czwartek, 11 lutego 2016

6. Różne, rude rozmyślania i ... rosnące ryzyko

   Lily Evans czytała na parapecie z zapamiętaniem kolejny opasły tom o eliksirach leczniczych i słuchała przez uchylone okno dźwięków meczu, które dolatywały aż do wieży, a ich moc świadczyła o wyraźnym przejęciu i rozemocjonowaniu widowni całkiem długą już grą.
   Właśnie dzięki tej ,,kibicowskiej muzyce" rudowłosa mogła odpowiednio wcześniej dowiedzieć się, że zmagania dobiegły końca i choć kompletna cisza po salwach wiwatów oraz krzyków była zastanawiająca i tak bez wahania zebrała swoje niezbędne przybory, by ruszyć na poszukiwanie miejsca, w którym sprawa meczu Gryffindor - Hufflepuff nie będzie roztrząsana ani przesadnie analizowania. A jedno było pewne - ani dormitoria, ani Pokój Wspólny Gryfonów do nich nie należały.
   Z torbą na ramieniu bardzo szybkim krokiem pokonywała schody i korytarze, momentami nawet biegnąc. Zwolniła dopiero kiedy zaobserwowała uczniów wracających z trybun. Spotkała ich na etapie, w którym potężne tsunami zmieniło się w mnóstwo paroosbowych fal. Działo to na jej korzyść, bo ułatwiało wmieszanie się w tłum. W dodatku o wiele łatwiej było iść pod prąd, dryblując między zbitymi grupkami, niż uderzając w kochającą sport ścianę.
   Taka wymijanka miało jeszcze jedną, oczywistą zaletę - pozwalała bez bólu głowy dowiedzieć się nowinek z meczu bez konieczności wysłuchiwania wstępu, że ,,trzeba było pójść samemu i zobaczyć" lub ,,co z niej za Gryfonka skoro nie wspiera krzykami na trybunach własnej drużyny". Główna informacja doszła jej uszu błyskawicznie. Gryffindor wygrał, a James Potter przyczynił się do tego znacząco łapiąc w wyjątkowo widowiskowy sposób znicza. Od razu stanęły jej przed oczami obrazy piejącego z radości bruneta z wyrazem triumfu i samozadowolenia na twarzy. Wiedziała, że powtórka tego ze sporą dawką pompatycznych relacji z gry jej nie ominie, ale tym razem (wbrew swojej zasadzie, by nie odkładać na później nawet rzeczy nieprzyjemnych) wolała trochę odłożyć tą wątpliwą atrakcję. Nie miała na nią teraz ani ochoty, ani siły, a nie chciała swoim mało entuzjastycznych zachowaniem wywoływać konfliktów. Obiecała to zarówno sobie, jak i kochanej Willow, która była jej współlokatorką i jedną z licznych wielbicielek Syriusza Blacka. Panna Penn zdawała sobie sprawę, że Huncwocką brać ciągnie do ich towarzystwa głównie na linii jednostronnego przyciągania Potter - Evans, więc postanowiła to wykorzystać i zbliżyć się do Blacka. Miała dzięki przyjaciółce lepszą pozycję startową w wyścigu o uwagę Łapy, ale niestety do tej pory nie udało się jej (jak z resztą nikomu innemu) przekroczyć granicy jego zainteresowania, które nie powalało na kolana i zawsze zachowywało bezpieczny dystans.
    Był jeden wyjątek, o którym Lily słyszała wielokrotnie wcześniej, w szczególności na początku przyjaźni Blacka i Justice. Teraz usłyszała to nazwisko tyle razy w rozmowach mijających ją uczniów, że wyostrzyła słuch i uwagę, by dowiedzieć się więcej. Po paru kolejnych pokonanych metrach mogła już z pewnością stwierdzić, że coś złego jej się stało, ale co dokładnie z poplątania z pomieszaniem nie dała rady wywnioskować. Zaczęła się zastanawiać nad tym, czy Syriusz w związku z tym siedzi z nią i trzyma ją za rękę...
   Prawie się zatrzymała, gdy zdawszy sobie sprawę co robi, aż potrząsnęła głową. Przecież nie raz słyszała i widziała jak Syriusz mówi i robi rzeczy, które jednoznacznie świadczą o tym, że z tą Julie, nie... Jules - tylko się przyjaźnią. Spędził z nią co prawda Walentynki, ale czym ta relacja różniła się od tej, która łączyła ją i Severusa od ładnych paru lat. Wobec nich też snuli podejrzenia i spekulacja nie dowierzając kompletnie przyjaźni męsko-damskiej. Pamiętała jak ją to denerwowało i ile czasu minęło zanim wszyscy choć trochę zobojętnieli na ich relację. Nie miała zamiaru, a przede wszystkim nie chciała oceniać ani Blacka, ani nikogo innego. Nie chciała im utrudniać życia swoim gadaniem i hipokryzją, więc zmieniła tor sowich myśli bardzo gwałtownie, uprzednio przypominając sobie ile to razy od czasu przyjaźni z Justice Syriusz flirtował z tabunem innych dziewczyn.
   W towarzystwie tych rozważań dotarła już do holu, z którego droga do lochów była sekundową ,,formalnością". Nie chodziło jej bynajmniej o to, że jest to część szkoły najmniej zainteresowana wygraną Gryffindoru. Miała i bez tego powody, by odwiedzać te zakamarki. Severus, eliksiry, profesor Slughorn i jego Klub Ślimaka. Jakby się tak zastanowić główne atrakcje jej szkolnego życia, które sprawiały jej przyjemność w stopniu większym lub mniejszym można by zawrzeć w samych lochach. Ta myśl ją samą w pewien sposób rozśmieszyła i w tym dobrym nastroju, i z uśmiechem na twarzy zatonęła w zielonkawym oświetleniu korytarzy. Od razu zwróciła uwagę, że chyba nigdy nie było tu tak pusto jak teraz. Domyślała się, że Ślizgoni, chcąc się odciąć od triumfu największych rywali, zamknęli się zgodnie w swoim dormitorium. W związku z tym nie spodziewała się szybko zobaczyć Seva, więc skierowała się najpierw do profesora Slughorna, by podzielić się przemyśleniami na temat dzisiejszej lektury, o które bardzo ją prosił dzień wcześniej.
   Nagle coś usłyszała. I było to martwiące coś. Przyśpieszyła kroku stwierdzając, że źródło hałasu znajduję się za rogiem. Jej podejrzenia przypieczętował wybiegający zza niego Mulciber, który biegnąc popchnął ją na ścianę i uciekł. Lily szybko otrząsając się ruszyła z niemałym zmartwieniem do źródła. Gdy tylko skręciła w następny korytarz, zamarła.
   Na podłodze leżała Mary McDonald i dławiła się pomieszaniem krwi z śliną wypływającym jej z buzi. Rudowłosa rzucając się na kolana koło dziewczyny, zdążyła zauważyć, że obok leży książka profesora Slughorna, którą Evans dostała poprzednim razem. Czyli wszyscy członkowie Klubu Ślimaka muszą przebrnąć przez tą mini biblioteczkę? - pomyślała szybko i choć zdawała sobie sprawę, jakie jest to irracjonalne, przypisała to słusznie kompletnemu szokowi.
- Mary oddychaj nosem. - powiedziała, pomagając dziewczynie przekręcić się tak, aby płyny wypływały na ziemię i nie zatykały dróg oddechowych. - Będzie dobrze, nie panikuj. - wzięła dziewczynę za rękę i zaczęła głaskać po plecach, widząc że im Mary jest spokojniejsza, tym mniej się dusi. Potem bez wahania zaczęła wzywać pomocy. Szczęśliwie Horacy Slughorn tego dnia, zamiast oddać się popołudniowej drzemce, postanowił wyruszyć na spacer z nadzieją ubicia jakiegoś interesu. Dzięki temu nie tylko niezwykle szybko zobaczył co się dzieje, to ekspresowo zawiadomił dyrektora, który znalazł się na miejscu szybciej niż to zdawało się być możliwe.
   Nie pytał co się stało tylko od razu zabrał pannę McDonald do Skrzydła Szpitalnego. Lily naturalnie poszła razem z nimi, nie dając się zbyć byle jakimi zapewnieniami Horacy'ego, że jej obecność nie pomoże Mary. Ona była innego zdania. Pielęgniarka mogła pomóc ciału Mary, ale najlepszym lekarstwem dla jej wewnętrznego samopoczucia miało być ukaranie jej oprawcy. Gdy tylko pani Pomfrey, mamrocząc nerwowo o pechowym dniu przejęła Mary, Lily przeprowadziła szturm na profesora Dumbledore'a.
- To robota Muclibera. - powiedziała, zastępując profesorowi drogę i patrząc mu prosto w oczy. Albus Dumbledore nie pierwszy raz miał styczność z Lily Evans i jej walecznością. Była to jedna z cech, które cenił w ludziach, a u jego uczniów były mu szczególnie miłe.
- Jeśli poświadczy pani o tym, co widziała, a jestem pewny, że tak będzie, zajmę się tym jeszcze dzisiaj i to niezwłocznie.
- Żaden problem. Mogę to zeznać nawet pod przysięgą. - bez zastanowienia, ale prosto z serca odpowiedziała Evans.
-Nie będzie takiej potrzeby. Horacy, wyślij proszę kogoś po Muclibera i oddeleguj samego zainteresowanego do mojego gabinetu. Zapraszam panno Evans ze mną.
   Ruszyli, a ich myśli w trakcie drogi były swoimi przeciwieństwami. Dyrektor w myślach cieszył się, że wyrastają mu w murach Hogwartu tacy młodzi ludzie, którzy nie mają problemów z rozróżnianiem dobra od zła, gdzie ta granica rysuje świat w typowo biało-czarnych barwach. Lily natomiast była załamana, że tak ciemne i paskudne poglądy są wyznawane przez jej rówieśników z taką gorliwością.
   Nieświadomie oba rozważania nakreśliły w pewien sposób ogólne cechy osób, które miały stanąć na dwóch przeciwnych frontach w trakcie nieuchronnie zbliżającej się wojny czarodziejów. Bo zaprzeczanie, że szybciej lub później wojna wybuchnie już nie było optymizmem, ale naiwnym oszukiwaniem samego siebie.

1 komentarz:

  1. Bardzo spodobałą mi się ta notka . Ekstra zakończenie . Masz bardzo fajny styl pisania

    OdpowiedzUsuń