piątek, 19 lutego 2016

7. Lód i Ogień

   Życie w tej szkole robi się coraz bardziej nieznośne... Gryfoni wygrali, wow i hura hura. Niech jeszcze jej powiedzą kiedy ma wyjść z siebie z wrażenia i zacząć klaskać uszami. Zupełna strata czasu i energii ten cały sport. Ludzie głupieją, angażują się i zachowują na trybunach jak banda...
   Określenie, którego użyła dalej w swoich rozmyślaniach Corinne było bardziej niż nieprzychylne. Krukonka szła korytarzem krokiem spokojnym i dostojnym, a uczniowie schodzili jej z drogi albo z daleka ją poznając albo z powodu jej naburmuszonej miny i zimnego spojrzenia. Nazywali ją Królową Śniegu, a ona doskonale o tym wiedziała. Co więcej - lubiła to i starała się ową opinię podtrzymywać. Wbrew temu na co miała nadzieję, przekonanie wszystkich życzliwych, że nie potrzebuje ani nie chcę towarzystwa lub kurtuazyjnych grzeczności zajęło jej sporo czasu. Przez dłuższy czas polegało to głównie na powtarzaniu z uporem maniaka tych samych, maksymalnie odpychających odpowiedzi na wszelkie kierowane w jej stronę zaczepki. Nigdy tego nie rozumiała. Dlaczego ludzie starają się być ,,towarzyscy" lub ,,koleżeńscy"? Czy naprawdę uważają, że wyjdą na mniejsze buce, jeśli będą zagadywać z otwartością (dla niej równą chorobie psychicznej) do wszystkich osób, które im wejdą w drogę lub przez zrządzenie losu trafią do tej samej klasy?     Oczywiście, sztuczne relacje powstałe przez dziwną presję społeczną i grzeczność były o niebo lepszą opcją. - pomyślała z ironią.
   Westchnęła i przewróciła oczami. Jej podejście do kontaktów z ludźmi było specyficzne i ona zdawała sobie z tego doskonale sprawę. Ale co było dziwnego w tym, że w pierwszej kolejności obserwowała oraz analizowała zachowanie osób wokół siebie i dopiero wtedy wybierała sobie ewentualnie spośród nich przyjaciół. Tylko zazwyczaj po spławieniu i opryskliwości w pierwszych kontaktach nie było co liczyć na zawarcie znajomości po upływie jakiegoś czasu. Może i to było przykre, ale Corinne nie zdarzyło się jeszcze żałować tego, że mur wokół niej był tak wysoki, gruby i nieprzystępny. Ceniła sobie szczerość i brak sztuczności w kontaktach. Lubiła ludzi trzymających się na uboczu i spokojnych. Takich co nie pletli jęzorami byle pleść, a jak się odzywali to z sensem i udowadniając dużą ilość punktów IQ. Samą siebie za taką uważała i może dlatego ludzie należący do tej kategorii mieli u niej wyjątkowo wysokie względy.
   Jak na przykład Remus Lupin. Przyjrzała się mu pierwszy raz w czwartej klasie. Całkowitym przypadkiem zajęła w bibliotece miejsce, w którym sprytnie zakamuflowana mogła podsłuchiwać znajdujących się za ogromną półką z książkami Huncwotów. Knuli, czyli oddawali się jednemu ze swoich ulubionych zajęć, a ona mimowolnie wszystko słyszała. Nawet stosując się do praw obowiązujących w bibliotece byli głośni i zwracali na siebie uwagę jak nikt inny. Tyle, że Corinne nie obchodziła ich chęć bycia w centrum zainteresowania. Porzuciła swoje sprawy również nie dlatego, by mieć na nich hak. Bawienie się w przyłapywanie łobuzów nie było szczytem jej marzeń, dlatego z długiej rozmowy chłopaków wyłapywała zdania wypowiadane opanowanym, rzeczowym głosem. Potem... Cóż, zbliżyła się do jego właściciela i to z całą natarczywością na jaką było ją stać kiedy czegoś chciała i był zdeterminowana. Remus, wykazując tą narzuconą przez społeczeństwo uprzejmość okazywał jej zainteresowanie, które powoli przerodziło się w sympatię. Było to dla niego duże wyzwanie, bo Corinne nie mieściła się w żadnych kanonach jego dotychczasowych znajomych, ale ostatecznie dopuścił ją tak blisko, że zdoła go pocałować. Oczywiście zaraz po tym się zdystansował. Spodziewała się tego, poznała już jego wrażliwość i nieśmiałość, więc dała mu odetchnąć. W tym czasie, a były to akurat wakacje przeanalizowała ich znajomość, jej podstawy i możliwą przyszłość. Czy kochała Remusa Lupina? Nie. Nie sądziła, że obdarzy tym uczuciem jakiegokolwiek mężczyznę i było jej z tym dobrze. Czuła się silniejsza ze świadomością, że żaden nie będzie mógł jej zranić. I nie uważała, że zwodzi Lunatyka - swoją drogą, tragiczne przezwisko. W szkole nie było tajemnicą, że Remus niemal złożył śluby kawalerskie. Pierwszy argument, który przemawiał za ich znajomością. Ona też związku nie chciała. Poza tym umiała dedukować.    Najlepszymi przyjaciółmi Remusa byli prawie najwięksi ekstrawertycy w szkole. Gwiazdy, popularni i uwielbiani. Nie mógł bez nich żyć, byli nierozłączni. Corinne była kompletnym przeciwieństwem tego wszystkiego. Trzymała się na uboczu, nie wymagała żeby nad nią skakać, rozmowę w jej towarzystwie można było ograniczyć do zera. Lupin chciał takiego spędzania czasu, w takim akompaniamencie. A przynajmniej tak mu się zdawało. Chorował od dziecka i uważał się przez to za gorszego, a znalezienie sobie damskiego towarzystwa, które nie wymagało od niego emocjonalnego zaangażowania było świetnym azylem. Dziewczyna była dla niego możliwością jeszcze większej izolacji - przecież nikt nie będzie zaczepiał Królowej Śniegu ani ,,jej chłopaka". Za to ona oprócz miłego kompana zyskiwała coś jeszcze. Zagadkę. Już od dawna domyślała się jakiegoś drugiego dna w dolegliwościach Remusa, a będąc blisko chłopaka mogła łatwiej poznać tą skrzętnie skrywaną tajemnicę.
- ... Jules Justice, ścigającą Puchonów. Dajcie spokój, tak ją walnął tym tłuczkiem...
- Od razu straciła przytomność...
- ... Rozbiłaby się jak nic, gdyby nie Pattern...
   Trochę tą wymianę zdań rozproszyła nagła salwa śmiechu, którym wybuchła osoba najmniej do tego pasująca. Corinne niespodziewanie dostała informację, która niezwykle poprawiła jej nastrój i nie miała zamiaru hamować radości z powodu tych karcąco-oceniających spojrzeń.
   Jules Justice. Znokautowana. Cudownie.
   Corinne nie wiedziała dokładnie dlaczego, nawet mimo swoich chłodnych analiz, ale nie lubiła Jules i to praktycznie od pierwszego wejrzenia. Hufflepuff i Ravenclaw mieli wszystkie lekcje razem, więc dziewczyny poznały się już w pierwszej klasie. Ale zawarcie znajomości nie wyglądało tak, jak u ,,szarej masy". Jules wyszła poza schematy Corinne i tym ją z miejsca zaciekawiła. Sprawiała wrażenie obserwatorki, ale było to złudne wrażenie. Fakt, że podobnie jak Corinne do nikogo nie wyciągnęła ręki wynikał z przejęcia i stresu, a nie zaplanowanego dystansu. Później wyluzowana już Jules, gdy poczuła się w Hogwarcie jak w domu, pokazała swoje prawdziwe oblicze, które w opinii większości było od razu do pokochania. Krukonka tak nie uważała. Dla niej panna Justice była zbyt roześmiana, zbyt bezpośrednia, zbyt empatyczna. Zachowywała się czasem jak dziecko.    Podsumowując, nie zjednała sobie sympatii Corinne. Odwrotne było podejście Jules do Corinne i wszystkich innych ludzi. W przypadku Puchonki każda spotkana przez nią osoba dostawała od razu w pewnym sensie pulę 100 punktów i mogła albo je tracić, albo zyskiwać. A ta pierwsza opcja w przypadku kogoś tak bezkonfliktowego była trudna, choć Królowej Śniegu przez okazywanie jawnej niechęci udało się to całkiem szybko. Co poradzić, Corinne nie cierpiała tego chochlika, a kiedy dowiedziała się ze zaczął się on przyjaźnić z Syriuszem Blackiem stwierdziła, że trafił swój na swego. Black był dla niej osobą ciekawą, ale zbyt pewną siebie i swojej fantastyczności. Dlatego wolała się trzymać od niego z daleka.
   Niestety osoba, z którą szła się spotkać na błoniach, która z zapartym tchem śledziła wszystkie mecze Gryfonów od kiedy Syriusz trafił do drużyny miała zupełnie inne podejście do jego osoby. Nie podobało jej się to, ale nie miała zamiaru dłużej z ową dziewczyną dyskutować o rozbieżności poglądów na tej płaszczyźnie. W końcu choć zupełnie inna, Elinor była jej siostrą i tak naprawdę tylko jej jedynej w życiu ufała.


***

   Jego uśmiech, jego sylwetka, jego spryt, jego urok i nonszalancja... Ideał po prostu pod każdym względem. Na takiego chłopaka po prostu miło się patrzy.
   Elinor Durete oddając się tym rozmyślaniach i przywołując w myślach obrazy i akcje Syriusza z meczu (tak naprawdę tylko je pamiętała) rozsiadła się wygodnie przy sowiarni, w stałym dla siostrzanych spotkań miejscu. Jedyne co nie pozwalało się jej delektować dzisiejszym wygranym przez drużynę swojego obiektu westchnień meczem to końcowa akcja z panną Justice. Dziewczyna nie była bezimienną postacią już przed znajomością z Huncwotami. Swoim zawsze optymistycznym podejściem do życia i nieskończonymi pokładami pozytywnej energii była kojarzona prawie od zawsze. Ale dopiero po nawiązaniu nici porozumienia między nią a Łapą jej nazwisko stało się sławne. Elinor nie była zachwycona z tego, jak Syriusz się dziś przejął faulem na Jules, ale tłumaczyła to przyjacielskim oddaniem. Wybierając taki scenariusz mogła uspokoić swoją zazdrość i dać sobie kolejny powód do zachwytów nad tym, jaki Black jest niesamowity. Gdyby jednak dopuściłaby do siebie myśl, że między Jules a Syriuszem jest jakieś uczucie nie wywarłoby to na niej większego wrażenia. Była zbyt pewna swoich wdzięków by uznawać jakąkolwiek konkurencję.
   Elinor była średniego wzrostu dziewczyną o figurze modelki. Bardzo szczupła i drobna, ale do wyglądu wieszaka jeszcze trochę jej brakowało. Śliczna twarz z zawsze perfekcyjnym, choć subtelnym makijażem i długie, proste jak druty, sięgające do pasa, czarne włosy to były te cechy jej wyglądu, które od razu rzucały się w oczy i zawsze podobały się facetom. Oprócz atrakcyjnego wyglądu, była mistrzynią flirtu. Zupełnie inaczej niż jej siostra Corinne, ta Krukonka uwielbiała zawierać nowe znajomości i szaleć. Towarzystwo męskie natomiast, które lgnęło do niej namiętnie, podwyższało jej już dosyć wysokie mniemanie o sobie i bardzo schlebiało. Znała opinie siostry i jej teorię o sztucznej towarzyskości oraz fałszywych przyjaźniach. Nie była głupia, w końcu należała do Ravenclawu, dlatego wiedziała, że Corinne wnika w ludzkie usposobienie i kataloguje je wyjątkowo trafnie. Nie zamierzała jednak tak, jak ona rezygnować z życia w społeczeństwie. Twierdziła, że mając świadomość czego można się spodziewać po ludziach, może już spokojnie poświęcać im swój cenny czas. Była po tym względem wyrachowana, to prawda, ale dobrze jej z tym było.
   Bawiąc się swoimi pięknymi włosami wyglądała swojej Śnieżynki. Wolała tą bardziej delikatną wersję tytułu, który nadała Corinne społeczność szkolna. Ona również miała przydomek - Smoczyca. Nie widziała w nim nic złego i śmiała się kiedy ktoś ją tak nazwał w jej obecności. 
   Siostry Durete były osobliwościami. Ciekawy już był sam fakt, że były w tej samej klasie, a nie były bliźniaczkami. Corinne urodziła się w styczniu, a Elinor w grudniu 1960 roku. I właśnie dzięki temu dogadywały się wyśmienicie, a rozmawiać mogły godzinami, choć głównie wymieniając zdania i opinie, którymi w przeważającej części się różniły. Dziś również miało dojść do takiego rodzaju dyskusji, skoro jej tematem musiał być między innymi mecz quidditcha.
- Cześć Śnieżynko! - wykrzyknęła Elinor i zarzuciła siostrze ręce na szyje, nie reagując na fakt, że jak zwykle nie dostała przytulenia zwrotnego.
- Cześć, cześć. - poklepała Elinor po plecach, co była jak na nią i tak niezwykle wylewne. - Miejmy to już za sobą. Jak tam mecz?
- Znam Cię siostrzyczko. Wiem, że odwlekałabyś to pytanie, gdyby nie fakt, że zapewne doszły Cię już słuchy o wypadku panny Justice.
   Usiadły obie po turecku na uprzednio magicznie wysuszonej trawie. Corinne się uśmiechnęła półgębkiem.
- Powiedzmy, że masz rację. Dużo straciłam?
- Straciłaś? Ty psychopatko. - powiedziała, udając oburzenie, bo wiedziała, że choć jej siostra mało kogo lubi, nikomu źle nie życzy. - Było trochę adrenaliny. I nerwów. - po czym dodała znacznie ciszej. - I troskliwych spojrzeń Syriusza.
- Jesteś niemożliwa. Chyba pierwszy raz w życiu tak się przejmujesz jakimś facetem.
- Bo ten jest wyjątkowy. To jest równie ostry gracz jak ja. Gdybyś dała mu szansę Ciebie też by oczarował. - Elinor była tego pewna. Poza tym uważała, że Corinne za często zamyka się na innych przez uprzedzenia do ich krzykliwych powierzchowności.
- Szczerze wątpię. Wolę Remusa. Z resztą: zachęcasz mnie żebym Ci zrobiła konkurencję?
- Wolisz? - to było jedyne słowo, które zwróciło uwagę długowłosej. - Czyli jednak?
- Czyli nadal się nim interesuję i próbuję rozgryźć. - odrzekła Corinne i odwróciła głowę w kierunku majaczących w oddali sześciu obręczy.
- Dużo tracisz moja droga zamykając uczucia w szufladzie. 
- Wcale tak nie twierdzę. - każdy inny za taki ton by się obraził, ale nie Elinor. Ona nie spodziewała się od swojej siostry ciepła i uśmiechu. - Jak Ci idą przygotowania do egzaminów?
- Serio? - dziewczynę zamurowało. - O tym chcesz teraz rozmawiać? Ty naprawdę masz serce zlodowaciałe do cna.
- A Ty płomiennie okazujesz jak płytkie są Twoje zainteresowania, Smoczyco.
   Takie przekomarzanie było dla nich normalne. Pośmiały się, pogadały, nawet delikatnie posprzeczały, a w końcu wróciły do zamku. Nie wiedziały, że przez cały ten czas były podsłuchiwane przez kogoś ukrytego przy jednym z okien sowiarni.
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz