piątek, 5 stycznia 2018

Świąteczny bonus :)

Jak głosi tytuł jest to notka bonusowa, która opisuje wydarzenia nie do końca związane z torem głównym fabuły bloga :) Chciałam po prostu w ten sposób złożyć życzenia wszystkim moim  czytelnikom i podtrzymać ten świąteczny klimat, który niestety zdecydowanie za szybko opada :) Przepraszam też po raz kolejny za opóźnienia ;) 
Miłego czytania :)


   Zapach igliwia był wyczuwalny prawie na każdym kroku. Śnieżny puch leżący na błoniach i dachach wież zamkowych, choć był tam już od dłuższego czasu i miał leżeć przez kolejnych kilka miesięcy, choć wyglądał tak, jak zawsze, to wszystkim kojarzył się jednoznacznie. A pojawiające się na korytarzach ozdoby świąteczne tylko tym skojarzeniom pomagały. Duchy latały po zamku nucąc świąteczne melodie, a na co drugim obrazie można było dostrzec postacie ubierające choinki. Choinki w pełnej krasie i rozmiarze stały też już w Wielkiej Sali. Przygotowane wcześniej przez Hagrida, teraz już przystrojone mieniły się blaskiem różnokolorowych światełek. Nic więc dziwnego w tym, że uczniowie myślami dryfowali już z prądem świątecznym, z dala od  książek i nauki. Atmosfera, jak to w grudniu, nie sprzyjała zbytnio skupieniu.
   Jednak, jak to zazwyczaj bywa, od każdej reguły można było znaleźć wyjątek, a w tym przypadku nawet cztery wyjątki. I podczas gdy nawet najpilniejsi uczniowie w Hogwarcie myśleli już głównie o prezentach i ciastach świątecznych, Huncwoci zaprzęgali swoje umysły do wytężonej i intensywnej pracy. Oczywiście ten intelektualny wysiłek w żadnym razie nie był związany z lekcjami. Huncwocki mózg był stworzony do wyższych celów.
   A huncwockie dormitorium do zapewnienia odpowiednich warunków do burzy huncwockich mózgów. Teraz, korzystając z jednego z ostatnich wieczorów przed przerwą świąteczną, chłopcy siedzieli, wcinali świąteczne słodycze i śmiali się do rozpuku. Wszystko to jednak były wątki poboczne dla cyklicznie powracającego tematu ,,Świątecznego BUM”.
- A może spróbować uśpić czujność Gonagall? Na przykład jakimś prawdziwym prezentem. – zaproponował Peter z ustami pełnymi czekolady. Chłopcy zrozumieli go tylko dlatego, że mieli spore doświadczenie z językiem czekoladowym.
- Prawdziwy prezent? Czyli co? Kocimiętka? – zapytał Syriusz, leżąc rozwalony na łóżku z czapką Mikołaja, nonszalancko nasuniętą na głowę.
- Co by to nie było nie uśpiłoby jej czujności. Myślę, że bardziej potraktowałaby to nawet jak potwierdzenie, że coś knujemy. – skomentował James czyszcząc trzymaną na kolanach miotłę.
- Taki prezent pt.: ,,Jesteśmy grzeczni i nie robimy nic podejrzanego” to niemal przyznanie się do tego, że będzie miała z nami kłopoty. – zgodził się Remus.
- To dajmy prezenty wszystkim nauczycielom. – Peter wyjątkowo nie dał się tak szybko zgasić swoim przyjaciołom.
- Tak, a najlepiej wszystkim oprócz profesor Sowy, żeby wzbudzić w niej zazdrość i niepewność. – zażartował sarkastycznie Łapa. – Ty się lepiej Glizdek przyznaj, że chcesz podlizać się nauczycielom, bo Ci ostatnie testy ,,przedsumowe” nie poszły najlepiej.
- No bo kto robi testy dwa tygodnie przed świętami. Ja jestem w stanie teraz myśleć tylko o cieście kajmakowym mojej mamy.
- To będziesz je sobie podjadać w trakcie czytania notatek przy świątecznym stole. – powiedział Lunatyk, który nie rozumiał braku myślenia perspektywicznego u swojego przyjaciela. Przecież jakby skupił się trochę wcześniej, miałby spokojną głowę w święta. No cóż, Peter był w tej kwestii niereformowalny.
- Na pewno nie będę. – Glizdek aż się zapowietrzył na myśl o tym.
- Jeść ciasta?
- Nie! Ciasto będę jeść. Nie będę czytać notatek.
- Jeszcze nogą tupnij dla dodania dramatyzmu. – uśmiechnął się Rogacz.
- A skoro o tym mowa, nutkę dramatyzmu też można dodać, prawda? – zagadnął Syriusz.
- Do naszego ,,BUM”? W sumie czemu nie.
- Łapo, Rogaczu poczekajcie chwilę. Skoro już rozważamy elementy dekoracyjne numery, to rozumiem, że jego ogólny szkic mamy dopracowany?
- Nasz głos rozsądku we własnej osobie. Wydaje mi się, że tak. – Syriusz wzruszył nieznacznie ramionami. – Jak przyjdzie nam do głowy jakiś dodatkowy pomysł pod wpływem genialnego natchnienia… Choć powiedzmy sobie szczerze – my cały czas pracujemy w warunkach genialnego natchnienia. A ideału nie da się poprawić.
- Dlatego właśnie nie masz zamiaru się zmieniać, przyjacielu? – powiedział James i puścił oko do Blacka.
- Dokładnie. Jak Ty mnie dobrze znasz. – odparł Syriusz, a następnie widząc, że Potter nie przestaje szorować zawzięcie tej samej części trzonka miotły, co wiązało się u niego z intensywnym myśleniem o jednej konkretnej rzeczy, dodał. – Zaraz zetrzesz cały impregnat z miotły.
- Panuję nad sytuacją. – powiedział James, ale bardziej machinalnie niż po przemyśleniu. Wynikało z tego, że pozwolił sobie na delikatne wyłączenie się z dyskusji, gdy przestała ona dotyczyć knucia. Tym lepiej, łatwiej będzie go podejść.
- Jesteś tego pewny?
- Oczywiście,
- I wszystko jest w porządku.
- Jak najbardziej.
- Czyli niczym się nie martwisz?
- Nie.
- Nie masz żadnych problemów na głowie?
- Nie.
- A prezent dla Lily gotowy?
- Jeszcze nie… Znaczy…
- Mam Cię! – wykrzyknął uradowany Łapa i patrzył z półuśmiechem na zbitego z tropu Rogacza.
- Wypchaj się karmą. – powiedział Potter ze skwaszoną miną.
- James daj spokój. Musiałbyś zaburzenia osobowości dostać, żeby czegoś dla panny Evans nie przygotować i to po swojemu, czyli z wielką pompą.
- Z wielką pompą będzie na bank, choć oprócz tego, nie mam chwilowo bardziej sprecyzowanych planów.
- Może podpytaj którąś z dziewczyn. – zasugerował delikatnie Remus nie podnosząc oczu znad książki. Wiedział, że otwarta rozmowa o słabości Jamesa do Lily jest dla Rogacza już i tak dużym wyczynem. Nie chciał go bardziej peszyć.
- Wolę nie. Nie chcę żeby puściły parę z ust. Poza tym, to ma być prezent ode mnie dla Evans i moim stylu. A nie w stylu Willow albo Mary.
- I równocześnie coś, co nie wywoła kultowej odpowiedzi ,,Spadaj Potter”?
- Dokładnie. – powiedział Rogacz i odłożył na bok miotłę, która była tak wypolerowana, że mogło budzić niepokój, czy Potter się z niej nie ześlizgnie w czasie meczu.
   Chłopcy zaczęli się zbierać do snu, a Remus pomyślał te może być problem. Jeśli Rogacz wybierając prezent dla Lily będzie myślał o tym, żeby pokazać przede wszystkim siebie… Cóż, pozostawało mu tylko życzyć przyjacielowi powodzenia.

   Noc była kompletnie bezksiężycowa i gdyby nie warunki panujące o tej porze roku mogłoby być wyjątkowo ciemno. Jednak szczęśliwie śnieg, który pokrywał błonia odbijał dzielnie światło gwiazd i rozjaśniał otoczenie. Chłopcy szli w ciszy, ciesząc się panującą tego wieczoru aurą. James chwilę wcześniej schował pod płaszcz pelerynę-niewidkę. Przemknęło mu przez myśli, że nie są już dziećmi, które bezproblemowo mieściły się we czwórkę  po peleryną, ale tragicznie też jeszcze nie było. W ostateczności, gdy już dopracują animagiczne zdolności Peter na czas używania niewidzialności będzie podróżował w kieszeni jego, Remusa albo Syriusza.
    Huncwoci skręcili w ścieżkę prowadzącą do Wierzby Bijącej. Remus skrzywił się nieznacznie i odruchowo spojrzał na niebo, jakby chciał się upewnić, że nie ma nim złowrogo pełnego Księżyca. Kiedy upewnił się po raz kolejny, że jest nów, wypuścił z płuc powietrze i starał się wyluzować. Syriusz kątem oka zauważył zachowanie przyjaciela, złapał z nim kontakt wzrokowy i uśmiechnął krzepiąco. Lupin był mu za to wdzięczny. Był wdzięczny całej trójce za ich wsparcie i zrozumienie. W zamian starał się, mówiąc bardzo dziecinnie, być dzielny. Dlatego nie miał nic przeciwko, że zbliżają się do miejsca, które mówiąc delikatnie nie kojarzy mu się zbyt dobrze. Chłopcy chcieli zbadać jedną kwestię dotyczącą Wierzby Bijącej. Czemu teraz – nie wiedział, ale nauczył się, że Rogacz i Łapa czasem bez wyjaśnienia żadnego ciągają ich ścieżkami tylko sobie znanymi. Tym razem przynajmniej podali cel podróży i był on wszystkim czterem dobrze znany. Tylko, że gdyby tą kwestię omówić na pełnym forum huncwockim, okazałoby się, że występuje pewna rozbieżność informacji. Bo ze wszystkich Huncwotów jedynie Lunatyk miał, powiedzmy trochę inny obraz sytuacji.
   Pierwszy alarm, że coś jest nie tak zadzwonił, gdy James, który wyszedł na przód ich pochodu zboczył w niewydeptaną jeszcze dobrze ścieżkę, która omijała dość szerokim, a na pewno bezpiecznym łukiem agresywne drzewo, a Syriusz i Peter poszli za nim. Lunatyk chwilę się zawahał.
- Chłopaki? Zmiana planów?
   Jego pytanie zostało całkowite zignorowane. Paniczowi Lupinowi zostało więc tylko iść spokojnie za resztą huncwockiej braci. Nie przeszli więcej niż piętnaście metrów i zatrzymali się przy dużym kamiennym uskoku. James, Syriusz i Peter ustawili się przy nim ramię w ramię, twarzą do Remusa. Zaczynało to wyglądać coraz dziwniej, ale Lupin w dalszym ciągu niczego się nie domyślał. Jednak wyjaśnienie przyszło jeszcze zanim zdążył zadać następnie pytanie. Syriusz uśmiechnął się, sięgnął za połę szaty, a potem powiesił na uskoku wyjętą stamtąd świąteczną skarpetę z imieniem ,,Remus”.
- Wesołych Świąt, Luniaczku. – powiedział James i zanim Lupin zdążył zareagować, dodał. – Wystarczy, że dotkniesz różdżką tego kamyka, na którym Syriusz powiesił skarpetę, a otworzy się tajne przejście prowadzące prosto do korytarza obok Skrzydła Szpitalnego. Od teraz masz własną drogę ewakuacyjną i wstecz – ewakuacyjną oraz pewność, że nikt Cię nie zobaczy. Wiemy, że traktujesz drogę stąd tam i odwrotnie, jak ścieżkę wstydu czy jakąś inną głupotę. Teraz możesz się czuć jak VIP. – były to pokrętne i dziwne życzenia świąteczne, ale Remus bardzo je doceniał. Nie miał pretensji do Jamesa za użycie tak dosadnych słów. W tak bliskiej przyjaźni, jaka ich łączyła zabawa w taktowność nie miała najmniejszego sensu. Liczyła się szczerość. A to, co powiedział Rogacz było szczere. I wspaniałe.
- Zanim się wzruszysz – powiedział Łapa z swoim luzem na twarzy – to jeszcze nie koniec prezentu.
   Remus tylko zmarszczył brwi. Cieszył się, że chwilowo nie dopuszczono go do głosu, bo nie wiedziałby nawet co powiedzieć. Zamiast tego patrzył na resztę prezentu. A był on tak szokujący, że aż ścinał z nóg. Lunatyk ledwo mrugnął, a pojawił się przed nim duży czarny pies i dostojny jeleń.
   Chłopcy zostali w zwierzęcej postaci przez niedługą chwilę, ale wystarczającą by zrobić piorunujące wrażenie. Kiedy wrócili do siebie, duma wprost z nich emanowała. Przekaz był oczywisty, a jedyne co mógł wydusić w odpowiedzi Remus to:
- Dziękuję.
- Nie ma za co. – powiedział Syriusz, który raczej nie należał nigdy do osób, które ulegały wzruszeniom. – Jeszcze trochę, a Peter swoją przemianę dopracuje i od tej pory będziemy razem stawiać czoło pełni.
- Ahoj przygodo. – zażartował James.
- W sumie to też mogę pokazać, co już potrafię. – powiedział nieśmiało Peter.
- Normalnie powiedziałbym nie, ale zrobiło się wyjątkowo rzewnie, więc akcent komediowy jest jak najbardziej wskazany. – powiedział Rogacz i mrugnął do Remus.
   Akcent komediowy to było za mało powiedziane. Kiedy Glizdek spiął się, żeby dokonać przemiany, nie wyszło mu to tak, jakby sobie życzył i znacznie słabiej niż dotychczas… Wystarczy powiedzieć, że w tych wszystkich emocjach i pod wpływem presji, którą sam na sobie wywołał, urosły mu tylko uszy, wąsy i ogon. Rogacz, Łapa i Lunatyk tak się z tego śmiali, że prawie popadali na ziemię. Remus cieszył się tą chwilą z przyjaciółmi, cieszył się z tych wyjątkowo wyjątkowych prezentów i tak się wyluzował, że nawet jego nie ruszyły skargi Petera, że nie może wrócić do całkowicie ludzkiej postaci. Gdy po salwach śmiechu i  przywróceniu Peterowi jego właściwej anatomii, chłopcy postanowili wspólnie przechrzcić tajne przejście czuli beztroskę, a także ekscytację, która towarzyszyła im w trackie pierwszych lat rozrabiania. Było im to potrzebne, bo pozwalało poczuć atmosferę świąt sprzed kilku lat, gdy w świecie magii było znacznie spokojniej.

   Kiedy James został obudzony w środku nocy magicznym budzikiem nabrał podejrzeń. Gdy usiadł na łóżku, nałożył okulary, rozejrzał się po dormitorium i dostrzegł kompletne wyludnienie. Podejrzenia nabrały mocy, ale nie był jeszcze pewny, które są silniejsze. Dopiero kiedy zobaczył, że na łóżku Syriusza leży przygotowany dla niego strój na miotłę, a jego ukochanej miotły nigdzie nie miał, opcja B, czyli ta, według której chłopaki szykują zasadzkę na niego, została bez wahania skreślona. A podejrzenia dotyczące wersji A uznał za potwierdzone. Dlatego zniecierpliwiony i rozradowany przebrał się i ruszył pędem tam, gdzie był pewny czekają na niego przyjaciele. Przemknięcie przez zamek zajęło mu dłuższą chwilę, bo nie miał przy sobie peleryny-niewidki, którą wzięli pozostali Huncwoci. Nie sprawdził tego, ale nie miał żadnych wątpliwości w tej kwestii. Po pierwsze, im trzem trudniej byłoby skradać się po korytarzach niż jemu jednemu, a po drugie, zabierając mu pelerynę trochę go spowalniali, dając sobie więcej czasu na przygotowania. Choć znając umiejętności organizatorskie Remusa oraz perfekcjonizm Syriusza, nawet gdyby się tam od razu teleportował, zastałby wszystko już gotowe i zapięte na ostatni guzik. Ale zawsze, w razie jakiejkolwiek niespodziewanej złośliwości rzeczy martwych, lepiej było się czasowo asekurować. James uśmiechnął się do swoich myśli, a w szczególności o jednego ich fragmentu. ,,Perfekcjonizm Syriusza”. Tak, bo Syriusz był perfekcjonistą, ale sam otwarcie nigdy by się do tego nie przyznał i gorąco zaprzeczył, gdyby ktoś go tak nazwał. Wynikało to z tego, że perfekcjonizm kojarzył mu się ze sztywniactwem. Może w większości przypadków tak było, ale nie trzeba by nikogo przekonywać, że Łapa jest tu wyjątkiem. On po prostu uwielbiał czuć, że to co zrobił to arcydzieło. Z resztą, kto tego nie lubił. Tylko nie każdy dąsał się i tracił na dłuższy czas poczucie humoru, gdy na tym arcydziele pojawiała się rysa. I nie chodziło tylko o dowcipy i inne huncwockie przedsięwzięcia. Syriusz miał też lekkiego bzika, jeśli chodziło o perfekcjonizm relacji z ludźmi i dlatego, kiedy się z kimś przyjaźnił starał się być najlepszym przyjacielem, a kiedy kogoś nie znosił - ,,najlepszym” wrogiem.
   James w okularach miał niemal sokoli wzrok, co było bardzo przydatne na pozycji szukającego, więc gdy tylko dotarł na błoniach do miejsca, z którego było widać boisko, wiedział już czeka na niego coś niesamowitego.
   Wszedł najpierw na trybuny, bo tam czekali na niego przyjaciele i oczywiście jego miotła. To właśnie na niej symbolicznie wisiała skarpeta świąteczna z napisem ,,James”.
- Wesołych Świąt. – powiedział Łapa i uczynił honory podając Jamesowi miotłę. On uśmiechnął się szeroko i uścisnął przyjaciela.
- Dzięki wielkie. Wam wszystkim.
- Nas wyściskasz już później, a teraz wskakuj na miotłę, bo z kilometra było widać jak Cię nosi. – powiedział Remus. Rogaczowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wsiadł na miotłę, wzbił się w powietrze i ruszył na podbój najbardziej widowiskowego toru przeszkód, jaki można by sobie wyobrazić. Nie brakowało w nim niczego. Ani ruszających się obręczy, ani pojawiających się ścian, ani miotaczy ognia… Ani wielu innych rzeczy. Adrenalina uderzyła Potterowi do głowy i krwioobiegu momentalnie i praktycznie wpadł w trans. Latał, wymijał, łapał wpuszczone na tor złote znicze, w ilości, która świadczyło o tym, że chłopcy musieli nieźle zaszaleć, żeby zrealizować jego prezent gwiazdowy i z każdą chwilą coraz bardziej nakręcał tym wspaniałym wyzwaniem. Dopiero po około dwóch godzinach zabawy, pomyślał, że nie zachował się zbyt kulturalnie.
- Może chcecie się dołączyć? – zawołał do przyjaciół, po raz pierwszy od co najmniej godziny zwracając uwagę na trybuny. Gdyby reszta Huncwotów ewakuowała się w tym czasie do zamku, ten najbardziej spostrzegawczy z bandy nawet by nie zauważył.
- Dzięki, ale raczej nie. – Remus siedział wygodnie z jedną ze swoich ulubionych książek na kolanach, ale wyraźnie już przysypiał. Peter spał a najlepsze rozwalony na ławce w najniższym rzędzie i pochrapywał. Tylko Syriusz nie odrywał oczy od wyczynów przyjaciela, a kiedy James zadał pytanie uśmiechnął się szeroko.
- Myślałem, że nie zapytasz. – powiedział, wstając i kierując się w stronę szatni.
- Jakbyś faktycznie potrzebował specjalnego zaproszenia.
- Uznałem, że dam Ci się nacieszyć prezentem jak przystało na przyjaciela.
- Podczas, gdy powinieneś mi zajmować tor, jak przystało na czującego się w pełni swobodnie najlepszego przyjaciela.
- Ej, Rogaczu, bo Lunatyk się obrazi. – rzucił Syriusz i zniknął w wejściu do szatni.
- Za późno, właśnie pękło mi serce. – zażartował Remus. Nie czuł się urażony. Wiedział, że każdy z nich dla każdego jest najlepszym przyjacielem na inny, ale wcale nie gorszy sposób i nie czuł potrzeby, by rywalizować z więzią łączącą Jamesa i Syriusza.
   Zabawa na boisku trwała aż do świtu. Do tego czasu Remus i Peter już smacznie spali, a James zdążył wyłapać wszystkie złote znicze, wypuścić je i wyłapać je razem z Syriuszem. Nawet trzeba było przyznać, że się trochę zmęczyli.
- Chyba czas na śniadanie. – powiedział Łapa zerkając na przyjaciela, który zrobił minę jak czterolatek, którego chcą zabrać z placu zabaw.
- Niestety. – westchnął Rogacz, a następnie przeleciał na Lunatykiem i Glizdogonem, żeby ich obudzić.
   Gdy tylko chłopcy, choć z trudem, trochę niewyspani i oboleli opuścili teren boiska, cały cudowny tor przeszkód zniknął. Potter obejrzał się tęsknię przez ramię, po czym ruszył z przyjaciółmi w stronę zamku.
- Najlepszy prezent na świecie.
   Naprawdę tak myślał i był przeszczęśliwy. Miał szczerą nadzieję, że Lily będzie choć w połowie tak szczęśliwa, gdy otworzy prezent, który on jej przygotował.

   Prezent dla Glizdogona był pod pewnymi względami łatwiejszy do ,,zrobienia”, ale w żadnym wypadku nie oznaczało to, że włożyli w niego mniej starań lub serca. Kierowali się tu tą samą zasadą. Chcieli uszczęśliwić jeden drugiego prezentem jak najbardziej spersonalizowanym. W tej sytuacji, jednego przedświątecznego dnia Peter co godzinę dostawał najlepsze magiczne i niemagiczne słodycze ze wszystkich stron świata, wszystkie jego wypracowania w ,,magiczny” sposób się napisały, a na koniec…
- Co to takiego? – zapytał Glizdogon, patrząc na leżącą na swoim łóżku paczkę. Wyglądała inaczej niż wszystkie poprzednie, nie była kanciasta, inaczej zapakowana i jako pierwsza ze wszystkich miała doczepioną świąteczną skarpetę z imieniem ,,Peter”.
- Otwórz, a zobaczysz. – powiedział James.
   Glizdogon poszedł za jego radą. Podniósł paczkę bardzo delikatnie i zaczął ją rozpakowywać znacznie mniej łapczywie niż wszystkie poprzednie.
- Spokojnie, nie wybuchnie. – powiedział Syriusz, a po chwili dodał, nie mogąc się powstrzymać. – Chyba.
   Glizdek przerwał w pół drogi i spojrzał na Łapę z pytaniem i przestrachem w oczach. Nawet przestał się ruszać.
- Syriuszu, nie psuj mu prezentu. – powiedział Remus.
- Nie mam zamiaru i nie dam rady, to zbyt dobry prezent, żeby dało się go zepsuć.
- Wesołych Świąt jeszcze raz Peter. – dodał James.
   Glizdek wrócił do procesu rozpakowywania. Gdy zdarł warstwę papieru, która dzieliła zawartość paczki od jego wzroku zamarł.
- To… to… Ale… Co… - naprawdę zaczął się jąkać. Usiadł na swoich kufrze i wyłożył obok siebie zawartość paczki. Było tam kilka skarbów, od których nie mógł oderwać wzroku. – Koszulka Srok z Montrose… Koszulka Nietoperzy z Ballycastle… Koszulka Zjednoczonych z Puddlemere. I wszystkie z podpisami!
- Ciszej trochę. Pół Hogwartu udusiłoby Cię przez sen dla tych koszulek. Pomijając wartość sentymentalną, są naprawdę wartościowe w sensie materialnym. – powiedział James. Nie miało to na celu poinformowania Petera, ile pieniędzy wydali na jego prezent. Naprawdę chciał go ostrzec, bo Glizdek przez swoje gapiostwo mógłby zbytnio obnosić się z czymś, co faktycznie niejeden chciałby wykraść. Poza tym tak naprawdę wcale nie wyglądało to tak prozaicznie – oni się złożyli, zapłacili i dostali koszulki. Włożyli w to przede wszystkim pracę i czas, co uważali za najważniejsze w wycenie wartości prezentu. Skorzystali z kontaktów ojca Jamesa, a i tak wymagało to od nich sporej gimnastyki.
- To nie wszystko. – dodał Remus, widząc, że Peter tak się skupić na koszulkach, że nie zauważył skrawka papieru, który został w na dnie prezentu. Kiedy Peter przeczytał, co to jest, aż się zapowietrzył.
- Powiem to za Ciebie, żebyś nie zemdlał – wejściówka na tegoroczne rozgrywki. Baw się dobrze.
- Dziękuję. – powiedział i spojrzał na chłopaków z miną, jakby chciał się rozpłakać.
- Nie ma za co. – powiedział w imieniu całej trójki James.
   Peter spędził wszystkie noce, aż do wyjazdu do domu śpiąc z koszulkami pod poduszką, a z wejściówką w ręku. Chłopcy wiedzieli, jak bardzo ucieszy się z tego prezentu, wiedzieli, jak myśli Peter. Wydawać by się mogło, że prezent związany ze sportem bardziej pasuje do Jamesa, ale tylko w formie czynnej. Quidditch w formie biernej był dla Petera czymś wspaniałym. Oglądając, kibicując czuł się częścią tego wszystkiego. Czuł się ważny, zaangażowany. To był jego sposób, na integrację. Obserwując, czy to mecze, czy knowania chłopaków, czuł się dopuszczony do jakiejś elitarnej grupy. To uczucie było wyjątkowo silne, nawet wtedy, gdy chodziło o szkole mecze, w których brał udział jego przyjaciel. Siedząc na trybunach, miał wrażenie, że jest lepszym kibicem niż reszta, bo zna kapitana, że ta drużyna jest bardziej jego niż innych Gryfonów. Skoro wtedy dostawał skrzydeł to wyróżniony takim prezentem prawie wyleciał przez sufit. Chłopcy łatwo mogli sobie wyobrazić z jak przejętą miną będzie siedział na trybunach podczas rozgrywek. Byli zadowoleni, że główny prezent tak mu się spodobał. W ramach podziękowań Peter nawet podzielił się swoimi międzynarodowymi słodyczami. A chłopcy, dali mu jeszcze jeden mały prezent. Zarówno Potter, jak i Black powstrzymali się przed chowaniem Glizdkowi jego cennych koszulek, gdy spał i oszczędzili mu w ten sposób zawału serca.

   Lily Evans była zdziwiona, gdy zobaczyła prezent na swoim łóżku. Wróciła do dormitorium w krótkiej przerwie między lekcjami, czyli wcześniej niż dostarczyciel się tego spodziewał. Jednak był zadowolony z obrotu sprawy. Wycofał się cicho w róg pokoju, ukryty pod pelerynką-niewidką, wybierając miejsce, z którego mógł obserwować reakcję Lily. Liczył na to, że dziewczyna nie czując na sobie obserwujących par oczu koleżanek skupi się na prezencie i prawdziwie go doceni. Nie chciał przyznać tego przez samym sobą, ale naprawdę wręcz rozpaczliwie pragnął by prezent spodobał się pannie Evans.
   Dziewczyna usiadła na łóżku po turecku i rozerwała papier. Teraz na jej kolanach spoczywało małe drewniane pudełko z szufladkami do przechowywania skarbów. Własnoręcznie zrobione i ozdobione, bez używania magii. James miał na to dowody w postaci zadrapań i ślad po drzazgach. Nawet Syriuszowi nie przyznał się, jakie jest ich pochodzenie. Wiedział, że Lily lubi rękodzieło. Nieważne skąd, po prostu to wiedział. Teraz patrząc na jej minę wiedział także, że prezent, a przynajmniej jego pierwsza część się jej podoba. Uśmiechnęła się, pogładziła wieczko, a następnie otworzyła pierwszą szufladkę. Leżał w niej breloczek z dołączoną karteczką. Lily aż wytrzeszczyła oczy, gdy poznała logo na breloczku. Było to logo mugolskiej organizacji charytatywnej, a kupując taki breloczek wspomagało się jej akcję, której celem był zakup prezentów dla dzieci z domów dziecka.
   Lily była dobra i uwielbiała pomagać innym. To wiedział każdy. Obróciła breloczek kilka razy w dłoni i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Położyła go na pościeli i sięgnęła do drugiej szufladki. James zamarł, wiedział, że dopiero teraz zaczynają się schody.
   Gdy Lily wyjęła liścik w postaci kartki świątecznej i zaczęła go czytać, uśmiech na jej twarzy zgasł. Rogacz przeanalizował to, co tam napisał, a znał już tekst na pamięć.

Lily,
Nie życzę Ci Wesołych Świąt, tylko takich, o jakich marzysz.
Mam nadzieję, że prezent Ci się spodoba.
Nie musisz mówić, że to ode mnie, ani nawet o tym pamiętać, jeśli to Ci popsuje czerpanie radości z prezentu.
Oprócz tego, mam jeszcze jeden prezent – do świąt nie zadam Ci swojego klasycznego pytania.
Pozdrawiam
James

   Lily patrzyła na liścik i dalej się nie uśmiechała. Potter zaczął się zastanawiać czy dobrze zrobił podpisując się. Wtedy Evans wpakowała wszystko do szufladek i zamknęła pudełko. Papier prezentowy wrzuciła do kosza i stanęła przy łóżku z prezentem w ręku oraz niezdecydowaną miną. Walczyła ze sobą, aż w końcu podeszła do szafy i włożyła do niej pudełko. Schowała je pod stertą ubrań, zamknęła szafę i szybkim krokiem wyszła z pokoju.
   James został i stał jeszcze chwilę bez ruchu zastanawiając się czy uznać to za sukces czy porażkę. W końcu najgorszy scenariusz zakładał, że wyrzuci prezent oknem. Cóż, teraz czas, żeby to on się oknem ewakuował. Podszedł do parapetu i wsiadł na trzymaną pod peleryną miotłę. Lecąc do okna swojego dormitorium i zostawiając dormitorium Lily za plecami uśmiechnął się do siebie.
   Tak, to jednak był sukces. Mały, ale na początek zawsze to coś.

   Ostatnia kolacja w Wielkiej Sali przed wyjazdem na święta. Święta, które wisiały w powietrzu, święta, które stanowiły główny i praktycznie jedyny temat rozmów. Święta, które jednoczyły i wydobywały z ludzi to, co najpiękniejsze i najlepsze. Święta, które swoim blaskiem rozpraszały cały mrok i szarość codzienności. Nikt nie śmiałby tego zepsuć. Ale przecież zawsze można było to ulepszyć, uczcić, wzbogacić. I taki właśnie zamiar mieli Huncwoci.
   Najpierw nikt tego nie zauważył. Dopiero, gdy iskry na zamkniętych drzwiach do Wielkiej Sali zaczęły się robić coraz większe, a towarzyszący ich pojawianiu dźwięk zaczął przypominać palący się lont dynamitu, wszyscy obecni zwrócili wzrok w tamtą stronę. Ale było to o kilka sekund za późno. Iskry eksplodowały świątecznym BUM i jak fajerwerki, dymiąc rozleciały się po całej sali. Uczniowie i nauczyciele patrzyli na to wszystko z rozbawieniem, szokiem, a co poniektórzy nawet z przestrachem. Ci ostatni zamarli w pół ruchu, chcąc się schować pod stołami.
   Natomiast Huncwoci siedzieli na samym środku Gryfońskiego stołu i podziwiali swoje dzieło. Gdy dym opadł, a fajerwerki zniknęły, pozostawiając w drzwiach wyrwę w kształcie ogromnej choinki, Rogacz i Łapa machnęli różdżkami pod stołem. Świece wiszące pod sufitem zaczęły opadać, po drodze zmieniając się w świąteczne cukierki z życzeniami, a bombki wiszące na choinkach ( które po tym, jak opadł dym były dziwnym trafem w barwach Gryffindoru ) zaczęły wyśpiewywać kolędy. Hałas, radość, zamieszanie, a nawet nerwy, które pojawiły się u nauczycieli, mimo że oni też dostali cukierki z życzeniami – to wszystko było nieodłącznym elementem świąt.
   Huncwoci wiedzieli, że dostaną za ten numer od Gonagall ,,prezent”, ale chwilowo napawali się radosnym chaosem, który wywołali i zbieraniem gratulacji i słów uznania. Po raz kolejny dali uczniom Hogwartu powód do śmiechu – ich świąteczny prezent dla wszystkich hogwartczyków.
   Profesor Dumbledore siedział chwilę jeszcze za stołem, czytając życzenia z cukierka, który spadł na jego talerz. Kiedy skończył, zerknął na chłopców, łapiąc z nimi kontakt wzrokowy i mogli przysiąc, że do nich mrugnął. Następnie wstał i podszedł do mównicy. Sala zamarła.
- Cóż mogę dodać. – powiedział, zerkając na trzymane w ręku cukierkowe życzenia. – Po prostu Wesołych Świąt.
- Wesołych Świąt. – zagrzmiała chórem uczniów sala. Tak święta było czuć w powietrzu.

   Peron był ładnie odśnieżony oraz porządnie zatłoczony. Uczniowie w wielkim entuzjazmem pakowali się do pociągu, który miał odjechać do Londynu za pół godziny. Z wypiekami na twarzach, nie wiadomo czy od zimna czy wyłącznie z emocji, rozprawiali o prezentach, świątecznych potrawach, wyjazdach do krewnych. James i Syriusz zarejestrowali z dumą, że o wielkim BUM też mówią i to niemało.
   Peter i Remus już siedzieli w pociągu, a przywódcy Huncwotów stali na uboczu, z daleka od szlaków migracyjnych, żeby nie utrudniać ruchu. Syriusz tak, jak grupka innych uczniów miał zamiar zostać na święta w szkole.
- Jesteś pewny, że nie wracasz do domu? – zapytał James, patrząc na przyjaciela.
- Znasz odpowiedź. Nie mam zamiaru psuć sobie świąt siedząc z tą bandą pacanów pod jednym dachem. Zwłaszcza, że na święta robi się tam prawdziwa pacaniarnia, zjazd pacanów i pacanek.
- Dobra, dobra, załapałem. – powiedział James, po czym obaj uśmiechnęli się i pomachali do Jules, która ciągnąc swój kufer, otoczona swoimi puchońskimi przyjaciółmi zmierzała do jednego z wagonów. Kiedy podniosła ręka w geście machania na jej nadgarstku mignęła bransoletka, którą dostała do Huncwotów. To też nie był zwyczajny, kupny prezent, tylko własna robota. Bransoletka składała się z rzemyka i zawieszonych na nim czterech zawieszek w kształcie kuleczek. Na każdej kuleczce był symbol nawiązujący do przezwiska któregoś z chłopaków, a po jej otworzeniu można było przeczytać napisane w niej spersonalizowane życzenia. Jules bardzo się spodobał ten prezent, aż oczy się jej zaszkliły, gdy go dostała. Ona każdemu z nich dała śliczny, ale nie niemęski notesik, w których napisała dla nich krótkie opowiadania, a w każdym z nich główny bohater przypominał któregoś z Huncwotów. Syriuszowi opowiadania ,,o nim” wyjątkowo przypadło do gustu.
- Nosi ją. – stwierdził oczywistość Rogacz.
- I o to chodziło. – Syriusz uśmiechnął się półgębkiem. – Dobra, to jeszcze raz wesołych świąt i nie zapomnij pozdrowić państwa Potterów.
- Sam ich pozdrowisz. – powiedział James i zamiast uścisnąć Syriusza, który wyciągnął do niego rękę, szeroko się uśmiechnął.
- Jak to? Połączenie przez Sieć Fiuu chcesz łapać? – Łapa został zbity z tropu, co zdarzało się wyjątkowo rzadko.
- Nie. – powiedział James, a potem ustawiając się tak, żeby zasłonić sobą kufer i upewniając się, że nikt nie patrzy, ściągnął pelerynę-niewidkę z kufra, który leżał na jego bagażu. A na tym drugim, schowanym dotąd kufrze leżała świąteczna skarpeta z imieniem ,,Syriusz”. – Zabieram Cię do siebie na święta. Kwestię zgód i deklaracji załatwiłem z Gonagall. Nie liczyłam Cię do uczniów, którym trzeba zapewnić ,,opiekę” w czasie przerwy świątecznej… Syriuszu? – dodał, widząc, że Łapa dalej patrzy się na swój kufer. Po chwili powoli przeniósł wzrok na Jamesa.
- Wydaje mi się, że spakowałem wszystko, co sam byś spakował. W razie czego pożyczę Ci jakieś ubrania. A potem więcej ich nie upiorę i będę trzymał w gablocie. – zażartował Rogacz. Syriusz podszedł do niego i go objął.
- Dziękuję. – nic więcej nie musiał mówić, Potter wyczuł wszystko w głosie przyjaciela.
- Za te ubrania? Naprawdę żaden problem. – powiedział niezwykle szczęśliwy szczęściem Blacka.
- Tylko, że ja nie mam prezentu dla Twoich rodziców.
- Ale ja mam. Wspólny prezent od syna… - wskazał na siebie – i… - skierował palec na Syriusza.
- Zbłąkanego wędrowca? – zażartował Syriusz.
- Nie. Przyszywanego syna. – między chłopcami zapadła chwila wymownej i pełnej braterskiej miłości ciszy. – Dobra, lecimy. Choć i tak wiadomo, że bez nas nie odjadą.
   Syriusz i James ruszyli w kierunku pociągu z uśmiechami na twarzach. Kiedy zaś pakowali bagaże do środka, Rogaczowi mignęło coś, co ten uśmiech zamieniło w banana.
   Lily przechodziła obok zajęta rozmową z Willow, a do torebki miała przypięty breloczek. Breloczek od niego.
,,Cóż, prawdziwa magia świąt.”- pomyślał, a potem kontynuując gramolenie się do pociągu, zaczął nucić pod nosem.

Pada śnieg, pada śnieg, miotła leci w dal.
A my bombki transmutujemy na świąteczny bal…



3 komentarze:

  1. Świąteczne BUM było zjawiskowe! Bardzo w stylu Huncwotów, z jednej strony niespodzianka dla wszystkich, a z drugiej piękne i ze smakiem. Ciekawa jestem, co Ślizgoni znaleźli w życzeniach! Podoba mi się pomysł na spersonalizowane prezenty. To oznacza, że chłopcy się znają doskonale i wiedzą, co dla innego będzie największą radością. To bardzo dobrze o nich świadczy jako o przyjaciołach. Pomijam już w ogóle kwestię wkładu pracy i pieniędzy, bo jak jeszcze prezent dla Remusa nie był zbyt kosztowny, to dla Petera już tak. Prawie bym zapomniała! Chłopcy już są animagami! Czekam niecierpliwie na zmianę Petera i opis pierwszej pełni. No i jeszcze dwie sprawy. Interesująca jest kwestia reakcji Lily na prezent od Jima. Myślałam, że sam fakt, że to od niego nie sprawi, że ona przestanie się cieszyć. Cóż, może jeszcze chwila, zanim coś zaiskrzy w jej serduszku. A po drugie, to prezent dla Syriusza był rozczulający. Teraz będzie mógł przeżyć wspaniałe święta w ciepłej i rodzinnej atmosferze.
    Czekam na następne wpisy, jak zawsze niecierpliwie i serdecznie pozdrawiam ❤
    Drama
    https://zawszeoddanizawszesilni.wordpress.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy można spodziewać się nowego wpisu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze - dziękuję bardzo za poprzedni komentarz :) prezent dla Syriusza był tym, który mi samej podobał się najbardziej, dlatego cieszę się, że uznałaś go za rozczulający :))
      Po drugie - miałam ostatnio straszny zastój, ale Twoje komentarze i to że jesteś bardzo mnie motywują i dlatego obiecuję, że w ciągu tego tygodnia :)
      Pozdrawiam :)))

      Usuń