Dzisiejszy dzień będzie fantastyczny.
Tak sobie postanowiła
Lily Evans i uparcie miała zamiar robić wszystko, by taki stan rzeczy wywołać.
Ogólnie warunki panujące w tą niedzielę były całkiem sprzyjające. Pogoda, choć
typowo zimowa, była całkiem znośna, a kiedy promienie słoneczne wychodziły zza
chmur i padały na dachy domów w Hogsmeade, tworząc z leżącego na nich śniegu
tęczowe, diamentowe kołderki, można się było poważyć nawet na stwierdzenie, że
dzień był bardzo ładny.
Jednak nie tylko pogoda
i wyjście do wioski były potrzebne pannie Evans do uwarzenia eliksiru o nazwie
,,Udana niedziela”. Potrzebowała dobrego towarzystwa i czystego umysłu.
Pierwsze zapewniła sobie już wcześniej umawiając się z Severusem. Doszła do
wniosku, że po raz kolejny przełknie ich różnicę poglądów i nie pozwoli przez,
mówiąc delikatnie ,,emocjonującą dyskusję” zaprzepaścić wielu lat przyjaźni.
Oczywiście wychodząc na spotkanie znowu naoglądała się spojrzeń swoich koleżanek,
spojrzeń oceniających i niezadowolonych. Cóż, nie miała zamiaru im ulegać, nie należało
to do jej zwyczajów. Charakterek Lily miała ognisty. Uważał tak z pewnością
ktoś, kto mógł namieszać w kwestiach spokojnej głowy panny Evans.
Właśnie, ekspert od
mącenia i psucia humoru Lily, czyli sławny James Potter, z którym spędziła
poprzedni wieczór w warunkach szlabanowych uparcie siedział jej w głowie i
wiedziała, że jeśli nie przestanie myśleć o chwilach spędzonych w lochach, to
nie da rady się zrelaksować. A co wywoływało w niej powody do nie-relaksu?
Wątpliwości.
Wątpliwości czy
James Potter jest naprawdę taki, jak go sobie rysuje. Czy nie oceniała
przypadkiem do tej pory tylko jego powierzchowności? Może on jednak, jak
normlany człowiek miał coś więcej niż ten napuszony łeb, może miał jakieś warstwy? Choć trzeba było
przyznać, że jeśli tak było, to skutecznie to ,,coś więcej” skrywał przed
światem. A rąbek tajemnicy, jak się okazało odkrywał tylko w niektórych
sytuacjach.
Pierwszą sprzyjającą
okolicznością do zdjęcia maski ,,zwykłego pozera” było przebywanie z kimś sam
na sam. Rozmowa, którą Lily i James odbyli będąc w zaciszu gabinetu profesora
Slughorna była chyba pierwszą tak normalną w wykonaniu tej dwójki od początku ich
znajomości. A kiedy Lily już i tak miała mały mętlik w głowie wywołany
zachowaniem Pottera, pojawiła się nowa okoliczność ujawniająca inną twarz
chłopaka, w osobie Jules Justice.
Kiedy Puchonka
pojawiła się w lochach na odbycie szlabanu Lily trochę się wycofała, ale z
własnej woli i dla (w pewnym sensie) celów badawczych. Wyniki badań, które polegały na obserwowaniu
współpracujących przy odrabianiu szlabanu Jamesa i Jules były bardzo ciekawe.
Po pierwsze Lily odkryła, że panna Justice jest szalenie zakręconą pozytywnie
osobą i – co najważniejsze – nie jest typową Huncwocką fanką, za jaką Evans ją
do tej pory miała. Miała własne zdanie i zasady, a w rozmowach z Rogaczem
potrafiła mu przyjacielsko dobiec i się z nim droczyć. Z drugiej więc strony
Lily mogła poznać Jamesa dogryzającego i droczącego się z kimś o randze
przyjacielskiej. Takiego Jamesa Pottera, jaki jej się narysował przez ten jeden
wieczór mogłaby chyba nawet polubić…
- Lily! – usłyszała Gryfonka,
która pogrążona w rozmyślaniach prawie minęłaby wychodzącego z Miodowego
Królestwa Severusa.
Jakby przywołała go do interwencji moja kiełkująca sympatia do
Pottera.. Znaczy do pewnej jego części. – pomyślała Lily, po czym się
otrząsnęła i z uśmiechem na twarzy podeszła do przyjaciela.
- Cześć Sev. Zakupy
udane? – zapytała, wskazując wzrokiem na sklep.
- Wydaje mi się, że
tak. Możesz ocenić. – powiedział i wyciągnął w stronę dziewczyny mały pakunek.
- Łapówka? –
zapytała z uniesioną brwią, ale wyciągnęła rękę.
- Raczej gałązka
oliwna.
- I przyznanie się
do winy? – powiedziała zaczepnie Ruda wyciągając z torebki od Severusa swoje
ulubione magiczne słodycze, czyli czekoladowe żaby. Jak każda dziewczyna
uwielbiała czekoladę i to w każdych ilościach.
- Do winy, czyli? –
zapytał Snape i ruszyli wolnym krokiem w stronę Trzech Mioteł.
- Chciałabym
powiedzieć, że to znaczy do wątpliwych moralnie poglądów, ALE – dodała, unosząc
do góry palec wskazujący, żeby uciszyć już gotowego do protestów Seva – ale uznajmy,
że Twoją winą jest brak szanowania prawa innych do odmiennego zdania.
- Okej. Przyjmuję,
przyznaję się do winy i … przepraszam. – powiedział, to ostatnie słowo znacznie
ciszej, ale Lily znała dobrze Severusa i jego honorowość, dlatego doceniła ten
ogromny wysiłek i oznakę dobrej woli.
- Załóżmy, że
wszystko jest okej. – powiedziała i idąc tyłem, ale twarzą do Ślizgona,
ostentacyjnie odgryzła czekoladowej żabie głowę.
- A gdyby nie było
to skończyłbym tak, jak ta żaba?... Uważaj! – zawołał, ale już za późno, bo
Lily swoim opacznym chodzeniem nie namierzyła odpowiednio wcześnie przeszkody i
potykając się wpadła na osobę wychodzącą właśnie z Trzech Mioteł. Przed
upadkiem uratowały ją silne męskie ramiona.
- Chodzenie na ślepo
niesie ze sobą ryzyko – powiedział chłopak, pomagając Lily złapać pion – ale potrafi
również być zadziwiająco miłe w skutkach. Tą sytuację ja osobiście zakwalifikuję
do drugiej kategorii, a Ty?
Dziewczyna stanęła
trochę osłupiała i zlustrowała od stóp do głów swojego wybawcę. Z pewnością
widziała go po raz pierwszy, bo inaczej by go zapamiętała. Chłopak, który przed
nią stał był kilka lat od niej starszy, ubrany w kompletne przeciwieństwo
sztywnego szkolnego mundurka i co tu dużo mówić – bardzo przystojny. A oprócz tego
miał w oku i uśmiechu taki pełen buntu i dzikości błysk…
- Problemy z
kwalifikacją? – zapytał uśmiechając się półgębkiem, a Lily uświadomiła sobie,
że ją zatkało. Wkurzyło ją to. I wkurzyło też Severusa.
- Żadnych już
problemów, dziękujemy za pomoc. – powiedział Snape odsuwając ręce chłopaka od
Lily.
- Spokojnie kolego,
stroszenie grzywy jest zbędne. Przyjechałem tu w odwiedziny do brata, a nie na
polowanie. – powiedział i mrugnął do Lily. Dziewczyna już wiedziała, że jest to
typowy gracz, kobieciarz, ale jakieś jej malutkiej części to schlebiało.
Postanowiła, że nie wyjdzie z tej sytuacji jako niemowa i zapytała:
- Do brata, czyli do
kogo?
- Darius Pattern się
nazywa. – powiedział i zerknął gdzieś ponad jej ramieniem. – I właśnie tutaj
idzie.
- W takim razie
życzę miłego spotkania rodzinno-integracyjnego. I dziękuję za pomoc. Do
widzenia…
- Timothy –
powiedział chłopak i wyciągnął rękę.
- Lily, Lily Evans –
odwzajemniła uścisk dziewczyna – a to jest Severus Snape.
Timothy Pattern
uścisnął rękę również Ślizgonowi. Jednak wyraz twarzy trochę mu się zmienił od
kiedy poznał imiona i nazwiska ich dwojga. W czasie całego procesu
zapoznawczego Darius zdążył się zbliżyć na odległość kilku kroków, a zdziwienie
na jego twarzy rosło i rosło.
- Cóż, miło było
poznać. Do zobaczenia, choć raczej w to wątpię. – powiedział starszy panicz
Pattern i odszedł nie czekając na odpowiedź.
- Timothy? Co Ty tu
robisz? – zapytał Darius podchodząc do brata i go ściskając, a ponad jego
ramieniem widząc jak Lily i Severus wchodzą do Trzech Mioteł.
- Nie brzmi to jak
radość na widok dawno niewidzianego brata. – powiedział Timothy odsuwając brata
na szerokość ramion i dokładnie mu się przyglądając. – Wyrosłeś. Robisz się do
mnie coraz bardziej podobny.
- Czyżby? –
odpowiedział ze śmiechem Darius, bo wiedział jak dalekie prawdy jest to zdanie.
- Mam na myśli
prawie tak samo przystojny, jak ja. – odrzekł chłopak i ruszył przed siebie z
rękami w kieszeniach. Nawet jak chodził, robił to tak jakby płynął i to na
kompletnym luzie.
- Wow, ale
komplement. – Darius był w stanie powiedzieć tylko tyle, bo dalej był w szoku.
Wizyta Timothy’ego była czymś bliskim zjawiska więcej niż nadprzyrodzonego. –
Muszę ponowić pytanie, prawda? Ty dalej lubisz grać tajemniczego.
- Ja nie gram, tylko
taki jestem. A na chwilę obecną nawet inaczej nie można.
- To znaczy? –
zapytał Darius trochę zbity z tropu, a Timothy tylko obejrzał się sprawdzając
,,czystość” terenu i skręcił w kierunku drogi na stację Hogwart-Londyn.
- Jak się mają
sprawy z Jules?
- Nagła i drastyczna
zmiana tematu.
- Temat zmieniasz
Ty, braciszku. Ja odpowiadam na pytanie w kwestii powodu mojego przyjazdu.
- Jak to? – Darius aż
się zatrzymał.
- Pisałeś mi wczoraj
o ,,problemach w raju”. Nadal masz wątpliwości odnośnie jej uczuć i tego, jak
je sprawdzić lub wzmocnić?
- I przyjechałeś
udzielić mi kilku rad sercowych? – Darius był ewidentnie w szoku. Choć po krótkiej
chwili zastanowienia, młodszy panicz Pattern przyznał sam przed sobą, że nie
byłby to pierwszy raz kiedy ten starszy rzuca wszystko by przyjść bratu z
pomocą.
- A potrzebujesz
takowych?
Darius otworzył
usta, ale zamiast coś powiedzieć wypuścił tylko powietrze zrezygnowany.
- Dawaj braciszku.
Mów, co Cię gryzie, jak po veritaserum.
- Nazwała mnie
wczoraj swoim chłopakiem.
- To chyba dobrze,
więc czemu masz taką niezadowoloną minę?
- Po powiedziała to
w złości i nie do mnie. Tłumaczyła komuś, że nic jej nie łączy z Blackiem.
- Syriuszem Blackiem
mam rozumieć? Swoją drogą chciałbym go w końcu poznać. Bo niby widziałem
jeszcze za czasów szkolnych wszystkich bohaterów Twoich opowiadań, ale wtedy to
były jeszcze dzieci, a teraz… Na przykład ta Evans i Snape. Kiedy usłyszałem
jak się nazywają poczułem się, jakbym poznał w rzeczywistości postacie z mojej
ulubionej książki.
- Cieszę się, że
moje życie towarzyskie zapewnia Ci taką nietuzinkową rozrywkę. – powiedział kwaśno
Darius.
- Oj nie dąsaj się
Dar. Powinieneś się cieszyć, że wszystko tak rejestruję. Dzięki temu wiem, że
Black jest Twoim śmiertelnym wrogiem i kimś, kto zdecydowanie za dużo czasu
spędza w pobliżu Jules.
- Ostatnio jest
między nimi dosyć napięta atmosfera. – rzucił niby mimochodem Darius.
- Aha. – powiedział triumfalnie
Timothy i się zatrzymał, opierając się plecami o pobliskie drzewo. Wiedział już
o co chodzi, bo oprócz stylu wolnego ducha miał, jak przystało na artystyczną
duszę, wysoko rozwiniętą empatię. – I Ty się boisz, że Jules się do Ciebie
zbliża, żeby utrzeć nosa Blackowi?
- Tak. – Darius wiedział,
że w rozmowie z Timothym obowiązuje tylko jedna zasada – kompletna szczerość.
- Dawno nie
widziałem Jules, ale jeśli nie zaszła w niej jakaś tragiczna zmiana i dalej
jest taka grzeczna to nie ma co ją posądzać o taką perfidię.
- Jules jest
grzeczna, choć wiem, że w Twoim mniemaniu to obelga, ale ma też w sobie dużo
waleczności. A przy tym mocny charakter i …
- I mocny kręgosłup
moralny, tak?
- Tak.
- To czym Ty się
martwisz? Braciszku, chyba nie mówisz mi wszystkiego. – Timothy patrzył na
umęczoną minę brata i czuł, że zamiast szczęśliwy z powodu tego, że w
końcu Jules jest jego dziewczyną, cały
czas się czymś martwi, coś nie daje mu spokoju.
- Ja jestem w niej
zakochany… Ale ona chyba nie.. – Darius oparł się o drzewo naprzeciwko. Cieszył
się, że Timothy przyjechał, bo nikomu innemu nie byłby w stanie powiedzieć tego
wszystkiego tak otwarcie.
- Chyba?
- Nie rozmawiałem z
nią o tym, bo nie było jeszcze okazji.
- Bo albo ktoś cały
czas z Wami był, albo działy się różne, dziwne rzeczy… tak?
- Tak.
- To powiem Ci jedno
– kretyn z Ciebie.
- Co? – Darius aż
poderwał głowę z oburzoną miną.
- Zamiast cieszyć
się, że zdobyłeś dziewczynę, bo zdobyłeś ją pełnym zaangażowaniem w Waszą
przyjaźń i tą całą huncwocką akcję, to wynajdujesz sobie wyimaginowane
problemy. Chłopie, ciesz się chwilą!
- Ale ja nie chcę,
żeby to była tylko chwila. – powiedział Darius, a zabrzmiało w tym taka
żałość.. że Timothy postanowił wytoczyć ciężkie armaty, w które się wyposażył,
kiedy zdecydował się przyjechać bratu z pomocą.
- Jeśli nie chcesz,
a będzie ryzyko, że zmierza to w tym kierunku, to użyj tego. – powiedział i
wsunął Dariusowi w rękę coś, na czym przez cały czas trzymał palce w kieszeni
kurtki. Młodszy panicz Pattern popatrzył na prezent od brata i wytrzeszczył
szeroko oczu. Jednak kiedy podniósł je znad zawartości swojej dłoni i zobaczył,
coś na ścieżce nie powiedział tego, co chciał, ale schował szybko prezencik i
zawołał:
- Jules! –
powiedział Darius i postąpił kilka kroków w stronę dziewczyny, która szła w ich
stronę od stacji.
- Darius? – była zdziwiona,
a przy tym widocznie przygaszona, więc na jej twarzy nie pojawił się
tradycyjny, szeroki uśmiech. Nic dziwnego po tym, czego świadkiem była jeszcze
chwilę wcześniej na stacji..
- Wszystko w
porządku? Wyglądasz trochę jakbyś zobaczyła ducha. – powiedział, wiedząc, że to
Jules śmieszy używanie takich kompletnie nieadekwatnych w warunkach ich świata
powiedzonek. Ale ona w tym czasie zwróciła swoją uwagę na drugą obecną na jej drodze
postać i choć nie od razu, do skojarzyła i poniekąd rozpoznała, kto przed nią
stoi. Wytrzeszczyła szerzej oczy.
- Jeśli tak, to
teraz pewnie wyglądam jakbym zobaczyła już dwa duchy. Timothy? – zapytała. On natomiast
pokiwał głową, nieznacznie ją przekrzywiając i taksując Jules od stóp do głów,
zdał sobie sprawę, że jego brat ma naprawdę, naprawdę dobry gust. A sama Jules…
Cóż, była ubrana w normalne ubrania i było widać, że nie jest już małą
dziewczynką, a raczej młodą kobietą.
- Miło Cię po tak
długim czasie znowu widzieć. Teraz już jako moją przyszłą bratową, czyż nie? –
wiedział, że jego pytanie jest prowokujące, że Darius może być niezadowolony z
powodu jego zadania, ale chciał wybadać Jules na własną rękę.
- O własnej
żeniaczce słyszeć nawet nie chcesz, a młodszego brata przed ołtarz pchasz? –
odrzekła zaczepnie Jules. A była to odpowiedź zadziorna, inteligentna,
wymijająca… Innymi słowy, zaimponowała Timothy’emu. Lecz jego zachwyt minął
kiedy spojrzał na brata. Darius nie wyglądał na uszczęśliwionego słowami panny
Justice. Chyba wypadało nie stać na drodze do szczęścia własnemu bratu, co
więcej – dać mu szansę na to by temu szczęściu pomógł.
- Absolutnie. Teraz
pcham go najwyżej na miły spacer w Twoim uroczym towarzystwie.
- Nie śmiałabym Ci zabierać
Dariusa skoro i tak widujecie się od wielkiego dzwonu. – powiedziała od razu
Jules, patrząc to na jednego, to na drugiego panicza Pattern.
- Spokojna głowa,
zostanę tu jakiś czas, a teraz chciałbym załatwić kilka spraw. To do zobaczenia
może później. Trzymaj się braciszku. – Timothy mrugnął do Jules, obrócił się na
pięcie i odszedł. Idąc w stronę wioski szybko uśpił wyrzuty sumienia dotyczące
prezentu dla Dariusa, które pojawiły się w nim, kiedy zobaczył, że Jules jest osobą
z krwi i kości i to w dodatku bardzo warta uwagi. W końcu w miłości i na wojnie
wszystkie chwyty dozwolone.
- Jesteś pewna, że
wszystko w porządku? – Darius patrzył na profil zamyślonej twarzy Jules, kiedy
szli na spacer w kierunku Wrzeszczącej Chaty (szczęśliwie Jules nie miała urazu
do tej trasy, po ich ostatnim ,,trującym” spacerze). Nie potrafił nawet cieszyć
się, że trzymają się za ręce, bo widział, że panna Justice jest myślami gdzieś
naprawdę daleko.
- Nie do końca, ale
nie chcę o tym mówić, tylko to sobie uporządkować w głowie. Dasz mi chwilę?
- Jasne. –
powiedział chłopak i już chciał się odsunąć, ale dziewczyna ścisnęła go za
rękę.
- Nie musisz nigdzie
iść. Po prostu idźmy w milczeniu, dobrze?
- Dobrze. – w sumie
to był dobry znak – cokolwiek się działo i dręczyło Jules, chciała by Darius
był w tym momencie razem z nią.
Taka właśnie była
prawda. Chciała by był z nią Darius, nie dlatego, bo nie chciała być sama.
Podkreśliła to sama przed sobą – chciała, żeby był z nią Darius. To był ten jej
męski przyjaciel, który był stateczny, stabilny i pewny. Bo ten drugi…
Starała sobie to uporządkować
w głowie.
Odbyła wczoraj
szlaban, po którym późną wieczorną porą wróciła do dormitorium i choć dziewczyny
mówiły jej, że Darius chciał się z nią widzieć to stwierdziła, że jest już
późno (wersja oficjalna), a ona musi się przespać ze swoimi myślami (wersja
tylko dla niej – ta prawdziwa). Obudziła się wcześnie rano, jak na nią i na
dzień wolny, a na biurku znalazła karteczkę. Liścik.
Jules!
Chciałbym się z Tobą spotkać i obgadać ostatnie wydarzenia. Szczerze i
bez świadków, czy innych ,,przeszkadzaczy”.
Spotkajmy się na stacji w Hogsmeade około 10.00. Będzie tam na Ciebie
czekać niespodzianka.
Syriusz
Przeczytała to i
cały, w miarę już poukładany stos jej myśli runął niczym domek z kart.
Wiedziała, że ich nie ogarnie i ma tylko jedno wyjście – pójście za impulsem. A
tym impulsem było ubranie się i spotkanie z Łapą. Dopóki sprawa z Blackiem nie
będzie klarowna, nie uzyska klarowności w swoim ..ekhm… związku z Dariusem. To
słowo dalej jakoś jej nie leżało. ,,Związek”…Brrr…
W każdym razie kilka
minut przed dziesiątą szła dziarskim krokiem ścieżką między wioską a stacją.
Kiedy doszła już do ostatniego zakrętu, czyli widziała już stację, ale w cieniu
drzew ,,stacja” nie widziała jej, gwałtownie się zatrzymała.
Na ławce na peronie
siedział Syriusz. I to by się zgadzało. Tylko problem polegał na tym, że przed
nim wygłaszając jakąś mowę i teatralnie przy tym gestykulując stała Elinor
Durete, cała ubrana na czarno. Jules była za daleko by dokładnie widzieć minę
Syriusza, ale wydawał się być zdystansowany do przemowy Smoczycy. Do Jules,
kiedy bardziej wytężyła słuch, docierały tylko niektóre słowa.
Zmiana… Pomoc… Nowe życie… Szansa…
Jules słysząc te
urywki westchnęła i przewróciła oczami. I choć nie była z siebie dumna, bo
Elinor zasługiwała teraz na współczucie i więcej cierpliwości, zobaczyła, że
Syriusz reaguje tak samo i wstaje.
Wtedy Elinor zrobiła
kilka rzeczy w przeciągu mniej niż minuty.
Położyła Syriuszowi
rękę na ramieniu.
Nachyliła się i
wyszeptała mu coś do ucha.
Spojrzała mu
przeciągle i głęboko w oczy.
Pocałowała go,
zarzucając mu jedną rękę na szyję, a drugą wplatając mu we włosy.
Jules czekała na
kompletnym bezdechu na rozwinięcie całej sytuacji. Zdała sobie sprawę, że czeka
i aż swędzi ją wszystko z niecierpliwości, aż Syriusz pannę Durete od siebie
odepchnie. Ale nie…
On objął ją w pasie
i oddał pocałunek. Nie całus, niewinny i koleżeński. Tylko namiętny i długi
pocałunek.
I tak wyglądała ta
scena przez chwilę – oni całujący się na peronie, jak w jakimś filmie wojennym,
gdzie dziewczyna wita swojego narzeczonego, który bezpiecznie wrócił do domu, a
ona – stojąca gdzieś za krzakami i patrząca na wszystko, jak szpieg, intruz,
jak żałosna odrzucona adoratorka.
Najgorsze jest to,
że nie mogła się ruszyć. Nie mogła, bo czuła, że jak pójdzie teraz, na tym
etapie, to później będzie miała problem z rozeznaniem czy to wszystko wydarzyło
się naprawdę, czy coś sobie uroiła.
W końcu przestali
się całować, Elinor uśmiechnęła się i przytuliła do Syriusza tak, że twarz
miała zwróconą centralnie w kierunku kryjówki Jules. I spojrzała centralnie na
nią.
Tak, nie miała
problemu z wypatrzeniem Jules, bo wiedziała, że dziewczyna tam będzie. Skąd to
wiedziała? Bo sama o to zadbała. Puchonka dopiero teraz połączyła fakty i zdała
sobie sprawę, kto tak naprawdę był nadawcą liścika, który z rana przeczytała. Smoczyca
podrobiła pismo Syriusza praktycznie bezbłędnie, ale po zastanowieniu, stylu
nie umiała do końca skopiować. Niestety połączyła elementy układanki
zdecydowanie za późno. Zdążyła wpaść w pułapkę i teraz patrzyła, jak Elinor nad
ramieniem Syriusza macha jej triumfalnie, obwieszczając w ten sposób ,,Wygrałam
tą rozgrywkę”, a może nawet ,,Wygrałam tę wojnę”.
Albo najtrafniej
,,Wygrałam Syriusza”.
Jules rzuciła jej
najbardziej pełne niechęci spojrzenie, na jakie mogła się teraz zdobyć, po czym
zawróciła w stronę wioski szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie.
Szła i czuła, że
zaczyna brakować jej tchu, a pod powiekami robi się mokro. Mimowolnie zaczęła
płakać i nie mogła tego w żaden sposób uspokoić, powstrzymać. Zatrzymała się i
postanowiła uspokoić. Nie dawała sobie na to zbyt dużo czasu, nie chciała, żeby
,,zakochani” idąc do Hogsmeade się na nią natknęli.
Dlaczego płakała? Bo
przegrała?
Przecież nie
uczestniczyła w żadnych zawodach, a już na pewno nie chciała brać udziału w
konkursie, w którym dostałaby jako prezent Syriusza Blacka. Nie interesował jej
taki układ.
Płakała, bo Syriusz
stał się jej bliski jako przyjaciel. Dała mu swoją przyjaźń, otworzyła
serduszko, a on… Nie chciała na niego psioczyć. Może nie był wobec niej fair,
może się nią trochę bawił, bo czuł, że jako wielki i wspaniały Syriusz Black
miał do tego prawo. To nie było ważne. Ważne było to, że czuła się strasznie
upokorzona i zdradzona. I jasne było, że reżyserem tego upokorzenia była Elinor
Durete, ale Syriusz tym brakiem szczerości i wszystkimi nieporozumieniami,
które się między nimi pojawiły, dał Elinor narzędzia to wystawienia tej
bolesnej sztuki.
Gdyby ich przyjaźń
po prostu się nie powiodła… Ale ich przyjaźń zakończyła się właśnie okrutnym
uderzeniem, na które Jules nie zasłużyła…
Cholera!
Stop!
NIE!
Jules wzięła głęboki
oddech, wytarła oczy i zatrzymała kłębiące się myśli, a zrobiła to z wielką
mocą, bo zdała sobie sprawę, że histeryzuje, dopowiada sobie, wyolbrzymia,
skreśla… Pozwala rządzić niedopowiedzeniom, choć przecież wychodząc z dormitorium
miała nadzieję na uzyskanie klarowności całej sytuacji i o tą klarowność
chciała walczyć.
A teraz – rozpacza nad
pseudozwycięstwem Elinor. Przecież Smoczyca upokorzy i wygra tylko wtedy, kiedy
Jules jej na to pozwoli. Czyli na pewno nie teraz i nie tak. Chce Syriusza? Proszę
bardzo. Ale o tym, jak i gdzie zakończy się ich przyjaźń mogą zadecydować tylko
dwie osoby: Jules Justice i Syriusz Black.
A pierwsza z tych
osób miała zamiar do tego końca przy najbliższej okazji doprowadzić. Bo bez
względu na winę lub jej brak, ta cała znajomość zbyt wiele Jules kosztowała.
Teraz chciała odrobiny spokoju.
Teraz, w chwili
obecnej doszła do miejsca piknikowego jej i Dariusa, z którego rozpościerał się
widok na Wrzeszczącą Chatę, a Darius machnięciem różdżki roztopił sporą połać
śniegu tak, żeby mogli usiąść na suchej i ciepłej ziemi. Uśmiechnęła się do
niego.
- Już dobrze?
- Będzie dobrze, jak
sobie wyjaśnię kilka spraw z pewną nielubianą przez Ciebie osobą. Ale w chwili
obecnej nie mam zamiaru już o tym myśleć. – powiedziała i usiadła po turecku.
Czyli myślała o Syriuszu… - pomyślał pełen goryczy Darius i w tej
chwili zdecydował się, że użyje prezentu od Timothy’ego.
- Co tak stoisz?
Siadaj. I opowiadaj, jak to jest zobaczyć brata po tak długim czasie. Jak się
domyślam, zrobił Ci niespodziankę, bo nic nie wspominałeś o tym, żeby miał
przyjechać. – Jules przyjęła typowy dla siebie radosny sposób bycia i nie była
to żadna poza, tylko chęć spędzenia czasu z Dariusem normalnie, po staremu, bez
komplikacji. A kiedy wpadliby już w odpowiednią atmosferę, miała zamiar z nim
porozmawiać, porozmawiać o nich, jako parze.
- Timothy lubi
chodzić swoimi drogami, ale trzeba przyznać, że dobry z niego brat. –
powiedział zadumany.
- Absolutnie tego
nie podważam. Ale skąd taki nagły przypływ miłości braterskiej? – zażartowała po
swojemu.
- Tak po prostu. –
powiedział niemrawo. – Przywiózł mi prezent.
- Aha, i wszystko
jasne. Nie sądziłam, że jesteś taki przekupny. – Jules wychodziła z siebie,
żeby wciągnąć Dariusa w utarczki słowne i go trochę rozruszać, ale ten zdawał
się tego nie dostrzegać. Albo dostrzegać i dopatrywać się jej dobrego nastroju
u innego, kompletnie niewłaściwego źródła. – A co to za prezent?
- Zobaczysz. –
powiedział Pattern i spojrzał w tak ukochane przez siebie zielone oczy Jules.
Klamka zapadła.
CDN