Zaczął się normalny dzień w normalnej
szkole. Oczywiście normalność w pierwszym w drugim przypadku było wyjątkowo
dużym nadużyciem. Echo wybuchu w lochach dalej rozbrzmiewało po korytarzach, a
w ścianach jeszcze nie do końca wycichły wibracje. Jego głównym źródłem był
teraz gabinet dyrektora, który musiał odtajać po długiej burzy wywołanej przez
rodziców ,,niewinnych ofiar prowokacji". Tak, rodzice Ślizgonów
mieli niezwykły talent do postrzegania rzeczywistości pod szczególnie wykręconymi
kątami.
Prym wiedli w tej kwestii oczywiście
państwo Black, zarówno jeśli chodziło o bronienie syna, jak i reprezentowanie w
zakrzykiwaniu dyrektora pozostałych gości przybyłych do szkoły. Biedny profesor
Dumbledore miał po tej nocy ogromny ból głowy i
średnie poczucie satysfakcji. Wynikało to z istniejących na świecie i nie
będących do przeskoczenia pewnych zasad, narzuconych hierarchii i zobowiązań. W
każdym razie, choć wynik porozumienia mógł być dla dyrektora nie do końca
satysfakcjonujący, to nie mógł sobie zarzucić tego, że nie bronił tych, których
sumienie kazało mu bronić, czyli oczywiście Gryfonów. Robił to w niektórych momentach, gdy pani Black
grała już prawdziwe koncerty na jego nerwach, w sposób nieprzystający jego
powadze. Wtedy odpowiednio szybko i dyskretnie profesor McGonagall upominała
przyjaciela, mimo iż jej cierpliwość również była wystawiana na wielką próbę.
Miała jednak sposób na uspokojenie się, nieświadomie taki sam, jak profesor
Dumbledore.
Dyrektor i wicedyrektor Hogwartu w
chwilach bliskich wrzenia przypominali sobie scenę, która miała miejsce, gdy ta
irytująca delegacja przybyła do szkoły. Dwie charakterne, dzielne, wygadane
dziewczyny, które w inteligentny sposób broniły prawdziwych i , nie było co bać
się tego określenia - właściwych wartości. Tak, ten obraz potrafił zalać miodem
gotujący się wulkan.
Istniało wysokie prawdopodobieństwo, że
szkole będzie grozić jeszcze jedna erupcja, gdy na jaw wyjdzie wynik rozmów prowadzonych
przez pół nocy w gabinecie dyrektora. Można by wyjść z założenia, że poruszone
zostaną kwestie tylko zbrodni i kary uczniów, ale w obecnych czasach nawet coś
tak ,,błahego” jak międzydomowe porachunki i dowcipy rzucało cień obecnej
sytuacji społeczno-politycznej. Nie chodziło już tylko kto ma rację na gruncie
szkolnym, w grę wchodziły też ogólnie wyznawane zasady, poglądy według, których
się żyło i – niestety – wpływy lub ich brak, które wynikały z pozycji obejmowanej
w tej pajęczynie dziwnych połączeń. Innymi słowy, usunięcie ze szkoły ucznia
uprawiającego czarną magię ( a raczej ,, próbującego swoich umiejętności w różnych
dziedzinach celem ich udoskonalenia”, jak nazwała to pani Black ), który miał
wpływową rodzinę stojącą po stronie, która może nie tyle była tą właściwą i
silniejszą, ale na pewno straszniejszą było praktycznie niemożliwe. Oczywiście
straszność nie stanowiła problemu dla profesora Dumbledore’a, dla niego wręcz w
nie istniała. Straszność, nie zagrożenie, bo była to znaczna różnica. Jednak
Minister Magii, do którego w obronie swoich dzieci byli gotowi uderzyć rodzice,
widział w nich przedstawicieli tej grupy czarodziei, która w jego mniemaniu
mogła kiedyś przejąć rządy, a nie widząc w nim sojusznika – pozbawiłaby go
stołka.
Ten świat niestety nie był idealny i to
był tego dowód. Nie liczyło się to co słuszne, ale to, co bardziej korzystne i
nie wybierało się między dobrem a złem, ale dobrem i łatwością oraz wygodą.
Do takich konkluzji doprowadziło
dyrektora spotkanie z Państwem Black i spółką. Jednak byli tacy, którzy
analizowali to od zupełnie innej strony, pod dość prozaicznym i zabawnym kątem.
- Willow, oddychaj. – powiedziała Lily zbierając
swoje rzeczy do torby i patrząc na przyjaciółkę, która siedziała na kufrze z
podwiniętymi nogami, obejmując je ramionami. Panna Evans, która nie należała do
plotkar, ale czuła potrzebę i jakiś obowiązek podzielenia się zajściem z
poprzedniego wieczoru z panną Penn, poczekała, aż reszta współlokatorek wyjdzie
na śniadanie i rozpoczęła opowieść o spotkaniu z państwem Black.
- Naprawdę tak powiedziała? Czy sparafrazowałaś jej
słowa? – Willow niemal wyszeptała to pytanie, bo głos jej ochrypł z emocji.
- Powtórzyłam Ci kropka w kropkę to, o powiedziała.
Uwierz mi, że głęboko zaryła mi się w pamięć swoim zachowaniem i głoszonymi
tezami.
-Niewiarygodne. Rozumiem, znaczy może nie rozumiem,
ale mniej się dziwię, kiedy z podobnym zachowaniem wyskakują Ślizgoni, ale
dorośli ludzie… - panna Penn, słodka i niewinna była wyraźnie w szoku.
- Kochana, Ci Ślizgoni to dzieci tych dorosłych, o
których mówimy i właśnie od nich biorą swoją filozofię życiową.
- W sumie masz rację. Ale w dalszym ciągu trudno mi
sobie wyobrazić, że tak do Ciebie powiedzieli… Znaczy, musiało Ci być przykro. –
Willow popatrzyła na przyjaciółkę w sposób mający dodawać otuchy.
- Bardziej byłam zdziwiona. Zakładałam, że
dojrzałość w przypadku Ślizgonów objawia się tym, że z wiekiem zachowują dla
siebie to, co myślą i nabierają na tyle ogłady by tylko patrzeć na mnie z
pogardą. Cóż, wczorajszy wieczór to zweryfikował. – Lily była już gotowa do
wyjścia. Willow widząc to, podniosła z ziemi swoją torbę i niemrawo ruszyła do
drzwi. Panna Evans zaczęła się zastanawiać czy dobrze zrobiła opowiadając
swojej wrażliwej przyjaciółce o tym burzliwym spotkaniu. Zdecydowała się na
rozładowanie atmosfery w sposób, który był w przypadku Willow zawsze
niezawodny.
- Już się tak nie martw. Nawet jeśli przez poglądy przyszłej
teściowej się z nią nie dogadasz, to nie będziesz pierwszą w historii kobietą,
która ma na pieńku z mamą ukochanego. – powiedziała Lily uśmiechając się chytrze
półgębkiem.
Willow
oblała się rumieńcem, kiedy zdała sobie sprawę, że Lily nawiązuje do Syriusza,
ale wybieg Rudej zakończył się sukcesem, bo oprócz tego panna Penn się
uśmiechnęła.
- Nie uważasz, że to dość porażające, jak bardzo
Syriusz różni się poglądami i praktycznie wszystkim od swojej rodziny? Znaczy
to było wiadome już od momentu, w którym trafił do Gryffindoru, ale teraz na
tle wczorajszych wydarzeń jest jeszcze bardziej uderzające.
- No nie wiem, czy tak wszystkim wszystkim. Dostrzegłam
podobne zadufanie oraz butę… - zaczęła mówić Lily, ale bardziej z przekory niż
przekonania. Urwała jednak widząc minę Willow, dla której od dziś porównanie do
pani Black miałoby jedną z największych obelg. – Spokojnie Willow. Powiem Ci
tak szczerze, choć niechętnie, że trochę inaczej i bardziej wyrozumiale będę
chyba od dziś patrzeć na Syriusza…
- Ej! Dlaczego? – rozległo się oburzonym męskim
głosem.
Dziewczyny
zdążyły zejść po schodach do Pokoju Wspólnego, a tam traf chciał, że wpadły
akurat na idących na śniadanie Huncwotów. Jeden z ich przywódców był wyraźnie
oburzony tym, co usłyszał z ust panny Evans. I nietrudno było sobie wyobrazić
który.
- Mogę wiedzieć, jak Łapa zdołał tak zyskać w Twoich
oczach Evans? – zapytał James stając tak, aby uniemożliwić dziewczynom minięcie
ich, po uprzednim rzuceniu jakiejś wymijającej odpowiedzi.
- Dzień dobry James. – powiedziała Lily zamiast
odpowiedzieć na pytanie. – Dzień dobry chłopcy.
- No Rogaczu, widzę postęp, dostałeś prywatne
,,dzień dobry”. – zażartował sobie Syriusz i skinął dziewczynom głową z
uśmiechem. Willow odpowiedziała braci Huncwockiej spokojnym, ale już mniej
speszonym ,,Cześć”. Nabrała nawet na tyle pewności siebie, po ostatniej
współpracy z chłopakami, że spojrzała na Syriusza nie tylko z sympatią, ale też
dozą współczucia. Chłopak, mimo iż przebierał delikatnie, lecz zauważalnie z
nogi na nogę z niecierpliwości, zmysł obserwacji miał nadal wyostrzony i
zauważył tą dodatkową nutkę w oczach panny Penn. Nie zdążył jednak zapytać o
powód jej pojawienia, bo odpowiedź nijako przyszła sama.
- Bardzo mnie ta zmiana cieszy, ale chciałbym też
poznać genezę zmiany dotyczącej Twojej osoby, Łapo. Większa wyrozumiałość?
Dobrze usłyszałem?
- Zasługue na nią ktoś, kto ma takich rodziców. –
powiedziała niespodziewanie Willow. Chłopcy spojrzeli na nią trochę zdziwieni.
- Mam mieć trudniej w życiu, a konkretnie w
kontaktach z innymi, bo moi rodzice są naprawdę super w porządku? – zapytał James.
- Mi się raczej nasuwa pytanie, skąd to nagłe
zainteresowanie państwem Black? – wtrącił się Remus.
- Miałam wczoraj, bez obrazy Syriuszu, ale wątpliwą przyjemność
ich poznać. – powiedziała Lily, zakładając ręce na piersi. Nie był to jednak
wyraz waleczności. Przynajmniej nie tym razem. Miało to bardziej zamaskować
fakt, że panna Evans czuje się trochę nieswojo. Co innego rozmawiać z Willow, a
co innego wyrażać się nieprzychylnie o Panu i Pani Black w obecności Syriusza.
Znała go już dosyć długo i wiedziała, jakie on sam ma do nich podejście, jednak
wychowanie nie pozwalało jej na to, by czuć się całkowicie komfortowo w
zaistniałej sytuacji. Na szczęście panicz Black szybko uspokoił jej sumienie,
mówiąc:
- Jesteś nazbyt łaskawa. Nie zdziwiłbym się, gdybyś
zażądała odszkodowania po trwałych urazach psychicznych, których nabawiłaś się
po tym spotkaniu. – Łapa miał luźny stosunek do sprawy. – Ale chciałbym
zapytać, kiedy widziałaś pana i panią B. i w jakich okolicznościach?
- Wczoraj wieczorem. Miałam ich przywitać po
przyjeździe do szkoły.
- A widziałaś może przy tej okazji Jules? – Remus
zadał przytomnie pytanie, które nasunęło się już wszystkim Huncwotom.
- Tak. – powiedziała powoli Lily i mimowolnie się
uśmiechnęła. – Można powiedzieć, że zwarłyśmy szyki w ,,rozmowie” z Twoimi
rodzicami, Syriuszu.
- WOW – powiedzieli jednocześnie James i Syriusz.
- To musiało być prawdziwe starcie gigantów. –
zawyrokował Łapa.
- Szkoda, że mnie to ominęło. – westchnął Rogacz. –
Rodzice Syriusza wyszli z tej dyskusji bez wyraźnych obrażeń? – dodał żartem,
znając doskonale charakterki panny Evans i panny Justice.
- Oni tak, ale nie wiadomo, co spotkałoby
dziewczyny, gdyby nie profesor Dumbledore. – rzuciła szybko Willow, chcąc odwrócić
uwagę chłopaków. Nie znała dobrze Jules Justice, ale znała podejście chłopców
do jej osoby i czuła w związku z tym delikatną zazdrość. W dodatku to uczucie
zostało spotęgowane, gdy Lily stwierdziła, że Puchonka wydaje się być naprawę
ciekawą osobą i że na swój sposób ją polubiła. Na tyle, na ile można polubić
kogoś, kogo dobrze się nie zna, ale z kim stoi się po tej samej stronie
jakiegoś konfliktu.
- Co masz na myśli? – Łapa już się cały zjeżył.
- Nieważne. Nie ma co mówić o czymś, co nie miało
ostatecznie miejsca. A teraz jeśli pozwolicie chciałybyśmy pójść już na
śniadanie. – odrzekła Evans, czując swego rodzaju dyskomfort, że już zbyt długo
spoufala się z Huncwotami. Bardziej wyrozumiała miała być co najwyżej czasami
tylko dla Syriusza, a ogólnie po wczorajszym kłamstwie Jamesa i Remusa… Cóż,
była zbrodnia, musi być kara.
- Nie mamy zamiaru pięknych pań powstrzymywać. Co
więcej, chcemy im towarzyszyć. – powiedział Potter.
Lily
już miała rzucić tekstem pt.: ,, To chcemy dwóch zupełnie innych rzeczy.”, ale
spojrzała na Willow i złapała z nią przez sekundę kontakt wzrokowy. Okej, niech
będzie. Dla niej może się poświecić. Ugryzła się w język i ruszyła do wyjścia z
Pokoju Wspólnego. Reszta poszła w jej ślady.
- Lily mówiła bardziej szczegółowo o ,,rozmowie” z
moimi rodzicami? – zapytał Łapa, a pytanie skierował do całej w skowronkach
Willow.
- Tak, ale wolałabym tego nie cytować. – zrobiła przepraszającą
minę, delikatnie i mimowolnie marszcząc nos i dając w ten sposób do
zrozumienia, że jest to coś niesmacznego.
- W porządku. – Syriusz uśmiechnął się do niej, po
czym dodał. – A co mówiła o udziale Jules? Bo z tego co słyszałem od niej
samej, to chyba się z moją matką nie pokochały.
Ta
zmiana tematu nie odpowiadała za bardzo pannie Penn, ale nie miała zamiar
odpowiedzieć na pytanie. Tylko, że nie zdążyła tego zamiaru zrealizować, bo po
portretem Grubej Damy czekała na nich ogromna niespodzianka.
- Corinne? – zapytał zdziwiony Remus, widząc jedną z
sióstr Durete stojącą sztywno przy balustradzie schodów. Jego zdziwienie stało
się jeszcze większe, gdy zobaczył, że spokojna i kamienna twarz Corinne ma na
sobie wyraźne ślady po płynących całkiem niedawno łzach.
- Potrzebuję Cię Remusie. – powiedziała Krukonka, co
było prawdopodobnie jej najbardziej wymagających wyznaniem w życiu. Potem
natomiast spojrzała na Syriusza. – A Elinor potrzebuje Ciebie.
Syriusz,
który dopiero teraz wyszedł z osłupienia, momentalnie się zagotował.
- Chyba sobie kpisz? – powiedział, kompletnie przy
nie zważając na stan Corinne. – Wiesz, gdzie mam to czego chce albo potrzebuje
Elinor?
- Wiem. Uwierz mi, że wiem. Ale skoro uważasz się za
bohatera pozytywnego w tej bajce, pomożesz mi i tym samym jej. – panna Durete
powiedziała to tak pewnie, że Syriusz zamiast przejść do ataku, na chwilę się zawahał.
- Co się stało? – zapytał Lunatyk i podszedł do
dziewczyny, biorąc ją niepewnie za rękę. Lily i Willow widząc to, wymieniły
szybkie spojrzenia pełne czegoś na kształt zdziwienia, zmieszanego z
ciekawością.
Corinne
odwzajemniła uścisk dłoni Lupina, ale patrzyła dalej prosto w oczy Syriuszowi.
On widział w niej kogoś na kształt krewnej zdradzieckiej żmii. Nie chciał mieć
nic do czynienia ani z nią, ani z jej toksyczną siostrą. Wtedy jednak stało się
coś, co znacznie przewartościowało sympatie i antypatie. Już drugi raz dzisiaj
na podejście do dziecka mieli wpłynąć jego rodzice.
- Nasi rodzice nie żyją. – powiedziała Corinne.
Wyznała to ot tak, a w tym czasie inni uczniowie mijali ich nieświadomi
tragedii, będącej udziałem kolejnej rodziny. Wszyscy zamilkli na dłuższą i
wymowną chwilę. Dali tym samym szansę Corinne dodać coś, ale ona tym wyznaniem
chyba już wystarczająco się zbliżyła się do granic swojej wytrzymałości i
wyraźnie wyczerpała. Twarz wydawała jej się zapadać od wysiłku, który
kosztowało ją trzymanie się w ryzach. Remus nie wiedział czy objąć dziewczynę,
czy wręcz przeciwnie, aby nie spowodować pęknięcia tamy, za którą już czaiła
się następna porcja łez. Panicz Black jednak szczęśliwie uwolnił go od
dylematu, odzywając się, już znacznie łagodniejszym tonem.
- Bardzo mi przykro. Ale jak ja mogę pomóc?
- Elinor się załamała, ale w bardziej… ognisty
sposób. I teraz nie wiem gdzie jest. Boję się, że może zrobić coś głupiego. –
powiedziała Corinne i oparła się na Lunatyku. Była wyczerpana. Wyczerpana z
rozpaczy i gdyby nie to, pewnie sama poszłaby szukać siostry, która faktycznie
potrafiła robić głupoty, o czym Syriusz doskonale już wiedział. Nie miał zamiaru
robić w tej kwestii żadnego rozrachunku, wiedział co należy zrobić.
- Znajdziemy ją. A Ty Lunatyku zajmiesz się Corinne?
– Łapa zwrócił się do przyjaciela, który mocniej przytrzymał Krukonkę, której
wyraźnie ulżyło po słowach Blacka i w związku z tym pozwoliła sobie jeszcze
bardziej opaść z sił. Lupin skinął głową przyjaciołom i powoli skierował się do
Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Podziały, również te na domy w obecnej sytuacji
całkowicie szły na bok i nie miały żadnego znaczenia.
- Pomóc Wam? – zapytała Lily.
- Nie, idźcie na śniadanie, poradzimy sobie. –
powiedział James. W końcu nie mogli sobie pozwolić na używanie Mapy w obecności
panny Evans i panny Penn.- A Ty Peter, lepiej idź z nimi i przynieść coś ze
śniadania Remusowi i Corinne. Ona nie powinna zostawać teraz sama, a mogą
czegoś potrzebować, więc Twoim zadaniem będzie służyć im za pomoc, jasne?
Peter
energicznie zasalutował i ruszył schodami w dół, nie czekając na dziewczyny.
One natomiast tylko skinęły głowami i bez słowa odeszły. Wydawało się, że
wzięły sobie na barki ciężar tej smutnej wiadomości, bo obie stawiały kroki
ciężej i były wyraźnie bardziej ponure. Cóż, ten dzień miał mieć jeszcze sporo
więcej niespodziewanych zwrotów o różnym zabarwieniu. Teraz jednak należało się
skupić na nowej misji. Po znalezieniu bardziej zacisznego miejsca, chłopcy
użyli Mapy, co przyniosło niemal natychmiastowy efekt.
- Jest nad jeziorem. – powiedział Rogacz.
- Nie ma na co czekać. – powiedział Syriusz. Co
prawda mieli tylko ją znaleźć, ale Łapa miał przeczucie, że powinni także jak
najszybciej zobaczyć się z Elinor. Po chwili razem z Jamesem wybiegli na
błonia.
Gdy
byli już blisko jeziora i zobaczyli Elinor, krew zmroziła im się w żyłach.
Dziewczyna
stała po kolana w lodowatej wodzie jeziora. Nie miała na sobie nawet płaszcza
czy szalika. Patrzyła w dal, a ręku trzymała fiolkę. To ta fiolka wzbudziła w Huncwotach
największy niepokój. Nie było czasu ani sensu się naradzać, bo i co mogliby uradzić?
Trzeba było iść na żywioł.
- Elinor. – zawołał Łapa podchodząc na brzeg jeziora
i znajdując się w ten sposób jakieś pięć metrów od dziewczyny. Ona nawet nie
drgnęła. Odwróciła się i spojrzała na Łapę oczami, które były wyrazem cierpienia
i smutku. Black nie pozwolił by zbiło go to z tropu. – Elinor, proszę Cię wyjdź
z wody. – patrzyła na niego dalej, ale nie reagowała, więc próbował dalej. –
Wiem co się stało, Corinne…
- Nic nie wiesz!!! – wydarła się tak nagle, że aż
podskoczył. – To moja wina… Moja… - uniosła rękę z fiolką na wysokość piersi.
- Dobrze, nie wiem, ale może dałabyś mi szansę się dowiedzieć.
Proszę wyjdź z wody. – powiedział łagodnie i podszedł tych kilka kroków.
- Nie! Nie zbliżaj się! Ta trucizna jest tak silna,
że nawet, jak Cię nią obleję to możesz poważnie ucierpieć.
- Elinior, ale po co Ci ta trucizna. Nie mogę
powiedzieć, że Cię rozumie, bo pewnie nigdy nie będę, ale to nie jest
rozwiązanie…
- Jest. To ja powinnam była umrzeć. To mnie powinni
byli zabić. To moja wina! – teraz już nie tylko krzyczała, ale szlochała i to
tak, że aż serce się skręcało. Syriusz jednak nie mógł nie zadać tego pytania.
- Kto ich zabił?
- Nasi. A raczej kiedyś byli nasi, zanim zechciało
mi się tej chorej zabawy… Rozumiesz, że oni to wzięli za zdradę?! – miała w
oczach niemal szaleństwo i Syriusz już nie wiedział, czy może naprawdę
zwariowała.
- Co konkretnie? – Łapa miał szczerą nadzieję, że
tymi pytaniami zyskuje cenny czas. Widział kątem oka ślady Jamesa ukrytego pod
peleryną – niewidką, zmierzającego do Elinor z drugiej strony, ale wciąż był za
daleko, by w razie czego wyrwać jej fiolkę z ręki.
- Przystąpiłam do Śmierciożerców Juniorów… Tak chyba
ich nazywasz… Ale to już wiesz. Wiesz też dlaczego… Ja to zaczęłam, ja jestem
winna temu, że wczoraj się zemściliście i złapaliście w pułapkę dzieci
najbardziej wpływowych… To się rozeszło… Ale to ja powinnam była za to
zapłacić! JA! – kolejny przeraźliwy szloch, który dobrze że się pojawił, bo
Syriusz był w tak głębokim szoku, że na chwilę aż zdrętwiał.
Nie
wiedział ile w tym jest prawdy, ale jeśli Elinor miała racji, oznaczało to, że
przez zdrada Elinor wobec jego brata i wszystkie jej następstwa, doprowadziły
do egzekucji rodziców Corinne i Elinor. Syriusz wiedział, że towarzystwo, w
którym obracali się jego rodzice nie było normalne, ale to… Zemdliło go i
jednocześnie poczuł, jak się w nim gotuje. Śmierciożercy nie uznawali żadnych
zasad i świętości, a nagle takiego świra dostali na punkcie lojalności.
- Elinor, bez względu na wszystko to, co chcesz
zrobić, nie jest rozwiązaniem. Chodź ze mną…
- Po co?
- Po to, żeby żyć. – powiedział to z wielką mocą, a
Elinor jakby się zawahała. Jednak po tej chwili wahania odrzuciła nagle głowę
do tyłu i wybuchła histerycznym śmiechem. Chyba naprawdę traciła zmysły.
- A Tobie niby na tym zależy? Jak dotąd dałam Ci
więcej powodów, żebyś mnie utopił w tym jeziorze, niż żebyś mnie z niego
wyłowił.
- Nie życzę Ci śmierci. – powiedział i zdał sobie
sprawę, jak słabo to zabrzmiało. Ale nawet jemu, mistrzowskiemu kłamcy, w
takiej sytuacji nie było w stanie przejść przez gardło nic nieszczerego. Ich
wymiana zdań trwała kilka sekund i widział, że James jest coraz bliżej, nie
może teraz pozwolić sobie na pomyłkę.
- Ale byłbyś zadowolony, gdybym zniknęła z Twojego
życia? – mimo wszystko, powiedziała to swoim charakterystycznym wyzywającym
tonem. Syriusz wyłapał to i postanowił zagrać w tą grę.
- Co chciałabyś teraz usłyszeć, Elinor? – zapytał równie
wyzywająco.
- Prawdę! Że mnie nienawidzisz, nie jest tak?
- Nie.
- Kłamiesz! Chciałam zabić Jules!
- Teraz to Ty kłamiesz. Nie byłabyś w stanie zrobić
niczego takiego.
- Doprowadziłam do śmierci własnych rodziców! –
wrzasnęła i zaczęła wykonała ruch w celu odkorkowania fiolki, gdy Rogacz
zrzucił z siebie pelerynę i chwycił ją z całych sił z tyłu za ramiona. Elinor
zaczęła wierzgać i oboje przewrócili się do jeziora. Syriusz znalazł się przy
nich w przeciągu sekundy. Złapał Elinor za nadgarstki i przyciągnął do siebie,
a w tym czasie James pochwycił fiolkę z trucizną. Dziewczyna w dalszym ciągu
wierzgała i kopała przy tym boleśnie Syriusza, ale ten ani myślał zwalniać
uścisk. Trwało to chwilę, ale w końcu Elinor opadła z sił, nie wiadomo czy
bardziej ze zmęczenia fizycznego czy psychicznego.
- Uspokoiłaś się? – zapytał, a gdy nie odpowiedziała
odsunął ją na tyle, by wiedzieć jej twarz. – Elinor, czy Ty właśnie
postanowiłaś nie oddychać? Wiesz, że jedyne co uzyskasz w ten sposób to utrata
przytomności. Elinor! – potrząsnął nią, ale to nic nie dało. Elinor miała już
sine usta, ale bardziej skłaniał się do wyjaśnienia, że jest to spowodowane
tym, że siedzieli do połowy w lodowatej wodzie. Wiedział upór na jej twarzy.
Rogacz patrzył na to z boku i był całkowicie bezradny. Dziewczyną trzeba było
wstrząsnąć, by przemówić jej do rozumu, a przynajmniej choć na chwilę na tyle
zwrócić jej uwagę, by próba przemówienia do rozumu była możliwa. Uznał, że jest
na to jeden sposób.
Pocałował
ją.
James
aż się zachłysnął powietrzem. Elinor znieruchomiała, a potem odwzajemniła
pocałunek. Łapa prawie od razu po tym się od niej odsunął, z satysfakcją
obserwując, że dziewczyna zaczęła normalnie oddychać. Patrzyła na niego i chyba
pierwszy raz w życiu zabrakło jej słów. To była szansa dla Syriusza.
- Nie wiem jak i dlaczego zginęli Twoi rodzice, ale
jestem całkowicie pewny, że nie ma w tym ani trochę Twojej winy. Rozumiesz?
Żadnej! Nie daj sobie tego wmówić, bo to tylko uczyni silniejszymi tych, którzy
to zrobili, a którzy każdy tego typu odrażający czyn potrafią sobie wytłumaczyć
i usprawiedliwić jakąś bzdurną ideą. To są potwory, a Ty nie możesz być ich
kolejną ofiarą.
Nie twierdzę, że nie zrobiłaś niczego złego.
Pogrywałaś sobie ze mną, Jules, Regulusem… Ale nigdy nie doprowadziłabyś do
niczyjej śmierci. Słowa to jedno w tej kwestii, a czyny to zupełnie coś innego.
Ty swoimi udowodniłaś do tej pory co najwyżej, że twardo podążasz do celu i
jesteś pełna determinacji. Wykorzystaj te cechy do walki z tymi, którzy są pozbawieni
wszystkich zasad. Pokaż mi, ile dobrego możesz zrobić, jeśli właściwie
ulokujesz swoją energię i talent. Uczcij w ten sposób pamięć rodziców. Oni źle
wybrali strony, ale Ty nie musisz.
Elinor patrzyła na Syriusza jeszcze
kilka sekund po czym zaczęła płakać, ale nie był to już szloch, ale raczej
kwilenie, przeplatane drgawkami, których sam Syriusz zaczął już dostawać od
siedzenia w wodzie.
- Powinniśmy ją zabrać do Skrzydła Szpitalnego. –
powiedział James. – Nie musimy mówić pani Pomfery wszystkiego. Ale dobrze by było,
żeby ją obejrzała.
Syriusz
tylko pokiwał głową i wziął Elinor na ręce. Widział wzrok przyjaciela, który
nadal był w szoku z powodu pocałunku i równocześnie był pełen podziwu
,,przemowy” Syriusza. Będą mieli o czym rozmawiać. Albo wręcz przeciwnie, pozwolą
by wydarzenia ostatnich kilku minut wybrzmiały, nie wspominając o nich ani
słowa. W końcu co można było powiedzieć.
Szli
w milczeniu do szpitala, a Elinor cały czas płakała, mamrocząc pod nosem od
czadu do czasu coś, z czego Syriuszowi udało się wyłapać tylko bolesne ,,…wróćcie
do mnie” i ,,… potrzebuję was”. Faktycznie Elinor reagowała zupełnie inaczej
niż jej siostra i Syriusz zastanawiał czy to lepiej, czy gorzej. Przyszło mu
też do głowy coś strasznie dziwnego.
Z
samego rana ( choć wydawało się to być miesiąc temu ) Lily powiedziała, że
będzie na niego inaczej patrzeć, ze względu na jego rodziców. Wydawało mu się,
że on doświadcza czegoś podobnego względem Elinor. Pamiętał co zrobiła oraz
całą swoją wściekłość z tym związaną, ale teraz mógł widzieć w niej tylko
załamaną i bezbronną osieroconą dziewczynę. Wystarczyło spojrzeć na kogoś przez
pryzmat rodziny i nagle dostawało się zupełnie inny obraz. A może nie tyle
inny, co uzupełniony o perspektywy, z których istnienia wcześniej nikt nie
zdawałby sobie sprawy.
Pogrążony
w tych rozmyślaniach, wszedł do Skrzydła Szpitalnego. Było tu całkiem sporo
ludzi, bo wczorajszym numerze Huncwotów, ale on zwrócił uwagę od wejścia tylko
na jedno łóżko.
Po
prawej stronie na trzecim łóżku od drzwi i pierwszym zajętym z tej strony leżał
Darius. A właściwie półleżał, bo oparty na łokciu nachylał się do siedzącej
obok na krześle Jules.
Całował
ją.
Gdy
Syriusz wszedł do środka, Jules odskoczyła i spojrzała na niego. Wszystko ( a
przynajmniej Syriuszowi się wydawało, że wszystko ) zamarło na chwilę, gdy
nagle Jules oprzytomniała i zerwała się z krzesła.
- Co się stało? – zapytała przestraszona z dwojakich
powodów, patrząc najpierw na Syriusza, potem na Elinor, a na koniec na Jamesa.
- Gdzie jest pani Pomfery? – odpowiedział pytaniem
Łapa. Czuł się naprawdę niefajnie, nie wiedział czemu i strasznie go to
całościowo denerwowało.
- Wyszła na chwilę do dyrektora. – odpowiedziała Jules,
świadoma tego, że powtarzanie swojego pytania będzie bez sensu. Gdyby chcieli
jej odpowiedzieć już by to zrobili.
Syriusz
tylko skinął głową i położył Elinor na pierwszym łóżku obok drzwi. Ona chwyciła
go za rękę, nie pozwalając odejść i płakała dalej. Jules patrzyła na tą scenę
nic nie rozumiejąc. Gdy zerknęła na Jamesa, on tylko bezradnie wzruszył
ramionami, a potem bezgłośnie powiedział ,,Później”. Okej, Jules mogła
poczekać. Miała tylko nadzieję, że po tym, jak odczeka swoje dostanie
satysfakcjonującą odpowiedź. Zerknęła na Łapę.
- Syriuszu, nic Ci nie jest? – zapytała.
- Wszystko jest w porządku. – powiedział, ale nawet
na nią nie spojrzał. Zirytowało ją to. Jego z resztą jego własne zachowanie
zirytowało jeszcze bardziej.
- Pamiętasz naszą rozmowę o kontakcie wzorkowym? –
próbowała zażartować. Łapa spojrzał na nią, jak na komendę. Jules uśmiechała
się, choć trochę niepewnie. Lubił ten uśmiech i już miał go odwzajemnić, gdy
Pattern wyciągnął rękę w stronę panny Justice i chwycił ją za dłoń. Ona
zerknęła szybko w jego stronę, a potem popatrzyła na Syriusza, jakby czekając
na jego reakcję. Ale jak on niby mógł zareagować? Nie podobał mu się ten rozwój
wypadków, ale wiedział, że kiedyś Pattern w końcu dopnie swego. Wywoływało w
nim to tyle negatywnych emocji oczywiście dlatego, że go nie lubił, ale nie
miał w tej kwestii nic do gadania. Jules była tylko jego przyjaciółką. A raczej
aż przyjaciółką, więc pomyślał, że jeśli tylko Darius ją skrzywdzi… Gdy
wyobraził sobie, co wtedy spotka Puchona aż się uśmiechnął, co Jules wzięła za
uśmiech pod swoim adresem. Mrugnęła do Łapy i wróciła na swoje krzesło.
Syriusz
dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że nie słyszy płakania, a uścisk dłoni Elinor
jest znacznie słabszy. Gdy się odwrócił, zobaczył, że dziewczyna z ogólnego
wycieńczenia po prostu zasnęła. To dobrze, sen jej się teraz przyda i może da choć
na chwilę ukojenie. Zerknął na swojego najlepszego przyjaciela, opierającego
się o ścianę z nieodgadnioną miną. Łapa posłał mu pytające spojrzenie, na co
James spojrzał wymownie na Elinor i wykonał ruch ustami, jakby całował
powietrze. Pocałunek. Czyli jednak Rogacz nie miał zamiaru zostawić tego
całkowicie w spokoju. Łapa tylko prychnął rozbawiony, pokazując, że jest
całkowicie zobojętniały na wszelkie zaczepki Pottera pod tym adresem.
Doszedł
do wniosku, że jest to drugi pryzmat, przez który patrząc możesz zmienić zdanie
nawet o kimś, kogo dobrze znasz. Wiedział, że pryzmat pocałunku nad jeziorem,
nie zmieni nic w jego stosunkach z Jamesem, bo oni za dobrze się znali. Zastanawiał
się jednak, czy ten pocałunek zmieni coś w jego sposobie myślenia.
I jednocześnie
bronił się ze wszystkich sił przed tym, by nie patrzeć na Jules przez pryzmat
jej pocałunku z Dariusem.
Ojej! Ale tu się dużo działo! Cieszę się, że Lily w końcu odrobinę lepiej ocenia Humcwotów. Jakoś mam wrażenie, że to zrozumienie rozciągnie się szeroko poza samego Syriusza. To dobrze, w końcu oni są super ludźmi i może ona też zacznie to dostrzegać. Trochę szkoda mi Willow. Ona jest tak nieśmiała, że choćby ze strony Syriusza płynęły same zachęty do pogłębienia znajomości, to ona i tak nie potrafiłby tego wykorzystać. A co dopiero, gdy tych zachęt nie ma. Ona też musi się trochę zmienić. Ależ dziś strasznie skrzywdziłaś siostry Durete. Corinne jednak przyjmuje to lepiej, bardziej dojrzale. To takie wzruszające, że zwróciła się o pomoc do Remusa. Natomiast akcja nad jeziorem odbiera mowę. To straszne, że Elinor tak się obwinia. Zrobiła wiele złego, ale Syriusz miał rację. Ona nie musi umierać i nie musi być złym człowiekiem. Pocałunek mnie zaskoczył. To było trochę szczeniackie ze strony Syriusza, ale czego spodziewać się po nastolatku, który dopiero co udaremnił samobójstwo koleżanki. Natomiast pocałunek Jules i Dariusa to już kompletnie mnie zaskoczył. Coś mi to wyglądało na coś poważniejszego, niż zwykle "dziękuję, że poświęciłeś się, by dorwać truciciela". Szczególnie ten gest splecionych dłoni wobec Syriusza. Szkoda, że Jules nie zdaje sobie sprawy z tego, ile znaczy dla Blacka. Jego reakcja też była dziwna, a może ka sobie tylko dorabiam teorie w wyobraźni. "poczuć się niefajnie" to można wtedy, gdy komuś wymsknie się chamski żart, a nie wtedy, gdy obiekt twojego zauroczenia całuje twojego "wroga". A on musi jakoś nazywać to, co czuje. Nie sądzę, że traktuje ją jako zwykłą przyjaciółkę. Jest też inteligentny. Może ten, w moich oczach kompletny brak reakcji, bierze się z tego, że miał dziś tyle negatywnych wrażeń. Czekam na dalszy rozwój sytuacji, szczególnie na konfrontację Jules i Syriusza w cztery oczy. Mam nadzieję, na jakieś prawdziwe, silne emocje!
OdpowiedzUsuńA teraz serdecznie pozdrawiam ❤
Drama
http://zawszeoddanizawszesilni.wordpress.com/
Powiem Ci szczerze, że czekałam z niecierpliwością na Twój komentarz :)i byłam ciekawa Twojej reakcji :) moja kochana siostra, która też czyta mojego ( i Twojego :D ) bloga aż do mnie zadzwoniła po przeczytaniu :D te pocałunki też ją zdziwiły :D ale mam pewien pomysł, jak to dalej poprowadzić :) nie wiem czy sprosta oczekiwaniom, ale jeśli nie - to proszę się nie zniechęcać :D bo historia, choć powoli, to będzie się rozwijać w tych kwestiach damsko-męskich :D myślę, że już w następnej notce odpowiem na kilka Twoich dylematów :)
UsuńA teraz mam jeszcze takie pytanko: co sądzisz o Jules? Bo moja siostra podsumowała ją jako ,,zbyt dobrą' :D
Dziękuję bardzo za komentarz i obecność :)
Pozdrawiam i buziaki ;)
Ja Jules bardzo lubię. W świecie, który nie jest czarno-biały, a każdy człowiek ma w sobie zarówno pierwiastek dobra, jak i zła, Jules jest ewenementem. Jest czysta jak łza i dlatego właśnie jest wyjątkowa. Ona nie rozumie zła, podstępu, wykorzystywania. Tacy ludzie to jednostki. Czy to nie dlatego Syriusz zwrócił na nią uwagę? Uważam, że jeśli to celowy zabieg w kreowaniu tej postaci, to jest to genialny pomysł. Ale jeśli masz inny plan na nią w miarę postępowania historii, to również to zrozumiem ;)
UsuńDrama
Ogółem właśnie miałam taki zamiar :) zrobić z niej Iskierkę Dobra :) ale to nie znaczy, że nie będzie miała swoich momentów ,,słabości" :D mam nadzieję, że dodadzą one trochę dynamiki i pikanterii :D
UsuńDziękuję Ci bardzo za odpowiedź :) cieszę się, że lubisz Jules :D to baaardzo miłe :)
Pozdrawiam ;)
Hej, czekam na twój nowy post, przeczytałam całego bloga i jestem nim bardzo zainteresowana. Dopiero zaczynam swoją przygodę z pisaniem więc zapraszam do mnie ;)
OdpowiedzUsuńhttps://evans-potter-hogwart.blogspot.com/
Dziękuję bardzo za ten komentarz!
UsuńI szczerze liczę na następne :)
Życzę powodzenia w Twojej przygodnie z pisaniem i pozdrawiam :)