Huncowci mieli w
szkole całe rzesze swoich fanów. Należeli do nich zarówno chłopscy, jak i
dziewczyny. Ci pierwsi albo fanatycznie wręcz prowadzili rejestry wyskoków
Gryfonów, gromadząc wspomnienia o nich, jak karty kolekcjonerskiej, którymi
absolutnie uwielbiali się dzielić w swoim gronie, albo patrzyli na nich wilkiem
zieleniąc się z zazdrości, że mają takie noty w rankingach popularności, a
podziwiając ich gdy nikt nie widział i nie słyszał.
Z dziewczynami sprawy wyglądały w
sposób nieco mniej skomplikowany. One jeśli już poznały legendę paczki
Gryfonów, rozpływały się nad nimi z zachwytu. Były takie, które na samym
wdychaniu nie poprzestawały i starały się wchodzić na wyższe etapy znajomości.
Do tej grupy należały te dziewczęta, przed którymi Syriusz chował się w
Walentynki za ,,plecami” pseudorandki z Jules.
Oczywiście nie znaczyło to, że
któremuś z chłopców zaistniały stan rzeczy przeszkadzał. Na ten przykład taki
Peter z dumą i radością grzał się w blaski jupiterów huncwockiej braci. Reszcie
chłopców taki, a nie inny stan rzeczy nie przeszkadzał, dopóki nie przekraczał
tej granicy uwielbiania na odległość. Syriusz był w końcu wolnym duchem, Remusa
nachalne podrywy peszyły, a James zaakceptowałby zainteresowanie od dziewczyny,
które spełniałaby następujące kryteria: rude włosy; migdałowe i zielone włosy;
imię i nazwisko – Lily Evans.
W każdym razie grono kibicujących
Huncwotom dziewczyn było dość jednolite w kwestii genezy swoich uczuć. Zmiana w
tej materii nastąpiła dopiero po Wielkim Wybuchu w lochach. Ten numer chłopców,
dla większości był zwykłymi porachunkami między Gryffindorem a Slytherinem, dla
bardziej wtajemniczonych – zemstą za otrucie, ale dla dwóch Puchonek miał
zupełnie inny, baaardzo romantyczny wymiar.
Olivia i Meredith pojawiły się w
Skrzydle Szpitalnym, jako jedne z pierwszych ,,postronnych” uczestników
wydarzeń ostatnich dni i gdy dowiedziały się tam od Jules wszystkich szczegółów...
Dla nich był to wstęp do historii miłosnej.
- Macie coś nie
tak z głowami. – skomentowała to panna Justice, choć poniekąd była w stanie
poruszać się ich tokiem rozumowania.
Dla Olivii i Meredith zemsta za
otrucie Jules, wykonana w sposób, który świadczył o kompletnym nieliczeniu się
z konsekwencjami... Dziewczynom serduszka się roztopiły, a Jules brew ze
zdziwienia nad ich zachowaniem podskoczyła.
Dla zachowania pełnej jasności
należało zaznaczyć, że obie przyjaciółki za bohatera, którego należało obrzucić
różami nie uważały żadnego z Huncwotów – oni w mniemaniu Puchonek robili to, co
zawsze. Jednak tym razem ( i właśnie dlatego zjednali sobie sympatię dziewczyn
) angażując do planu Dariusa umożliwili mu udowodnienie, jak bardzo zależy mu
na Jules.
Panna Seabird i panna Ruscoe od
dawna trzymały kciuki za to, aby Jules i Darius w końcu zostali parą.
Kibicowały chłopakowi i jednocześnie, dokonując nadludzkiego wysiłku, starały
się nie namawiać do niczego Jules i nadmiernie nie reklamować jej Dariusa.
Wiedziały, że ona uważa go za przyjaciela i tylko przyjaciela. Tym bardziej
były w szoku, gdy zastały ich w Skrzydle Szpitalnym trzymających się za ręce.
Od tego wydarzenia mijał już prawie tydzień i w tak krótkim czasie Olivia i
Meredith niemal zaczęły już planować przyjaciółce ślub.
Według samej zainteresowanej,
istniały mniej pokrętne sposoby okazywania uczuć i choć podziękowała wszystkim
zamieszanym za chęci, nie była zwolenniczką instytucji zemsty. Odbyła na ten
temat długą rozmowę z Dariusem, przekonując się przy okazji, że faktycznie tak,
jak twierdził Syriusz, Puchon sam się zaoferował z wielką zapalczywością do
odegrania roli przynęty. Właśnie w trakcie tej wymiany zdań, panicz Pattern
powiedział Jules co do niej czuje, nachylił się do przyjaciółki i ją pocałował.
Już sam ten fakt zamieszał Jules w
głowie. A co dopiero widok Syriusza wchodzącego do SS z Elinor na rękach. Oboje
byli cali mokrzy tak, jak kiedyś przed gabinetem dyrektora kiedy widziała ich
razem prowadzonych tam przez profesor McGonagall. Za duża ilość rewelacji
sprawiła, że jej odpowiedzią stał się kompletny brak odpowiedzi i akceptacja
takiego, a nie innego rozwoju sytuacji. Wszystkie następujące dalej wydarzenia
narzuciły kilku dniom życia Jules takie tempo, że tak naprawdę nie miała czasu
NICZEGO przemyśleć. Najpierw wizyta Olivii i Meredith, które niemal
zatytułowały się już jej druhnami, potem rekonwalescencja Dariusa, podczas
której to on, a nie pełna myśli głowa Jules, był najważniejszy, a na koniec
powrót do życia codziennego, które wcale takie zwykłe nie było. Wszystkie te
składowe złożyły się na jedno pytanie:
- Nie wiecie,
gdzie jest Jules? – Darius podszedł do siedzących w Pokoju Wspólnym Hufflepuffu
Olivii i Meredith. Obie wyglądały na nieco zdziwione tym pytaniem. Zwłaszcza,
że od czasu wyjścia Dariusa z SS, prawie z Jules nie rozmawiały, bo uważały, że
powinny im zapewniać jak najwięcej czasu sam na sam i niemal unikały
przyjaciółki, nie pytając, co ona sądzi na ten temat.
- Nie. A coś się
stało? – zapytała panna Ruscoe, podczas gdy panna Seabird już się zerwała z
miejsca.
- Mogę sprawdzić
w dormitorium, jeśli chcesz?
- Byłyśmy tam
dwie minuty temu i jej nie było, a przed PW też nie przechodziła. – zauważyła
rezolutnie Meredith.
- Fakt. A
byliście umówieni? Jeśli tak to pewnie zaraz się zjawi. A jeśli nie, to tez
pewnie lada moment przyjdzie. Jesteście w końcu ostatnio nierozłączni. –
uśmiechnęła się Olivia.
- I może właśnie
to ją zaczęło już męczyć. – powiedział cicho zmartwiony Darius.
- Chyba
żartujesz. Naszą Jules? Naszego Aniołka?
- Właśnie
Olivio, Aniołka. Aniołka, który aby mnie nie zranić nie powiedziałby mi w SS,
że nie odwzajemnia moich uczuć.
- I przez
tydzień udawał Twoją dziewczynę? To podchodzi pod kłamstwo i jeszcze bardziej
do Jules nie pasuje. – powiedziała Meredith.
- Może masz
racje, ale... Ona dziwnie się zachowywała w tym tygodniu. Jakoś inaczej niż
zawsze.
- Bo do tej pory
znałeś ją tylko w roli przyjaciółki, gdyby jako Twoja dziewczyna zachowywała
się identycznie to byłoby martwiące.
- Okej pani
Adwokat, przyjmuję ten argument. – Darius uśmiechnął się do Meredith. Zawsze
lubił jej, wydawać by się mogło złudnie, wyprane z emocji, ale pełne logicznego
myślenia zachowanie.
- A może nie w
tym problem, co? – Olivia zmrużyła oczy.
- A w czym Twoim
zdaniem?
- Wiesz, trawa u
sąsiada jest zawsze bardziej zielona. – odrzekła panna Seabird.
- Co takiego? –
Darius niemal parsknął śmiechem. Olivia starająca się wyglądać surowo – było to
samo w sobie przekomiczne zjawisko już bez tego typu powiedzonek.
- Chodzi mi o
to, że ciągnęło Cię do niej kiedy była niedostępna, a teraz kiedy już dopiąłeś
swego, może chcesz się wykpić. – Olivia mówiła, ale z każdym słowem traciła
werwę, widząc minę Meredith i Dariusa. Przyjaciółka zdawała się zastanawiać,
czy Olivii nie uderzyło coś w głowę, a chłopak był wyraźnie dotknięty.
- Absolutnie nie
masz racji. Jestem zakochany w Jules od zawsze i zdobycie jej byłoby dla mniej
spełnieniem marzeń... Ale żeby w pełni się tym cieszyć, chcę być pewny, że ona
też coś do mnie czuje. Nie chcę jej do niczego zmuszać. – zakończył z mocą, a w
jego oczach było widać, że naprawdę cała sprawa nie daje mu spokoju.
- Darius, gdyby
coś było nie tak, to Jules by Ci powiedziała. Jedną z cech naszego Aniołka jest
przecież stuprocentowa szczerość.
- Właśnie.
Dlatego się nie przejmuj i planuj już co będziecie robić jako zakochana para,
jak tylko wróci. A to z pewnością nastąpi lada moment. – Olivia była mistrzynią
przechodzenia od podejrzliwości do ponownego bezwzględnego uwielbienia i
kibicowania nowej parze.
Darius uśmiechnął się z
wdzięcznością i udał się do wyjścia z Pokoju Wspólnego. Powiedział dziewczynom
o swoich wątpliwościach, bo były też jego przyjaciółkami i jak na przyjaciółki
przystało, stanęły na wysokości zadania. Była jednak jeszcze jedna niepokojąca
go myśl, której im nie zdradził, a która sprawiła, że zamiast czekać w PW,
wolał spacerowym krokiem przemierzyć kilka korytarzy Hogwartu w poszukiwaniu
Jules. Wiedział, że dziewczyna nigdy przenigdy nie dopuściłaby się zdrady.
Wiedział również, że nie uznałaby za nią spotkania z Syriuszem Blackiem, na
którym obawiał się ją przyłapać.
Dziesiątki szeroko otwartych oczu
patrzyło ciekawie na postać gramolącą się na jedną z najwyżej umiejscowionych i
najbardziej schowanych przed przybyszami półek, położonej blisko okna tak, że
można było siedząc na niej obserwować błonie Hogwartu. Przesuwając się na niej
tak, aby stabilnie usiąść, dziewczyna musiała przeprosić jedno ze zdziwionych
stworzeń.
- Tak wiem, nie
jestem sową. – powiedziała Jules, gdy płomykówka, którą przegoniła w kąt swoim
pojawieniem, popatrzyła na nią jakby z wyrzutem. – Ale potrzebuję chwili, żeby
spokojnie pomyśleć i ludzkie towarzystwo jest mi do tego zbędne. Wręcz
niepożądane. A Wy w końcu jesteście zwierzętami, które symbolizują mądrość...
Tak Jules, gadaj dalej z sowami, a wszystkie twoje problemy staną się niczym w
porównaniu z kaftanem bezpieczeństwa, w który cię zapną... – wyrzuciła te słowa
z siebie w tempie karabinu maszynowego i wypuściwszy głośno powietrze oparła
się o ścianę. Wyjrzała za okno i poczuła, jak obręcz która od Wielkiego Wybuchu
otacza jej mózg puszcza i pozwala setkom myśli zalać jej głowę.
Miała kilka spraw do przemyślenia i
wiedziała, że jeśli dziś nie stworzy sobie do tych rozważań okazji to zwariuje.
Jules nie potrafiła funkcjonować w sytuacji, co do której nie miała pewnego i zdeklarowanego
podejścia, a w takiej się znajdywała przez ostatni tydzień. Wywołało to jej
nienaturalne zachowanie, które słusznie wyczuł Darius. Była milcząca,
przygasona, bardzo zamyślona, choć nie myślała prawie o niczym innym, jak o
tym, że musi sobie zorganizować czas na myślenie w samotności. Wiedziała, że
dalej trwając w tym stanie zajedzie się kompletnie. Wiedziała też, że nie
porządkując swojej głowy zachowuje się nie fair wobec Dariusa. Ale zaczynając
od początku.
Huncwoci zorganizowali zemstę na Ślizgonach,
a Darius pomógł im z własnej, nieprzymuszonej woli. Zemsta sama w sobie nie
była lubianym przez Jules sposobem ,,rozwiązywania” konfliktów, ale poniekąd
cieszyła się, że Śmierciożercy Juniorzy dostali nauczkę i liczyła ( zdawała
sobie sprawę, że naiwnie ), że czegoś to ich nauczy. Po zemści i rozmowie z
Syriuszem była zła, ale już wiedziała, że niesłusznie. Ale nie powiedziała tego
paniczowi Blackowi. Nie dlatego, że była zbyt dumna, by się przyznać do błędu.
Dumy jej nie brakowało, ale potrafiła okazać pokorę kiedy trzeba. Przeszkodą w
jej okazaniu w tym przypadku był fakt, że nie miała potem ani razu okazji
rozmawiać z Syriuszem lub którymś innym z Huncwotów. Po części była to wina jej
kochanych przyjaciółek, które tak ,,romantycznie” organizowały jej czas.
Ah..
Właśnie, zachowanie Olivii i Meredith. Tak się wkręciły w fakt, że Jules i
Darius są parą, że swoim
entuzjazmem praktycznie ją ogłuszyły. Nie dały tym samym szansy na samodzielną
reakcję na chociażby jedno typowe randkowe zachowanie Dariusa.
Pocałował ją w
policzek na powitanie – ,,Uuuuu, jak słodko!”
Przyniósł jej
kawałek ulubionego ciasta podczas śniadania – ,,Taki chłopak to skarb!”
Zaproponował
wyjście na błonia, WSPÓLNE. - ,, Nie, nie. Idźcie sami, Jules na bank tak woli.”
Tak. Oczywiście. Jules tak woli.
Jules, mimo iż ze wszystkich sił starała się zrozumieć dobre intencje
dziewczyn, była na nie ostro wkurzona. Widziała, że Dariusowi ich komentarze
też nie zawsze są na rękę, ale dzięki nim przynajmniej dostawał pozytywną
reakcję na swoje zachowanie, którego panna Justice nie była w stanie w całej
tej sytuacji z siebie wykrzesać.
Pojawiała się na tym morzu rozmyślań
jeszcze jedna duża wyspa o nazwie Syriusz i Elinor. Można by sądzić, że nie
była ona w żaden sposób związana z nią i Dariusem, ale to nieprawda. Między ich
wyspami znajdował się most o nazwie ,,Pierwszy pocałunek”. Wejście Jamesa i
Syriusza z Elinor na rękach przerwało pierwszy pocałunek Dariusa i Jules. I
kompletnie zamieszało reakcje i zachowania panny Justice.
W Puchonce było w tamtej chwili tyle
sprzecznych uczuć. Zdziwienie, oczywiście. Ponadto trochę strachu i zmartwienia.
I w dodatku złość. Złość, że dalej jest pionkiem w grze Syriusza Blacka, bo tak
się właśnie poczuła widząc go z Elinor, której przecież nie chciał widzieć na
oczy i od której to wszystko w pewnym sensie się zaczęło. Nie chciała żeby ją
to obeszło, bo zajechałoby to zazdrością, ale jednak tak właśnie było. Przejęła
się tym i... Trzeba to w końcu powiedzieć:
Wiedząc, że Syriusz i Darius drą
koty, wzięła Patterna za rękę, by Black się tym przejął.
Nareszcie. Wypuściła tą myśl i
poczuła do siebie straszny niesmak. To właśnie ten podświadomy niesmak
towarzyszył jej cały tydzień, za każdym razem, gdy dziewczyny nazywały ją
,,dziewczyną Dariusa”, zawsze wtedy, gdy on sam ją całował – w policzek, czoło,
w usta. Czuła niesmak do siebie, że z wściekłości, że może być czyimś pionkiem,
potraktowała jak pionka swojego najlepszego przyjaciela.
Poczuła przez moment wtedy
satysfakcję, widząc zmieszanie Huncwotów. I za to uczucie satysfakcji też się
nie cierpiała. Zasadniczo po tym, jak ta pierwsza fala minęła, było tylko
gorzej. Zagrzebała się w związek z Dariusem, dowiedziała się prawdy o siostrach
Durete – o ich rodzicach i próbie samobójczej Elinor. Tą drugą informację
posiadało tylko nieliczne grono, a ona znajdowała się w nim, bo była we
właściwym momencie w SS, w centrum wydarzeń. Współczuła Corinne i Elinor z
całych sił, nie mogąc sobie wyobrazić, jak muszą się czuć. Jeśli chodzi o akcję
ratowniczą Rogacza i Łapy, była z nich dumna. Tylko, że mając cały obraz sytuacji
wiedziała już, że nie miała za co się ,,odgrywać” na Syriuszu, że wcale jej nie
okłamał i nie manipulował.
Cholera jasna! – Jules przeklęła w
myślach i walnęła pięścią w ścianę, czym przestraszyła kilka sów. Nie będzie
raczej lubiana przez mieszkańców sowiarni,
Pierwszy
raz w życiu wyciągnęła pochopne wnioski i oczywiście nie skończyło się to
dobrze. Same to rozmyślania były bolesne, a nie przeszła jeszcze to
kulminacyjnego i najtrudniejszego punktu.
Darius. Jego uczucia do niej i – co bardziej
naglące – jej uczucia do niego.
Panicz Pattern był jej przyjacielem,
fantastycznym przyjacielem. Czy wiedziała, że się w niej podkochuje? Raczej
nie. Trudno jej było przyjąć do wiadomości, że może być obiektem czyiś
westchnień. Co poczuła kiedy jej to powiedział? Stres. Zdecydowanie stres, że
zrobi coś czym skrzywdzi tak sobie bliskiego człowieka. On to wziął za szok, a
szok za dobrą kartę i ją pocałował. Czy pocałunek był przyjemny? Hmm, tak,
zdecydowanie był. Co by zrobiła po pocałunku, gdyby nie wtargnięcie Huncwotów?
Nie miała pojęcia.
Czy czuła coś do Dariusa?
Oczywiście, ale to pytanie należało doprecyzować. Czy była zakochana w
Dariusie? Nie wiedziała i wiedziała, że się tego nie dowie, dopóki nie wyzna win
i szczerze z chłopakiem nie porozmawia. Dopiero wtedy odzyska klarowność uczuć
i myśli. A całą rozmowę musi przeprowadzić jak najszybciej. Już i tak tydzień
pozwoliła trwać sobie i Dariusowi w tej zagmatwanej sytuacji. W pierwszej
kolejności musi go za to przeprosić.
Tylko, że ona doskonale wie, o co on
ją zapyta, kiedy tylko dziewczyna skończy wyrzucać z siebie wszystko, co leży
jej na sumieniu. Czy chce z nim być. Musi sobie odpowiedzieć na to pytanie
zanim się z nim spotka. Spojrzała w niebo i zaczęła przypominać sobie wszystkie
miłe chwile z Dariusem i towarzyszące im uczucia.
Wspólne zakupy
świąteczne i jedzenie pierników podczas wydeptywania w śniegu na błoniach
gigantycznej choinki.
Atlas nieba,
który od niego dostała i który, choć nieprzeczytany, towarzyszył jej zawsze w
torbie podróżnej.
Tuzin listów
Dariusa, gdy w rodzinie Jules działo się źle, a potem jego przyjazd ze
wsparciem osobistym, gdy nie doczekał się odpowiedzi na to listowne.
Wspólna nauka w
PW do momentu zaśnięcia, po którym Darius odtransportowywał ją do jej
dormitorium.
Zachęty Dariusa,
by Jules spełniła swoje marzenie i poszła na eliminację do drużyny quidditcha.
To jak ją
uratował, gdy dostała tłuczkiem.
Miłych chwil była cała masa i mogła
by je wymieniać jeszcze długo. Wszystkie sprawiały, że się uśmiechała i robiło
jej się cieplej na sercu, wszystkie sprawiały, że miała ochotę przytulić
Dariusa i mu podziękować, że jest i że jest jaki jest. Oczywiście miał też
swoje wady, ale skoro on akceptował jej górę wad, to ona mogła się odwdzięczyć
tym samym. Nie chodziło w tym wszystkim o to, że robi listę zysków i strat albo
przekonuje się, żeby się w nim zakochać. Ona po prostu rozeznawała swoje
uczucia, które wyraźnie ją informowały, że Darius jest jej bliski i że chce go
uszczęśliwić, bo ona wtedy też będzie szczęśliwa. I to jest szczera prawda,
którą odpowie na pytanie Dariusa, czy coś do niego czuje.
Westchnęła po raz kolejny, ale tym
razem na zakończenie tych rozważań, które zajęły jej całkiem sporo czasu i
postanowiła wrócić z ptasiego świata do świata ludzi. Jednak wyjrzała przed tym
po raz ostatni przez okno i tylko dzięki temu zdążyła w ostatniej chwili cofnąć
się przed wlatującą do środka dużą, czarną, czubiastą sową. Owa sowa wpadła do
sowiarni z dużą prędkością, robiąc przy tym spore zamieszanie. Jules znała tę
osobniczkę doskonale, bo kiedyś dawno temu, ta oto sowa pokazując, że utożsamia
się z sympatiami i antypatiami swoich właścicielek, narobiła jej na ramię.
W momencie, gdy sowa sióstr Durete
znalazła sobie wygodne miejsce, aby usiąść, Jules usłyszała głosy dwóch
zbliżających się osób.
- ... mi zależy
na Corinne. Pisanie z nią, rozmawianie z nią, spędzanie czasu, sprawia mi
przyjemność. Zwłaszcza, że ona naprawdę trzyma się tego, co powiedziała na
samym początku, czyli nie oczekuje ode mnie żadnych deklaracji. Wiem, że to
dziwne...
- ... ale
chociaż uporządkowane. Rozumiem. – dokończył za Remusa Syriusz i obaj weszli do
sowiarni. Jules widziała ich kiedy się pochyliła i wiedziała, że dopóki któryś
z nich nie zadrze głowy do góry, ona sama pozostanie niezauważona.
- Już jest. –
powiedział Lunatyk wskazując na czarną sowę i wyjmując z kieszeni ciasteczko.
Dał je sowie, a w zamian ona pozwoliła mu odwiązać sobie od nóżki, dwa
dyndające tam listy. – Jak zwykle na czas. Ten jest do Ciebie.
Syriusz wziął kopertę z dziwną miną.
Trzymał ją przez chwilę, intensywnie się w nią wpatrując, jakby chciał zmusić
ją do wyparowania samym spojrzeniem. Natomiast Remus już rozerwał kopertę i
czytał długi, umieszczony w niej list. Był przy tym bardzo skupiony, ale po
ustach od czasu do czasu błądził mu delikatny uśmiech. Jules na ten widok sama
się uśmiechnęła. Lubiła Lunatyka i uważała, że zasłużył na to, by mieć kogoś do
lubienia, poza Huncwotami. Kogoś mniej destrukcyjnego i przy kim będzie czuł
się dobrze. Co do pierwszego punktu nie była pewna, ale skoro drugi był w pełni
spełniony, pozostawało jej się tylko cieszyć.
Wróciła wzrokiem do Syriusza, który
już otworzył list i zdawał się czytać po jednym zdaniu i przy każdym z nich
miotać się od ściany do ściany. Remus zerkał na to, od czasu do czasu znad
listu, ale dopóki nie skończył czytać, nic nie powiedział. Dopiero, gdy jego
list od Corinne wylądował złożony w wewnętrznej kieszeni szaty, odezwał się do
Łapy.
- Co się dzieje?
- Nie nadaję się
do tego. Ruszając ten jeden kamyk, spowodowałem całą lawinę. Ona cały czas
pisze do mnie tak samo długie listy, z przemyśleniami i uczuciami, o których
pokazanie nigdy bym jej nie posądził.
- To znaczy, że
Ci ufa.
- Ale ja się na
to nie pisałem, Remusie. Nie żałuję i byłbym skończonym dupkiem, gdybym
żałował, że jej pomogłem, ale nie sądziłem, że będzie to miało takie konsekwencje.
– powiedział Syriusz, podnosząc rękę z listem do góry, gdyby Lupin nie
zrozumiał o czym on mówi.
- Jakie? Łapo,
nie bądź śmieszny. Całym Twoim brzemieniem w tej sytuacji jest wspieranie
dziewczyny, która straciła rodziców, która się o to obwinia i która nawet z
własną siostrą nie chce o tym rozmawiać. Skoro rozmawia z Tobą, to masz stanąć
na głowie, żeby być dla niej wsparciem i jej pomóc. Nie możesz myśleć tylko o
sobie. – powiedział Lunatyk, a Jules próbowała sobie zszokowana przypomnieć czy
słyszała kiedyś, aby Remus na poważnie ochrzaniał Jamesa lub Syriusza. Pamięć
ją zawiodła w tej kwestii.
- Wbrew temu, co
myślisz, to jest dokładnie odwrotnie. Myślisz, że Elinor wyjdzie na dobre,
jeśli swój powrót do normalności zbuduje na relacji ze mną, którą z mojej
strony będzie tylko prowadzeniem terapii?
- A faktycznie
jest tylko tym? Przecież ją pocałowałeś.
- Uduszę Rogacza
za to, że Wam powiedział. – rzucił Syriusz pod nosem, a Jules tak szeroko
wytrzeszczyła oczy, że spokojnie można ją było wziąć za jedną z jej pierzastych
towarzyszek. – To była dywersja, żeby odwrócić jej uwagę. Następnym razem walnę
ją w głowę, jeśli to Wam bardziej pasuje.
- Po czymś takim
raczej rzeczywiście nie chciałaby z Tobą pisać i Ci się zwierzać. Skoro
przeczytanie i napisanie tych paru listów to taki straszny wysiłek, to jeszcze
nic straconego. Zawsze możesz wysłać jej jakąś bombę, która przyprawi ją o
wstrząśnienie mózgu. – odrzekł Remus.
- Ale Ci się
żart Luniaczku wyostrzył. – odparł Łapa, a następnie skrzętnie schował list do
kieszeni. – No co? Przeczytam go po meczu. Teraz powinienem już iść do szatni i
zastąpić w ogarnianiu drużyny Rogacza. Szkoda, że mnie wtedy z nim nie było,
kiedy spotkał te łajzy...
- Gdybyś był to
teraz Gryffindor nie miałby dwóch zawodników, a nie jednego. – zauważył słusznie
Remus i obaj Huncwoci opuścili sowiarnię.
Jules
siedziała jeszcze w bezruchu przez około dwie minuty i zaczęła się ewakuować ze
swojej półeczki. Co prawda miałaby teraz nowe tematy do rozważań w tym bardzo
sprzyjającym do tego miejscu, ale nie było to nic nieklarownego. Wręcz
przeciwnie, sprawa wyglądała bardzo jasno – Remus pisał z Corinne i ją
wspierał, a Syriusz starał się robić to samo z Elinor, z którą połączyła go
nić, która może połączyć tylko Wybawcę i Wybawioną, zwłaszcza jeśli ten
pierwszy ,,dywersyjnie” pocałuje tą drugą. Przecież to taka oczywista sytuacja.
Jules uśmiechnęła się sama do
siebie, a wręcz prawie się zaśmiała. Denerwowała się tyle razy, kiedy jakieś
zachowanie Syriusza wydawało jej się zbyt dziwne, by nie być z wyrachowaniem
zaplanowane, ale wyglądało na to, że on był magnesem nie tylko na kłopoty. Z tą
myślą udała się w kierunku zamku. Widziała z oddali, że strumień uczniów
płynnie w zupełnie innym kierunku, zmierzając w stronę boiska. Faktycznie mecz
miał się zacząć już bardzo niedługo, a ona jako zawodniczka innej drużyny
powinna siedzieć na widowni i analizować taktykę i technikę przeciwników. Poza
tym, właśnie na oglądanie dziś meczu umówiła się z Dariusem, a po jego
zakończeniu mieli iść na spacer. Wtedy odbędzie z nią całą tą trudną rozmowę.
Miała nadzieję, że mecz zrobi im pod to dobry podkład. Ale aby faktycznie tak
było, żeby mecz wprawił Dariusa w wyśmienity nastrój, to chyba Syriusz musiałby
oberwać w twarz tłuczkiem, a na to były marne szansę.
Z takimi myślami weszła do Sali
Wejściowej, z zamiarem udania się do swojego Pokoju Wspólnego i sprawdzenia,
gdzie są jej przyjaciele, gdy właśnie tam spotkała osobę, której spotkać zdecydowanie
nie chciała.
Regulus Black wydawał się przed
chwilą wyjść z lochów i zmierzał właśnie na wycieczkę po szkole, ale gdy
zobaczył Jules zamarł w pół kroku. Szybko jednak się opanował, bo typowa dla
rodziny Blacków duma nie pozwalała mu na okazywanie, że czuje się niekomfortowo
z powodu tego spotkania. Stanął wyprostowany i zadarł głowę. Już bez tego był
wyższy od Jules, ale dystansu przecież nigdy nie za wiele. Dziewczyna podeszła
do niego tak blisko, że dzieliło ich około metra długości, po czym przechyliła
do niego głowę, pokazując że nadstawia ucha.
- Możesz jeszcze
raz? Bo nie usłyszałam. – powiedziała zadziornie.
- Niby czego? –
zapytał trochę zbity z tropu Regulus.
- Twoich
przeprosin. – odrzekła i spojrzała mu prosto w oczy.
- Chyba sobie
kpisz.?
- Nie zwykłam
tego robić. I tak w razie czego – dalej czekam, a trochę mi się śpieszy.
- Ty
bezczelna...
- Szlamo? Nie
trafiłeś, musisz wymyślić inną ciętą ripostę. – powiedziała Jules, w której
niespodziewanie zaczęła wzbierać złość. W końcu stała pierwszy raz twarzą w
twarz z chłopakiem, który ją otruł.
- Nie mam
zamiaru z Tobą rozmawiać. Wystarczy, że wyprowadziłaś z równowagi moją matkę.
- Nie pozostała
mi dłużna, uwierz. Ale widzę, że ma gadane skoro wyszliście po tym wszystkim
bez szwanku.
- Bez szwanku?
Wiesz ilu Ślizgonów mój brat-zdrajca i jego banda posłali do Skrzydła
Szpitalnego?
- A wiesz, że
trucizna, którą mi podałeś była śmiertelna i gdyby Syriusz w porę nie znalazł
antidotum...
- To państwo
Durete, by żyli. – dokończył Regulus.
- Słucham? –
Jules myślała, że się przesłyszała.
- No tak.
Przykleiłaś się do mojego brata, jak jakiś trujący bluszcz i tym swoim słodkim
głosikiem wyszeptałaś mu pomysł na zemstę. Chciałaś nam dopiec, ale nie
sądziłaś, że ktoś poza murami szkoły oberwie i to ze skutkiem śmiertelnym. A może
wręcz przeciwnie – chciałaś śmierci rodziców Elinor, żeby mieć ją na jakiś czas
z głowy i mieć Syriusza tylko dla siebie! – to były ostatnie słowa, które
Regulus Black wypowiedział z niezłamanym nosem. Gdy tylko skończył, Jules nie
wytrzymała i słysząc te podłe słowa, uderzyła młodszego panicza Blacka pięścią
w twarz. Zamachnęła się dobrze, bo Regulus aż upadł na podłogę.
- Jeśli ktoś
oprócz Śmierciożerców jest winny tej tragedii, to najwyżej Ty, bo zacząłeś to
całe szaleństwo. A Twojego brata to takich wybryków, jak ten wybuch wcale
namawiać nie trzeba, jakbyś nie wiedział. I tak na koniec do Twojej wiadomości –
nic mnie z Syriuszem nie łączy i mam chłopaka! – karabin maszynowy numer dwa,
dnia dzisiejszego. Gdy tylko Jules wyrzuciła to wszystko z siebie na jednym
wydechu usłyszała za sobą głośne.
- Panno Justice!
Co to ma znaczyć? – profesor Slughorn wparował do SW w towarzystwie
pielęgniarki i pierwszego już kontuzjowanego zawodnika. – Regulusie, wszystko w
porządku? – profesor podszedł do chłopaka, który właśnie gramolił się na nogi. –
Poppy, zabierz go również do szpitala, bardzo proszę. A Ty młoda damo, powinnaś
się wstydzić. Takie zachowanie nie przystoi dziewczynie. I nawet nie chce
wiedzieć o co chodziło. Marsz do mojego gabinetu. Lily Evans pilnuje tam odbywającego
karę Jamesa Pottera, więc przypilnuje też Ciebie. Bo właśnie dostajesz szlaban,
moja droga i bez dyskusji. I tak sporo meczu straciłem. Do lochów.-
zakomenderował profesor Slughorn, a Jules bez słowa sprzeciwu właśnie tam się
udała. Gdy zniknęła na schodach, profesor Ślimak szybkim krokiem skierował się
do wyjścia, a stojący do tej pory w cieniu Darius, wyszedł z ukrycia.
Uśmiech rozpromieniał mu twarz i
choć był wściekły na Regulusa Blacka za jego słowa – wiedział, że Jules będzie
je analizować i jeszcze w najgorszym wypadku weźmie je sobie do serca – to i
tak jedynym zdaniem, które dźwięczało mu w uszach było:
,, I tak na
koniec do Twojej wiadomości – nic mnie z Syriuszem nie łączy i mam chłopaka!”.