sobota, 2 kwietnia 2016

9. Tchórz czy chojrak?

   Severus Snape nie chciał być tchórzem.
   Pracował nad sobą ciężko w tej materii, ale nie zawsze wychodził zwycięsko. Bolało go to strasznie. Nie cierpiał uczucia, którym zaczynał pałać do siebie chwilę po tym, jak chowając ogon pod siebie wycofywał się z groźnej sytuacji. Tym uczuciem był wstręt.
   Znał go od wczesnego dzieciństwa, kiedy pierwszy raz w czasie kłótni rodziców schował się pod łóżko. Zrobił to zamiast zejść na dół ze strychu przystosowanego na dziecięcy pokój w bardzo biednej wersji. Wtedy jako mały chłopiec mógł bez problemu zakończyć kłótnię rodziców, bo zarówno mamie, jak i tacie jego widok łagodził nerwy. Mimo to siedział bezczynnie. A kiedy po paru latach zdecydował się wreszcie na interwencję nie był już wystarczająco słodki, a w dodatku dawno ujawnił już w obecności ojca swoje magiczne zdolności. Skończyło się to więc w najgorszy możliwy sposób.
   Ojciec w szale uderzył syna tak mocno, że ten przewrócił się na ziemię, ściągając w trakcie prób złapania równowagi serwetę ze stołu. Matka Severusa patrząc na chłopca z resztkami kolacji we włosach, wstającego z trudem i trzymającego się za puchnący policzek, kierowana odruchem odepchnęła męża zaklęciem oszałamiającym. Co stało się dalej... Mały Snape nie zdążył się przekonać, bo gdy tylko stanął na nogi uciekł z domu. Przebiegł między zrujnowanymi domami, które zajmowały całą okolice i do których należał również jego domek, po czym przeskoczył rzeczkę w stałym dla siebie miejscu tak, aby znaleźć się w swojej ulubionej kryjówce na małym pokrytym krzewami wzgórzu. Tam właśnie pod ogromnym i starym drzewem spędzał długie godziny, w trakcie których oddawał się głównie dwóm zajęciom. Pierwszym z nich był (choć nigdy nikomu się do tego nie przyznał) płacz. Rzadko zdarzało się mu szlochać na głos, częściej dławił się łzami w ciszy wstrząsany tym, że nie stać go było na okazanie odwagi. Postanawiał wtedy raz po raz, że się zmieni, że nigdy nie będzie się bać, a już na pewno nie da po sobie poznać strachu.
   Drugie stałe jego zajęcie należało już do znacznie przyjemniejszych i dodawało otuchy. Ze swojego stałego miejsca widział bardzo dokładnie plac zabaw, leżący na rodzinnym osiedlu za rzeką, a na placu zabaw bawiące się siostry Evans. Starsza z nich kiedy tylko go widziała darzyła go nieprzychylnym wzrokiem i ostentacyjnie odwracała głowę. Za to młodsza, która zawsze chodziła radosna i uśmiechnięta wyraźnie zdawała się nie patrzeć na pochodzenie ani wygląd. Z miejsca budziła sympatię. A jej ruda czupryna z daleka rzucała się w oczy, przypominając pełne ciepła ognisko. Ułatwiało to obserwację, nawet w pochmurne i mgliste dni. Snape długo zbierał się żeby ją zaczepić, a kiedy w końcu zdobył się na odwagę szczęśliwie dostał świetny temat do rozpoczęcia rozmowy z Lily, a mianowicie ich magiczne zdolności.
   Od tamtej pory zostali przyjaciółmi. Severus czuł się przy niej, choć brzmiało to trochę dziwnie, o wiele odważniejszy. Wiązało się to między innymi z faktem, że kiedy wychodził z domu kwalifikował to do kategorii ,,Spotkanie z Lily", a nie ,,Ucieczka przed kłótnią rodziców". Było to bardzo pocieszające. I gdy stwierdził już (przynajmniej pozorne) całkowite uśpienie w sobie tchórza, nadszedł moment pójścia do Hogwartu, a tam poznanie Huncwotów rozpoczęło kolejny rozdział w historii o chowaniu ogona pod siebie.
   Nie był pewny co tak naprawdę go paraliżowało kiedy Potter i Black uskuteczniali ataki na niego. Niby zawsze się bronił, ale ogółem wiedział, że stać go było na więcej. Nie twierdził, że jego zdolności magiczne były wystarczające, aby pokonać dwóch najzdolniejszych uczniów w szkole... Ale na pewno opór mógł być bardziej czynny. Severusa blokował ich widok, ich pewność siebie, ich popularność, którą zdobyli praktycznie pierwszego dnia szkoły. To wszystko w połączeniu z jego brakiem doświadczenia w stawianiu czoła jakimkolwiek atakom sprawiło, że jego wizerunek huncwockiego popychadła szybko się utarł. Szczęśliwie znalazł sposób na uczynienie tych żałosnych scen z jego udziałem znacznie rzadszymi. Nie było to rozwiązanie. z którego był dumny, ale należało do skutecznych, a w dodatku przyjemnych.
    Towarzystwo Lily. Ono było odpowiedzią na jego złe samopoczucie i świetną ochroną przed Potterem. Był co prawda moment kiedy pacan uważał, że zaimponuje rudowłosej ,,pokazami siły", ale szybko zdał sobie sprawę, jak głupi był to pomysł. Panna Evans nie tolerowała ataków na swoich przyjaciół. Właśnie... I kwestia, o której Severus nie chciał myśleć znowu wypłynęła. Mary McDonald.
   Ślizgon od soboty wspinał się na szczyty swojej kreatywności i ostrożności unikając całego gryfońskiego towarzystwa, w skład którego wchodziła również jego ruda przyjaciółka. Śniadania jadał bardzo wcześnie rano, a potem nie wychodził z Pokoju Wspólnego. Nie zamierzał poruszać tematu ,,wypadku" Mary dopóki nie było to całkowicie konieczne. Teraz szedł właśnie na zajęcia z głową wlepioną w swoje stopy i w towarzystwie całej swojej paczki. Było to tchórzostwo rozdział następny, ale wiedział kogo spotka czekającego przed salą Transmutacji i nie był jeszcze gotów do tej konfrontacji.
   Jego przewidywania oczywiście się spełniły. Lily Evans niby czytała podręcznik, ale po tupiącej niecierpliwie nodze łatwo można było poznać, że jej myśli są daleko od jego treści oraz daleko od tematu rozmowy swoich koleżanek. Gdy usłyszała kroki podniosła głowę, a na jej twarzy był widać kolejno prawie całą paletę emocji: zadowolenie, że jej oczekiwanie nareszcie dobiegło końca, szok, gdy przesunęła wzrokiem po asystujących mu osobach i wreszcie złość, która prawie zmieniła kolor jej twarzy na taki, który o wiele bardziej pasował odcieniem do jej włosów. Zatrzasnęła zamaszyście trzymaną w rękach książkę i spojrzała Severusowi w oczy. swoje zamieniając w pełne niechęci szparki. Snape wytrzymał jej spojrzenie, ale ustawił się ze swoją grupką z dala od reszty klasy i tak czekał na nadejście profesor McGonagall. Długo czekać nie musieli, wicedyrektor zawsze zaczynała lekcje punktualnie i wpuszczała uczniów do klasy te pół minuty wcześniej, żeby z wybiciem początku zajęć wszyscy siedzieli, zwarci i gotowi, by chłonąć wiedzę.
   Kiedy wszyscy już zajęli miejsca, drzwi się zamknęły, a profesor McGonagall przystąpiła do sprawdzania obecności. I choć wszyscy wyraźnie odczuli brak pewnych delikwentów i spowodowany tym brakiem spokój i ciszę, wszyscy poruszyli się z ciekawości, gdy nauczycielka przeczytała:
- Black Syriusz. - i nikt jej nie odpowiedział.
- Czy ktoś wie gdzie jest panicz Black, a także panicz Lupin, panicz Pettigrew i panicz Potter. - zapytała profesor, uprzednio rozejrzawszy się po klasie, by upewnić się czy brak odpowiedzi nie jest przypadkiem spowodowany typową dla wyżej wspomnianych nieuwagą na lekcjach. Gdyby chodziło o kogoś innego nie dochodziłaby powodów nieobecności, ale cóż - Huncwoci wypracowali u nauczycieli indywidualny algorytm postępowania. Szczęśliwie nie musiała go tym razem wprowadzać w życie, bo dosłownie paręnaście sekund po zadaniu pytania, drzwi do sali otworzyły się, a przez nie jak burza wtargnęli Huncwoci.
- Dzień dobry, pani profesor. - zawołali wszyscy czterej jeden przez drugiego, po czym do dalszych tłumaczeń przystąpili przywódcy paczki:
- Przepraszamy za spóźnienie, bo wiemy, że nawet te drobne są niedopuszczalne. - powiedział James.
- Byliśmy w Skrzydle Szpitalnym i zajęło nam to te 15 sekund dłużej niż mieliśmy w swoich perfekcyjnych planach. - dodał Syriusz.
   Obaj mówili roztaczając typowy dla siebie czar, a w trakcie tłumaczeń wszyscy czterej zdążyli zająć swoje miejsca, którymi były dwie ostatnie ławki w środkowym rzędzie.
- Rozumiem. - powiedziała McGonagall, tym razem postanawiając nie wyciągać żadnych konsekwencji, zwłaszcza, że spóźnienie było wyjątkowo dobrze wytłumaczone. - Powiedzcie zatem mi i całej klasie, jak się czuje nasza Mary.
   Chłopcy wymienili szybkie spojrzenia.
- Tak się składa, że jak przyszliśmy spała, spała w trakcie całego naszego pobytu i spała jak wychodziliśmy. - powiedział płynnie James.
- A co powiedziała pani Pomfrey?
- Najgorsze już za nią i do końca tygodnia powinna opuścić Szpital. - tym razem wtrącił się Remus.
- Całe szczęście. - powiedziała opiekunka Gryffindoru i dodała, bo czuła, że tak powinna - Cieszę się, że okazaliście tak wyjątkową troskę koleżeńską.
- Akurat. Im o tą Puchonkę chodziło, a Mary przy okazji trochę uwagi otrzymała. - wybąkał jeden ze Ślizgonów pod nosem, ale tak, że wszyscy słyszeli.
- A Ty co się taki troskliwy zrobiłeś? Sumienie ruszyło? Tylko Ciebie, czy może Was wszystkich? - zapytał Łapa, a spojrzenie jego stalowych oczu skierowane w stronę uczniów z domu węża mogło w tym momencie zamieniać w kamień.
- Nie wiem o czym mówisz. - odpowiedział Astor Gretings, siedzący w ławce z Severusem.
- O tym, to porozmawiamy po lekcji. - powiedział Rogacz tonem wyraźnie świadczącym o groźbie.
- Panie Potter - wtrąciła się profesor McGonagall przerywając tą dyskusję. - Zapraszam do mnie, przypomni nam pan temat ostatniej lekcji.
   Huncwoci uśmiechnęli się. Wszyscy uczniowie siedzący w klasie doskonale wiedzieli, że to żadna kara dla wspaniałego Jamesa Pottera i choć nauczycielka starała się ze wszystkich sił tego nie okazywać, wiedzieli również, że w kwestii ataku na Mary stoi po jego stronie i tylko ze względów pedagogicznych zakończyła ten temat.
   Severus patrzył jak Rogacz bez zająknięcia odpowiada na wszystkie pytania McGonagall i choć niby uśmiechał się do Astora kiedy ten dogryzł Gryfonom spodziewał się, że odwet w kwestii panny McDonald niedługo nastąpi, a jego odwlekanie w czasie miało związek tylko i wyłącznie z rozłożeniem uwagi huncwockiej między nią, a tą ulubioną Puchonkę Pottera, Blacka, Lupina i Pettigrew. Snape uważał, że Astor ma rację - tak naprawdę to pewnie ją poszli odwiedzić i dlatego tak  się zmieszali kiedy McGonagall zapytała o Mary. Zmieszał ich pewnie również fakt, że do tej pory nie odpłacili się Śłizgonom tak, jak tylko oni potrafili i teraz raczej nie będą zwlekać z zemstą. Co prawda ich głównym celem powinien być Mucliber, który szczęśliwie dla siebie był rok starszy i nie kłuł w oczy Huncwotów na lekcjach, ale nie było tajemnicą, kto należy do paczki, do której należy sam Mucliber, a wśród tych osób byli prawie wszyscy Ślizgoni z piątej klasy, w tym Severus. Mogli w sumie wszyscy razem zmierzyć się z tą fantastyczną paczką Gryfonów, mieli przewagę liczebną i mieli szansę żeby wygrać bitwę. Ale nie. A dlaczego? Bo, jak twierdzili, takie bójki były poniżej ich godności. Według Severusa sprawa wyglądała znacznie prościej. Po prostu - tchórzyli.
   Lekcja minęła bardzo szybko. Wszyscy zaczęli się błyskawicznie zbierać, w tym także Severus i jego kompania. Snape wrzucając rzeczy do torby, zezował na tył sali i patrzył na nielubianych przez siebie Gryfonów. Chyba stwierdzili, że atak zaraz po lekcji byłby zbyt oczywisty i chcieli zrobić coś bardziej efektywnego, bo nawet na nich nie spojrzeli wyraźnie pochłonięci rozmową. Po minie Blacka wywnioskował, że jest czymś zirytowany i trochę zmartwiony. A Remus... On nie wyglądał zbyt zdrowo.
   Severus powiedział o swoich obserwacjach i wnioskach tylko Lily i nie spotkały się one z przychylną reakcją, ale on wiedział swoje. Spodziewał się na czym polega ,,chorowanie" Lupina, a zdolności dedukcyjnie miał zawsze całkiem niezłe. Teraz zbliżał się moment w miesiącu, w którym po raz kolejny miał szansę sprawdzić swoje podejrzenia, tylko w dalszym ciągu nie wiedział jak.
   Prowadząc te gorączkowe rozmyślania odruchowo wgapiał się w Huncwotów, a jego spojrzenie zauważył Syriusz, który zamykał pochód wychodzących z klasy transmutacji Huncwotów. Severus wytrzymał kontakt wzrokowy z Blackiem, który zanim go zerwał uśmiechnął się wrednie półgębkiem. Nie wróżyło to dla Severusa zbyt dobrze. Wychodząc z Astorem na korytarz zdążył zarejestrować burzę rudych włosów znikających na schodach. Ulżyło mu. Zwłaszcza, że jego stali oprawcy nie zważając na nikogo ruszyli szybkim krokiem w kierunku końca korytarza. Miał więc przerwę dla siebie i mógł ją spędzić w spokoju i najważniejsze - w samotności. Podzielał poglądy swojego towarzystwa, ale fakt faktem był taki, że potrafiło być męczące. Wymigał się zdawkowo i skręcił w boczny korytarz obierając w ten sposób ten sam kierunek co Huncwoci, ale inną drogę. Kiedy upewnił się, że nikt go nie obserwuje wszedł w jedno z tajnych przejść, którego nazwa była całkowicie bez sensu, bo znali je dosłownie wszyscy i wyciągnął swój podręcznik do eliksirów. Uwielbiał notować w nim swoje obserwacje i autorskie sposoby na ważenie mikstur. Ostatnio nawet udało mu się wymyślić zaklęcie, co uszczęśliwiło go niemal tak, jak spotkanie z Lily.
   Wypełniony dumą na to wspomnienie już miał usiąść na podłodze i zagłębić w swoich notatkach, kiedy oddech, który poczuł na swoich plecach go powstrzymał.
- Jak się masz Smarkerusie? - zapytał pogardliwie Łapa.
   Severus się odwrócił i stanął twarzą w twarz z Idolem wszystkich czarownic w Hogwarcie, który patrzył na niego spod zmrużonych powiek.
- Czego chcesz? - zapytał Snape nie odsuwając się ani na krok, przez co dystans między nimi w dalszym ciągu wynosił tyle, co szerokość dwóch rąk.
- Jak walecznie. Brawo. Szkoda tylko, że nie ma kto docenić tej Twojej odwagi.
- Brakiem widowni to raczej Ty się powinieneś martwić. - Severus odpyskował, a Syriusz tylko prychnął pod nosem.
- Powiem Ci ta... - zaczął Syriusz i zaraz zaczął się śmiać w swój szczekliwy sposób, bo kiedy wyciągał rękę z kieszeni, Severus odruchowo cofnął się o krok. - Spokojnie. Chciałem tylko położyć swoją groźną rękę na Twoim ramieniu, ale nie będę więcej próbował. Jeszcze być zemdlał z wrażenia. - kpił z niego, a Snape choć miał ochotę zapaść się pod ziemię, nie odwrócił nawet wzroku. - Zacznijmy jeszcze raz: widziałem, że w dalszym ciągu sprawa Remusa tak Cię fascynuje, że oddychać zapominasz. Mam więc dla Ciebie propozycję. - Severus aż zmarszczył brwi, ale Syriusz kontynuował z typową dla siebie pewnością. - Dziś wieczorem po tym, jak księżyc już zaświeci wysoko na niebie, podejdź do Wierzby Bijącej i jakimś dużym konarem szturchnij duży, wystający sęk przy jej korzeniach. Wierzba znieruchomieje, a Tobie otworzy się przejście do rozwiązania naszej tajemnicy. O ile - podszedł tak blisko, że gdyby któryś z nich kichnął to zderzyliby się głowami - masz na to wystarczająco odwagi. - i po rzuceniu tego wyzwania, odwrócił się na pięcie i zniknął na gobelinem zasłaniającym wejście do korytarza.
   A Severus wstrząśnięty tym, co usłyszał i zastanawiając się czy to, aby nie jest jakiś podstęp stal tak w bezruchu jeszcze chwilę, aż w końcu kazał zastanowić się nad ostatnimi słowami Syriusza:
,,O ile masz na to wystarczająco odwagi."