoda. – powiedziała dziewczyna,
która nie chciała być osobą, której można by zarzucić opieranie się na
uprzedzeniach czy oporność na zmianę poglądów. – Ale mam jeden warunek.
- Jaki? – zapytał z lekkim lękiem
Lupin. Wiedział, że ze względu na przyjaciela musi się zgodzić, nawet jeśli
Evans karze mu skakać na jednej nodze i szczekać w trakcie śniadania na stole
Gryffindoru.
- Masz mi szczerze odpowiedzieć
czy macie coś wspólnego z tym spotkaniem, które rzekomo ma się zaraz odbyć w
każdym Pokoju Wspólnym, ale jakiś dziwnym trafem nie będzie na nim żadnego z
opiekunów domów. – spojrzała na niego przenikliwie. Wiedziała, że nareszcie ona
dyktuje warunki i zasady tej rozmowy.
- Nie. – odpowiedział Remus.
- Co ,,nie”?
- Nie mamy nic wspólnego z tym
spotkaniem. - ,,Bo żadnego spotkania nie będzie.” – pomyślał i wiedział, że
Syriusz byłby dumny z takiego łapania za słówka i wynajdywania furtek. Wybrał
drogę krycia ich planu, choć wiedział, że obie mają swoje wady. W opcji, którą
wybrał przekreślał możliwość dania szansy Rogaczowi na spotkanie z Evans, bo
rudowłosa z pewnością po zakończeniu misji domyśli się całej prawdy. Gdyby
jednak się przyznał, żeby szczerością przypieczętować układ z Lily… Spojrzał
dyskretnie na zegarek. Jeszcze miałaby szansę wszystko zepsuć. Nie mógł
ryzykować.
- W porządku. Dogadamy jeszcze
szczegóły. – odrzekła spokojnie Lily, ale Lupin czuł, że ona wie, że nic z tego
nie wyjdzie, bo sprawa z tymi tajemniczymi ogłoszeniami pachniała Huncwotem na
kilometr.
Cóż, na to Lunatyk nie miał już wpływu. Swoje zadanie wykonał, choć
czuł, że treść ich rozmowy odznaczy się
jakimś znaczącym piętnem na losach Huncwotów.
W czasie, gdy Remus prowadził rozmowy z ,,Rudą Furią”, jak zawsze w
myślach nazywał pannę Evans Glizdogon, sam Peter wyłapał sobie
najprzyjemniejsze i najspokojniejsze zadanie. ,,Wyłapał” może nie było
odpowiednim określeniem, bo jak to zazwyczaj było, Peter nie miał wpływu na
rozdział obowiązków. Tym aspektem zajmowali się zawsze przywódcy – James i
Syriusz. To oni zdecydowali, że wziąwszy pod uwagę skalę ich przedsięwzięcia Peter
powinien mieć mało stresujące zajęcie, takie, w którym nic tak naprawdę nie
miało szans pójść nie tak.
Teraz siedział i czekał, schowany pod schodami i skupiał się, żeby nogi
mieć zwarto podciągnięte pod brodę, by nie miały szans wystawać z cienia. Nie
była to zbyt wygodna pozycja, dlatego co rusz się delikatnie wiercił i
analizował, ile czasu już minęło od chwili, gdy James zniknął w wejściu do
lochów, które było całkiem dobrze widoczne z pozycji Petera. Uprzednio zwinął
ciasno Pelerynkę Niewidkę i schował ją do wewnętrznej kieszeni szaty. Glizdogon
tego na początku nie rozumiał, ale Rogacz mu wytłumaczył, że woli być zauważony
niż ryzykować, że ktoś wpadnie na niego-niewidzialnego i odkryje ich wielki sekretny
skarb.
Peter westchnął i przytulił się mocniej do ściany, żeby się wygodniej
oprzeć i poczuł, jak poły szaty opadają na ziemię, wydając przy tym szklane
brzęknięcie. Od razu się wyprostował i spanikowany wyciągnął z kieszeni
flakonik z uważonym eliksirem. Obejrzał go dokładnie, a kiedy upewnił się, że
jest cały i absolutnie nie ucierpiał, postawił go z największą ostrożnością
obok siebie na podłodze tak, aby nie miał szans go kopnąć ani przewrócić.
Pomyślał sobie co by było, gdyby uszkodził albo wylał zawartość
flakonika… Wzdrygnął się. Syriusz by go chyba udusił. Zanim powierzył mu
eliksir, wytłumaczył mu spokojnie, powoli i wielokrotnie na czym będzie polegać
jego zadanie.
- Pamiętaj, że będziesz miał
tylko jeden moment, który musisz wykorzystać. Zamieszanie trochę potrwa, ale
szybko przejdzie z fazy zagubienia w fazę czujności. Rozumiesz? – ton Syriusza
przypominał ton, którego się używa tłumacząc coś nierozgarniętemu dziecku.
- Tak.
- I oprócz szybkości musisz
zadbać też o jak największą dyskrecję w trakcie wykonywania zadania. Rozumiesz?
- Tak. – Peter energicznie
pokiwał głową, a Łapa westchnął.
Co prawda zadanie Petera, a raczej jego ewentualne niewykonanie nie
przekreślało zemsty i głównej części zadania. Uniemożliwiłoby, a raczej
skomplikowałoby niebezpiecznie drugą część planu, która według Syriusza była
równie ważna, co pierwsza, ale plan zemsty by się nie zmienił. Niestety, mimo
całej odpowiedzialności, której ciężar czuł Glizdogon trzymając flakonik,
właśnie on i tylko on mógł podjąć się tej misji. Powód dość prozaiczny i
związany ze wspomnianą przez Syriusza dyskrecją. Prawda była taka, że w ,,fazie
czujności” Rogacz albo Łapa nie mieliby szans pozostać niezarejestrowani przez
uczniów, a Glizdek… On się potrafił wtopić w tłum.
Ale do czasu, gdy będzie miał okazję wykorzystać ten swój talent musiało
minąć jeszcze kilka chwil. Teraz pozostało mu czekać aż James skończy wykonywać
swoje ,,zemstowe obowiązki”. Rozważając to swoje niewygodne zajęcie, z
opóźnieniem zauważył coś, co inni Huncwoci z ich wyostrzonymi zmysłami
dostrzegliby o wiele wcześniej. A raczej usłyszeli
zbliżające się kroki.
Kiedy Peter zobaczył kto właśnie przebiegł przez hol i wbiegł na schody
prowadzące do lochów – skamieniał. Nie wiedział co ma zrobić. Syriusz i James
nie dali mu instrukcji na taki wypadek. Co
ma robić? Porzucić posterunek i spróbować ostrzec Rogacza? Czy siedzieć,
przyjmując, że jego przyjaciel oraz idol da sobie radę?
Rozsiadł się wygodniej. Zostaje. Jednego był pewien – bez ścisłych
poleceń chłopców, robiąc coś na własną rękę szybciej zaszkodzi niż pomoże.
James Potter da sobie radę.
James upewnił się po raz kolejny czy wszystkie framugi drzwi
prowadzących na główny korytarz lochów są szczelnie obramowane ich magiczną
wstążką, a następnie czy płachta imitująca sufit jest wystarczająco napięta.
Uśmiechnął się. Był dumny z ich autorskiego dzieła i nie mógł się
doczekać jego efektów. Zerknął na zegarek. Mechanizm miał się uruchomić
automatycznie już za dosłownie moment. Czas było udać się na powierzchnię. Zadowolony
ruszył korytarzem, gdy nagle usłyszał kroki. Zamarł i jak zawodowy drapieżnik
przyczaił się instynktownie za rogiem. Nie była to najlepsza kryjówka, bo jeśli
nadchodząca osoba zmierzała w jego kierunku, to i tak miała na niego wpaść, ale
lepszej w zasięgu skoku nigdzie nie miał. Zastanawiał się czy się nie schować
pod peleryną, ale obawiał się, że nie zdąży. Dlatego czekał w napięciu, a rękę
wsunął do kieszeni i zacisnął na różdżce.
Jednak kiedy zobaczył kim jest jedyna uczennica, która nie znajduje się
w tej chwili w Pokoju Wspólnym swojego domu, wybuchła w nim mieszanka radości i
przestrachu.
- Lily. – powiedział i
wytrzeszczył w pierwszym odruchu oczy. W drugim odruchu sięgnął ręką do włosów
i solidnie je poczochrał.
- Potter? – powiedziała niemal
bezgłośnie, po czym zrobiła się czerwona ze złości. – Czyli już nawet Remusowi
nie można ufać… W sumie to się tego spodziewałam.
- O czym mówisz, przepraszam, bo
trochę nie w temacie jestem. – uśmiechnął się do niej czarująco. To ją tylko
dodatkowo rozeźliło.
- O tym, że widzę właśnie na
własne oczy, jak to Wy ,,nie macie nic wspólnego” z tym ogłoszeniem
międzypokojowym.
- Widzisz na własne oczy? Naprawdę?
Czyżby mi się gdzieś przykleiło? – zaczął sobie żartować i w tych żartach
udawać, że ogląda swoje ubranie, czy aby przypadkiem czegoś na nim faktycznie
nie ma.
- Nie drażnij mnie, dobrze. –
powiedziała, po czym zrobiła wielkie oczy, przypominając coś sobie. – To dlatego
Remus zrobił taką przerażoną minę, kiedy profesor Slughorn wysłał mnie do
swojego gabinetu po swoją saszetkę. Wiedział, że Cię tu spotkam. – dokończyła,
dźgając Jamesa oskarżycielsko palcem w pierś.
- Czemu profesor Ślimak wysłał
akurat Ciebie, a nie jednego ze swoich prefektów? Moment, zdałem sobie sprawę,
jak głupie to było pytanie. Przecież do kogo nasz profesor ma większe zaufanie
i kogo darzy większą sympatią, jak nie naszą wspaniała Lily Evans. Swoją drogą
kwestię, jego niezmiernej sympatii do Twojej osoby w zupełności rozumiem i
powielam. – kolejny uśmiech i krok do przodu, aby swoją bliskością trochę
speszyć rudowłosą i przydusić jej waleczność.
- Daruj sobie. Twoje teksty mają
w sobie tyle uroku, co rogogon węgierski delikatności i subtelności. – odrzekła
Lily i spojrzała na Pottera wzrokiem ostrym, jak ogon wyżej wspomnianego smoka.
- A teraz gadaj, co tu robisz?
- Zwiedzam. Rzadko kiedy jest do
tego okazja i to w tak sprzyjających warunkach, jak kompletnie Odślizgonione
korytarze. Powietrze ma zupełnie inny zapach, taki świeższy. – powiedział i dla
podkreślenia swoich słów zaciągnął teatralnie powietrze do płuc. A gdy to
zrobił, dodał. – Piękne masz perfumy, Evans. Niezwykła słodycz.
- Ty chyba masę energii musisz
wkładać w to, żeby być tak niezwykle irytujący i głupkowato upierdliwy. Nikt aż
tak uszkodzony się nie rodzi. – powiedziała, ale zdenerwowała się tym, że dała
się wciągnąć w tą słowną przepychankę.
- Ja mogę być wyjątkiem. A Ty
masz szansę i to jedyną w swoim rodzaju, żeby z takim wyjątkowym ewenementem
przyrodniczym spędzić trochę czasu sam na sam. Nie zmarnuj takiej okazji.
- Okazji? Chyba tylko do tego,
żeby uśmiercić całe bataliony swoich komórek mózgowych. – prychnęła.
- O przepraszam. Wątpisz w moją
inteligencję? Kochana możesz mnie sprawdzić każdym możliwym tekstem. Ale pod
jednym warunkiem?
- Jakim? – zapytała odruchowo,
zanim ugryzła się w język.
- Że badać mnie będziesz na
siedząco, żeby jak będziesz padać z wrażenia, nie stała Ci się żadna krzywda. –
mrugnął, a ona przewróciła oczami.
- Chyba wolę paść na ziemię
nieprzytomna niż dalej tego słuchać.
- Nie wiesz, co tracisz. Albo
wiesz i wzbraniasz się, bo boisz się siły z jaką mogłabyś stracić dla mnie
głowę. – powiedział i nawinął na palec kosmyk jej rudych włosów. Dostał
oczywiście za to po łapach, ale uważał, że było warto.
- Jeśli kiedykolwiek coś mi się
do tego stopnia poprzestawia, to niech mi tą głowę zetną. – warknęła i
spojrzała mu przez ramię w głąb korytarza. Tak bardzo chciała już ruszyć dalej,
ale minięcie Pottera wcale nie było łatwym zadaniem.
- Szkoda by było takiej ślicznej
główki, Evans. Naprawdę, prawdziwe marnotrawstwo. – uśmiechnął się półgębkiem.
Zdawał sobie sprawę z tego, że bardzo się odsłania z swoimi motylami w brzuchu,
ale co tam. Byli sami, Lily była niejako w potrzasku. Chciał wykorzystać tą
sytuację do granic możliwości.
- Długo będziemy się tak bawić półsłówkami?
- Całą wieczność, jeśli wykażesz chęci
do współpracy. Przyznasz, że nieczęsto mamy okazję porozmawiać?
- Fakt. – powiedziała Lily i
postanowiła zbić Jamesa z tropu, by dać sobie szansę na ucieczkę. – Mieliśmy możliwość
spędzenia więcej czasu w swoim towarzystwie, negocjowałam to z Remusem, ale cóż…
Ceną, która miała przypieczętować tą umowę była szczerość. Za dużo, jak na Was.
- Jaką umowę? O czym Ty mówisz? –
Lily uśmiechnęła się w duchu, wytrąciła Pottera z równowagi.
- Zapytaj Remusa. A teraz, zejdź
mi z drogi.
- Nie uciekniesz mi tak łatwo. –
zastąpił jej drogę, kiedy próbowała go minąć. – Za dobrze się bawię.
- A ja nie. A skoro nie mam szans
dowiedzieć się, co się tu dzieje, to jedyne, co mam Ci jeszcze do powiedzenia
to: Do widzenia. - podjęła jeszcze raz próbę ucieczki, ale tym razem James
chwycił rudowłosą za ramiona i przytrzymał. – Co Ty robisz? Puść mnie.
Ale Rogacz ledwo ją słyszał. Tak go pochłonęła rozmowa z Lily, że na
chwilę zapomniał o zemście, planie i tykającym mechanizmie bomby. Teraz z
przerażeniem patrząc na zegarek, zdał sobie sprawę, że ich pułapka uruchomi się
dosłownie za paręnaście sekund.
- Musimy stąd uciekać. –
powiedział i zaczął ciągnąc Lily w kierunku schodów.
- Co? Nie. Nigdzie z Tobą nie
idę. – dziewczyna zaczęła się wyrywać, co spowalniało ich przesuwanie się do
przodu w nieznacznym, ale w tej sytuacji – nieakceptowalnym stopniu.
- Lily, nie dyskutuj. Dla
własnego dobra.
- Grozisz mi?
- Nie, po prostu… - westchnął.
Wiedział, że dalsza gadanina nie ma sensu, a Evans jest zbyt uparta, by
zwyczajnie ulec i go posłuchać. Istniała tylko jedna możliwość.
Rogacz puścił ręce Lily, by po chwili przerzucić ją sobie przez ramię i
ruszyć się biegiem do wyjście z lochów.
- Puszczaj mnie! Potter, słyszysz
mnie? Natychmiast!
Wierzgała, kopała, biła, ale nic z tego. James jej nie puszczał, a nawet
przyśpieszył bieg pod wpływem jej wiercenia się. Kiedy pokonywał ostatnie
schodki prowadzące do wyjścia z lochów, poczuł na plecach podmuch świadczący o
zwolnieniu mechanizmu. Wybuch, który nastąpił ułamek sekundy później był na
tyle silny, że James stojący już na progu przewrócił się i upadł razem z Lily
na podłogę.
- Wow, w ostatniej chwili. –
powiedział, ciężko dysząc i spojrzał na Lily, która leżała z twarzą dosłownie
kilka centymetrów od niego. – Przyznasz, że potrafię zapewnić dziewczynie niezapomnianą
rozrywkę i adrenalinę.
- Jeszcze raz mnie dotniesz albo
spróbujesz podnieść, to zrobię Ci taką awanturę, że wyłysiejesz i nie będziesz
miał już czego czochrać. – powiedziała, dalej leżąc po tym zawirowaniu na
ziemi, oparta na łokciach. Chciała jak najszybciej wstać i zwiększyć dystans
między nią a Potterem, ale czuła, że jeszcze za bardzo kręci jej się po tej
wywrotce w głowie.
- Brzmi groźnie, ale również
ekscytująco. – powiedział James i nie wiadomo, czy pod wpływem adrenaliny,
delikatnego wstrząsu czy zwyczajnie bliskości panny Evans, zaczął się nachylać
w jej stronę z wiadomym zamiarem. Przed siarczystym policzkiem, który dostałby
po tak skradzionym pocałunku uratowali go Puchoni, którzy zaalarmowani wybuchem
zaczęli się wylewać do holu. Wiadomo było już w każdym Pokoju Wspólnym, że
ogłoszenie było podpuchą i przybycie innych uczniów do źródła wielkiego ,,BUM”
było tylko kwestią czasu.
Panna Evans zdając sobie sprawę z sytuacji, w której się znalazła,
trochę zbladła. Uczniowie nadciągający od strony kuchni mieli przed oczami
następujący widok: James Potter i Lily Evans leżący na ziemi, można by
powiedzieć, że w objęciach, a on właśnie nachylał się nad nią z zamiarem
skradzenia pocałunku. Nie mogła pozwolić sobie na co takiego. Gdyby w świat
poszła informacja, że znalazła się z Potterem w tak bliskiej… Wzdrygnęła się.
Cała ta analiza trwała może ułamek sekundy, ale obrodziła w decyzję –
natychmiast wstać i zwiększyć dystans. Niestety komplikacje pojawiły się już na
samym początku. Lily tak bardzo chciała się błyskawicznie spionizować, że
zderzyła się z Rogaczem głowami. Zobaczyła gwiazdki, ale niezrażona tym stanęła
na dwóch nogach.
- Evans, ale masz twardą głowę.
Jest to oczywiście komplement, a dla mnie szansa, że będę miał po Tobie
pięknego pamiątkowego siniaka. – powiedział James, wstając i rozmasowując przy
tym łuk brwiowy.
- Zrobię Ci zaraz jeszcze
jednego, jeśli mi nie powiesz, co to jest?! – wykrzyknęła, żywiąc głęboką
nadzieję, że zwróci uwagę ,,opinii publicznej” na wybuch w lochach. Dym, który
się stamtąd wydobywał bardzo ułatwił jej zadanie.
- Co to jest? – powtórzył James,
a następnie zrobił dwa kroki w tył, by z najlepszej pozycji obserwować efekty. –
To prawdziwe, huncwockie arcydzieło.
Wokół wejścia do lochów tłum uczniów ustawił się w półkolu i przyłączył
się do Rogacza, wpatrującego się z ekscytacją w kłęby dymu. Po chwili zaczęli z
nich wychodzić uczniowie.
Gdy odliczanie dobiegło końca płachta imitująca sufit spadła, wywołując
podmuch i głośne bum. Spowodowała również zagęszczenie powietrza na terenie
całych lochów. Zamieniło się ono w czerwonawą, gęstą mgłę. Mgłę, która wysysała
ze wszystkich obramowanych uprzednio pomieszczeń, na główny korytarz. Każdy
uczeń, nawet już całkowicie świadomy tego, że przejście przez drzwi wywołuje
rzucenie na przechodzącego uroku, był przez nie przeciągany choćby siłą. Potem
już zaczarowani na różne sposoby Ślizgoni pod wpływem czerwonej mgły zaczynali
się histerycznie i nieopanowanie śmiać.
Z perspektywy uczniów czekających w holu wyglądało to dosyć makabrycznie
– czerwona mgła, śmiech jak kiepskiego horroru. A potem… Zaczęli wychodzić na
zewnątrz. Cóż, Huncwoci sprawili się koncertowo.
Ślizgoni mieli paskudne plamy na skórze, w rozmaitych kolorach i
kształtach.
Powiększone niektóre części ciała, na przykład prawe ucho i dolną wargę.
Drapali się energicznie, dręczeni jakąś okropną wysypką.
Ich ubrania zdawały się kamienieć w oczach, tworząc ciężkie i
uniemożliwiające ruchy zbroje.
Śmiech ustąpił, a zamiast niego z ust Ślizgonów wydobywały się dźwięki
imitujące wszystkie możliwe zwierzęta.
Była to tylko część ,,objawów”, które zapewnili mieszkańcom lochów
Huncwoci. Włożyli w swoją autorską pułapkę cały swój magiczny kunszt i efekt
naprawdę powalał na kolana. Uczniowie znajdujący się w holu obserwowali to
wszystko najpierw we względnej ciszy ( bo przerywanej kakofonią zwierzęcych
odgłosów ). Jednak kiedy zdali sobie sprawę z tego co się dzieje i że tak
naprawdę nikomu nie dzieje się żadna poważna krzywda ( Hunwoci w odróżnieniu od
Śmierciożerców Juniorów nie przekraczali pewnych granic ) – do ogólnego hałasu
dołączył śmiech, ale tym razem niewymuszony i niehisteryczny. Było to
przedstawienie, które żal by było przegapić.
Lily nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Popatrzyła tylko na
Jamesa oskarżycielsko. Nie mógł jej wyjaśnić, dlaczego to zrobili, a teraz
nawet nie miał ochoty. Czerpał radość i rósł z powodu dumy z tak udanego
przedsięwzięcia. Wiedział, że nie będzie mu dane stać tu zbyt długo, bo właśnie
do holu zaczęli docierać Krukoni, a nawet kilku szybko biegających Gryfonów.
Przybycie nauczycieli wysiało w powietrzu. Rogacz miał czas na ucieczkę oraz
znalezienie kryjówki na czas, gdy profesor McGonagall wypuści z siebie pierwsze
zionięcie ogniem, ale wiedział, że to nie ma sensu. Zbyt wiele osób go
widziało. Nie żeby nie wierzył w uczniowską solidarność, ale wiedział, że Lily
mu tego nie daruje, a poza tym Gonagall sama doda dwa do dwóch.
Jednak stał nieruchomo, podziwiał swoje dzieło i czekał z jeszcze
jednego powodu. Miał dać się rzucić nauczycielom na pożarcie, żeby dać czas
Syriuszowi na dokończenie jego misji. Bo panicz Black oprócz produkcji tych
niesamowitych bomb, wziął na siebie z największą przyjemnością jeszcze jedno
zdanie. Bardzo osobiste zadanie, które postanowił wykonać w bardziej ustronnym
miejscu na błoniach. Właśnie tam czekał na spotkanie ze zwabionym podstępem,
jedynym Ślizgonem, którego nie było w chwili zemsty w lochach.
Ten jeden Ślizgon miał dostać zemstę spersonalizowaną.
Ocho, niezła zemsta! Rozdział bardzo mi się podoba! Huncwoci naprawdę potrafią dokuczyć, nie robiąc przy tym krzywdy. Ta ich zemsta pokazała, jak dobrymi są czarodziejami i ile umieją. Jestem niezmiernie ciekawa, co przygotował Syriusz dla brata. I zastanawiam się bardzo, jak na to wszystko zareaguje Jules i Darius. Szkoda tej szansy, którą Remus odebrał Rogaczowi, ale cóż... Czego się nie robi dla powodzenia huncwockiego żartu :D teraz jest taki moment, że zupełnie nie wiadomo, czego można spodziewać się później. Czekam na następne wpisy i serdecznie pozdrawiam ❤ Drama
OdpowiedzUsuń