czwartek, 22 lutego 2018

29. Pryzmaty

Zaczął się normalny dzień w normalnej szkole. Oczywiście normalność w pierwszym w drugim przypadku było wyjątkowo dużym nadużyciem. Echo wybuchu w lochach dalej rozbrzmiewało po korytarzach, a w ścianach jeszcze nie do końca wycichły wibracje. Jego głównym źródłem był teraz gabinet dyrektora, który musiał odtajać po długiej burzy wywołanej przez rodziców ,,niewinnych ofiar prowokacji". Tak, rodzice Ślizgonów mieli niezwykły talent do postrzegania rzeczywistości pod szczególnie wykręconymi kątami.
Prym wiedli w tej kwestii oczywiście państwo Black, zarówno jeśli chodziło o bronienie syna, jak i reprezentowanie w zakrzykiwaniu dyrektora pozostałych gości przybyłych do szkoły. Biedny profesor Dumbledore miał po tej nocy ogromny ból głowy i średnie poczucie satysfakcji. Wynikało to z istniejących na świecie i nie będących do przeskoczenia pewnych zasad, narzuconych hierarchii i zobowiązań. W każdym razie, choć wynik porozumienia mógł być dla dyrektora nie do końca satysfakcjonujący, to nie mógł sobie zarzucić tego, że nie bronił tych, których sumienie kazało mu bronić, czyli oczywiście Gryfonów. Robił to w niektórych momentach, gdy pani Black grała już prawdziwe koncerty na jego nerwach, w sposób nieprzystający jego powadze. Wtedy odpowiednio szybko i dyskretnie profesor McGonagall upominała przyjaciela, mimo iż jej cierpliwość również była wystawiana na wielką próbę. Miała jednak sposób na uspokojenie się, nieświadomie taki sam, jak profesor Dumbledore.
Dyrektor i wicedyrektor Hogwartu w chwilach bliskich wrzenia przypominali sobie scenę, która miała miejsce, gdy ta irytująca delegacja przybyła do szkoły. Dwie charakterne, dzielne, wygadane dziewczyny, które w inteligentny sposób broniły prawdziwych i , nie było co bać się tego określenia - właściwych wartości. Tak, ten obraz potrafił zalać miodem gotujący się wulkan.
Istniało wysokie prawdopodobieństwo, że szkole będzie grozić jeszcze jedna erupcja, gdy na jaw wyjdzie wynik rozmów prowadzonych przez pół nocy w gabinecie dyrektora. Można by wyjść z założenia, że poruszone zostaną kwestie tylko zbrodni i kary uczniów, ale w obecnych czasach nawet coś tak ,,błahego” jak międzydomowe porachunki i dowcipy rzucało cień obecnej sytuacji społeczno-politycznej. Nie chodziło już tylko kto ma rację na gruncie szkolnym, w grę wchodziły też ogólnie wyznawane zasady, poglądy według, których się żyło i – niestety – wpływy lub ich brak, które wynikały z pozycji obejmowanej w tej pajęczynie dziwnych połączeń. Innymi słowy, usunięcie ze szkoły ucznia uprawiającego czarną magię ( a raczej ,, próbującego swoich umiejętności w różnych dziedzinach celem ich udoskonalenia”, jak nazwała to pani Black ), który miał wpływową rodzinę stojącą po stronie, która może nie tyle była tą właściwą i silniejszą, ale na pewno straszniejszą było praktycznie niemożliwe. Oczywiście straszność nie stanowiła problemu dla profesora Dumbledore’a, dla niego wręcz w nie istniała. Straszność, nie zagrożenie, bo była to znaczna różnica. Jednak Minister Magii, do którego w obronie swoich dzieci byli gotowi uderzyć rodzice, widział w nich przedstawicieli tej grupy czarodziei, która w jego mniemaniu mogła kiedyś przejąć rządy, a nie widząc w nim sojusznika – pozbawiłaby go stołka.
Ten świat niestety nie był idealny i to był tego dowód. Nie liczyło się to co słuszne, ale to, co bardziej korzystne i nie wybierało się między dobrem a złem, ale dobrem i łatwością oraz wygodą.
Do takich konkluzji doprowadziło dyrektora spotkanie z Państwem Black i spółką. Jednak byli tacy, którzy analizowali to od zupełnie innej strony, pod dość prozaicznym i zabawnym kątem.




- Willow, oddychaj. – powiedziała Lily zbierając swoje rzeczy do torby i patrząc na przyjaciółkę, która siedziała na kufrze z podwiniętymi nogami, obejmując je ramionami. Panna Evans, która nie należała do plotkar, ale czuła potrzebę i jakiś obowiązek podzielenia się zajściem z poprzedniego wieczoru z panną Penn, poczekała, aż reszta współlokatorek wyjdzie na śniadanie i rozpoczęła opowieść o spotkaniu z państwem Black.
- Naprawdę tak powiedziała? Czy sparafrazowałaś jej słowa? – Willow niemal wyszeptała to pytanie, bo głos jej ochrypł z emocji.
- Powtórzyłam Ci kropka w kropkę to, o powiedziała. Uwierz mi, że głęboko zaryła mi się w pamięć swoim zachowaniem i głoszonymi tezami.
-Niewiarygodne. Rozumiem, znaczy może nie rozumiem, ale mniej się dziwię, kiedy z podobnym zachowaniem wyskakują Ślizgoni, ale dorośli ludzie… - panna Penn, słodka i niewinna była wyraźnie w szoku.
- Kochana, Ci Ślizgoni to dzieci tych dorosłych, o których mówimy i właśnie od nich biorą swoją filozofię życiową.
- W sumie masz rację. Ale w dalszym ciągu trudno mi sobie wyobrazić, że tak do Ciebie powiedzieli… Znaczy, musiało Ci być przykro. – Willow popatrzyła na przyjaciółkę w sposób mający dodawać otuchy.
- Bardziej byłam zdziwiona. Zakładałam, że dojrzałość w przypadku Ślizgonów objawia się tym, że z wiekiem zachowują dla siebie to, co myślą i nabierają na tyle ogłady by tylko patrzeć na mnie z pogardą. Cóż, wczorajszy wieczór to zweryfikował. – Lily była już gotowa do wyjścia. Willow widząc to, podniosła z ziemi swoją torbę i niemrawo ruszyła do drzwi. Panna Evans zaczęła się zastanawiać czy dobrze zrobiła opowiadając swojej wrażliwej przyjaciółce o tym burzliwym spotkaniu. Zdecydowała się na rozładowanie atmosfery w sposób, który był w przypadku Willow zawsze niezawodny.
- Już się tak nie martw. Nawet jeśli przez poglądy przyszłej teściowej się z nią nie dogadasz, to nie będziesz pierwszą w historii kobietą, która ma na pieńku z mamą ukochanego. – powiedziała Lily uśmiechając się chytrze półgębkiem.
            Willow oblała się rumieńcem, kiedy zdała sobie sprawę, że Lily nawiązuje do Syriusza, ale wybieg Rudej zakończył się sukcesem, bo oprócz tego panna Penn się uśmiechnęła.
- Nie uważasz, że to dość porażające, jak bardzo Syriusz różni się poglądami i praktycznie wszystkim od swojej rodziny? Znaczy to było wiadome już od momentu, w którym trafił do Gryffindoru, ale teraz na tle wczorajszych wydarzeń jest jeszcze bardziej uderzające.
- No nie wiem, czy tak wszystkim wszystkim. Dostrzegłam podobne zadufanie oraz butę… - zaczęła mówić Lily, ale bardziej z przekory niż przekonania. Urwała jednak widząc minę Willow, dla której od dziś porównanie do pani Black miałoby jedną z największych obelg. – Spokojnie Willow. Powiem Ci tak szczerze, choć niechętnie, że trochę inaczej i bardziej wyrozumiale będę chyba od dziś patrzeć na Syriusza…
- Ej! Dlaczego? – rozległo się oburzonym męskim głosem.
            Dziewczyny zdążyły zejść po schodach do Pokoju Wspólnego, a tam traf chciał, że wpadły akurat na idących na śniadanie Huncwotów. Jeden z ich przywódców był wyraźnie oburzony tym, co usłyszał z ust panny Evans. I nietrudno było sobie wyobrazić który.
- Mogę wiedzieć, jak Łapa zdołał tak zyskać w Twoich oczach Evans? – zapytał James stając tak, aby uniemożliwić dziewczynom minięcie ich, po uprzednim rzuceniu jakiejś wymijającej odpowiedzi.
- Dzień dobry James. – powiedziała Lily zamiast odpowiedzieć na pytanie. – Dzień dobry chłopcy.
- No Rogaczu, widzę postęp, dostałeś prywatne ,,dzień dobry”. – zażartował sobie Syriusz i skinął dziewczynom głową z uśmiechem. Willow odpowiedziała braci Huncwockiej spokojnym, ale już mniej speszonym ,,Cześć”. Nabrała nawet na tyle pewności siebie, po ostatniej współpracy z chłopakami, że spojrzała na Syriusza nie tylko z sympatią, ale też dozą współczucia. Chłopak, mimo iż przebierał delikatnie, lecz zauważalnie z nogi na nogę z niecierpliwości, zmysł obserwacji miał nadal wyostrzony i zauważył tą dodatkową nutkę w oczach panny Penn. Nie zdążył jednak zapytać o powód jej pojawienia, bo odpowiedź nijako przyszła sama.
- Bardzo mnie ta zmiana cieszy, ale chciałbym też poznać genezę zmiany dotyczącej Twojej osoby, Łapo. Większa wyrozumiałość? Dobrze usłyszałem?
- Zasługue na nią ktoś, kto ma takich rodziców. – powiedziała niespodziewanie Willow. Chłopcy spojrzeli na nią trochę zdziwieni.
- Mam mieć trudniej w życiu, a konkretnie w kontaktach z innymi, bo moi rodzice są naprawdę super w porządku? – zapytał James.
- Mi się raczej nasuwa pytanie, skąd to nagłe zainteresowanie państwem Black? – wtrącił się Remus.
- Miałam wczoraj, bez obrazy Syriuszu, ale wątpliwą przyjemność ich poznać. – powiedziała Lily, zakładając ręce na piersi. Nie był to jednak wyraz waleczności. Przynajmniej nie tym razem. Miało to bardziej zamaskować fakt, że panna Evans czuje się trochę nieswojo. Co innego rozmawiać z Willow, a co innego wyrażać się nieprzychylnie o Panu i Pani Black w obecności Syriusza. Znała go już dosyć długo i wiedziała, jakie on sam ma do nich podejście, jednak wychowanie nie pozwalało jej na to, by czuć się całkowicie komfortowo w zaistniałej sytuacji. Na szczęście panicz Black szybko uspokoił jej sumienie, mówiąc:
- Jesteś nazbyt łaskawa. Nie zdziwiłbym się, gdybyś zażądała odszkodowania po trwałych urazach psychicznych, których nabawiłaś się po tym spotkaniu. – Łapa miał luźny stosunek do sprawy. – Ale chciałbym zapytać, kiedy widziałaś pana i panią B. i w jakich okolicznościach?
- Wczoraj wieczorem. Miałam ich przywitać po przyjeździe do szkoły.
- A widziałaś może przy tej okazji Jules? – Remus zadał przytomnie pytanie, które nasunęło się już wszystkim Huncwotom.
- Tak. – powiedziała powoli Lily i mimowolnie się uśmiechnęła. – Można powiedzieć, że zwarłyśmy szyki w ,,rozmowie” z Twoimi rodzicami, Syriuszu.
- WOW – powiedzieli jednocześnie James i Syriusz.
- To musiało być prawdziwe starcie gigantów. – zawyrokował Łapa.
- Szkoda, że mnie to ominęło. – westchnął Rogacz. – Rodzice Syriusza wyszli z tej dyskusji bez wyraźnych obrażeń? – dodał żartem, znając doskonale charakterki panny Evans i panny Justice.
- Oni tak, ale nie wiadomo, co spotkałoby dziewczyny, gdyby nie profesor Dumbledore. – rzuciła szybko Willow, chcąc odwrócić uwagę chłopaków. Nie znała dobrze Jules Justice, ale znała podejście chłopców do jej osoby i czuła w związku z tym delikatną zazdrość. W dodatku to uczucie zostało spotęgowane, gdy Lily stwierdziła, że Puchonka wydaje się być naprawę ciekawą osobą i że na swój sposób ją polubiła. Na tyle, na ile można polubić kogoś, kogo dobrze się nie zna, ale z kim stoi się po tej samej stronie jakiegoś konfliktu.
- Co masz na myśli? – Łapa już się cały zjeżył.
- Nieważne. Nie ma co mówić o czymś, co nie miało ostatecznie miejsca. A teraz jeśli pozwolicie chciałybyśmy pójść już na śniadanie. – odrzekła Evans, czując swego rodzaju dyskomfort, że już zbyt długo spoufala się z Huncwotami. Bardziej wyrozumiała miała być co najwyżej czasami tylko dla Syriusza, a ogólnie po wczorajszym kłamstwie Jamesa i Remusa… Cóż, była zbrodnia, musi być kara.
- Nie mamy zamiaru pięknych pań powstrzymywać. Co więcej, chcemy im towarzyszyć. – powiedział Potter.
            Lily już miała rzucić tekstem pt.: ,, To chcemy dwóch zupełnie innych rzeczy.”, ale spojrzała na Willow i złapała z nią przez sekundę kontakt wzrokowy. Okej, niech będzie. Dla niej może się poświecić. Ugryzła się w język i ruszyła do wyjścia z Pokoju Wspólnego. Reszta poszła w jej ślady.
- Lily mówiła bardziej szczegółowo o ,,rozmowie” z moimi rodzicami? – zapytał Łapa, a pytanie skierował do całej w skowronkach Willow.
- Tak, ale wolałabym tego nie cytować. – zrobiła przepraszającą minę, delikatnie i mimowolnie marszcząc nos i dając w ten sposób do zrozumienia, że jest to coś niesmacznego.
- W porządku. – Syriusz uśmiechnął się do niej, po czym dodał. – A co mówiła o udziale Jules? Bo z tego co słyszałem od niej samej, to chyba się z moją matką nie pokochały.
            Ta zmiana tematu nie odpowiadała za bardzo pannie Penn, ale nie miała zamiar odpowiedzieć na pytanie. Tylko, że nie zdążyła tego zamiaru zrealizować, bo po portretem Grubej Damy czekała na nich ogromna niespodzianka.
- Corinne? – zapytał zdziwiony Remus, widząc jedną z sióstr Durete stojącą sztywno przy balustradzie schodów. Jego zdziwienie stało się jeszcze większe, gdy zobaczył, że spokojna i kamienna twarz Corinne ma na sobie wyraźne ślady po płynących całkiem niedawno łzach.
- Potrzebuję Cię Remusie. – powiedziała Krukonka, co było prawdopodobnie jej najbardziej wymagających wyznaniem w życiu. Potem natomiast spojrzała na Syriusza. – A Elinor potrzebuje Ciebie.
            Syriusz, który dopiero teraz wyszedł z osłupienia, momentalnie się zagotował.
- Chyba sobie kpisz? – powiedział, kompletnie przy nie zważając na stan Corinne. – Wiesz, gdzie mam to czego chce albo potrzebuje Elinor?
- Wiem. Uwierz mi, że wiem. Ale skoro uważasz się za bohatera pozytywnego w tej bajce, pomożesz mi i tym samym jej. – panna Durete powiedziała to tak pewnie, że Syriusz zamiast przejść do ataku, na chwilę się zawahał.
- Co się stało? – zapytał Lunatyk i podszedł do dziewczyny, biorąc ją niepewnie za rękę. Lily i Willow widząc to, wymieniły szybkie spojrzenia pełne czegoś na kształt zdziwienia, zmieszanego z ciekawością.
            Corinne odwzajemniła uścisk dłoni Lupina, ale patrzyła dalej prosto w oczy Syriuszowi. On widział w niej kogoś na kształt krewnej zdradzieckiej żmii. Nie chciał mieć nic do czynienia ani z nią, ani z jej toksyczną siostrą. Wtedy jednak stało się coś, co znacznie przewartościowało sympatie i antypatie. Już drugi raz dzisiaj na podejście do dziecka mieli wpłynąć jego rodzice.
- Nasi rodzice nie żyją. – powiedziała Corinne. Wyznała to ot tak, a w tym czasie inni uczniowie mijali ich nieświadomi tragedii, będącej udziałem kolejnej rodziny. Wszyscy zamilkli na dłuższą i wymowną chwilę. Dali tym samym szansę Corinne dodać coś, ale ona tym wyznaniem chyba już wystarczająco się zbliżyła się do granic swojej wytrzymałości i wyraźnie wyczerpała. Twarz wydawała jej się zapadać od wysiłku, który kosztowało ją trzymanie się w ryzach. Remus nie wiedział czy objąć dziewczynę, czy wręcz przeciwnie, aby nie spowodować pęknięcia tamy, za którą już czaiła się następna porcja łez. Panicz Black jednak szczęśliwie uwolnił go od dylematu, odzywając się, już znacznie łagodniejszym tonem.
- Bardzo mi przykro. Ale jak ja mogę pomóc?
- Elinor się załamała, ale w bardziej… ognisty sposób. I teraz nie wiem gdzie jest. Boję się, że może zrobić coś głupiego. – powiedziała Corinne i oparła się na Lunatyku. Była wyczerpana. Wyczerpana z rozpaczy i gdyby nie to, pewnie sama poszłaby szukać siostry, która faktycznie potrafiła robić głupoty, o czym Syriusz doskonale już wiedział. Nie miał zamiaru robić w tej kwestii żadnego rozrachunku, wiedział co należy zrobić.
- Znajdziemy ją. A Ty Lunatyku zajmiesz się Corinne? – Łapa zwrócił się do przyjaciela, który mocniej przytrzymał Krukonkę, której wyraźnie ulżyło po słowach Blacka i w związku z tym pozwoliła sobie jeszcze bardziej opaść z sił. Lupin skinął głową przyjaciołom i powoli skierował się do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Podziały, również te na domy w obecnej sytuacji całkowicie szły na bok i nie miały żadnego znaczenia.
- Pomóc Wam? – zapytała Lily.
- Nie, idźcie na śniadanie, poradzimy sobie. – powiedział James. W końcu nie mogli sobie pozwolić na używanie Mapy w obecności panny Evans i panny Penn.- A Ty Peter, lepiej idź z nimi i przynieść coś ze śniadania Remusowi i Corinne. Ona nie powinna zostawać teraz sama, a mogą czegoś potrzebować, więc Twoim zadaniem będzie służyć im za pomoc, jasne?
            Peter energicznie zasalutował i ruszył schodami w dół, nie czekając na dziewczyny. One natomiast tylko skinęły głowami i bez słowa odeszły. Wydawało się, że wzięły sobie na barki ciężar tej smutnej wiadomości, bo obie stawiały kroki ciężej i były wyraźnie bardziej ponure. Cóż, ten dzień miał mieć jeszcze sporo więcej niespodziewanych zwrotów o różnym zabarwieniu. Teraz jednak należało się skupić na nowej misji. Po znalezieniu bardziej zacisznego miejsca, chłopcy użyli Mapy, co przyniosło niemal natychmiastowy efekt.
- Jest nad jeziorem. – powiedział Rogacz.
- Nie ma na co czekać. – powiedział Syriusz. Co prawda mieli tylko ją znaleźć, ale Łapa miał przeczucie, że powinni także jak najszybciej zobaczyć się z Elinor. Po chwili razem z Jamesem wybiegli na błonia.
            Gdy byli już blisko jeziora i zobaczyli Elinor, krew zmroziła im się w żyłach.
            Dziewczyna stała po kolana w lodowatej wodzie jeziora. Nie miała na sobie nawet płaszcza czy szalika. Patrzyła w dal, a ręku trzymała fiolkę. To ta fiolka wzbudziła w Huncwotach największy niepokój. Nie było czasu ani sensu się naradzać, bo i co mogliby uradzić? Trzeba było iść na żywioł.
- Elinor. – zawołał Łapa podchodząc na brzeg jeziora i znajdując się w ten sposób jakieś pięć metrów od dziewczyny. Ona nawet nie drgnęła. Odwróciła się i spojrzała na Łapę oczami, które były wyrazem cierpienia i smutku. Black nie pozwolił by zbiło go to z tropu. – Elinor, proszę Cię wyjdź z wody. – patrzyła na niego dalej, ale nie reagowała, więc próbował dalej. – Wiem co się stało, Corinne…
- Nic nie wiesz!!! – wydarła się tak nagle, że aż podskoczył. – To moja wina… Moja… - uniosła rękę z fiolką na wysokość piersi.
- Dobrze, nie wiem, ale może dałabyś mi szansę się dowiedzieć. Proszę wyjdź z wody. – powiedział łagodnie i podszedł tych kilka kroków.
- Nie! Nie zbliżaj się! Ta trucizna jest tak silna, że nawet, jak Cię nią obleję to możesz poważnie ucierpieć.
- Elinior, ale po co Ci ta trucizna. Nie mogę powiedzieć, że Cię rozumie, bo pewnie nigdy nie będę, ale to nie jest rozwiązanie…
- Jest. To ja powinnam była umrzeć. To mnie powinni byli zabić. To moja wina! – teraz już nie tylko krzyczała, ale szlochała i to tak, że aż serce się skręcało. Syriusz jednak nie mógł nie zadać tego pytania.
- Kto ich zabił?
- Nasi. A raczej kiedyś byli nasi, zanim zechciało mi się tej chorej zabawy… Rozumiesz, że oni to wzięli za zdradę?! – miała w oczach niemal szaleństwo i Syriusz już nie wiedział, czy może naprawdę zwariowała.
- Co konkretnie? – Łapa miał szczerą nadzieję, że tymi pytaniami zyskuje cenny czas. Widział kątem oka ślady Jamesa ukrytego pod peleryną – niewidką, zmierzającego do Elinor z drugiej strony, ale wciąż był za daleko, by w razie czego wyrwać jej fiolkę z ręki.
- Przystąpiłam do Śmierciożerców Juniorów… Tak chyba ich nazywasz… Ale to już wiesz. Wiesz też dlaczego… Ja to zaczęłam, ja jestem winna temu, że wczoraj się zemściliście i złapaliście w pułapkę dzieci najbardziej wpływowych… To się rozeszło… Ale to ja powinnam była za to zapłacić! JA! – kolejny przeraźliwy szloch, który dobrze że się pojawił, bo Syriusz był w tak głębokim szoku, że na chwilę aż zdrętwiał.
            Nie wiedział ile w tym jest prawdy, ale jeśli Elinor miała racji, oznaczało to, że przez zdrada Elinor wobec jego brata i wszystkie jej następstwa, doprowadziły do egzekucji rodziców Corinne i Elinor. Syriusz wiedział, że towarzystwo, w którym obracali się jego rodzice nie było normalne, ale to… Zemdliło go i jednocześnie poczuł, jak się w nim gotuje. Śmierciożercy nie uznawali żadnych zasad i świętości, a nagle takiego świra dostali na punkcie lojalności.
- Elinor, bez względu na wszystko to, co chcesz zrobić, nie jest rozwiązaniem. Chodź ze mną…
- Po co?
- Po to, żeby żyć. – powiedział to z wielką mocą, a Elinor jakby się zawahała. Jednak po tej chwili wahania odrzuciła nagle głowę do tyłu i wybuchła histerycznym śmiechem. Chyba naprawdę traciła zmysły.
- A Tobie niby na tym zależy? Jak dotąd dałam Ci więcej powodów, żebyś mnie utopił w tym jeziorze, niż żebyś mnie z niego wyłowił.
- Nie życzę Ci śmierci. – powiedział i zdał sobie sprawę, jak słabo to zabrzmiało. Ale nawet jemu, mistrzowskiemu kłamcy, w takiej sytuacji nie było w stanie przejść przez gardło nic nieszczerego. Ich wymiana zdań trwała kilka sekund i widział, że James jest coraz bliżej, nie może teraz pozwolić sobie na pomyłkę.
- Ale byłbyś zadowolony, gdybym zniknęła z Twojego życia? – mimo wszystko, powiedziała to swoim charakterystycznym wyzywającym tonem. Syriusz wyłapał to i postanowił zagrać w tą grę.
- Co chciałabyś teraz usłyszeć, Elinor? – zapytał równie wyzywająco.
- Prawdę! Że mnie nienawidzisz, nie jest tak?
- Nie.
- Kłamiesz! Chciałam zabić Jules!
- Teraz to Ty kłamiesz. Nie byłabyś w stanie zrobić niczego takiego.
- Doprowadziłam do śmierci własnych rodziców! – wrzasnęła i zaczęła wykonała ruch w celu odkorkowania fiolki, gdy Rogacz zrzucił z siebie pelerynę i chwycił ją z całych sił z tyłu za ramiona. Elinor zaczęła wierzgać i oboje przewrócili się do jeziora. Syriusz znalazł się przy nich w przeciągu sekundy. Złapał Elinor za nadgarstki i przyciągnął do siebie, a w tym czasie James pochwycił fiolkę z trucizną. Dziewczyna w dalszym ciągu wierzgała i kopała przy tym boleśnie Syriusza, ale ten ani myślał zwalniać uścisk. Trwało to chwilę, ale w końcu Elinor opadła z sił, nie wiadomo czy bardziej ze zmęczenia fizycznego czy psychicznego.
- Uspokoiłaś się? – zapytał, a gdy nie odpowiedziała odsunął ją na tyle, by wiedzieć jej twarz. – Elinor, czy Ty właśnie postanowiłaś nie oddychać? Wiesz, że jedyne co uzyskasz w ten sposób to utrata przytomności. Elinor! – potrząsnął nią, ale to nic nie dało. Elinor miała już sine usta, ale bardziej skłaniał się do wyjaśnienia, że jest to spowodowane tym, że siedzieli do połowy w lodowatej wodzie. Wiedział upór na jej twarzy. Rogacz patrzył na to z boku i był całkowicie bezradny. Dziewczyną trzeba było wstrząsnąć, by przemówić jej do rozumu, a przynajmniej choć na chwilę na tyle zwrócić jej uwagę, by próba przemówienia do rozumu była możliwa. Uznał, że jest na to jeden sposób.
            Pocałował ją.
            James aż się zachłysnął powietrzem. Elinor znieruchomiała, a potem odwzajemniła pocałunek. Łapa prawie od razu po tym się od niej odsunął, z satysfakcją obserwując, że dziewczyna zaczęła normalnie oddychać. Patrzyła na niego i chyba pierwszy raz w życiu zabrakło jej słów. To była szansa dla Syriusza.
- Nie wiem jak i dlaczego zginęli Twoi rodzice, ale jestem całkowicie pewny, że nie ma w tym ani trochę Twojej winy. Rozumiesz? Żadnej! Nie daj sobie tego wmówić, bo to tylko uczyni silniejszymi tych, którzy to zrobili, a którzy każdy tego typu odrażający czyn potrafią sobie wytłumaczyć i usprawiedliwić jakąś bzdurną ideą. To są potwory, a Ty nie możesz być ich kolejną ofiarą.
Nie twierdzę, że nie zrobiłaś niczego złego. Pogrywałaś sobie ze mną, Jules, Regulusem… Ale nigdy nie doprowadziłabyś do niczyjej śmierci. Słowa to jedno w tej kwestii, a czyny to zupełnie coś innego. Ty swoimi udowodniłaś do tej pory co najwyżej, że twardo podążasz do celu i jesteś pełna determinacji. Wykorzystaj te cechy do walki z tymi, którzy są pozbawieni wszystkich zasad. Pokaż mi, ile dobrego możesz zrobić, jeśli właściwie ulokujesz swoją energię i talent. Uczcij w ten sposób pamięć rodziców. Oni źle wybrali strony, ale Ty nie musisz.
Elinor patrzyła na Syriusza jeszcze kilka sekund po czym zaczęła płakać, ale nie był to już szloch, ale raczej kwilenie, przeplatane drgawkami, których sam Syriusz zaczął już dostawać od siedzenia w wodzie.
- Powinniśmy ją zabrać do Skrzydła Szpitalnego. – powiedział James. – Nie musimy mówić pani Pomfery wszystkiego. Ale dobrze by było, żeby ją obejrzała.
            Syriusz tylko pokiwał głową i wziął Elinor na ręce. Widział wzrok przyjaciela, który nadal był w szoku z powodu pocałunku i równocześnie był pełen podziwu ,,przemowy” Syriusza. Będą mieli o czym rozmawiać. Albo wręcz przeciwnie, pozwolą by wydarzenia ostatnich kilku minut wybrzmiały, nie wspominając o nich ani słowa. W końcu co można było powiedzieć.
            Szli w milczeniu do szpitala, a Elinor cały czas płakała, mamrocząc pod nosem od czadu do czasu coś, z czego Syriuszowi udało się wyłapać tylko bolesne ,,…wróćcie do mnie” i ,,… potrzebuję was”. Faktycznie Elinor reagowała zupełnie inaczej niż jej siostra i Syriusz zastanawiał czy to lepiej, czy gorzej. Przyszło mu też do głowy coś strasznie dziwnego.
            Z samego rana ( choć wydawało się to być miesiąc temu ) Lily powiedziała, że będzie na niego inaczej patrzeć, ze względu na jego rodziców. Wydawało mu się, że on doświadcza czegoś podobnego względem Elinor. Pamiętał co zrobiła oraz całą swoją wściekłość z tym związaną, ale teraz mógł widzieć w niej tylko załamaną i bezbronną osieroconą dziewczynę. Wystarczyło spojrzeć na kogoś przez pryzmat rodziny i nagle dostawało się zupełnie inny obraz. A może nie tyle inny, co uzupełniony o perspektywy, z których istnienia wcześniej nikt nie zdawałby sobie sprawy.
            Pogrążony w tych rozmyślaniach, wszedł do Skrzydła Szpitalnego. Było tu całkiem sporo ludzi, bo wczorajszym numerze Huncwotów, ale on zwrócił uwagę od wejścia tylko na jedno łóżko.
            Po prawej stronie na trzecim łóżku od drzwi i pierwszym zajętym z tej strony leżał Darius. A właściwie półleżał, bo oparty na łokciu nachylał się do siedzącej obok na krześle Jules.
            Całował ją.
            Gdy Syriusz wszedł do środka, Jules odskoczyła i spojrzała na niego. Wszystko ( a przynajmniej Syriuszowi się wydawało, że wszystko ) zamarło na chwilę, gdy nagle Jules oprzytomniała i zerwała się z krzesła.
- Co się stało? – zapytała przestraszona z dwojakich powodów, patrząc najpierw na Syriusza, potem na Elinor, a na koniec na Jamesa.
- Gdzie jest pani Pomfery? – odpowiedział pytaniem Łapa. Czuł się naprawdę niefajnie, nie wiedział czemu i strasznie go to całościowo denerwowało.
- Wyszła na chwilę do dyrektora. – odpowiedziała Jules, świadoma tego, że powtarzanie swojego pytania będzie bez sensu. Gdyby chcieli jej odpowiedzieć już by to zrobili.
            Syriusz tylko skinął głową i położył Elinor na pierwszym łóżku obok drzwi. Ona chwyciła go za rękę, nie pozwalając odejść i płakała dalej. Jules patrzyła na tą scenę nic nie rozumiejąc. Gdy zerknęła na Jamesa, on tylko bezradnie wzruszył ramionami, a potem bezgłośnie powiedział ,,Później”. Okej, Jules mogła poczekać. Miała tylko nadzieję, że po tym, jak odczeka swoje dostanie satysfakcjonującą odpowiedź. Zerknęła na Łapę.
- Syriuszu, nic Ci nie jest? – zapytała.
- Wszystko jest w porządku. – powiedział, ale nawet na nią nie spojrzał. Zirytowało ją to. Jego z resztą jego własne zachowanie zirytowało jeszcze bardziej.
- Pamiętasz naszą rozmowę o kontakcie wzorkowym? – próbowała zażartować. Łapa spojrzał na nią, jak na komendę. Jules uśmiechała się, choć trochę niepewnie. Lubił ten uśmiech i już miał go odwzajemnić, gdy Pattern wyciągnął rękę w stronę panny Justice i chwycił ją za dłoń. Ona zerknęła szybko w jego stronę, a potem popatrzyła na Syriusza, jakby czekając na jego reakcję. Ale jak on niby mógł zareagować? Nie podobał mu się ten rozwój wypadków, ale wiedział, że kiedyś Pattern w końcu dopnie swego. Wywoływało w nim to tyle negatywnych emocji oczywiście dlatego, że go nie lubił, ale nie miał w tej kwestii nic do gadania. Jules była tylko jego przyjaciółką. A raczej aż przyjaciółką, więc pomyślał, że jeśli tylko Darius ją skrzywdzi… Gdy wyobraził sobie, co wtedy spotka Puchona aż się uśmiechnął, co Jules wzięła za uśmiech pod swoim adresem. Mrugnęła do Łapy i wróciła na swoje krzesło.
            Syriusz dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że nie słyszy płakania, a uścisk dłoni Elinor jest znacznie słabszy. Gdy się odwrócił, zobaczył, że dziewczyna z ogólnego wycieńczenia po prostu zasnęła. To dobrze, sen jej się teraz przyda i może da choć na chwilę ukojenie. Zerknął na swojego najlepszego przyjaciela, opierającego się o ścianę z nieodgadnioną miną. Łapa posłał mu pytające spojrzenie, na co James spojrzał wymownie na Elinor i wykonał ruch ustami, jakby całował powietrze. Pocałunek. Czyli jednak Rogacz nie miał zamiaru zostawić tego całkowicie w spokoju. Łapa tylko prychnął rozbawiony, pokazując, że jest całkowicie zobojętniały na wszelkie zaczepki Pottera pod tym adresem.
            Doszedł do wniosku, że jest to drugi pryzmat, przez który patrząc możesz zmienić zdanie nawet o kimś, kogo dobrze znasz. Wiedział, że pryzmat pocałunku nad jeziorem, nie zmieni nic w jego stosunkach z Jamesem, bo oni za dobrze się znali. Zastanawiał się jednak, czy ten pocałunek zmieni coś w jego sposobie myślenia.
            I jednocześnie bronił się ze wszystkich sił przed tym, by nie patrzeć na Jules przez pryzmat jej pocałunku z Dariusem.