Dla zabawy? Nie, za duży rozmach. Z zemsty? Ale za co. W ramach testów
wstępnych ich nowych wynalazków? Nie, to bardziej wyglądało na gwóźdź programu
niż próbę generalną.
Taką myślową dyskusję prowadziła ze sobą Jules spacerując po korytarzach
w lochach. Nie można było powiedzieć, że podziwia ich dzieło, bo owo dzieło, a
raczej dzieła w tłumnym pochodzie zawędrowały jakiś czas temu do Skrzydła
Szpitalnego w asyście kilku nauczycieli. To, co teraz oglądało pretendowało
raczej do tytułu miejsca zbrodni. Tylko, że to miejsce zbrodni było już
obejrzane i zabezpieczone przez ,,techników” w osobie profesorów. Zajęło to im
dłuższą chwilę – lochy były całkiem sporym terenem, a poza tym ( i wszyscy
musieli to przyznać ) zaklęcia Huncwotów do byle jakich nie należały. Świadczyć
o tym mogły dokładne ślady w postaci jakby czerwonych linii na ścianach, które
zostały po detonacji, ale również po całkowitym odbezpieczeniu terenu.
Nauczyciele z pewnością nie mieli zamiaru dać im za wygraną, ale najwyraźniej w
tym momencie mieli ważniejsze sprawy na głowie, na przykład spuchniętych
Ślizgonów w SS. Dlatego właśnie nie protestowali szczególnie gorliwie, kiedy po
wyjściu z lochów zobaczyli pokaźną grupkę uczniów zgromadzoną w holu. Wszyscy
czekający aż nauczyciele opuszczą lochy, otwierając je na nowo na ruch
uczniowski, na widok pedagogów okazali nagle nadmierne zainteresowanie swoimi
butami lub banalnymi uwagami towarzyszy o tym, że ,,Jutro będzie ładna pogoda”.
Nie wiedzieć czemu nikt się nie nabrał na tą ,,świetną” grę aktorską i
przedstawianą za jej pomocą obojętność, dlatego profesor Flitwick postanowił
zabrać głoś:
- Niech nikomu nie przyjdzie do
głowy bałaganić w lochach, dopóki… Po prostu, aż do odwołania. Zrozumiano? –
powiedział, ale nawet nie czekał na twierdzące kiwnięcia głów swoich uczniów i
mijając ich, udał się na schody, za następny cel obierając szpital. Był
wyraźnie zmęczony porządkami w lochach, a do tego może nawet zniesmaczony całą
zaistniałą sytuacją. Huncwoci, gdyby to widzieli być może choć na moment
zmusiliby się do krótkiej refleksji. Lubili profesora Flitwicka i na jego
lekacjach starali się nie robić dowcipów. A przynajmniej nie takich
ekstremalnych.
Jules postanowiła, że im powie o wycieńczeniu Flitwicka, bo ją samą tak
ono ruszyło, że postanowiła faktycznie zrezygnować z wycieczki po lochach trasą
Huncwockiego Zniszczenia. Znaczy, w pierwszej chwili powzięła takie
postanowienie, ale gdy zobaczyła, że sekundę po zniknięciu nauczycieli z
horyzontu wszyscy ,,przypadkowo” czekający w holu uczniowie ruszają tłumnie w
kierunku schodów do lochów… Stwierdziła, że ona jedna dodatkowo nie zrobi zbyt
dużej różnicy w sianiu spustoszenia w lochach. Poza tym, bądźmy szczerzy –
zżerała ją ciekawość.
Kiedy tak włóczyła się żółwim, jak na nią tempem po korytarzach, mijając
innych zwiedzających, którzy śmiali się albo wydawali z siebie okrzyki podziwu,
zastanawiała się nie tylko nad intencją Huncwotów, ale też nad tym, czy gdyby
nie unikała ostatnio Syriusza dowiedziałaby się wcześniej o szczegółach akcji.
Może nie zdradziliby jej wszystkiego, ale uchyliliby rąbek tajemnicy, nie
wytrzymaliby inaczej, nawet jeśli miała to być wielką niespodzianka. W końcu
uważali ją za… Westchnęła. No właśnie, za kogo? Ona ich traktowała jak
przyjaciół, ale od dziecka miała skłonność do otwierania się i dawania całego
serca każdemu, kto wykazał choćby najmniejszą chęć przyjęcia jej przyjaźni.
Zdarzyło się, że się na tym dość mocno przejechała i od tamtej pory starała się
być ostrożniejsza. Tylko, że niełatwo jest walczyć z własną naturą. Naturą
mówiącą, że każdy jest dobry, zasługuje na zaufanie, miłość…
Czy ja jestem naiwna? – zadała sobie to pytanie po raz n-ty.
Bardzo chciała, żeby odpowiedź brzmiała nie. Choć kiedyś, kiedy Darius
jej to zarzucił, rzuciła coś w rodzaju, że odrobina naiwności w życiu jest
potrzebna i wręcz to życie upiększa.
- Naiwność i nadzieja występują
moim zdaniem w pakiecie. A ja z nadziei rezygnować nie mam zamiaru.
Dokładnie tak powiedziała i w kwestii nadziei nie zmieniła zdania.
Chciała mieć nadzieję, że jest na tyle fajną osobą, że zasługuje na prawdziwą,
szczerą przyjaźń. Nawet na przyjaźń Huncwotów. Tylko, że ostatnio na tej
płaszczyźnie nawarstwiały jej się tylko wątpliwości. Częściowo płynęły one z jej
dawnych doświadczeń, ale z tym potrafiła sobie radzić. Kolejną część fundował
jej Darius nieprzychylnymi tekstami na temat czwórki Gryfonów, z których można
by już złożyć trzytomową książkę. Wiedziała, że jest do nich uprzedzony, ale
jeśli ktoś truje ci w kółko to samo, codziennie i to po kilka razy, to coś ci
zostaje w głowie, w postacie małego potworka, który skutecznie chwieje
fundamentami wszystkich twoich przekonań.
I w końcu ostatnia część jej wątpliwości. Cóż ją można było zamknąć w
jednym słowie – Elinor.
Wiedziała doskonale, że żadna z sióstr Durete za nią nie przepada (
mówiąc delikatnie ) i nie mogła powiedzieć, że by ona darzyła je wielkim
uczuciem. Jules co prawda należała do osób, które nie lubiły być w czymś w
rodzaju konfliktu z nikim, a zwłaszcza gdy konflikt nie miał ku istnieniu
żadnych podstaw. Jednak nauczyła się czasem odpuszczać. Odpuściła próbę
zawarcia bliskiego koleżeństwa z Elinor i Corinne i starała się zwyczajnie nie
wchodzić im drogę. Nie ze strachu, gdyby ktoś miał w tym aspekcie wątpliwości.
Zwyczajnie dla oszczędzenia sobie nerwów. Do tej pory nie były to starania
jednostronne. Jednak ostatnio, kiedy Elinor zaczęła kręcić się wokół Syriusza,
również sama Jules miała z nią więcej styczności. Irytującej styczności.
Irytacja nie wynikała bynajmniej z zazdrości. Wiedziała, że tak
zainterpretowałyby całą sytuację Meredith i Olivia, dlatego wolała nie wylewać
przy nich swoich nerwów. Naprawdę to, że miała wątpliwości, to, że ostatnio
Elinor denerwowała ją jeszcze bardziej, to, że unikała kontaktu z Syriuszem po
tej akcji przed gabinetem dyrektora – nie wynikało z zazdrości. Syriusz był jej
przyjacielem i nie patrzyła nigdy wilkiem na kręcące się przy nim dziewczyny.
Niestety Elinor najwyraźniej miała na temat jej stosunku do panicza Blacka
odmienne zdanie i w związku z tym zwiększyła swoją aktywnością pod adresem
Jules, z chęcią ( w jej mniemaniu ) spowodowania u panny Justice prawdziwego
zielenienia z zazdrości.
- To była zimna noc, ale w tak
gorącym towarzystwie nie odczuwałam chłodu, nawet mimo mokrego ubrania.
- Rozgwieżdżone niebo czy oczy
Syriusza Blacka? Ja wybieram to drugie, bo wolę to, co najpiękniejsze.
Takie i tym podobne teksty rzucała Elinor za każdym razem, gdy
wiedziała, że Jules ją słyszy, a Jules poważnie to zaczęło irytować, ale ( jak
zapewne Jules znowu by podkreśliła ) nie z powodu treści. Denerwujący był ton i
okoliczności. Panna Durete zawsze takie teksty rzucała, gdy w pobliżu był tłum
i zwracała swoją zadowoloną z siebie twarzyczkę w kierunku Jules. Powodowało to
oczywiście szepty i ukradkowe, ale nie niezauważalne spojrzenia w kierunku
Puchonki, w której niektórzy zaczynali widzieć zranioną i porzuconą
przyjaciółkę Syriusza Blacka. Podobne szum szeptów towarzyszył jej przez
pierwszy miesiąc, kiedy zbliżyła się do Huncwotów. Tylko, że wtedy w
przyklejonej do niej łatce nie było przymiotników ,,zraniona” i ,,porzucona”.
Była po prostu ich przyjaciółką i nadal tak naprawdę chciała nią być.
Choć wiedziała, że również jej ostatnie zachowanie nacechowane unikami i
brakiem kontaktu nie było wzorowe. Jednak straciła zaufanie, jeśli nie do
wszystkich Huncwotów to przynajmniej do Syriusza. I o to w tym wszystkim
chodziło – o zaufanie.
Gdyby Syriusz nie udawał, że Elinor jest mu obojętna, gdyby nie wystawił
jej do wiatru razem z resztą huncwockiej bandy, gdyby wtedy pod gabinetem
powiedział cokolwiek, a nie zamilkł, jakby chciał jej dać do zrozumienia, że to
nie jest sprawa i nie powinna się tym, co widzi interesować. I nie interesowała
się, tak samo, jak doskonale wiedziała, że to nie jej sprawa i że Syriusz nie
jest jej winny żadnych tłumaczeń. I by takowych od niego nie wymagał, gdyby nie
wszystkie jego poprzednie deklaracje.
- Jesteś naszą przyjaciółką, a
ten wyrok występuje tylko w formie dożywocia.
- Nie ma niczego gorszego niż
zdradzić czy okłamać przyjaciela.
Właśnie te dwie wypowiedzi Syriusza wypłynęły na wierzch jej wspomnień.
Właśnie one sprawiły, że w Jules podświadomie zrodziły oczekiwania, by być
informowaną o tak ważnych aspektach życia Syriusza. Tylko czy uwierzyłaby mu w
jakiekolwiek tłumaczenie? Chyba nie, skoro nie dała mu na nie szansy, wtedy w
Wielkiej Sali. A może wręcz odwrotnie – wiedziała, że cokolwiek usłyszy,
przyjmie bez zastrzeżeń i otworzy Łapie czystą kartę. I tego się bała. Zaufać i
znów się zawieść.
Rozmyślając o tym robiła dalej rundkę po lochach, ale pochłonięta już
dłuższą chwilę własną głową, a nie widokami, zauważyła że weszła w ślepy
zaułek. Odganiając natrętne myśli, westchnęła i odwróciła się na pięcie z
zamiarem powrotu do dormitorium. Tylko, że ktoś zaszedł jej drogę.
- Cześć. Przepraszam, nie
chciałem Cię przestraszyć. – powiedział Syriusz, widząc jak Jules gwałtownie
wciąga powietrze i łapie się za serce.
- To czego się tak skradasz? –
powiedziała i przeniosła rękę z serca na czoło.
- Mam do we krwi, nie umiem inaczej
chodzić, jak tylko bezgłośne, jak na Huncwota przystało. – odpowiedział z
zadowolonym z siebie uśmiechem.
- Oczywiście, zapomniałam, że
tytuł Huncwota działa podobnie, jak kryptonit.
- Co takiego?
- Taki kamień, który dał super
moce… Nieważne, wydaje mi się, że prawie przyprawiłeś mnie o zawał, nie dla
rozmowy o Supermanie.
- A nie masz zamiaru tej rozmowy
unikać? – podniósł brew, wyraźnie szczerze zaskoczony.
- Niespecjalnie mam jak uciekać,
odciąłeś mi drogę. – wskazała wymownie oczami za siebie, na ścianę.
- Myślę, że gdybyś się postarała
dałabyś radę. Choć rozumiem Twój spadek silnej woli – nie mając za kim się
schować, nie jesteś w stanie stawiać oporu mojemu nieodpartemu urokowi.
- Syriuszu, ja wiem, że żarty to
jest Twój sposób praktycznie na wszystko, ale uwierz, że wolałabym teraz same
suche konkrety. – powiedziała, pozwalając sobie w duchu na delikatny uśmiech.
- No dobrze, tylko, żeby odbyć tą
ważną rozmowę, potrzebujemy bardziej ustronnego miejsca, a Ty przed chwilą
zasugerowałaś, że jak Ci odsłonie drogę to uciekniesz.
- Nie ucieknę.
- A jakie ja mam powody, by Ci
ufać? – powiedział Łapa i naprawdę nie miał na myśli niczego złego, tylko
zwykłą przekorę, ale trafił w czuły punkt.
- Na pewno jakieś masz, w
odróżnieniu ode mnie, jeśli chodzi o ufanie Tobie.
Syriuszowi mina trochę zrzedła. Wiedział, że Jules jest wojowniczą
osóbką i również jak on bardzo honorową i dumną. Był pewny, że gdyby ją mocniej
zdenerwował, to odeszłaby stąd i nie zatrzymałby ją zapewnieniami o posiadaniu
nie wiem jak ciekawych informacji.
- Rozumiem. To idziemy?
- Prowadź.
Syriusz obrócił się na pięcie i ruszył, a Jules szła za nim. Była
honorowa i dumna to prawda, ale prawdą też było, że nie potrafiła się długo
gniewać i kłócić. Dlatego doszła do wniosku, że to właśnie lęk, że za łatwo da
Syriuszowi następną szansę zmuszał ją do uników. Bo choć nie kładłaby tego na
karb uroku osobistego Łapy, to może faktycznie gdyby nie Darius, już wtedy w
Wielkiej Sali odbyliby rozmowę, która dopiero ich czekała. Jednak Jules stwierdziła,
że nie będzie niczego Syriuszowi ułatwiać i ze wszystkich sił postanowiła
udawać niewzruszoną i zagniewaną. Przynajmniej tak długo, jak da radę.
Szli w milczeniu, a Syriusz starał się wybierać drogę w takim sposób, by
spotykali na niej jak najmniej ludzi, duchów itp. Wychodziło mu to całkiem
nieźle, bo zanim weszli do tajnego przejścia prowadzącego na błonie, minęli
zaledwie trzy osoby, w tym dwie tak były zajęte całowaniem, że nawet ich nie
zauważyli.
Kiedy już doszli do wyjścia z tajnego korytarza i zimny wiatr przeniknął
ich aż do kości, Syriusz machnął różdżką i otoczył ich ciepłą powietrzną bańką.
- Zakładam, że to taka bańka, a
nie tylko sama Twoja obecność uchroniła Elinor przed zmarznięciem. –
powiedziała Jules w pełni świadoma swojej złośliwości.
Syriusz odwrócił się i spojrzał na nią, jakby walcząc sam ze sobą. W
końcu jednak postanowił trzymać się poczynionych wcześniej sam ze sobą ustaleń.
- Dojdę do tego. Ale najpierw –
zauważyłaś, że się ani razu nie odwróciłem, żeby sprawdzić czy za mną idziesz?
Ufam Ci. – powiedział dumny i się uśmiechnął. Powtrzymać się przed odwracaniem
i tym samym pilnowaniem terenu wokół siebie to był dla Łapy faktycznie spory
sukces.
- Albo liczyłeś na to, że ktoś
mnie z cichacza porwie, zatykając usta dłonią… - zaczęła Jules, ale coś jej
przerwało.
- Właśnie tak? – zapytał Syriusz,
trzymając dłoń na ustach Jules. – Wiem, że lubisz być przekorna i złośliwa. –
Jules próbowała coś powiedzieć, mimo prowizorycznego knebla i Syriusz zrozumiał
doskonale co. – Tak, zgadza się, ja też taki jestem. Ale mimo tych wszystkich
moich okropieństw przyszłaś tu ze mną i wyraziłaś chęć wysłuchania, więc czy
mógłbym przejść do rzeczy? – zapytał i odetkał jej usta. Ale ona milczała. –
Jules? Ah, okej, rozumiem. Ty już słuchasz tak zawzięcie, że nawet słowa nie
wykrztusisz, dziękuję. – powiedział, wyraźnie rozbawiony zadziornością
Puchonki. To była jedna z jej cech, od których praktycznie się uzależnił. – W takim
razie uwaga. Chciałbym Ci Jules powiedzieć: Przepraszam. Przepraszam Cię
bardzo.
Zapadło kilka sekund ciszy, ale tylko kilka sekund.
- Jej, naprawdę nieźle, nie spodziewałam
się czegoś takiego. Bo rozumiem, że to koniec Twojej wypowiedzi?
- To już Twoja decyzja.
- Jak to?
- Jeśli chcesz mogę Ci wszystko
wytłumaczyć od początku do końca, ale nie chcę żebyś potem uważała, że ja się
tylko tłumaczyć potrafię na tysiące różnych sposobów. Dlatego po pierwsze robię
to, co najważniejsze, czyli Cię przepraszam. Szczerze i z głębi serca. Za wszystko,
czym mogłem Cię zranić. – Syriusz powiedział to z taką mocą, a sam gest
rezygnacji z tłumaczeń był tak powalający, że Jules aż przysiadła na kamieniu
leżącym na progu tunelu.
- Rzeczywiście imponujące i
niezwykłe, jak na złotoustego Syriusza Blacka. – powiedziała i uśmiechnęła się,
zdając sobie sprawę, że informuje go w ten sposób, że jej obronne mury puściły.
- Stać mnie na takie gesty, ale
tylko dla przyjaciół.
- Nie wycieraj sobie ust tym
słowem, dobrze? Zbyt łatwo je rzucasz moim zdaniem albo mamy po prostu innego
jego definicje.
- Mamy takie same. Jeśli nie
wierzysz, poproś o tłumaczenie.
- I wyjdź na taką, co to nie
panuje nad swoją ciekawością? Luzik, wytrzymam. – powiedziała i założyła ręce
na piersi, ale kiedy spojrzała na minę Syriusza, dodała – Ale Ty nie
wytrzymasz, co?
- Wytrzymam, udowodnię Ci to
bezproblemowo. Zwyczajnie przypominałem Ci, że istnieje więcej niż jeden
scenariusz naszej rozmowy.
- Jakbym w ciągu tej całej minuty
dostała amnezji. Dobrze, nie chcę żeby Ci żyła pękła albo żebyś eksplodował z
nadmiaru nagromadzonych na dysku twardym tłumaczeń i dlatego proszę o te,
przygotowane dla mnie.
- Bardzo zabawne. – powiedział ironicznie
Syriusz, ale się uśmiechnął. Może i Jules nie wybaczyła mu jeszcze wszystkiego,
ale dała mu szansę to pełne wybaczenie dla siebie wyjednać. – W takim razie –
odchrząknął – opowieść czas zacząć.
- Rozumiem, że ta dramatyczną
pauza buduje emocje?
- Nie do końca o to chodzi.
Zwyczajnie nie wiem od czego zacząć, a myślałem o tym już niejednokrotnie.
- Nie wiesz od czego zacząć, żeby
było efektowne i wbijające w krzesło, a w tym przypadku w kamień, do granic
możliwości?
- Dokładnie, ale pamiętaj, że
staram się tak tylko i wyłącznie dla swoich słuchaczy, czyli w tym przypadku
dla Ciebie. Nie chciałbym, żebyś straciła szansę dostania wypieków z wrażenia
przez niewłaściwe ułożenie przeze mnie wątków tej historii.
- Już ich dostałam od czekania,
więc teraz masz już z górki. – odrzekła Jules, kompletnie pozwalając sobie
zapomnieć o tym, że była zła na Syriusza. On to widział i to dodało mu
skrzydeł, by rozpocząć Wielkie Wytłumaczenie.
- Wiesz, że Elinor Cię nie lubi?
- Naprawdę? Chcesz mi powiedzieć,
że niepotrzebnie zrobiłam kolaż z naszymi zdjęciami z podpisem ,,Przyjaźń na
zawsze”? - zapytała sarkastycznie Jules,
a dla dodania dramaturgii wytrzeszczyła niby z przerażenia oczy.
- Niestety chyba faktycznie niepotrzebnie.
A wiesz co jest jednym z powodów jest niechęci?
- Oświeć mnie.
- Jest sympatia do mnie, a co za
tym idzie – zazdrość o naszą przyjaźń.
- Nie patrzyłam na to w ten sposób,
przyznaję bez kpiny.
- A wiesz kto bardziej niż lubi
Elinor?
- Ty?
- Bardzo zabawne, choć byłaś
blisko, bo drugi panicz Black.
- Regulus zadurzył się w Elinor? –
Jules była w lekkim szoku, ale w sumie po zastanowieniu stwierdziła, że nie
widzi w tym niczego dziwnego. Elinor była zołzą, ale bardzo atrakcyjną.
- Już wielokrotnie Ci
wspominałem, że to ja jestem ten bardziej udany w naszym rodzeństwie.
- No tak, ale możesz mi teraz
wytłumaczyć w jakim celu przedstawiłeś mi to drzewo sympatii i antypatii?
- Bo od niego wzięło się Twoje
otrucie. – powiedział Łapa z bardzo poważną miną. Jules aż się wyprostowała. –
Chcesz zgadywać, czy Ci to wszystko wyłuszczyć?
- Ja miałam przecież tylko
słuchać. – powiedziała Jules, starając się ukryć emocje. Kiedy temat otrucia
był świeży, wiedziała, że będzie nim bombardowana i miała czas by przygotować
maskę optymizmu. Ale teraz, gdy temat wypłynął niespodziewanie… Poczuła, że
drży wewnętrznie na samo wspomnienie, jak blisko była końca.
- Regulus lubi Elinor, a Elinor
nie lubi Ciebie, bo ja Cię lubię i to bardzo. W tej sytuacji Regulus wymyśla,
że jeśli z pomocą Śmierciożerców Juniorów Ci zaszkodzi, to wkupi się w łaski
Elinor. Jeśli natomiast chodzi o bezoar w mojej kieszeni… Cóż, nie jest jeszcze
totalnym psychopatą, nie posunąłby się do ostateczności. Poza tym, wydaje mi
się, ale to są tylko moje domysły, miał nadzieję, że jak Cię uratuję, to się do
siebie zbliżymy i Elinor przestanie za mną latać.
- Aha. – tylko tyle była w stanie
powiedzieć Jules. Czyli ktoś, a konkretnie Regulus, podał jej truciznę, bo
Elinor za nią nie przepadała? Jej krzywda miała byś sposobem na podryw. To było
tak straszne i szokujące, tak niepasujące do obrazu świata pielęgnowanego przez
Jules, który jest pełen dobra, że aż się jej w głowie zakręciło.
- Wszystko w porządku?
- Oczywiście. – powiedziała to
słabym głosem, ale z sarkazmu nie zrezygnowała.
- Mogę kontynuować? Czy wolisz to
najpierw przetrawić?
- Wolę, żebyś mnie szybko i za
jednym zamachem zbombardował.
- Okej, to następną bombą jest
to, że wiem to wszystko od Elinor.
- Chyba się przesłyszałam.
- Nie. Regulus jej się pochwalił,
a ona stwierdziła, że jest to świetny materiał do położenia fundamentu pod
naszą znajomość. Wtedy, kiedy poszedłem w nocy do przystani, żeby się z nią
spotkać o wszystkim mi opowiedziała.
- Tak po prostu?
- Niezupełnie. – powiedział Syriusz
wyjątkowo niechętnie, więc Jules, mimo szoku, który dopiero powoli z niej
odchodził, postanowiła drążyć tą kwestię.
- Mógłbyś rozwinąć tę myśl?
- Obiecała mi informacje i
zapewnienie Tobie immunitetu za… Za mnie. – powiedział Syriusz, krzywiąc się, a
widząc niepewną minę panny Justice, dodał. – Miałem się z nią spotykać, a ona w
zamian powiedziała mi wszystko o Twoim otruciu i obiecała dopilnować, by żaden
atak na Ciebie się nie powtórzył. Oczywiście wszystkie szczegóły miały zostać
między nami, a ja miałem być przekonywujący.
Zapadła chwila ciszy, w której słowa Syriusza miały szansę należycie
wybrzmieć. Jules patrzyła na niego rozumiejąc, co było zawarte w wypowiedzi
Syriusza – poświęcił się dla niej, bo chciał ją chronić. Chronić tak, jak
deklarował się zawsze bronić swoich przyjaciół. Bronić, choćby swoim kosztem.
Czyli ona naprawdę była jego przyjaciółką. Tak ją to wzruszyło, że jedyne co
była w stanie powiedzieć, to:
- Dziękuję.
Tyle wystarczyło, Syriusz zrozumiał i się uśmiechnął. Teraz mógł przejść
już do tej ciekawszej części tej historii, części pełnej triumfu.
- To w dalszym ciągu nie
wszystko.
- To może ja zejdę z tego
kamienia i usiądę na ziemi, żeby nie spaść, bo czuję, że kolejna sensacja mnie
stąd zrzuci. – powiedziała Jules i zaczęła wstawać ze, szczerze powiedziawszy,
niezbyt wygodnego siedziska. Usiadła po turecku na ziemi, a Syriusz zajął
miejsce naprzeciwko niej.
- Ten dzisiejszy atak na
Ślizgonów to była zemsta za Twoją krzywdę dla winnych i przestroga dla
niewinnych. – powiedział Syriusz i patrzył z lubością na reakcję Jules.
Dziewczyna słusznie zeszła do parteru, bo aż cała skamieniała na słowa Łapy.
- Zrobiliście coś takiego…
Zdemolowaliście… Ich wszystkich posłaliście… Dla mnie? – wyjąkała, gdy
odzyskała głos.
- Tak. I nie mówię Ci tego, żebyś
czuła, że jesteś nam coś winna albo żeby Ci się pochwalić jacy jesteśmy
cudowni. Mówię to, bo wiem, że Tobie wstrząsu trzeba, by uwierzyć, że jesteś
dla nas naprawdę cenną osobą i prawdziwą przyjaciółką. A jak będziesz miała ku
temu jeszcze kiedyś wątpliwości, to wysadzimy tym razem cały parter, łącznie z
Wielką Salą.
- I moim Pokojem Wspólnym, jakbyś
zapomniał. – powiedziała, po czym przysunęła się do niego i mocno go
przytuliła. – Za to też dziękuję, naprawdę. Doceniam Wasze zaangażowanie i
wysiłek.
- Ale? – powiedział Syriusz,
czując jak jej włosy łaskoczą go w nos. Bardzo ładnie pachniały.
- A skąd wiesz, że jakieś jest? –
zapytała, odsuwając się.
- Bo Cię znam. – powiedział pewnym
siebie głosem i zrobił Jules miejsce na podłodze koło siebie.
- Okej, w takim razie: Doceniam,
ale nie róbcie tego więcej. Wiesz, że zasadniczo jestem pacyfistką.
- Nie do końca.
- Będziesz się ze mną kłócił?
- Tak, bo moim zdaniem wyraziłaś
się nieprecyzyjnie.
- Ah tak? To słucham, pani
profesorze. Postaw mi psychologiczną diagnozę.
- Jesteś pacyfistką, jeśli chodzi
o odpłacanie za krzywdę, która dotknęła bezpośrednio Ciebie. Natomiast w
przypadku, gdy ktoś podnosi rękę na osoby Ci bliskie… Mówiąc delikatnie Twój
pacyfizm jest kneblowany, wiązany i wrzucany do ciemnej piwnicy.
- Ale obrazowo to przedstawiłeś.
Muszę przyznać, że to trochę martwiące, że tak dobrze potrafisz przewidzieć
moje reakcje.
- Pocieszę Cię, że nie zawsze.
Nie spodziewałbym się nigdy tego chowania za Dariusem w Wielkiej Sali.
- I bardzo dobrze, nie lubię być
przewidywalna. W moim mniemaniu ludzie przewidywalni są nudni.
- Potwierdzam. – Łapa spojrzał
elektryzująco na Jules, na co ona zerwała się na równe nogi.
- Dobra dosyć tego, wracamy do
zamku. Ty jak za długo przebywasz sam na sam z dziewczyną to nie panujesz już
kompletnie nad trybem Don Juana. A wszystkie jego atuty i atrybuty
powinieneś raczej zostawić dla swojej nowej dziewczyny.
- Bardzo zabawne. – powiedział panicz
Black i wstał, by ruszyć za Jules korytarzem w kierunku zamku. Prawda była
taka, że nie miał jeszcze ochoty wracać, bo stęsknił się za Puchonką przez ten
czas spotkaniowej abstynencji i dobrze mu się z nią rozmawiało. Jednak
postanowił nie protestować, by nie wyszło na jaw, że ma do dziewczyny słabość,
do której nie chciał się przyznać nawet przed samym sobą.
- Martwiący jest Twój brak
sprzeciwu dla określenia ,,nowa dziewczyna”.
- Bo nie jest to warte żadnego
komentarza. Poza tym, dnia dzisiejszego straciła już całkowicie swoją przewagę.
- Myślisz, że ta zemsta ją
powtrzyma i zniechęci do dalszego podjudzania?
- A co? Boisz się o swoje
bezpieczeństwo? Zawsze możemy na zmianę pełnić z chłopakami przy Tobie dyżury.
- Nie boję, ale się zastanawiam,
czy Elinor tak łatwo da za wygraną, skoro już jej się udało Cię zdobyć.
- Czyli chcesz mnie jej rzucić na
pożarcie?
- Dokładnie. Chcę, żeby Smoczyca
spaliła Cię na popiół, żebym ja mogła spokojnie spać. Za kogo Ty mnie masz?
- Za kogoś, kto w życiu by na to
nie pozwolił i nie zgodził się na to, żebym się tak poświęcał. Właśnie dlatego
znaleźliśmy sposób, żeby pozbyć się przynajmniej większości problematycznych
jednostek.
- Zamieniam się słuch w takim razie.
- Zemsta w lochach to była główna
i bardziej pokazowa część planu. Ale miał on jeszcze drugi, niemniej ważny tor.
Kiedy James robił wielkie BUM, ja spotkałem się z Regulusem i dopilnowałem, by
tylko mocniej zapragnął dobrać Ci się do skóry…
- Dziękuję bardzo… - wtrąciła
Jules z miną, która wyrażała zaciekawienie i zdziwienie jednocześnie.
-… Zapewniłem w ten sposób, że Śmierciożercy
Juniorzy, w takim czy innym stanie, zasadzili się dziś na Ciebie w jednym z
korytarzy i puścili w Twoją stronę całą salwę zaklęć i uroków…
- Nie przypominam sobie takiego
incydentu… - starała się zażartować Jules i ukryć w ten sposób swoje kompletne
skonfundowanie.
- Peter Cię śledził i dopilnował,
by w odpowiednim momencie nas zaalarmować, byśmy wezwali nauczycieli, którzy
przyłapali tą bandę na gorącym uczynku. Myślę, że w tym momencie dyrektor
wysyła listy do ich rodziców, by natychmiast zjawili się w zamku, w większości
po odbiór swoich pociech.
- Syriuszu, ja nie za bardzo
rozumiem, o czym Ty mówisz.
- O eliksirze wielosokowym. Peter
korzystając z zamieszania, które wybuchło po eksplozji, przekazał go Dariusowi,
który wtajemniczony w cały plan…
- CO?! – Jules aż stanęła z
wrażenia.
- Powiem Ci, że jestem w szoku,
że Meredith i Olivia faktycznie nie puściły pary z ust. Widziały mnie i Dariusa
na moście, jak poszedłem mu zaproponować uczestnictwo w planie, ale obiecały,
że nie pisną Ci ani słowa.
- Zaproponować uczestnictwo? Tak
nazywasz fakt, że jak rozumiem, Darius w mojej postaci został wystawiony na
atak Ślizgonów? – dziewczyna była tak oburzona, że zaczęła szybciej oddychać.
- Zgodził się. Chciał pomóc
zapewnić Ci bezpieczeństwo. – Syriusz wzruszył ramionami, co tylko dodatkowo
rozeźliło Jules.
- I tylko tak mógł Wam pomóc,
tak? Niech zgadnę, to był Twój pomysł?
- Częściowo. O co Ci chodzi? –
zapytał, widząc jak Jules się miota od ściany do ściany korytarza.
- Nie wierzę. Naprawdę nie
rozumiesz? Przede mną nie musisz się do tego przyznawać, ale sam przed sobą
odpowiedz sobie na pytanie, czy rzeczywiście nie mogliście rozwiązać tego inaczej?
Czy przypadkiem nie chodziło Ci o to, żeby wykonać misję i jednocześnie
poturbować kogoś, kogo wyraźnie nie lubisz.
- Jules, my to zrobiliśmy dla
Twojego bezpieczeństwa. Poza tym, Darius mógł się nie zgodzić, nikt go do niczego
nie zmuszał.
- Tak? A nie wziąłeś go
przypadkiem pod włos, sugerując, że to jedyny sposób, by zapewnić mi
bezpieczeństwo?
- A nawet jeśli? To był najlepszy
sposób, banda Regulusa chciała napaść na Ciebie, a do tego nie chcieliśmy
dopuścić. – powiedział Łapa, już wyraźnie zirytowany, że Jules ma do niego
pretensje. Chciał ją chronić. Na Dariusie faktycznie mu nie zależało, ale czy
to zbrodnia?
- A któryś z Was nie mógł odegrać
tej roli?
- A mało się dla Ciebie już
poświęciliśmy? – nie chciał, żeby to tak zabrzmiało, ale widząc minę Jules
zrozumiał, że już za późno.
- Nie, nawet za mocno. I bardzo
Was za to przepraszam. Możesz mi powiedzieć, gdzie teraz jest Darius?
- Zabrali go do Skrzydła
Szpitalnego. Jules, ja…
- Teraz nie proszę o
wytłumaczenie. Usłyszałam wszystko, co chciałam. Do zobaczenia. – powiedziała chłodno,
po czym podbiegła za najbliższy zakręt, by zniknąć Syriuszowi z oczu.
Łapa stał tylko i patrzył. Nie wiedział jakim cudem coś poszło nie tak.
Jak z euforii, wpadli znów w konflikt. Jego znajomość z Jules przypominała
ostatnio kolejkę górką. Góra, dół, góra, dół. A on przecież się postarał,
przeprosił. Poprosił Dariusa o pomoc, bo jest przyjacielem Jules, a nawet jeśli
trochę go zmanipulował, to co z tego? Miał czyste intencje, a Jules nie miała
racji.
Przynajmniej to postanowił sobie wmówić.