Od wydarzeń z Wielkim Wybuchem minął
prawie tydzień. W szkole wykrystalizowały pewne kwestie, a inne mimo upływu
czasu nie chciały okrzepnąć. Jedne były jak jątrzące się rany, a inne pozwalały
trochę ogrzać się w swoim świetle.
Zaczynając od spraw najpoważniejszych należało
wspomnieć, że pogrzeb państwa Durete odbył się bardzo po cichu i skromnie.
Zorganizowany został w rodzinnym miasteczku rodziny Durete, miasteczku w
większości magicznym, w pierwszy od dawna dzień z gęstym opadem śniegu. Grube
płatki spadające z nieba oblepiające ubrania i włosy, spadając na twarz
rozpuszczały się na niej zostawiając mokre, okrągłe ślady. Pozwalało to na
ukrycie innych śladów, nie tylko mokrych, ale również słonych. Żałobnikom było
to na rękę, bo ułatwiało maskowanie emocji, ale zainteresowanym utrudniało
ocenę, kto faktycznie przejął się tragedią, a kto tylko spełnia obowiązek i
powinność. Choć przecież tak naprawdę płacz też można udawać…
Na uroczystości zjawiło się zaledwie
kilka osób, wszyscy z rodziny, która wyraźnie zaznaczyła, że nie życzy sobie
obecności ,,osób trzecich”. Wynikało to z pewnością z wyjątkowego hermetycznego
zamknięcia tej rodziny, tak skutecznego, że nie wszyscy byli w pełni świadomi
jego stopnia. Jednak mimo to, Elinor i Corinne wyczuwały coś jeszcze. Ich rodzina
była zbyt dumna by przyznać się do jakiegokolwiek pomyłki, ale… Siostry Durete
miały niezwykle przytłaczające i załamujące wrażenie, że poniekąd wśród ich
bliskich wyczuwalny jest wstyd i wyrzut. Nie wszyscy tylko jednostki, ale
jednak obwiniały za śmierć Magnolii i Spencera ich córki. Nikt nie wiedział, bo
wiedzieć nie mógł, że choć faktycznie był to wyrok to za zupełnie inną zbrodnię
– za zmianę poglądów.
Zmianę poglądów, którą państwo Durete
nie zdążyli się podzielić z dziećmi. Z jednej strony można to było przypisać na
korzyść. Dziewczęta były bezpieczniejsze w obecnych czasach podążając uprzednio
wytyczoną drogą. Z drugiej, w sytuacji, gdy prawdziwy powód śmierci państwa
Durete miał pozostać tajemnicą… Elinor choć silna, mądra i wspierana przez siostrę
czuła wyrzuty sumienia. Miały jej one już zapewne towarzyszyć przez resztę
życia, drzemiąc gdzieś na tyłach podświadomości.
Po pogrzebie, Corinne i Elinor zostały
jeszcze jakiś czas w domu, który stopniowo opustoszał z żałobników. Czas ich
nieobecności w szkole wynosił już prawie tydzień, ale kwestia opuszczenia paru
lekcji była w tym wszystkim śmiesznie błaha.
Podobnie z resztą jak będąca w stanie
wyjątkowego zaognienia wojna na linii Huncowci –Śmierciożercy Juniorzy. Żaden z
Gryfonów nie zajmował za bardzo myśli finałem tej historii, wierząc, że
profesor Dumbledore doprowadzi do jej szczęśliwego zakończenia. Oczywiście
przez szczęście było tu rozumiane wydalenie ze szkoły wszystkich ,,wstępnie
oznakowanych” Ślizgonów. W końcu finał nie mógł być inny, prawda? Otóż okazało
się, że wręcz przeciwnie.
Rodzice Ślizgonów w długiej, całonocnej
debacie z dyrektorem wywalczyli coś, co szumnie nazwali kompromisem. W ich
mniemaniu rzeczywiście zgodzili się na wielkie ustępstwa, zwłaszcza wobec
Huncowtów, którzy przecież ich ,,biedne, bezbronne i niewinne dzieci” w taki
potworny sposób zaatakowali, a w odwecie spotkali się po prostu z uzasadnioną
obroną. Ciekawe pojęcie bronienia miało całe to towarzystwo – grupa
początkujących czarnoksiężników atakująca jedną dziewczynę. Logika wręcz nie do
zdarcia.
Niestety wystarczyła, bo w połączeniu z
ich wpływami stanowiła mieszkankę wybuchową. Stanęło ostatecznie na tym, że
wszyscy uczestniczący w aferze Ślizgoni mieli zostać zawieszeni w prawach
ucznia do odwołania. Ale Hogwartu mieli nie opuszczać.
Gdy w końcu Huncowci zainteresowali się
wymierzonym przez profesora Dumbledore’a, a trzeba przyznać, że mieli masę
innych spraw o wyższym priorytecie, stało się to w warunkach średnio
sprzyjających. Innymi słowy – James i Peter wpadli na dwóch ze ślizgońskiej
szajki, którzy wyjątkowo wyszli z dormitorium na spacer po korytarzach. Cóż,
powiedzieć, że Rogacz się wściekł, to nic nie powiedzieć. Sam, w pojedynkę, bez
użycia czarów, uszkodził ( oczywiście wcześniej jeszcze dodatkowo sprowokowany
) obu Ślizgonów. A po fakcie niestety na horyzoncie pojawił się profesor
Slughorn i wlepił Potterowi szlaban, chwytając się przy tym za głowę z
zawodzeniem o ,,przemocy, której absolutnie by się nie spodziewał”. Rogaczowi
na tamta chwilę nie robiło to żadnej różnicy, dopóki nie przeliczył sobie dat i
dni.
I w taki oto sposób, gdy większość
uczniów zmierzała na trybuny, by oglądać mecz Gryffindor kontra Ravenclaw, nie
wiedząc jeszcze, że w drużynie tego pierwszego zagra rezerwowy szukający (
którego trzeba było zorganizować prawie z marszu, bo James Potter nigdy by nie
zakładał, że opuści jakąkolwiek rozgrywkę ), panicz Potter zmierzał do – o
ironio – lochów, do gabinetu profesora Slughorna. W trakcie drogi myślał o
swojej drużynie, o tym, że przecież dobrze ich zgrał i przygotował, o tym, że
nastroje mieli dobre… No może z jednym wyjątkiem. Syriusz, po zredagowaniu
wydarzeń przez Jamesa i Petera prawie wyszedł z siebie i do tej pory chyba nie
do końca wrócił. Cóż, musiał to przełknąć, tak jak James, który prawie się
zakrztusił zaistniała sytuacją, ale ostatecznie właśnie skręcił w korytarz
prowadzący do gabinetu opiekuna Domu Węża. Był mocno zaaferowany i niemal wpadł
na idącego mu naprzeciw profesora Slughorna. Był ubrany w płaszcz, na szyi miał
szalik… Wybierał się na mecz, więc może…
- Dzień dobry James. Cieszę się, że już jesteś i że
zdążę osobiście Ci przekazać zalecenia na dzisiejszy szlaban. – na dźwięk
ostatniego słowa iskierka nadziei wyzierająca z oczu James momentalnie zgasła.
– Mam tam spory bałagan w szafkach, hodowany przyznam się niechlubnie, od wielu
już lat. Myślę, że zajmie Ci to z powodzeniem wszystkie popołudnia, na które
wlepiłem Ci szlaban. A może nawet zostanie… W każdym razie, ma to być zrobione
porządnie i z głową, ale tego już ma kto dopilnować. Powodzenia. – powiedział i
minął Rogacza, nie dając mu nawet szansy na zadanie ewentualnych pytań.
Odwrócił się tylko po kilku krokach i dodał. – A, i oczywiście proszę słuchać
wszystkiego, co Lily Ci powie. Jesteś chłopcze w jej rękach.
Jamesa
zamurowało. Patrzył jak profesor znika za rogiem, a sens jego słów powoli do
niego dochodził. Czyżby Lily, to była TA Lily? Ale czemu miałaby cierpieć razem
z nim… Choć w sumie wielokrotnie słyszał, że nie jest wielką fanką sportu,
opuszczenie meczu to pewnie dla niej nic takiego, a już na bank nie cierpienie.
Spojrzał w kierunku drzwi. Czas się przekonać, czy będzie miał dziś wyśnionego
strażnika swojej kary. Wszedł do gabinetu i wszystko stało się jasne.
- Cześć Evans. – powiedział, a twarz rozpromieniła
mu się uśmiechem o mocy wybuchu fajerwerkowego.
- Cześć. Słyszałam, że profesor Slughorn zrobił Ci
już małe wprowadzenie. – Lily stała sztywno przy jego biurku i nie patrzyła na
Jamesa. – Przygotowałam Ci karteczki i pióro do oznaczania butelek, więc możesz
już zaczynać. Najlepiej od tej szafki w rogu. – wskazała oczywiście miejsce,
najbardziej oddalone od biurka. Rogacz podszedł z niezmienioną miną i wziął do
ręki przygotowane przez Lily przybory. Powycinanie tych karteczek musiało zając
trochę czasu, co nasunęło Jamesowi oczywiste pytanie.
- Dlaczego ułatwiasz mi pracę?
- Chcę po prostu, żeby przebiegła sprawnie i żeby
oznakowania były jednolite. – odpowiedziała patrząc mu w końcu w oczy.
- I żebym skończył błyskawicznie i sobie stąd
poszedł. – dodał Potter. Nie potrzebował potwierdzenia, wiedział, że tak
właśnie jest.
- Zaczniesz? Czy chcesz zmarnować zyskany przeze
mnie czas? – Lily zrobiła wyzywającą minę i założyła ręce na piersi.
- W żadnym wypadku nie okazałbym Ci takiego braku
szacunku, ale chciałbym żebyśmy mieli jasność w jednej kwestii. – powiedział i
obszedł w dwóch krokach biurko, by stanąć zaledwie kilka centymetrów od panny
Evans. – Profesor Slughorn zamiast mnie ukarać, zrobił mi niezły prezent i w
żadnym razie nie mam zamiaru robić nic, by czas jego trwania był krótszy. Wręcz
przeciwnie. – uśmiechnął się do niej zaczepnie.
- Możesz zaprzestać naruszania mojej przestrzeni
osobistej i wziąć się do pracy. – wytrzymała jego spojrzenie. Eh, ten płomienny
ogień.
- Wedle rozkazu. – ukłonił się fikuśnie i udał do
wskazanej uprzednio szafki. Lily natomiast usiadła na dostawionym sobie do
biurka krześle i ostentacyjnie wyjęła książkę. James się uśmiechnął i otworzył
drzwiczki zakurzonego mebelka… I mina mu troszeczkę zrzedła. Cóż, tu raczej nie
było sprzątane kilka stuleci, a nie kilka lat. Z jednej strony – lepiej dla
niego, dłużej tu posiedzi w miłym towarzystwie. Tylko co jeśli Lily jest tu
tylko przejściowo i wyjątkowo. Wolał wiedzieć jakie ma perspektywy na dzisiejszy
szlaban i wszystkie pozostałe.
- Jak nasz Ślimak to rozegrał? Lily? Hej, Ziemia do
Evans! Wiesz, że nie dam się zbyć milczeniem i nie zrażę. Ignorowanie mnie nic
nie da, oprócz tego, że pewnie trochę Cię zmęczy…
- Zakładasz, że rozmowa z Tobą jest mniej uciążliwa
niż słuchanie monologu? Rozczaruję Cię, obie czynności zajmują to samo miejsce
na podium. – dziewczyna nie podniosła oczu znad książki. Uważała, że będzie to
w pewien sposób dla niej uwłaczające, jeśli okaże Jamesowi więcej niż absolutne
minimum uwagi.
- No to jak? Odpowiesz mi na moje pytanie? Albo
dobra, to ja Ci powiem, jak to widzę: Ślimak Cię wezwał, jako swoją wielką
ulubienicę, a jaki jest cel wezwania dowiedziałaś się zapewne zaledwie moment
przed Tobą. Mam rację? – powiedział wyjmując już kolejny rząd fiolek na podłogę.
- Masz. Zadowolony? Lubisz tego słuchać, prawda? –
Lily siliła się na obojętny ton, ale była wkurzona. Tylko, że głównie na
profesora Slughorna. Postawił ją niemal przed faktem dokonanym, udając jak to
często miał w zwyczaju w takich momentach, że nie widzi reakcji swojego
rozmówcy. Nie podobało jej się to bardzo, ale postanowiła trzymać fason.
- Lubię i to bardzo. Każdy chyba lubi prawdę. –
skontrował zaczepnie.
- Prawdę? Nie kpij sobie. Jesteś notorycznym kłamcą.
Jeśli Ty coś lubisz związanego z prawdą, to jej maskowanie całą stertą warstw.
– powiedziała to tak wzburzonym tonem, że aż oczy na niego podniosła.
- Jesteś na mnie jeszcze bardziej cięta niż
zazwyczaj. Dlaczego? Nadal masz nam za złe tamto kłamstwo, mimo iż miało ono na
celu większe dobro?
- Większe dobro? – Lily zatrzasnęła książkę z
hukiem. – Tak nazywacie ten napad na lochy?
- Lily, oni chcieli otruć Jules. I nawet gdybyśmy
mieli jakiekolwiek obiekcje, to ich późniejsza reakcja, która wysłała Dariusa
do szpitala, natychmiast by je unicestwiła.
- Czyli naprawdę nie widzisz problemu? Ty, rzekomy
obrońca dobra i sprawiedliwości?
- Nie rozumiem czemu rzekomy.
- To głupi jesteś!
- Wow, Evans, wyjątkowo ambitna kontra. – uśmiechnął
się zadziornie.
- Śmiej się i baw w słowne potyczki, ale prawda jest
taka, że nie jesteś od tych Ślizgonów niewiele lepszy.
- Słucham? – Rogacz delikatnie się wzburzył. – Ja
tylko starałem się, żeby sprawiedliwości stało się zadość.
- Odpowiadając złem na zło? – Lily aż zerwała się z
krzesła.
- Złem na zło? Żart a otrucie, nie widzisz różnicy
Evans. Rusz swoją śliczną główką. – Potter wstał z podłogi i wyszedł Lily
naprzeciw.
- Żebym zaraz Twoją głową nie ruszyła, Ty… -
odetchnęła, zastanowiła się sekundę i powiedziała już spokojnie. – Uważasz, że
możemy się dogadać, więc potraktuję Cię jak rozumnego człowieka i wytłumaczę,
co mi się nie podoba.
- Z przyjemnością tego posłucham. – odpowiedział
zaintrygowany James.
- Powiedz mi, gdzie jest granica? Albo inaczej,
powiedz mi, co nas odróżnia od Śmierciożerców?
- Mam poważnie odpowiedzieć? Lista będzie dosyć
długa. – zaczął James, ale Lily przerwała mu unosząc rękę.
- Pozwól, że Ci to podsumuję. Decyzje. To jest
kluczowa sprawa. Jak i dlaczego je podejmujemy i jak wygląda ich realizacja,
jakie mają konsekwencję. Wszystko, co wokół nich narasta.
- Nasz decyzja miała dobre intencje.
- A jaka była w skutkach?
- Moment, w Twoim rozumowaniu jest błąd. Skutki nie
zawsze możesz przewidzieć.
- Zgadzam się. Ale ten konkretny przypadek był
oczywisty w skutkach. Chcieliście się zemścić.
- Demonizujesz trochę…
- Ja uważam, że nie. Jeśli będziemy postępować tak
samo, jak nasi przeciwnicy, co nas od nich odróżni? Musimy umieć wybaczać. –
Lily powiedziała to patrząc Jamesowi prosto w oczy i chyba tylko dlatego zdążył
zobaczyć, jak do jej oczu napływają łzy.
Rudowłosa
odwróciła się, by ukryć płacz, ale to nie wystarczyło. Bo choć potrafiła płakać
niemal bezgłośnie, gdy łzy ciekły jej ciurkiem po policzkach, nie umiała
opanować drżenia ramion. Charakterystycznego i rozdzierającego serce.
,, Uspokój się, przestań płakać.” – powtarzała sobie
w myślach, nie mogąc znieść faktu, że rozkleiła się właśnie przy
Jamesie Potterze. Była bliska płaczu już od samego rana, od momentu gdy
przeczytała list z domu, gdy zrozumiała wydźwięk napisanych w nim słów… Ale
planowała ( choć słowo ,,planować” brzmi tu trochę nie na miejscu ) że dopiero
wieczorem, kiedy dziewczyny już będą spać, zejdzie na dół i siedząc przed
kominkiem, bez zahamowani się rozpłacze, raz po raz, masochistycznie czytając
list.
Jednak
nie wytrzymała. Rozmowa o podziałach, wybaczaniu, decyzjach… Wszystko ożyło i
zamieniło ją w histeryczkę. Nie cierpiała tej swojej odsłony i dlatego teraz na
cztery łzy żalu przypadała jedna łza gniewu za to, że w ogóle pozwoliła im
płynąć.
James
stał nieruchomo i bez słowa przez dobrą minutę. Lily pomyślała, że chyba pobił
tym samy swój osobisty rekord. Otarła oczy na ile mogła, świadoma tego, że
dalej są zaczerwienione i napuchnięte i odwróciła się do Rogacza.
- Tyle lat szukałam i nareszcie znalazłam sposób,
żeby Cię uciszyć. – powiedziała, siląc się na dziarski ton. – Teraz muszę się
tylko nauczyć płakać na zawołanie i oszczędzę sobie wielu bólów głowy.
James
nic jej na to nie odpowiedział. Tylko patrzył. Ale to, jak patrzył i to, jaką
miał minę sprawiło, że panna Evans straciła trochę grunt pod nogami. Znała już
dobrze Pottera-Pozera, Pottera-Pyskatego oraz Pottera-Palanta. Ale ta odsłona
była zupełnie inna. Zarówno w oczach, jak i twarzy Jamesa widać było
autentyczną troskę i ( O dziwo! ) dojrzałość. Obie te rzeczy były tak prawdziwe
i żywe, że Lily przemknęła przez głowę absurdalna myśl - ,,Może to jest
Potter-Prawdziwy?”.
- Zakładam, że nasza rozmowa o Wybuchu, była
metaforą dla czegoś zupełnie innego? – powiedział łagodnie i bez cienia żartu.
- Nie Twoja sprawa. – odpowiedziała dziewczyna, ale
zupełnie bez ognia i wyrazu. Po prostu nie potrafiła się tak szybko przestawić
na nowe, dopiero co odkryte oblicze Pottera. Nie wiedziała, jak się zachować.
Huncwot to widział i w głębi serca, bardzo się cieszył, bo czuł, że właśnie
zrobił rysę w swoim obrazie, który wymalowała sobie w głowie Lily. Być może ta
rysa miała w przyszłości posłużyć za podwaliny czegoś, na co bardzo liczył.
- Zgadzam się, że nie moja. Ale nie uważasz, że lżej
Ci będzie jeśli się z kimś podzielisz tym, co Ci leży na sercu?
- I tym kimś masz być Ty?
- Skoro już i tak się przy mnie popłakałaś, z czego
znając Ciebie jesteś bardzo niezadowolona. Pomyśl tylko – dalej dusząc w sobie
emocje ryzykujesz, że rozkleisz się przy kimś innym, a jeśli opowiesz wszystko
osobie, która już i tak Twoje łzy widziała, to nic nie stracisz. – dalej łagodnie,
ale już z delikatnym uśmiechem.
,,Podstęp? A jeśli tak, to co ryzykuję?” – pomyślała
Gryfonka i wypaliła:
- Jesteś jedynakiem, prawda? – Jamesa to trochę zbiło
z pantałyku, ale na krótko.
- Tak.
- No właśnie, więc chyba nie bardzo możesz mnie
zrozumieć.
- Nie twierdziłem, że Cię zrozumiem. Powiedziałem,
że wysłucham. – powiedział i kojarząc szybko fakty, dodał. – Chodzi o Twoją
siostrę?
- Tak. – powiedziała Lily. ,,Zdecydowałaś się na
szczerość, to teraz bądź konsekwentna.” – rozkazała sama sobie.
- Ma na imię Petunia, tak?
- Taak. – powiedziała ostrożnie. James Potter
pamięta imię jej siostry, o której przecież nie mógł dużo słyszeć. Hmm, może
jednak widzi i rejestruje coś poza czubkiem własnego nosa.
- Pokłóciłyście się? – zapytał Rogacz błądząc po
omacku.
- Pff, trochę nietrafiona diagnoza. – powiedziała ze
smutkiem Lily.
- Przesadzona czy wręcz przeciwnie?
- Wręcz przeciwnie. – powiedziała Lily i usiadła na
biurku profesora Slughorna. – Ona mnie nienawidzi.
- Trochę przesadziłaś, Ciebie się nie da nienawidzić
Evans. – Rogaczowi wymsknął się zaczepno-podrywający ton, ale widząc wzrok
Lily, dodał szybko, przestraszony, że straci tą nić porozumienia, którą udało
mu się z Gryfonką nawiązać. – Dlaczego tak sądzisz?
- Nasze stosunki się popsuły od kiedy poszłam do
Hogwartu. Uważa mnie za dziwoląga i nie chce mieć ze mną nic wspólnego. – nawet
sama Lily była w szoku, że powiedziała to takim spokojnym głosem.
- A może Ci zazdrości? – dla Jamesa taki scenariusz
był o wiele bardziej prawdopodobny.
- Nie. Żebyś widział, jak na mnie patrzy, jak… Po co
ja Ci to mówię? – powiedziała, chowając twarz w dłoniach i kręcąc głową.
- Bo tego potrzebujesz.
- Znowu zaczynasz? Teksty sugerujące czego niby
potrzebuję, pragnę i chcę? – Rudowłosa zdawała sobie sprawę, że przesadza, ale
tak się dziwnie poczuła, otwierając przez Jamesem, że starała się na powrót
odbudować wokół siebie ochronny mur i to w zatrważającym tempie.
W
odpowiedzi Potter tylko uniósł jedną brew i się uśmiechnął. Przejrzał ją.
Westchnęła i postanowiła szybko skończyć tą dyskusję wyrzucając z siebie
wszystko na jednym wydechu.
- Petunia miała niedawno urodziny. Wysłałam jej
kartkę i list, a także prezent. Żadnej z tych rzeczy nawet nie otworzyła.
- Skąd wiesz?
- Bo okłamałam rodziców.
- Nie widzę na razie związku, ale muszę przyznać, że
jest to szokujące wyznanie. Myślałam, że jesteś grzeczną dziewczynką.
- Jestem, ale nie miałam innego wyjścia.
- I na czym to Twoje kłamstwo polegało? – zagadnął James.
W innych okolicznościach, wiedząc, że Lily również dopuściła się naginania
faktów, zapamiętałby to i wykorzystał w późniejszych utarczkach z Rudowłosą.
Ale w zaistniałej sytuacji już na początku postanowił, że zachowa dla siebie
całą treść rozmowy i nigdy o niczym nikomu nie wspomni.
- Napisałam list także do nich. Między wierszami
dałam im do zrozumienia, że kupiłam Tunii książkę. Nawet napisałam jej tytuł,
autora. Innymi słowy, dostarczyłam im wszystkich potrzebnych informacji, by taką
książkę kupić i umieścić gdzieś na półce w domu, żebym po powrocie nie
dowiedziała się, że moja siostra wszystkie listy i paczki ode mnie od razu
wyrzuca.
- A robi to? – Rogacz był delikatnie skonfundowany.
On by z przyjemnością przyjął od Lily każdy prezent.
- Robi. W przeciwnym razie rodzice by wiedzieli, że
wysłałam Petunii w prezencie sweterek i jej ulubionym kolorze. A oni natomiast
odpisali, że książka jest świetna, Tunia ją przeczytała i teraz mama się za nią
zabiera, zachęcona pochlebnymi opiniami mojej siostry. – Lily powiedziała to na
jednym wydechu i całe powietrze z niej uszło.
- Czyli oni też Cię okłamali… I nie boją się, że
prawda wyjdzie na jaw? Przecież to, że kupią tą książkę nie wystarczy. Jedno pytanie zadane
Petunii dotyczące fabuły książki od razu ich zdemaskuje. – huncwockie zmysły
Rogacza szalały z chęci wygarnięcia komuś niedolnej próby uprawiania sztuki,
którą przecież w jego mniemaniu było kręcenie i bajerowanie. On sam był w tym
prawdziwym wirtuozem.
- Żeby zadać Petunii pytanie, musiałybyśmy ze sobą
rozmawiać. – Lily powiedziała to tak smutnym tonem, że w tych nieznających
promieni słonecznych lochach, zrobiło się jeszcze chłodniej.
James
patrzył na dziewczynę, która siedziała dalej na biurku, teraz ze spuszczoną
głową i machała bezwiednie nogami w powietrzu. Nigdy by się nie spodziewał, że
dzisiejszy szlaban, będzie przebiegał w takich warunkach, w taki sposób, że tak
go wzbogaci. Bo nawet jeśli Lily dalej ma go za pajaca, to przecież niczym nie
zatrze tych kilku chwil, które miały między nimi właśnie miejsce. Chwil, w
których był jej powiernikiem. A żeby wzmocnić efekt, postanowił być także
pocieszycielem.
- Powiedziałaś na początku, że jestem jedynakiem i
Cię nie zrozumiem. Poniekąd masz rację. Ale jeśli spojrzeć na to szerzej, to
chciałbym jednak zmienić zeznania. Ja mam brata. – Lily podniosła na niego
wzrok tak, szybko, że prawie spadła z biurka.
- Co? – zapytała zaszokowana.
- Oj Evans, znasz go przecież. Nasz kochany Syriusz
Black. Choć nie łączą nas więzy krwi, to nie wyobrażam sobie, żeby myśleć o nim
inaczej, jak o bracie. I wydaje mi się, że to też między innymi czyni nasze
braterstwo jak najbardziej prawdziwym.
- James – zaczęła Lily, wyraźnie zrezygnowała. – To zupełnie
co innego. Nie neguje Waszej więzi. Każdy, kto Was zna potwierdzi, że jest to
już poziom wyżej nad ,,zwykłą” prawdziwą przyjaźnią. Ale właśnie dlatego nie
możesz wczuć się w moją sytuację. Syriusz się na Ciebie nie wypiął i raczej
wydaje mi się, że nigdy tego nie zrobi. Jeśli chciałeś mi pokazać, że wcale nie
są Ci obce moje sprawy, to nie trafiłeś. Zakładając, że w ogóle masz doświadczenie
w zakresie tematu rodzeństwa, to takiego zgranego i szczęśliwego.
- Czego nie można powiedzieć o moim przyszywanym
bracie. – skontrował Rogacz. – Bo właśnie do tego tematu chciałem nawiązać. Że
przyjaźniąc się z Syriuszem, zdążyłem nabrać pewnego obycia w problemach na tej
i wielu innych liniach pokrewieństwa. Walnięta rodzina Łapy jest tych historii
prawdziwą skarbnicą.
- I chcesz mnie pocieszyć mówiąc, że ktoś ma gorzej?
Dogaduje się z rodzicami, a moja siostra nikogo nie próbowała otruć, więc osiągnęła
prawdziwy sukces życiowy?
- Nie bądź ironiczna. Doceń, że naprawdę się staram.
– powiedział James, a Lily której było trochę głupio po jego uwadze, w ramach
okazania skruchy po prostu zamilkła. – Chciałem Ci powiedzieć w ten sposób, że
nie jestem w stanie Cię zrozumieć i wyobrazić sobie tego, co czujesz, ale
jestem w stanie zrozumieć i wyobrazić sobie, jak bardzo raniące i przykre może
być niedogadywanie z najbliższymi. Wiem także, że nie zawsze można takie sprawy
naprawić i połatać. Powinien może też powiedzieć, że wiem, że nie zawsze
dotarcie się i zgoda są możliwe, ale akurat tego konkretnego aspektu nie mam
zamiaru przenosić na wszystkie przypadki. – delikatnie zażartował i prawie pękł
ze szczęścia, widząc, że Lily się uśmiecha.
- Co jeszcze wiesz? Bo słyszę, że całkiem sporo. –
powiedziała Lily i zaraz żachnęła się w myślach -,,Czy ja właśnie flirtuję z
Potterem?”.
- Wiem, że nie możesz się obwiniać, ani brać na
siebie całej odpowiedzialności za wszystkie rysy na relacji Twojej i Petunii. Oczywiście
za długo Cię znam, żeby zakładać, że w tych ewentualnych starciach z nią, Ty
zawsze pokornie stoisz ze spuszczoną głową i słuchasz. Trochę Twojego ognistego
języka na bank trochę tam gdzieś zawsze jest…
- Nie przeginaj, ostrzegam.
- …ALE, kłótnie w rodzeństwie to normalka. Nawet w
tym moim idealnym, więc nie smuć się już i nie zaprzątaj tej swojej rudej
główki zmartwieniami. Jak powiedział mi kiedyś ktoś całkiem mądry, prawie tak
mądry, jak ja: To decyzje nas definiują i wszystko, co wokół nich narasta. A w
tym zestawie złe decyzje podejmuje Twoja siostra. Oczywiście, z całym
szacunkiem.
James
skończył wywód, a Lily patrzyła na niego, starając się nie okazać rozbawienia
spowodowanego tym, że aby ją pocieszyć użyć przed chwilą jej własnych,
sparafrazowanych słów. Rogacz natomiast był z siebie bardzo dumny. Ze swoich
słów, dojrzałości, opanowania… Chyba zasłużył na nagrodę.
- A skoro mowa o decyzjach… To nie uważasz, że dobrą
by było zgodzić się na randkę z Twoim pocieszycielem? W ramach podziękowań, że
tak dzielnie służyłem ramieniem i dla poprawy nastroju. To co, umówisz się ze
mną Evans?
Czar
prysł i Potter-Podrywacz wrócił na swoje włości. Lily przewróciła oczami,
zeskoczyła z biurka i powiedziała stanowcze:
- Nie. – koniec spoufalania się. To, że jeden raz
zachował się jak człowiek, nie znaczy, że wyczyszczono mu kartotekę przewinień
w głowie Lily. – A teraz, może byś wrócił do roboty?
- No wiesz co Evans. Naprawdę jestem zawiedziony. –
te słowa nie wyrażały nawet w połowie, jak bardzo. – To może chociaż mnie
przytul. Tobie zrobi się jeszcze milej, a ja dostanę zapłatę za moje rady
psychologiczne. – rozpostarł ramiona i zbliżył się do niej.
- Jeszcze czego! Zabieraj te łapy! Zapłaty, też mi
coś. Wybacz, nie sądziłam, że jestem tak uciążliwa, że powinnam ludziom płacić,
żeby ze mną rozmawiali. – odskoczyła za biurko, wyraźnie zirytowana. Straciła
na chwilę czujność i teraz teksty Pottera uderzyły w nią ze zdwojoną siłą.
- Daj spokój, przecież żartowa…
Ale
James nie zdążył dokończyć do drzwi gabinetu otworzyły się i stanęła w nich
najmniej spodziewana teraz osoba.
- Jules? – wyrwało się średnio inteligentnie
Rogaczowi. Na swoje usprawiedliwienie mógł mieć tylko to, że plamy na koszulce
Puchonki, które od razu zwróciły jego uwagę i trochę przestraszyły,
przypominały…
- Czy to jest krew? – zapytała Lily.
- Tak, ale luz. Nie moja. – powiedziała Jules, dalej
stojąc w progu. – Profesor Slughorn mnie tu przysłał, żebym pomogła Jamesowi w
porządkach.
- Czyżby? – zapytała z niedowierzaniem Lily. – A to
niby dlaczego?
- W ramach szlabanu. – odparła dziewczyna. Dalej się
nie ruszała i dopiero teraz Rogacz skojarzył, że to z nerwów. Jules była tak
wkurzona, że cała jej energia szła na uspokojenie się, dlatego na lokomocję już
nic nie zostawało.
- Dostałaś szlaban? – Huncwot był tym wyraźnie
poruszony.
- Tak.
- A za co? – Rogaczowi aż ślinka ciekła, żeby poznać
te smakowite szczegóły. Zwłaszcza, że czuł, iż mogą one mieć związek ze stanem
ubioru panny Justice.
- Złamałam Regulusowi Blackowi nos. – powiedział i
wzięła głęboki oddech, już prawie całkowicie się wyciszając. – To od czego mam
zacząć? – z tym pytaniem zwróciła się do Lily, zamykając za sobą drzwi do
gabinetu i kładąc płaszcz na fotelu profesora Slughorna. Zanim któreś z
Gryfonów wybiło się z szoku minęło kilka sekund.
- Cóż, nie powinno mnie to dziwić. Gdyby nie
profesor Dumbledore i profesor McGonagall, jego rodziców kilka dni temu
spotkałby ten sam los. – powiedziała Lily, nawiązując do ich wspólnego
spotkania z delegacją ślizgońskich rodziców. – Gratuluję. – dodała i
uśmiechnęła się do dziewczyny.
- Jej gratulujesz, a mnie piętnujesz za odwet? –
zapytał rozbawiony wizją bijącej się Jules, James.
- Zajmij się sprzątaniem, dobrze? – odparła Lily i
powiedziała Jules co i jak należy posprzątać.
Przydzieliła jej przy tym trochę mniejszą szafkę niż
ta, w której sprzątał James.
Kiedy
Jules zaczęła się zabierać do roboty, Rogacz zwrócił na siebie jej uwagę i
wyszeptał:
- Punkt dla Ciebie za ten cios.
W
odpowiedzi Jules tylko się uśmiechnęła. Ale co to był za uśmiech. Trochę
złowieszczy, pełen zadowolenia i satysfakcji. Rogaczowi wydawało się, że za tym
wszystkim kryje się coś więcej niż było widać na pierwszy rzut oka. A w ogóle,
to kto by pomyślał, że tej pacyfistce zemsta sprawi taką przyjemność. To
zarysowało trochę jej nieskazitelnie dobre i łagodne oblicze i nasunęło
Huncwotowi myśl, że jeszcze wcale dobrze jej nie znają. Potem pomyślał o
gratulacjach Lily i uśmiechnął się sam do siebie.
Jest
tajemnica, której nigdy nie uda mu się rozwiązać, a na imię jej kobieta.
Ten fragment Jily był tak uroczy! Z jednej strony nie stało się tam nic wielkiego, ale z pewnością był to przełom. Dobrze, że James jest tego świadom i nie będzie próbował wykorzystać tego przeciwko Lily. Cieszę się, że ona też powoli zaczyna się zmieniać i dostrzegać pewne sprawy w innym świetle. Mam nadzieję, że James nie spieprzy tego małego sukcesu! A Slughorn też dał mu szlaban! Albo Jamesa po prostu lubi, albo jak na nauczyciela jest bardzo mało spostrzegawczy. A jeśli chodzi o Jules, to jestem ciekawa, co tak nagle na nią wpłynęło. To, że wdała się w bójkę już samo w sobie jest niepokojące ze względu na jej usposobienie. Po drugie narazie wygląda, jakby nie było jej przykro i wstyd z tego powodu. Zastanawiam się, co też Regulus znowu zrobił, bo nie sądzę, żeby Jules po tak długim czasie brała odwet za siebie i Dariusa. To musiało być coś grubego, jeśli nawet przełamało jej współczucie dla tego chłopca ze względu na jego trwające od urodzenia pranie mózgu w domu rodzinnym. Mam nadzieję, że wszystko już niedługo się wyjaśni.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na kolejne wpisy, ponownie mając cichą nadzieję na więcej Remusa (ogólnie nie jest on moją ulubioną postacią z Ery Huncwotów, ale w Twoim opowiadaniu wyjątkowo mnie urzekł). Nie każ mi za długo czekać! Pozdrawiam serdecznie ❤
Drama
http://zawszeoddanizawszesilni.wordpress.com/
Jeśli chodzi o Slughorna to trochę sympatia do Jamesa, trochę jego gapowatość... :D
UsuńA ta scena z Jules - chciałam, żeby trochę pokazała pazurki i na bank to wyjaśnię :)
Natomiast scena z Jily, no cóż to było niejako z dedykacja dla mojej siostry, która bardzo lubi ich wątek :) i powiem szczerze, że ja też lubię pisać ich przekomarzanki :D
Remus się pojawi, jeśli nie w następnej to w kolejnej notce :)
Pozdrawiam serdecznie ;)