sobota, 9 stycznia 2016

3. Walentynki cz.2

   Wieczór tej soboty, której wszyscy oddawali się miłosnym spotkaniom i pozwalali sobie, chociaż na chwilę zapomnieć o narastającym, pulsującym i gotowym w każdym momencie wybuchnąć zagrożeniu przyszedł błyskawicznie. I mimo, iż minął tak szybko, a czas między wschodem i zachodem Słońca był nawet jak na tą porę dosyć krótki, zdołał zebrać obfite żniwa. Były to nie tylko żniwa nowych, szczęśliwych par, pocałunków i czułości, ale niestety również żniwa złamanych serc, łez i kłótni.
   Między innymi właśnie dlatego James, Syriusz, Remus i Peter mieli o czym rozmawiać, kiedy szli w wyśmienitych nastrojach pod pelerynką-niewidką przez błonia, zmierzając z determinacją w stronę Wierzby Bijącej. Mieli w planach na tej Walentynkowy wieczór mnóstwo huncwockiej pracy, dlatego praktycznie po chwili, w której wszyscy czterej zgromadzili się w dormitorium przypisanym Gryfonom piątej klasy, zebrali potrzebne rzeczy i ruszyli na misję. Noc była jasna, bo Księżyc świecił już połową talerza, a niebo było bezchmurne. Światło odbijało się od śniegu, który pokrywał szczelnie całe błonia nadając im mistyczny wręcz wygląd. Sprawiało to, że ewentualni uczniowie, którzy łamiąc zasady postanowiliby chodzić po błoniach, mieliby strasznie duże problemy z pozostaniem niezauważonymi. Ale oczywiście był to problem zwyczajnych ludzi, nie elity takiej jak Huncwoci, w których posiadaniu znajdowała się nie tylko pelerynka-niewidka, ale również wiedza na temat wielu tajnych przejść w zamku.
   Właśnie tą wiedzę chłopcy szli spisać i utrwalić z myślą o ułatwieniu sobie życia, jak również wspomożeniu przyszłych pokoleń. Rzucili zaklęcie unieruchamiające agresywne drzewo i już bez pelerynki na głowach, zmierzali tunelem podziemnym do Wrzeszczącej Chaty. Tam na miejscu, w jednym z pokoi czekał prawie cały ich sprzęt, tak zwany przez nich Zestaw Mistrzowskiego Buntownika. Znajdowały się tam gadżety od Zonka, mugolskie materiały wybuchowe, eliksiry różnego przeznaczenia oraz... Długo by wymieniać. Najważniejszy w każdym razie był stół, starszy z pewnością od nich, który został tam umieszczony prawdopodobnie w czasie budowy. Naprawili go i teraz właśnie na nim rozkładali ogromny arkusz papieru, poskładany w dziwny sposób, z dziwnie nakreślonymi uliczkami oraz sporą ilością jeszcze całkowicie białych, niezapełnionych plam.
- To nasze dzieło wygląda jeszcze całkiem niepozornie, ale kiedyś... Będzie bezcenne. - powiedział James, patrząc z dumą na arkusz papieru i dosuwając sobie do stołu jedno z czterech również naprawionych na ich użytek krzeseł.
- W tym tempie wypełnimy całą przestrzeń i jeszcze będziemy kartki doczepiać. - powiedział zadowolony Syriusz. - Po każdej pełni nasza znajomość terenów zamku wchodzi na wyższy pułap.
- Miło mi, że moja przypadłość tak Wam służy i umożliwia nieustanny rozwój. - powiedział Remus z ironią w głosie i dosiadł się do przyjaciół.
- Dobra tu teraz dorysuj tajne przejście, a obok tego korytarza, w posągu zaznacz... O właśnie. - instruował James Remusa, który według kolejki miał dziś dzierżyć pióro. Lunatyk oczywiście wiedział albo pamiętał co trzeba do rysunków dodać, ale Rogacz miał taki nawyk pouczania, z którym wdał się wyraźnie w swojego tatę. Bywało to denerwujące, ale Remus postanowił tego nie komentować i znieść w milczeniu. Przyjaźń to akceptowanie wad i dziwactw przyjaciół, a według Lupina nikt nigdy nie miał takiego wyzwania pod tym względem, co jego kompani. Nie miał prawa narzekać, skoro oni nie narzekali. I choć brzmiało to jakby miał nawet przy nich kompleksy, tak naprawdę od czasu utworzenia tej wyjątkowej paczki jego spojrzenie na siebie znacznie się poprawiło.
   Rysowali i utrwalali swoją twórczość, śmiejąc się przy zabawnych historyjkach, którymi Rogacz sypał jak z rękawa. W tym czasie Peter asystował Syriuszowi w robieniu bomb koloryzujących, które w ramach prezentu Walentynkowego mieli zamiar podrzucić Ślizgonom do lochów.
- Musimy w końcu wymyślić nazwę. - powiedział niespodziewanie Lunatyk, kiedy ucichł śmiech spowodowany kolejnym żartem. - I sposób zabezpieczania mapy przed niepożądanymi obserwatorami.
- To chyba nazwę właśnie mamy z głowy. - odrzekł Łapa. - Mapa. Nasza mapa, czyli Mapa Huncwotów.
- Dobre. - uśmiechnął się James, a wszyscy zgodnie pokiwali głowami. - A jeśli chodzi o zabezpieczenia, najlepsze byłoby jakieś hasło, na dźwięk którego atrament stawałby się widoczny.
- Niegłupie, ale co to konkretnie miałoby być? -zapytał Remus. - ,,Chcę rozwalić szkołę, zrobić dowcip".
- Nie. Wydaje mi się, że lepiej coś z pompą. Jak : Uroczyście przysięgam! - zawołał James.
- Że knujesz coś niedobrego? - zapytał Glizdogon, wtrącając się niepewnie do rozmowy. Zwykle wolał po prostu słuchać z uwielbieniem reszty Huncwotów.
- Świetny pomysł Peter, to jest TO! - wykrzyknął Rogacz. - ,,Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego."
- A na zamknięcie - ,,Koniec psot."
- Super Syriuszu. Wygląda na to, że mamy decyzję. Wszyscy zgodni?
   Po tym jak wszyscy, jak na komendę podnieśli w górę prawe ręce, nanieśli na mapę nowe zabezpieczenia i kończąc dzisiejszą wizytę, spojrzeli przed ,,wytarciem" atramentu na swoje działo. A tam, na okładce:
   Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz,
   zawsze uczynni doradcy czarodziejskich psotników,
   mają zaszczyt przedstawić
   MAPĘ HUNCWOTÓW
- Pięknie. - podsumował oszczędnie, ale jakże trafnie Remus.
   Po wszystkim zwinęli się i z zadowolonymi minami, zniknęli na powrót najpierw w klapie w podłodze, a następnie pod pelerynką.


                                                                   ***

   Drewniany most i Kamienny Krąg znajdowały się bardzo blisko Wierzby Bijącej, ale jak prawie żadne miejsce w Hogwarcie, nie umożliwiały bezpośredniej jej obserwacji. Nie była to w zasadzie żadna strata. Widok z tej części błoni i tak był porażający, więc lepszego miejsca na przystanek w spacerze nie można było sobie wyobrazić. To był jeden z powodów, dla którego Lily i Severus rozmawiali na schodkach przy wyjściu z drewnianego mostu już od dłuższego czasu. Drugim był fakt, że na terenie całych, białych błoni, właśnie tu mogli spokojnie posiedzieć w miarę ukryci. Korzystali z tego w najlepsze, bo rzadko zdarzała się okazja spędzenia czasu gdzieś na terenie szkoły bez tych wymownych spojrzeń i szeptania za plecami, Nie zniechęcało ich to, ale na tak wybuchową osobę jak Lily działało jak płachta na byka.
   Teraz na szczęście mieli spokój. Dziewczyna odpowiadała o swoim dzisiejszym dniu i o tym, jak przekonywała koleżanki do wyjścia. Ogółem o wszystkim co jej do głowy akurat przyszło. Informacje zwrotne musiały być niestety trochę bardziej filtrowane. Severus, chociaż nie chciał mieć przed Lily tajemnic, to droga którą wybrał go do tego zmuszała. Nie chodziło nawet o zakaz dzielenia się niektórymi faktami. Większym problemem było nastawienie panny Evans do jego znajomych i zainteresowań. W związku z tym, żeby nie zaogniać sytuacji traktowali ową kwestię jak temat Tabu. Było to w sprzeczności z zasadami Lily i powodowało u niej moralny dyskomfort, ale nie chciała tracić przyjaciela z dzieciństwa. Choć jego ostatnio wyrażane poglądy były coraz bardziej martwiące...
- Prorok Codzienny trąbi o zagrożeniu, ale wydaję mi się, że poniekąd jest to przedstawianie rzeczywistości tylko z jednej strony. Jakby chcieli podburzyć społeczeństwo. Zobaczysz, że ostatecznie to wojnę zaczną podkręceni i zastraszeni zwykli czarodzieje. - powiedział Severus, ale spojrzawszy na Lily i jej minę z ustami zaciśniętymi, postanowił nie ciągnąć wątku.
- Mówisz tak, jakby wojna była nieunikniona. A chodzi właśnie o to, żeby do jej wybuchu nie dopuścić. I koniec tematu na tym, bo się denerwuję. - powiedziała rudowłosa i podniosła ręce w geście obronnym.
- To zmieniając go: idziesz na mecz quidditcha w następną sobotę? Gryffindor gra.
- Nie zachęca mnie to, wręcz przeciwnie. Oglądnie popisów Jamesa nie jest dla mnie najlepszą formą sobotniego relaksu.
- Oczywista sprawa. Zadufany w sobie pajac. - zaczął bardzie mamrotać niż mówić pod nosem całą masę nieprzychylnych określeń pod adresem Pottera.
- Sev, przestań. Widzę, że masz na jego punkcie małą obsesję, ale nie warty jest Twoich nerwów.
- Zaczynasz go bronić? - obruszył się i spojrzał na nią z wyrzutem, jakby jakiejś zdrady albo przestępstwa się dopuściła - Przecież też go nie lubisz.
- I właśnie dlatego nie mam zamiaru o nim rozmawiać.
- To nie jest jakaś tam rozmowa. Szczera prawda...
- Przestań. - powiedziała siadając prosto - Ostatnio niesamowicie się drażliwy zrobiłeś.
- Nieprawda. Po prostu ja swoją niechęć wolę wyrażać, żeby jej w sobie nie dusić.
- Faktycznie, pod tym łojem nie jedno mogłoby się udusić. - do rozmowy dołączył się kolejny męski głos, a zza jednego z głazów wyszedł jego właściciel. James postanowił ujawnić się i wyszedł spod pelerynki, by napsuć Snapeowi trochę krwi, a także zwrócić choć na chwilę uwagę Lily. Reszta Huncwotów, by nie wzbudzać jeszcze większych podejrzeń i uniknąć pytań, postanowiła zostać w ukryciu.
- Co Ty tutaj robisz? - Evans zareagowała szybciej niż się można było spodziewać. Zerwała się na równe nogi i wyszła Potterowi na przeciw. - O tej porze, na błoniach.
- I kto to mówi pani prefekt. - uśmiechnął się łobuzersko.
- Ja przynajmniej nikogo nie podsłuchuję.
- Ja też nie. Błonia to teren ogólnie dostępny, a tak głośno dyskutować nikt Wam nie kazał.
- Lepiej mnie nie pouczaj i wracaj do zamku w podskokach.
- Taki miałem zamiar. I z wielką przyjemnością przy okazji Ciebie do Pokoju Wspólnego odprowadzę, bo jak sama wiesz - o tej porze chodzić po błoniach nie można.
- To co TY tu robisz? - wtrącił się Severus i stanął obok Lily.
- To raczej nie Twój interes Smarku.
- Nie nazywaj go tak. - powiedziała Evans spokojnie, ale stanowczo.
- Zawsze go będziesz bronić? Z tego co mi wiadomo w jego słowniku znajdują się słowa o znaczeniu znacznie gorszym.
   Lily mina trochę zrzedła, ale wiedziała jak złym pomysłem jest kontynuowanie dyskusji. Najlepiej było się rozejść.
- Idziemy Sev.
- Co takiego? A to, że on się włóczy o tej porze po błoniach...
- To nie Twój interes. - powiedział Rogacz wyciągając różdżkę i niby od niechcenia obracając ją w palcach.
- Obejdzie się bez tych pokazów siły. Jak również bez eskorty. Poradzę sobie. - powiedziała Lily i obróciwszy się na pięcie ruszyła mostem w kierunku szkoły. A Snape oczywiście za nią, nie patrząc Potterowi w oczy.
   Kiedy zniknęli już na końcu mostu za rogiem, do Jamesa podeszli jego przyjaciele z peleryną zwiniętą i trzymaną przez Syriusza.
- Nie mogłeś się powstrzymać, co? - zapytał Łapa.
- Nie. Zwłaszcza, ze zasadniczo dziś są WALENTYNKI.
- Niemożliwe towarzystwo. - powiedział Remus i skierował się prosto do zamku.
   Reszta poszła w jego ślady. Na dziś koniec już przygód.
   Oczywiście koniec zaraz po tym jak dadzą Kolorowy i Bombowy prezent swoich ukochanym Ślizgonom. Nie byliby sobą, gdyby tego nie zrobili. Huncwot - to zobowiązuje.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz