piątek, 15 lipca 2016

12. Zwykły-niezwykły dzień

   Kiedy minęła już pełna wrażeń noc, przyszedł czas na równie szalony ( jak zawsze z resztą w przypadku Huncwotów ) dzień. Od momentu kiedy tylko wstali, jak w amoku przeszli do knucia i snucia kreatywnych planów, zrzucając zasłonę zapomnienia na wydarzenie sprzed paru godzin. To było typowe powiedzmy - działanie obronne, bo gdyby chłopcy starali się z takich ,,błahych" spraw wyciągać wnioski na przyszłość już dawno kierowani doświadczeniem zawiesiliby buntowniczą działalność. Takie podejście do rozsądnych nie należało, ale pozwalało im na nie ogromne szczęście, które cechowało ich wszystkie podbramkowe sytuacje.
   Zasłona milczenia padła również na nieprzyjemną wymianę zdań, która na zakończenie późnego, wieczornego spotkania miała miejsce między Lily i Rogaczem. Nie znaczyło to bynajmniej, ze ten drugi o tym nie myślał. Zastanawiał się jaki wpływ na ich stosunki będzie miała ta ,,Furiatka", która padła z jego ust pod wpływem emocji. Nie wiedział, zwyczajnie nie miał pojęcia jakim zachowaniem u rudowłosej zaowocuje ten jego wybryk. Między innymi dlatego zawsze go do panny Evans tak ciągnęło - nie mógł jej rozgryźć. Oczywiście znał ją na tyle długo, by pewne typowe reakcje i humorki przewidzieć praktycznie bezbłędnie, ale w tej kwestii nie był w żadnym razie wyjątkowy.
   Wszyscy, którzy znali Lily Evans wiedzieli, że kiedy wybuchnie siła rażenia tego wybuchu może być przerażająca. Wiadome było także, jakie ma podejście do uczciwości, a konkretnie - jej koniecznego bytu w zachowaniu każdego człowieka. Albo jej poglądy, krystalicznie wręcz poprawne, podobnie z resztą jak stosunek wobec tych, którzy mieli przyjemność zwać się jej przyjaciółmi. Bo bycie przyjacielem Lily to wielkie szczęście. Ale Jamesowi nie o takie informacje na jej temat chodziło.
  Potter od zawsze chciał wiedzieć co też kryje się w tej głowie, chronionej przez burzę rudych włosów. Jakie myśli odzwierciedla spojrzenie jej oczu. Kiedyś, w swojej butności, był święcie przekonany, że potrafi odpowiedź na te pytania, ale wystarczyło parę bezpośrednich starć z panną Evans żeby w tej jednej kwestii pewność Rogacza legła w gruzach. Był to impuls, by się do niej zbliżyć, odkryć tajemnicę tego rudzielca. A zaczęło się od takiej błahostki... Sprzeczał się z Syriuszem, który w tym przypadku wykazał się lepszym zmysłem obserwacji i od początku twierdził, że z Evans jest twardy orzech do zgryzienia, że jest w stanie zaprosić ją na randkę tak, żeby się zgodziła. Na co Łapa stwierdził, że przyjmuje zakład. A kontynuacja jest całej szkole dobrze znana.
   ,,Umówisz się ze mną, Evans?". Ten tekst wypowiedziany śmiało i przy dużej widowni miał być według Jamesa najwłaściwszy. Ale nie był. Oburzenie Lily, jej twarz czerwona, sam nie wiedział czy ze wściekłości czy skrępowania. Właśnie, nie wiedział. A jej tamtejsza odmowa była sporym ciosem w jego ego. Nie chcąc dać nikomu poznać, jak dotkliwa była to porażka nawet postarał się, by być kojarzony z tym tekstem. Ta misja zakończyła się sukcesem. Przylgnęło do niego ,,Umówisz się...", a on za każdym razem pięknie pokazywał jaki ma dystans do całej sytuacji. A wewnętrznie... Wewnętrznie nie mógł tego przeżyć. Tyle myślał o Lily, tak często się jej przyglądał, że nawet nie zauważył kiedy sprawia mu to ogromną przyjemność.
   Nie znaczyło to, ze przestanie grać. Nie mógł sobie na to pozwolić jako Huncwot. A był w tej grze tak dobry, że chyba tylko jeden Syriusz na całym świecie podejrzewał jak mało w jego zachowaniu do Evans jest zabawy, a jak dużo zaangażowania, choć cała szkołą dostrzegała zdecydowanie tendencję odwrotną. Ale na tym polegała braterska więź, która ich połączyła praktycznie od pierwszej chwili znajomości. Potrafi sobie niemal czytać w myślach, czuli nawzajem swoje intencje i zamiary. A skoro zamiarem Jamesa było być uważanym za kogoś, kto tylko drażni się z Evans i nie traktuje tego poważnie, Black nigdy nie starał się tego podważać, nawet w rozmowach w cztery oczy. Jedyne na co czasem sobie pozwalał to sekundowe znaczące spojrzenia, których Rogacz udawał, że nie widzi.
   Takie spojrzenie rzucił mu kiedy wrócili po ,,kłótni" do dormitorium. Ale tym razem Potter go nie zauważył, bo był zajęty podliczaniem. Właśnie, podliczał sobie o ile pól się cofnął na planszy, której metą było zdobycie Lily. Podejrzewał, że sporo i martwiło go to trochę. Jednak wziąwszy pod uwagę, że kosz od Evans był zaledwie uszczerbkiem na jego pewności siebie, nadal wierzył głęboko w cudowność swojej osoby i liczył na to, że w kilka zaledwie ,,rzutów" kostki to nadrobi.


***


- Potter? Jaki Potter?
   Tak Lily zbyła z samego rana wszystkie pytania i koleżeńskie zaczepki współlokatorek, którym Willow szepnęła dwa słówka o wieczornej wymianie zdań między nią a Huncwotem. Wiedząc, że Will zachowała dyskrecję w reszcie szczegółów wczorajszych zdarzeń, wymaszerowała z dormitorium, mając jasno określony cel - Porozmawia z Severusem, choćby miała się podstępem dostać do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Jedna rzecz, że nie ,,przedyskutowała" z nim napadu na Mary, a druga - zjadała ją ciekawość, na ile prawdziwa jest wersja wydarzeń, którą usłyszała od Jamesa i Syriusza odnośnie zdarzeń, w których rzekomo uczestniczył. 
   Rzekomo, zgadza się. Za długo znała ten powalający popularnością w szkole duet, by brać na wiarę wszystko co powiedzą. Fakt, zgadzała się z powszechnie panującą opinią, ze potrafili być zabawni - nie zawsze, ale często. Oprócz tego talentu również nie można było im odmówić i był czas kiedy zdawało się jej, że będzie ich lubić tak, jak przeważająca część szkoły. Był to niestety stan przejściowy i chwilowy, bo gdy tylko zdała sobie sprawę, że w zestawie z talentem i poczuciem humoru, dojrzałości nie dołączali, ale spora dawkę zarozumialstwa owszem, szybko się zraziła i starała się trzymać na dystans. Widziała w nich ten rodzaj uczniów, których znała ze szkoły mugolskiej - superfajni, więc można im wszystko, łącznie z naigrywaniem się z innych. A na potwierdzenie jej antypatii, w zaledwie tydzień kiedy wysnuła takie, a nie inne wnioski James postanowił zaprosić ją na randkę w najbardziej niezachęcający sposób jaki mógł wybrać. Osiągnął w ten sposób takie efekt, że przez jakiś czas wręcz bała się jego towarzystwa, bo nie wiedziała czy znów z czymś nie wyskoczy. Jeśli chodzi o jego mentalnego bliźniaka Syriusza, również był zbyt pewny siebie, traktował życie jak zabawę i aż biło od niego wyluzowaniem. Dla niej samej nie był groźny, ale bywał denerwujący - tej drugiej opinii nie szczędziła Willow i wydawało się, że tylko dzięki temu chłodnemu spojrzeniu jej przyjaciółka nie ślini się na widok Blacka, jak wiele dziewczyn w zamku miało w zwyczaju.
   Jeśli chodziło o resztę Huncwotów, tych powiedzmy mniej krzykliwych. Peter był tak zapatrzony w swoich przywódców, że nie sądziła by kiedykolwiek, a przynajmniej nie w najbliższej przyszłości, udało jej się go poznać. A Remus. Eh, Remus, dobry duch i jedyny w tej paczce, który mógł być nazwany dojrzałym, mimo swojej roli Prefekta, dotrzymywał kroku Łapie i Rogaczowi (choć może mniej jawnie) i nikt nie miał wątpliwości, że są prawdziwymi przyjaciółmi. Nierozłączna paczka, Huncwoci...
   Potter? Jaki Potter? Huncwoci? Jacy Huncwoci? - powiedziała sobie w myślach Lily, zdając sobie sprawę ile i o ile za dużo myśli im poświęciła. Zmarszczyła przy tym z niesmakiem brwi i właśnie z tą skwaszoną miną wpadła na Severusa. Jak na machnięcie różczki wszystkie negatywne emocje wróciły, a Lily, która przed chwilą bardzo chciała porozmawiać z przyjacielem, zwęziła oczy w szparki i wypaliła:
- Masz mi coś do powiedzenia? - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Ja? -zapytał niezbyt mądrze Snape, a po głosie można było poznać, że jest przerażony tym spotkaniem, a raczej reakcją Lily.
- Tak, Ty. Mam nadzieję, że tak i to coś na tyle świadczącego o Tobie dobrze, że nie obrócę się na pięcie żeby odejść.
- Nie zrobisz tego. Nie jesteś taka.
- Nie bądź taki pewny, już i tak każdy kto przechodzi patrzy na mnie krzywo, że z Tobą rozmawiam. - powiedziała, zdenerwowana tym, że Sev mówi jej co zrobi, a czego nie, i  tak naprawdę od razu tego pożałowała, bo wiedziała jak drażliwym tematem jest zdanie innych na temat ich znajomości. Widząc minę Severusa bojowy nastrój trochę w niej stopniał.
-...myslałem, że jesteśmy przyjaciółmi - powiedział Snape. - Najlepszymi przyjaciółmi... 
-Jesteśmy przyjaciółmi, ale nie lubię kilku typów, koło których się kręcisz! Wybacz mi, ale nie cierpię Avery'ego i Mulcibera! Mulciber! Co ty w nim widzisz, Sev? Jest odrażający! Nie wiesz, co próbował zrobić Mary MacDonald? - zapytała trochę sarkastycznie, a trochę złośliwie.
- To nic takiego... Taki żart, nic więcej...
- To była czarna magia i jeśli uważasz, że to śmieszne...
- A co robi ten Potter i jego kumple? - zapytał ze złością Snape, rumieniąc się lekko.
- Co ma z tym wspólnego Potter?
- Wymykają się gdzieś w nocy. Ten Lupin jest jakiś dziwny. Jak myślisz, gdzie on wciąż znika?
- Lupin jest chory – odpowiedziała Lily. - Mówią, że choruje...
- Co miesiąc przy pełni księżyca?
- Wiem, co myślisz – powiedziała chłodno Lily. - Nie wiem tylko, dlaczego masz jakąś obsesję na ich punkcie. Dlaczego tak Cię obchodzi, co oni robią nocami?
- Próbuję ci tylko wykazać, że wcale nie są tacy cudowni, jak wszyscy uważają.
- W każdym razie nie uprawiają czarnej magii - ściszyła głos – A ty jesteś naprawdę niewdzięczny. Słyszałam, co się stało w nocy. Wlazłeś do tego tunelu pod Wierzbą Bijącą i James Potter uratował cię przed tym, co kryło się na końcu...
- Uratował? Uratował? Myślisz, że odgrywał bohatera? Ratował siebie i swoich przyjaciół! I nie będziesz... nie pozwolę ci...
- Nie pozwolisz? Ty mi czegoś nie pozwolisz?
Zielone oczy Lily zmieniły się w szparki. Snape natychmiast się zreflektował.
- Nie to chciałem powiedzieć... ja... ja po prostu nie chcę, żebyś wyszła na głupią... on... ty mu wpadłaś w oko, James Potter dowala się do ciebie! - Te słowa wyrwały my się mimowolnie. - A on wcale nie jest... Wszyscy myślą... Wielki mi bohater... czempion quidditcha...
-Wiem, że James Potter jest zarozumiałym palantem – przerwała mu. - Nie musisz mi tego mówić. Ale Mulciber i Avery są po prostu źli. Oni są źli, Sev. Nie rozumiem, jak możesz się z nimi zdawać. ***
- Przepraszam. - powiedział, bo nie wiedział co innego może powiedzieć. Nie mógł obiecać, że przestanie się obracać w tym towarzystwie i nie mógł też jawnie potwierdzić czarnych charakterów swoich Ślizgońskich przyjaciół.
- Nie ja tu zasługuje na przeprosiny. - powiedziała Lily, wciąż dochodząc w duchu do siebie po tym, jak się okazało, że James mówił prawdę o nocnej misji ratunkowej. Postanowiła nie drążyć tematu. Ciekawość co prawda w dalszym ciągu ją zjadała, ale chciała się odciąć od tematu Huncwotów i nie kłócić dalej z Sevem, a żeby to osiągnąć musiała darować sobie dalsze pytania. Włączając zwykły u siebie tryb moralizowania Severusa ruszyła  nim w stronę Wielkiej Sali.  Uczniowie nadal się na nich patrzyli - nie przywykli do końca do ich przyjaźni pomimo upływu lat - ale Lily bardziej w tym momencie martwiła się coraz większą obojętnością i mniejszy wrażeniem jakie na Sevie robił jej wykład.




***


   Syriusz tego ranka zebrał się jeszcze szybciej niż to miał w zwyczaju i opuścił dormitorium bez słowa wyjaśnienia. Reszty chłopców ani to nie zastanowiło, ani nie zdziwiło – każdy Huncwot chodził czasami swoimi ścieżkami i nie musiał się z tego tłumaczyć. Oczywiście, ciekawość często prowokowała do pytań lub nawet ,,koleżeńskiego” szpiegowania, leżało to w końcu w ich Huncwockiej naturze. Ta druga okoliczność rzadko się zdarzała, bo tajemnic przyjaciele nie mieli przed sobą żadnych, a ponadto czasem , jak w tym przypadku – powód takiego zachowania był aż nadto wiadomy. Łapa zdawał sobie sprawę, że jego zamiary nie są tajemnicą – po pierwsze, domyślał się tego, a po drugie, które tak naprawdę powinno być pierwszym na odchodne James zawołał za nim – Pozdrów od nas Jules.
   Panicz Black zbiegając do Sali Wejściowej był zdeterminowany. Dzień wcześniej nie udało mu się spotkać z panną Justice w sposób naturalny i niewymuszony, więc dziś postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i do spotkania doprowadzić.  Zmierzając z całym strumieniem uczniów w stronę pysznego śniadania, dryblował między grupkami  w barwach Gryffindoru lub Ravenclawu. Nie było to trudne, bo o tej porze, która była dość wczesna nie było zbyt tłumnie na korytarzach. Mimo to, co najmniej 5 na 6 dziewczyn, które mijał spoglądały na niego uważnie, a na ich twarzach pojawiały się rumieńce lub uśmiechy.  Wiek nie miał tu znaczenia, Syriusz był przystojny, czarujący i nonszalancki, a był to zestaw, któremu nie można było się oprzeć w żadnej mierze. A kiedy już się go poznało nie było dużo lepiej się obronić przed jego urokiem, bo dochodziło poczucie humoru, inteligencja, odwaga. Były one tak porażające, że żadnej dziewczynie z tego wachlarza nie wystawała zbytnia pewność siebie, zarozumialstwo lub nie zawsze dojrzałe zachowanie. Poza tym Łapa nigdy nie dopuszczał do siebie wielbicielek na tyle blisko lub długo, by te wady dostrzegały. Nie było to żadne zagranie taktyczne, nudził się zwyczajnie obecnością tych samych twarzy w swoim otoczeniu i nie lubił zakładać sobie kajdanów, co w jego mniemaniu równało się stałemu związkowi. Właśnie taka filozofia życiowa sprawiła, że nie miał nigdy dziewczyny, a grono ludzi, którzy zaskarbili sobie jego stałą sympatię nie było rozległe. Oprócz Jamesa, Remusa i Petera od niedawna zaliczała się do niego również Jules. Dziewczyna po bliższym poznaniu okazała się być na tyle interesująca, zabawna i pełna pozytywnej energii, że Syriusz ją polubił. Polubił, a nawet uzależnił od niektórych jej szczerych i bezpośrednich zachowań. Kiedy dodać do tego typowe dla Blacka zaborcze podejście do swoich przyjaciół nie można było się dziwić, ze tak go uwierał fakt niespotkania się z Jules zaraz po jej wyjściu ze Skrzydła Szpitalnego.
   Teraz, czekając przy schodach, opierając się plecami o ścianę mógł obserwować wszystkie możliwe drogi do wejścia do Wielkiej Sali. Był pewny, że Jules jeszcze nie ma na śniadaniu, potrafiła efektywnie zarywać noce i przesiadywać prawie do świtu, ale poranne wstawanie nie było jej mocną stroną. Łapa tak stojąc szczególną uwagę poświęcał korytarzowi biegnącemu w kierunku wejścia do kuchni – o którym wiedzieć nie powinien, ale oczywiście wiedział. Zdawał sobie sprawę, że Pokój Wspólny Hufflepuffu znajduje się w tamtej części zamku, ale stojąc tam i czekając nagle doszło do niego, że nigdy tam jeszcze nie był. Myśl ta uderzyła go dosyć mocno i zanotował ją sobie w głowie, aby nie zapomnieć o tym powiedzieć Rogaczowi. W natłoku obowiązków nie zauważyli, że Pokój Wspólny Puchonów jest jedynym jeszcze przez nich nie zwiedzonym. Zarówno Krukonów, jak i Ślizgonów zdarzyło im się ,,odwiedzić”. Tych pierwszych jawnie po rozwiązaniu klucza-zagadki, a tych drugich pod osłoną pelerynki-niewidki i z małym, wybuchowym prezencikiem.
   Uśmiechając się do swoich wspomnień szybciej usłyszał niż zobaczył zbliżającą się pannę Justice, która od samego rana była rozgadana i roześmiana. Kiedy podążył za jej głosem zobaczył, że idzie tyłem i żywo coś opowiada towarzyszącemu jej… Dariusowi. Ech. Syriusz za nim nie przepadał. A tak naprawdę nawet nie za nim, ale za jego podejściem do Jules i Huncwotów, bo samego pana Patterna nie miał jeszcze nigdy okazji poznać. Nie ulegało jednak wątpliwości, że do poznania, a tym bardziej zakolegowania na pewno nie dojdzie, bo z miny jaką na widok Blacka zrobił Puchon jasno wynikało, że awersja jest w pełni odwzajemniona.
   Wyraz twarzy Dariusa, a konkretnie kwaśny grymas, choć na krótko za niej zagościł był na tyle wymowny, że Jules przerwała w pół słowa i odwróciła się w kierunku, w którym uparcie na ślepo zmierzała. Gdy zobaczyła Syriusza, który w tym czasie oderwał plecy od ściany i stanął im na drodze, uśmiechnęła się półgębkiem, rzuciła okiem na obu panów po czym zaśmiała się po nosem. Kiedy podeszli do Łapy, Darius powiedział pod nosem, że czeka na nią przy stole i dał jej ,,dyskretnie” do zrozumienia, żeby się pośpieszyła, bo jako pierwsze zajęcia mają dziś ONMS i muszą dojść jeszcze na błonia – czytaj: nie gadaj z nim zbyt długo. Kiedy panicz Pattern oddalił się z niezadowoloną miną, Jules powiedziała:
- Mimika Dariusa była tak łatwa do zainterpretowania, że nie patrząc za siebie mogłam krzyknąć od razu ,,Cześć Syriuszu”, ale bez krzyczenia powiem to teraz – cześć Syriuszu.
- Cześć, cześć. Rozumiem, że Darius ma dla mnie indywidualny zestaw, inny niż dla reszty Huncwotów, bo na nich też uśmiechem nie reaguje.
- Oczywiście. W końcu Ty jesteś wspaniały Syriusz Black, specjalnie dla Ciebie dodatkowo marszczy nos, jakby poczuł coś zepsutego. – powiedziała wachlując się ręką, jakby coś zaśmierdziało dla wzmocnienia efektu.
- Bardzo zabawne. To zapach niesamowitości, który drażni przeciętniaków.
- No proszę, a ja cały czas miałam złudną nadzieję, że zadzieranie nosa to coś z czym musisz się trochę rozruszać każdego dnia, a tu widzę - odruch naturalny od samego rana. – tym razem przyłożyła rękę do twarzy i zmartwiona pokręciła głową.
- Skoro nasz tradycyjny rytuał przekomarzania został odbębniony…
- A został? Ja się dopiero rozkręcam.
-… to powiedz mi – kontynuował z naciskiem nie zrażony jej docinkami – co masz na swoją obronę? – dokończył i stanął z rękami założonymi na piersi.
- Przypominasz mi teraz McGonagall. A mogę wiedzieć, skoro mam się bronić, jaka się moja wina?
- Wyszłaś wczoraj ze Skrzydła Szpitalnego…
- A powinnam była jeszcze tam zostać?
- Na brodę Merlina, jaka Ty jesteś niemożliwa. Już zapomniałem najwyraźniej jak się z Tobą ciężko rozmawia. – zażartował i popatrzył na nią niby karcąco, ale tak naprawdę z wielką sympatią. – Chodzi mi o to, że nam o tym nie powiedziałaś.
- Ahaa. Powiem Ci, że nie spodziewałam się takiego rodzaju pretensji. Jak mogłam zapomnieć, że należało mi się zameldować moim nowym, sławnym znajomym. O ja biedna, potworna, niewdzięczna…
- Za tych znajomych to zaraz oberwiesz.  Jesteś naszą przyjaciółką i wydawało mi się, że jesteśmy wystarczająco ważni, żeby być poinformowani o Twoim stanie zdrowia. Szczególnie w sytuacji kiedy zostałaś poszkodowana przez naszego zidiociałego kolegę z drużyny.
- Wy chyba z Jamesem faktycznie macie poczucie, że znajdujecie się w centrum wszechświata. To taka mała dygresja, za którą obrażać się nie macie prawa…
- I nie zamierzamy.
-… A jeśli chodzi o to, że się wczoraj nie pokazałam zdrowa, sprawna i poskładana to nie wynikało ze złośliwości. Wiesz sam dobrze, jak dni szybko lecą i czas przez palce przecieka kiedy masz co robić i jesteś nadpobudliwy. Akurat Ty powinieneś to doskonale rozumieć.
- Rozumiem. Rozumiem kto zadbał o to żebyś nie miała dla nas czasu. – powiedział i popatrzył wymownie w kierunku Wielkiej Sali.
- Czyli nasza rozmowa zatacza koło. Wracamy do Dariusa.
- Przyznaj, że gość nas nie lubi i stara się Ciebie od nas izolować. – powiedział i popatrzył na Jules intensywnie, czekając aż przyzna mu rację.
- Co mam Ci powiedzieć? To prawda. Jest o Was zazdrosny i uważa, że traktujecie mnie jak swoją zabawkę albo… Maskotkę! O, to jest właściwe słowo. – zawołała triumfalnie, podnosząc palec do góry. – I koniec tematu, nie będziemy go obgadywać.
- W porządku, tylko powiem Ci, że w kwestii zazdrości się nie wypowiadam, ale maskotką naszą jesteś jak najbardziej. Ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. – powiedział i oboje się zaśmiali.
- Skoro to ustaliliśmy powiedz mi jakie plany na sobotę ma paczka Huncwotów?
- Za Remusa wypowiadać się nie będę, nie wiem jak się będzie czuł po powrocie. Peter ma douczanie, które obowiązkowo mu zorganizowała Gonagall, a James i ja mamy trochę polatać i może skoczymy do Hogsmeade.
-Okej. – powiedziała Jules jakoś dziwnie bez entuzjazmu i z ociąganiem. – W takim razie…
-Aaaa! – ten okrzyk przerwał rozmowę Syriusza z Jules, a należał do nikogo innego jak Elinor, która potknęła się schodząc po schodach i upadła na jeden ze stopni.
   Zarówno Syriusz, jak i Jules zauważyli kątem oka Krukonkę, kiedy tylko pojawiła się na schodach – szła przez ich środek i starała się znajdować w centrum uwagi. Z resztą tak, jak zawsze. Zaalarmowani jej krzykiem mogli odwrócić się i zobaczyć jej pełen niesamowitej gracji upadek, co do którego nie można było mieć wątpliwości, że nie był przypadkowy. Syriusz był zbyt inteligentny, żeby nie domyślić się zagrania Elinor, ale dobre maniery i szarmanckość  nie pozwalały mu stać obojętnie. Podbiegł do brunetki i pomógł jej wstać.
- Ja już pójdę. Do zobaczenia Syriuszu. – powiedziała Jules  i odeszła znowu uśmiechając się półgębkiem. Wiedziała doskonale, że Elinor poluje na Łapę od długiego już czasu i skoro postanowiła teraz w tak ,,subtelny” sposób przeprowadzić atak, nie miała zamiaru przeszkadzać. Widziała spanikowane spojrzenie Syriusza, który najwyraźniej nie chciał miał ochoty zostawać  sam z Elinor. ,,Cóż, poradzi sobie, w końcu duży z niego chłopiec.’’ -  pomyślała Jules, trochę wrednie, ale przez sprawy związane z sobotą nie chciała dalej rozmawiać z Syriuszem…
   Ten natomiast kiwnął głową Elinor i już chciał odejść, ale wiadomo było, że już nie ma na to szans. A przynajmniej nie szybko.
- Ojej. Aua. Chyba tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. – uśmiechnęła się zalotnie. - Coś zrobiłam sobie w nogę.
- Jesteś tego pewna? – zapytał Syriusz obejmując ją, żeby dać dziewczynie oparcie. – Wyjątkowo przejmujesz się swoją fryzurą, jak na kogoś, kogo coś boli. – powiedział patrząc jak dziewczyna przeczesuje włosy palcami.
- Może niespecjalnie… - zaczęła się kręcić. – No okej. Nie boli. Ale za tą wyjątkową przyznasz inwencję, żeby zostać z Tobą sam na sam, możesz nagrodzić mnie rozmową, prawda? – mrugnęła i stanęła w pełni o własnych siłach, niechętnie wydostając się z uścisku ramion Syriusza. ,,Jak dobrze pójdzie będę w nich spędzać już niedługo sporo czasu.”
- Zdolności aktorskie pozostawiają wiele do życzenia, ale za determinację masz plusa. –zażartował Syriusz i zszedł ze schodów, a Elinor za nim. Już i tak zwracali na siebie uwagę wszystkich przechodzących,  nie musieli dodatkowo utrudniać ruchu na szkolnych korytarzach. – Jaką masz w takim razie do mnie sprawę?
- Chciałabym mieć miłe towarzystwo w sobotę podczas wyjścia do Hogsmeade i Ty jesteś najlepszym kandydatem.
- Najlepszym? Ale zapewne niejedynym. Niestety będziesz musiała uderzyć do następnej osoby na liście. Ja…
- Poczekaj. – przerwała mu dziewczyna. – Zanim ostatecznie powiesz ,,nie” pozwól, że coś dodam. – Syriusz zrobił zniecierpliwioną, ale pytającą minę. – Chciałam w tą sobotę uczcić swoje urodziny.
   Syriusz wybuchł śmiechem.
- To takie zabawne?
- Zabawne jest jaka jesteś uparta i kreatywna.
- Nie wymyśliłam sobie tego, że mam urodziny ze względu na Ciebie.
- Ale wymyśliłaś, że jest to świetny argument nakłaniający mnie do zgody.
- To jaka jest Twoja ostateczna decyzja? Co Ci szkodzi? Zgoda – przewróciła oczyma – powiem jeszcze i to – to nic zobowiązującego.
- To ostatnie jest zachęcające… No dobrze. Do zobaczenia w sobotę. Jubilatko. – powiedział to ostatnie słowo z przekąsem, ale Elinor te złośliwe docinki nie przeszkadzały. Osiągnęła cel.
- Do zobaczenia. – zarzuciła długimi włosami i odeszła pewnym krokiem, kołysząc biodrami.
   Black popatrzył za nią, ale nie tęsknym wzrokiem, którego ona by sobie życzyła. Zastanawiał się nad tym, co właśnie zrobił.  Nie, żeby nie uważał Elinor za atrakcyjną. Była faktycznie bardzo ładna, a w dodatku charakterna. Tylko wyczuwał, że oprócz tego Smoczego ognia pasującego do dziewczyny Huncwota, ma ona w sobie coś z trującego bluszczu, a on nie miał zamiaru zostać ,,uduszony”.
   A w momencie, w którym postanowił, że nie zostanie, na horyzoncie pojawili się Rogacz i Glizdogon i myśli dotyczącego czegokolwiek innego poza dobrą zabawą, poszły w odstawkę.


*** - fragment zaczerpnięty z książki J.K. Rowling ,,Harry Potter i Insygnia Śmierci"